Witamy w Forks High School
"Dobrodziejstwa piszą się na piasku,
a krzywdy ryją się na kamieniu."
Tego ranka ciężko mi było otworzyć oczy, być może dlatego, że obudziłam się z dziwnym przeświadczeniem, iż nic dobrego dzisiaj mnie nie spotka. Kiedy w końcu rozchyliłam ociężałe powieki i ujrzałam świat dookoła mnie, nabrałam pewności, że dzień będzie ciężki. Na niebie gromadziły się ciemne chmury, jakby chciały zrobić mi na złość i ostatecznie przytłoczyć. Nie chciałam się jednak poddać, więc musiałam ostatkiem sił wykrzesać uśmiech. Zrobiłam to.
Elizabeth, gdy tylko się obudziła, zaczęła marudzić, więc wzięłam ją na ręce, modląc się, by przestała płakać. Bałam się zostawić małą pod opieką babci, lecz nie dlatego, że Susan mogła sobie nie poradzić, zapewne zrobiłaby to lepiej niż ja, jednak nie chciałam, by moje maleństwo stało się dla kogoś ciężarem. W szczególności dla mojej babci, gdyż dopiero dowiedziała się o jej istnieniu.
Lizzy nigdy nie była dla mnie uciążliwym obowiązkiem. Uwielbiałam spędzać czas z moją małą księżniczką, nawet kiedy była marudna. Właściwie wtedy czułam, że muszę przy niej być, bo w moich ramionach niesamowicie szybko się uspokajała.
Zeszłam do kuchni, by przygotować małej jedzenie. Już po dziesięciu minutach butelka mleka była gotowa, a mała robiła się coraz bardziej spokojna. Usiadłam na sofie i spoglądałam z daleka w okno. Chmury powoli zanikały, ale kropił lekki deszczyk, nie było to dobrą wróżbą.
Kiedy Elizabeth ostatecznie przestała szlochać, do salonu przyszła uśmiechnięta babcia. Uwielbiałam, gdy witała mnie właśnie w taki sposób, nie trzeba było wówczas wyniosłych słów. Z uśmiechem na twarzy oddałam córkę w jej ręce, a sama pobiegłam do pokoju szykować się na nadejście jednego z najgorszych dni tygodnia.
Poniedziałek zdecydowanie nie górował na mojej superliście. Jak chyba każdy, wolałam sobotnie lenistwo. Dzisiaj jednak przeżywałam dodatkowy stres, miałam zacząć naukę w całkiem nieznanym mi miejscu.
Kiedy tylko dobiegłam do pokoju, od razu skierowałam się do łazienki, by wziąć szybko prysznic. Zdjęłam pośpiesznie szlafrok i koszulę nocną, aby już po chwili pozwolić ciepłym strumieniom wody spłynąć na moje ciało. To była moja ulubiona forma relaksu. Ciepła woda zdecydowanie zniwelowała skutki ciężkiego poranka i kiedy wyszłam spod prysznica, na mojej twarzy widniał ogromny uśmiech. Umyłam pospiesznie zęby i przeczesałam dłonią mokre włosy, założyłam przygotowaną wcześniej bieliznę, po czym weszłam do swojego pokoju, by wyjąc z szafy ubrania.
Tutaj właśnie miała nastąpić jedna z wielu zmian, które chciałam wprowadzić w swoim życiu. Miałam dość roli szarej myszki, zamierzałam stać się dziewczyną, której pożądać będzie każdy chłopak, niestety żaden nie będzie miał. Kiedy przeglądałam stare ubrania, które tak na wszelki wypadek wzięłam ze sobą z Phoenix, wspomnienia powróciły. Gdy byłam grzeczną, miłą dziewczynką, zostałam boleśnie zraniona. Nie mogłam ponownie do tego dopuścić, nie chciałam. Zaczęłam zastanawiać się, co zostanie we mnie z dawnej Belli, tej, która dawała sobą pomiatać i mimo wszystko pomagała nawet największym wrogom. Szybko porzuciłam wspomnienia, bo miałam coraz mniej czasu.
Zajrzałam głębiej do szafy i znalazłam to, czego tak naprawdę chciałam. Seksowna elegancja będzie odpowiednim połączeniem, przynajmniej jak na pierwszy dzień w szkole. Chwyciłam białą koszulę z krótkim rękawkiem i czarną różą na boku, dopasowane czarne jeansy, oraz czarne balerinki. Całość dopełniłam czarną, skórzaną kurtką. Nie było to niby nic seksownego, ale gdy spojrzałam w lustro, zauważyłam, jak koszula pięknie opina moje ciało. Sprytnie odpięłam guziczek, tak, by było widać skrawek dekoltu. Tego było mi trzeba.
Chwyciłam pospiesznie za kosmetyczkę i zaczęłam wariacje z makijażem. Szczerze powiedziawszy nie należałam do mistrzyń tej sztuki, ale dawałam sobie jakoś radę. Aby nie przesadzać, wytuszowałam ładnie rzęsy, które momentalnie stały się długie i grube, musnęłam policzki delikatnym różem, by po ciężkiej nocy nabrać zdrowych kolorów i nałożyłam na usta opalizujący błyszczyk, dodając im blasku.
Spojrzałam ponownie w lustro i oniemiałam. Wyglądałam naprawdę pięknie. Chwyciłam jeszcze za szczotkę i porządnie wyczesałam włosy. Nie miałam problemów z ich prostowaniem, gdyż same idealnie układały się wzdłuż moich pleców.
Chwyciłam torebkę i udałam się do wyjścia. Idąc po schodach zaczęłam zastanawiać się, czy podołam wyzwaniu. Wiedziałam jedno - nie dam sobą pomiatać, ale nie mogę również pomiatać innymi. To nie było w moim stylu, nie chciałam być jak dziewczyny, które wyśmiewały mnie w poprzedniej szkole. Chodziło tylko o to, by nikt nie uważał, że jestem łatwa. Ładna - owszem, łatwa - nigdy.
Zeszłam ze schodów i westchnęłam ciężko. Podeszłam do babci i Lizzy, by pożegnać się z nimi i powiedzieć, o której mniej więcej wrócę. Babcia stała do mnie tyłem, więc podeszłam do niej niezauważona, a ta westchnęła głośno, gdy odwróciła się i napotkała moją twarz. To było dość zabawne, bo chyba tak strasznie nie wyglądałam. Uśmiech, który wykwitł na twarzy Susan, przypieczętował moją wiarę w to, że potrafię być ładna.
- Isabello, zmieniłaś się – zachichotała. - Ślicznie wyglądasz, kochanie.
Moja dusza podskoczyła z radości, gdy usłyszałam ten komplement. Cel został osiągnięty. Szok wymalowany na twarzy babci mówił tylko jedno - wreszcie wyglądałam jak kobieta. Dawniej widywano mnie jedynie w szerokich bluzach, które wyglądały jak worki i porozciąganych, spranych jeansach. Świat się zmienia, a ja wraz z nim.
- Dziękuję, babciu – powiedziałam, szczerze się uśmiechając, po czym teatralnym gestem wskazałam na swoją klatkę piersiową. - Tutaj jednak wciąż jestem tą samą Bellą - mówiąc to, pocałowałam Susan w policzek. - Będę po zajęciach. - Uśmiechnęłam się do mojej córuni, która grzecznie spała w ramionach prababci i całowałam jej policzek. - Kocham was - rzuciłam na pożegnanie.
Babcia pożyczyła mi swój stary samochód, zatem kiedy wjeżdżałam na parking za innymi autami, z tłumu nie wyróżniałam się w zasadzie niczym. Nie chciałam odgrywać bogatego dzieciaka, chociaż w rzeczywistości teraz nim byłam. W zasadzie dopiero, gdy wysiadłam z samochodu, wszystkie męskie oczy zwróciły się w moją stronę. To było całkiem zabawne, chociaż i trochę zawstydzające.
Zdjęłam z nosa ciemne okulary, nie były mi tutaj w ogóle potrzebne, więc rzuciłam je na tylne siedzenie samochodu i zamknęłam drzwi. Włożyłam w uszy słuchawki od mp3 i ruszyłam w stronę sekretariatu. Nie miałam nawet zamiaru przysłuchiwać się szeptom, gdyż zupełnie mnie one nie interesowały.
Wiatr lekko muskał moje policzki i rozwiewał włosy. Z każdym krokiem falowały niczym kurtyna, która zasłaniała moje plecy. To musiał być ciekawy efekt wizualny, w szybach samochodów zaobserwowałam ciekawskie spojrzenia, denerwowali mnie jednak faceci, którzy na wstępie ślinili się na mój widok. Udawałam pewną siebie, niestety, delikatny rumieniec oblał moją twarz, gdy zobaczyłam, że jeden z chłopaków wpadł na drzewo. Hamowałam śmiech, nie mogłam przecież wyśmiać biednego okularnika.
Zupełnie bez problemu znalazłam budynek z wielkim napisem “Biuro dyrektora, sekretariat”. Czarne literki idealnie kontrastowały z białym tłem, więc nie miałam problemu z ich odczytaniem. Wchodziłam do pomieszczenia z duszą na ramieniu i nadzieją, że udało mi się zabrać wszystkie dokumenty, o które mnie poproszono.
Sekretariat był niewielki, jednak bardzo jasny. Ściany ozdobione były trofeami i dyplomami, na jednej z nich wisiała wielka, korkowa tablica, na której znajdowały się przeróżne ogłoszenia. Nieśmiało zrobiłam krok do przodu i zauważyłam, że za biurkiem, z nosem nad papierami, siedziała rudowłosa kobieta. Wyglądała na zamyśloną i całkowicie zignorowała moją obecność. To było dość irytujące, więc musiałam w pewien sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
- Dzień dobry - powiedziałam głośno. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się lekko złośliwy uśmieszek, który pogłębił się, gdy kobieta podskoczyła w fotelu. - Och - jęknęłam - nie chciałam pani przestraszyć. - Nie potrafiłam ukryć ironicznego tonu.
- Dzień dobry - przywitała się lekko rozzłoszczona. - Nic się nie stało - syknęła.
- Nazywam się Isabella Swan - powiedziałam stanowczo, a oczy sekretarki rozbłysły. Wiedziałam już, że babcia rozpowiedziała wszystkim o moim przyjeździe. To było do przewidzenia. Kobieta zaczęła grzebać w stercie papierzysk, a gdy w końcu podniosła głowę, podała mi dwie kartki. Jedna z nich wyglądała na mapkę szkoły, a drugą był plan lekcji.
- To jest twój plan i mapka szkoły - powiedziała z uśmiechem, a ja parsknęłam w duchu, bo nie powiedziała nic odkrywczego. Byłam na tyle inteligentna, by domyśleć się tego nawet przed tym, jak na nie spojrzałam. Po chwili zamyślenia podała mi jeszcze trzecią kartkę i kluczyk z numerkiem. - To jest lista, na której muszą podpisać się twoi nauczyciele, a to kluczyk do twojej szafki.
Nigdy nie lubiłam kart obiegowych. Nie dość, że miałam być nową uczennicą, dziwadłem, które koniecznie trzeba obejrzeć, to jeszcze miałam zwracać na siebie dodatkową uwagę, dając durną kartkę do podpisu. Nie było prostszego sposobu na załatwianie tego typu spraw?
Podałam jej dokumenty, które przywiozłam ze sobą z Phoenix i w zasadzie byłam gotowa do rozpoczęcia nowego etapu w swoim życiu. James ostatecznie miał wyfrunąć z mojej pamięci, a ja chciałam zacząć niemal wszystko od nowa.
Pierwsze zajęcia miałam w budynku numer trzy, który bez trudu znalazłam, gdyż był wyraźnie oznakowany. To był duży plus tej szkoły. Biorąc przykład z innych uczniów, powiesiłam swoją kurtkę na jednym z wieszaków i już po chwili mogłam udać się po podpis nauczyciela. Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, na co oblałam się rumieńcem, a później wysłał mnie do wolnej ławki, znajdującej się na końcu sali.
Byłam szczęśliwa, że nie muszę się nią z nikim dzielić, nie lubiłam obcych na moim terytorium, szczególnie chłopaków. Odkąd rozstałam się z Jamesem, a właściwie on rozstał się ze mną, traktowałam mężczyzn jak zło konieczne, co wydawało się idealnym posunięciem. W ten sposób nikt nie mógł mnie zranić.
Pan Mason, przynajmniej takie nazwisko widniało przy jego biurku, tłumaczył coś monotonnym głosem, a ja udawałam, że słucham. W rzeczywistości zastanawiałam się nad możliwościami i pułapkami czekającymi na mnie w tej szkole. Z pewnością było ich wiele, jednak jeszcze ich nie odkryłam.
- Panno Swan - profesor zwrócił się do mnie nieprzyjaznym tonem. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Super! - pomyślałam - Pierwszy dzień, pierwsze zajęcia i pierwsza uwaga. No, Swan, nie ma co, jesteś boska.
- Tak – odburknęłam. - Słucham pana uważnie - syknęłam cicho.
Kiedyś nie byłam dobrą aktorką, a z mojej twarzy kłamstwo można było wyczytać za pierwszym podejściem. Niestety miniony rok zmusił mnie do przyuczenia się w tej sztuce. Musiałam w końcu udawać, że nie wiem, kto jest ojcem mojego dziecka, mówiłam, że Lizzy to dyskotekowa wpadka. Nie liczyło się to, że ktoś uzna mnie za puszczalską, nie chciałam słyszeć, ani mówić o jej ojcu.
Każde wspomnienia Jamesa bolały. Forks również było ich źródłem, jednak tutaj miałam przed oczami inne czasy, mniej bolesne. Dzieciństwo było całkiem przyjemnym okresem w moim życiu, a James należał właściwie do jego części. Przyjaźniliśmy się od zawsze, jednak to ja popełniłam błąd, nie zauważając, że stał się całkiem inną osobą niż chłopak, którego znałam.
- Tutaj jest rozpiska lektur. - Podał mi kartkę, a ja automatycznie się skrzywiłam. Lubiłam książki, ale ostatnio nie miałam zbyt dużo czasu, by je czytać. Na szczęście, po szybkim przejrzeniu spisu, stwierdziłam, że wszystkie przerabiałam w Phoenix.
Oczywiście wpadłam na świetny pomysł, zupełnie nie liczyło się, że było to w pewnym sensie oszustwo. Prace były moje, więc nie musiałam przejmować się plagiatem. Chciałam, by Renee wysłała mi wszystkie stare wypracowania, w ten sposób mogłam zaoszczędzić nieco czasu dla mojej córeczki.
Przed samym dzwonkiem ziewnęłam cicho z nudów, dość typowe zachowanie jak dla mnie. Nauczyciel spojrzał rozzłoszczony w moją stronę, a ja roześmiałam się w duchu, gdyż w tym momencie rozległ się w w klasie upragniony dzwonek na przerwę.
Zabrałam zeszyt i wyszłam z zali z nadzieją, że nikt mnie nie zaczepi. Nic bardziej mylnego. W chwili, gdy przystanęłam przy ścianie, podeszła do mnie grupka roześmianych dziewczyn, właściwie zaledwie trzy, które wyglądały na typowe jędze, no, może poza jedną. Byłam wściekła na cały świat, jednak najbardziej na siebie, przede wszystkim za to, że zatrzymałam się zupełnie bez powodu.
- Cześć. – Jedna z nich zbliżyła się za bardzo. - Jestem Jessica. - Podała mi rękę, którą niechętnie uścisnęłam. - A to Angela i Lauren - przedstawiła mi dwie pozostałe, które jej towarzyszyły.
Po ich minach bez problemu wywnioskowałam, że są szkolnymi wydrami, które szukają sobie nowej koleżanki albo ofiary do dręczenia. Dziewczyny, które miały każdego faceta, którego wybrały sobie z tłumu, a zmieniały ich jak rękawiczki. Angela nie pasowała do tego grona, wyglądała na przyjaźnie nastawioną do świata i całkiem nieśmiałą. Wiedziałam jednak, że pozory mogą mylić.
Lauren odkaszlnęła lekko, wyrywając mnie z rozmyślenia. Nie przejęłam się lekkim rumieńcem, który niewątpliwie pojawił się na moich policzkach i dalej stałam, lustrując je niechętnie wzrokiem.
- Możesz usiąść z nami w czasie lunchu - usłyszałam nagle nieprzyjazny ton Lauren. Musiała być na mnie nieźle wkurzona za tę ignorancję, ale byłam z tego całkiem zadowolona.
- Bella - przedstawiłam się. - Dzięki za zaproszenie - powiedziałam z sarkazmem, dalej lustrując uważnie ich twarze. - A teraz wybaczcie, idę na WOS - rzuciłam na odchodne, odwracając się na pięcie i ruszając wzdłuż korytarza. Posłałam jeszcze przyjazny uśmiech Angeli i zniknęłam z ich oczu.
Wiedziałam, że dla Lauren i Jessiki takie zachowanie równało się z wielką zniewagą, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Podpadłam zapewne najgorszym dziewczynom, którym mogłam podpaść, ale to również mnie nie obeszło.
WOS minął bez większych rewelacji. Ponownie siedziałam sama, z czego byłam niezmiernie zadowolona. Po dzwonku byłam na tyle szczęśliwa, by przejść z uśmiechem przez korytarz. Humor zdecydowanie zaczął mi dopisywać, a to było dobrą wróżbą dla osób, które miały przebywać w moim towarzystwie. Gdy tylko przystanęłam i niechcący upuściłam długopis, przed moimi oczami stanął wysoki blondyn, o bardzo ładnej twarzy i pedantycznie pozlepianych żelem włosach. Dawniej zapewne zrobiłby na mnie wrażenie, ale od jakiegoś czasu byłam na “nie” dla wszystkich mężczyzn.
- Cześć - przywitał się. - Ty musisz być Isabella Swan, prawda? - Westchnęłam głośno, wiedząc, iż plotki na mój temat musiały już chodzić po szkole. Byłam pewna, że każda plotkara wie, jak się nazywam i skąd przyjechałam, zna moją rodzinę i część historii. Na szczęście nikt nie wiedział najważniejszego i nie miałam zamiaru nikomu o tym mówić.
- Tak – jęknęłam, dodając sarkastycznie w myślach “Miło mi, Isabella Marie Swan, ukochana córeczka tatusia komendanta i oczko w głowie dziadków, lekarki i prawnika”. Mimo, iż chłopak był miły, ja nie potrafiłam, nie po tym, co zrobił mi James.
- Jestem Mike - uśmiechnął się do mnie szeroko. - Miło cię poznać - dodał przyjaźnie. Nie wiem czemu, ale miałam ochotę zetrzeć mu ten flirciarski uśmieszek z ust.
Najbardziej denerwowało mnie to, że był blondynem, tak jak James. Nie miałam zamiaru utrzymywać bliższych kontaktów z chłopakami, którzy nie byli szaleńczo zakochani w swoich dziewczynach. Nie chciałam mieć “kochanka” w moim nowym świecie. Miłość nie istnieje, a seks nie jest na tyle istotny, by po raz drugi pozwolić złamać sobie serce.
- Mnie również – westchnęłam. - A teraz, kolego - podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na klatce piersiowej, zrobiłam to, wiedząc, że nikt nie lubi, gdy przekracza się jego teren prywatny - pozwól mi iść na następne zajęcia – rozkazałam, przesuwając go ze swojej drogi.
Mogłam swobodnie przejść do budynku numer cztery, jednak czułam się w pewnym sensie źle, po tym, jak potraktowałam tamtego chłopaka. To było jedyne wyjście, jedyny sposób ucieczki przed zranieniem. Nie lubiłam narażać siebie na ból i nie chciałam przypadkowo pozbawić Mike’a jąder. Być może kiedyś, kiedy pozbędę się uprzedzenia do facetów, będę zdolna zaufać ponownie jednemu z nich. Na razie było na to za wcześnie.
Sala od hiszpańskiego nie należała do wielkich, co sprawiało, że była bardziej przytulna od pozostałych. Po raz drugi tego dnia musiałam przedstawiać się klasie, po czym oddałam nauczycielowi kartkę do podpisania, a później z lekkością opadłam na siedzenie w wolnej ławce. Czułam się cudownie, gdyż jak na razie udawało mi się unikać niechcianego towarzystwa. Obawiałam się jednak, że za chwilę ktoś zburzy swoją obecnością tę idyllę. Oparłam głowę na łokciach i udając, że słucham nauczyciela, zaczęłam czytać wiersz wiszący przy tablicy. Oczywiście był napisany w języku hiszpańskim, ale z racji tego, że brałam udział w wielu olimpiadach językowych, z łatwością go rozszyfrowałam.
Po kilku minutach zaczynało robić się nudno. Doskonale znałam przerabiany materiał, ta szkoła była trochę opóźniona, ale nie powinno mi to przeszkadzać. Po chwili z rozmyślań wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi. Do klasy wpadła niska, czarnowłosa dziewczyna, urodą przypominająca niesfornego elfa. Była lekko zdyszana i potargana. Zapewne biegła do klasy, by nie zaprzepaścić zbyt wiele z tej lekcji.
- Witamy, panno Brandon - powiedział nauczyciel z lekkim sarkazmem. - Niezmiernie cieszymy się, iż zaszczyciła nas panienka swoją obecnością - szydził z niej.
- Cholera… - mruknęłam pod nosem, wiedząc, że będzie musiała zająć miejsce obok. W końcu moja idylla legła w gruzach, ale musiałam się z tym pogodzić.
- Dzień dobry – dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem. – Przepraszam za spóźnienie. - Miała dość miły głos, więc moje nadzieje jeszcze całkowicie nie umarły.
- Usiądź i nie zakłócaj więcej lekcji - warknął zirytowany.
Dziewczyna przyjrzała się badawczo wolnemu siedzeniu i chwilę później oklapnęła na nie z lekkim uśmiechem. Wszyscy chłopcy w klasie patrzyli w naszą stronę z zaciekawieniem. Zapewne również była tematem plotek, ale najwyraźniej miała to w głębokim poważaniu.
- Cześć, jestem Alice – zaświergotała, odwracając się w moją stronę. Jej wielkie, niebieskie oczy błyszczały z zadowolenia. - Zapewne Isabella Swan? - zapytała uśmiechnięta.
- Wystarczy Bella - uśmiechnęłam się do niej szeroko, nie mając ochoty na granie lodowej damy, jak w przypadku pozostałych napotkanych dzisiaj osób. Miała w sobie coś, co pozwalało mi odetchnąć. Nie wyglądała na sztuczną, wypacykowaną lalunię, której tylko tipsy i nowi chłopcy w głowie.
Przez resztę lekcji dziewczyna siedziała cicho, by później zaczepić mnie przy wyjściu z sali. Wydawała się sympatyczna, więc nie miałam z tym najmniejszego problemu. Wyjaśniła mi nieoficjalne zasady panujące w szkole. Właściwie było standardowo, ludzie dzielili się na trzy grupy : trzymające się w cieniu kujony, rozhisteryzowane, wiecznie naburmuszone cheerleaderki, które trzymały się z footballistami, nazywano ich również szkolą elitą, ostatnią grupą była grupa „normalnych”, czyli dzieciaki bawiące się życiem i nieprzejmujące docinkami elity. Miałam zamiar właśnie do nich przynależeć, jakoś nie podniecało mnie kręcenie tyłkiem przed całym stadionem i wykonywanie przedziwnych akrobacji, by przypodobać się chłopakom. Co do Lauren i Jessiki miałam całkowitą rację. Obie były cheerleaderkami, które uważano za najłatwiejszy cel w szkole. Angela zupełnie do nich nie pasowała, trzymała się blisko tylko dlatego, że Lauren była jej kuzynką.
Tuż przed dzwonkiem rozstałyśmy się z Alice i rozeszłyśmy do swoich klas. Kolejne godziny mijały w zawrotnym tempie, z czego byłam zadowolona, gdyż chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu przy Elizabeth. Idąc na lunch, zastanawiałam się, czy nie będę mogła znaleźć jakiegoś odosobnionego stolika na uboczu, by pobyć sama. Jednak przed wejściem czyhała na mnie Alice. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na mój widok i chwyciła bezceremonialnie za rękę jak małe dziecko. Najpierw zaciągnęła mnie po posiłki, a później popchnęła delikatnie w stronę stolika pełnego roześmianych osób.
- Alice - wysyczałam przez zęby, byłam całkowicie zawstydzona jej zachowaniem. - Chciałam usiąść sama. - Dziewczyna wykrzywiła lekko swój uśmiech i nie przejmując się tym, co powiedziałam, zabrała moją tacę i postawiła na stoliku swoich przyjaciół. Miejsca były idealnie odliczone, więc domyśliłam się, że spryciara to zaplanowała.
Przy stoliku siedziały cztery rozgadane osoby, wszyscy byli równie piękni, co mała Alice. Trzech posągowych chłopaków i jednak dziewczyna, która spokojnie mogłaby być modelką. Gdy nas spostrzegli, rozmowy gwałtownie ucichły, a ja poczułam się zażenowana.
Nim się spostrzegłam, stanął przede mną jeden z chłopaków. Wyglądał na dobrze zbudowanego, miał ciemne włosy i wielki, przyjazny uśmiech.
- Jestem Emmett - zaśmiał się, podając mi dłoń. Był sympatyczny i przerośnięte dziecko. W szczególności urocze dołeczki w policzkach, które formowały się, gdy tylko kąciki jego ust wędrowały ku górze.
- Bella - powiedziałam przyjaźnie.
Po chwili dołączyła do niego śliczna blondynka, przy której każda dziewczyna mogła nabawić się niesamowitych kompleksów. - Rosalie - powiedziała z małym, niepewnym uśmiechem. Od razu wiedziałam, że traktuje ludzi z dystansem i być może odrobiną wyższości.
- Jasper - kolejny chłopak był zdecydowanie wyższy od Emmetta, ale nieco mniej umięśniony. Uśmiechał się tak samo nieśmiało jak blondynka i wyczułam od niego podobny dystans. Również był blondynem, a jego oczy były tak samo błękitne jak Rosalie.
- To mój chłopak - wyszeptała mi do ucha Alice. Była dumna z tego, że Jasper był jej miłością.
Ze smutkiem przypomniałam sobie czasy spędzone z Jamesem. On wstydził się pokazywać ze mną w szkole. Dawniej sądziłam, że ukrywanie się ze związkiem jest dość romantyczne, byłam naiwna. Teraz znam prawdę.
Jako ostatni miał przedstawić się miedzianowłosy chłopak, wpatrzony we mnie niemal jak w zwierzę z ZOO. Nie odezwał się jednak ani słowem. Gapił się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja patrzyłam na niego z zaciekawieniem. Wszyscy widzący tę scenę zachichotali głośno.
- Bella. - Podałam mu rękę, wyrywając zapewne z głębokiego zamyślenia, ale nie odezwał się ani słowem. Poczułam się całkowicie zignorowana i, w istocie, chłopak zupełnie nie przejął się moją obecnością. Usiadłam więc na jednym z wolnych siedzeń i spojrzałam znacząco na Alice.
- To Edward - przedstawiła go lekko rozzłoszczonym głosem. - Czasem zachowuje się jak idiota, więc nie przejmuj się nim - szepnęła mi do ucha.
Podczas lunchu rozmawialiśmy o szkole, nauczycielach, innych uczniach. Alice i Rosalie pytały mnie o plany, marzenia, jednak każdy podśw...
white_pigeon