Wilson Patricia - Słońce Andaluzji.pdf

(725 KB) Pobierz
slonce.rtf
PATRlCIA WILSON
Sło ń ce Andaluzji
34265810.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Trzy spóźnienia pod rząd! Maggie stukała niecierpliwie w kierownicę i centymetr za
centymetrem posuwała się naprzód. Miała dziesięć minut, aby wydostać się z korka, zaparkować i
dotrzeć do biura. Poniedziałkowe spóźnienie dało się usprawiedliwić - nieoczekiwane roboty drogowe.
Do wtorku roboty nabrały rozmachu i chociaŜ wyruszyła z domu wcześniej, i tak się spóźniła. Dzisiaj
najwyraźniej spóźni się jeszcze bardziej, a usprawiedliwienie przestanie być wiarygodne. Richie będzie
warczał. Wzruszyła ramionami. Ona teŜ moŜe warknąć na niego, więc po co się martwić?
Skręcając na parking, stwierdziła, Ŝe jednak nie jest tak źle. Jeśli znajdzie wolne miejsce, to
zdąŜy na czas. Pochyliła się, by wziąć kwit. Miała na sobie ciepłe ubranie, mimo to drŜała na chłodnym
wietrze. JuŜ kwiecień, a tak zimno, pomyślała. Ta zima chyba nigdy się nie skończy.
Zamknęła okno i ruszyła przed siebie, szukając miejsca, które pomieściłoby jej golfa. Dostrzegła je
na końcu rzędu i z zadowoleniem przyspieszyła. Ma jeszcze trzy minuty. Teraz biegiem do redakcji, która
mieściła się tuŜ obok, w małej bocznej uliczce.
Nagle jaskrawoczerwony porsche nadjechał bardzo szybko z przeciwnej strony, pod prąd,
ignorując znaki. Była pewna, Ŝe kierowca ją zauwaŜył. Musiała ostro zahamować. To na pewno
męŜczyzna, tylko męŜczyźni mają czelność tak się zachowywać, pomyślała.
Zdumienie zmieniło się we wściekłość, kiedy kierowca zajął puste miejsce - jej miejsce.
Zareagowała we właściwy sobie sposób. Natychmiast wyskoczyła z samochodu, zatrzasnęła drzwi i
wściekła zbliŜyła się do kierowcy porsche'a. Właśnie wysiadał, mógł więc wsiąść z powrotem i
odjechać.
- To moje miejsce! - zawołała.
Zamykał samochód, ale gdy się zbliŜyła, wyprostował się na całą imponującą wysokość. W jego
ciemnych oczach malowało się zdumienie. MęŜczyźni, nawet wysocy i władczy, nigdy nie imponowali
Maggie. Nie zmroziło jej nawet spojrzenie jego lśniących czarnych oczu. Płonęła z oburzenia.
Stał bez ruchu, obserwując ją chłodno. Była ubrana w elegancki jasnobrunatny garnitur, spodnie
wpuściła w wysokie buty. Włosy miała prawie całkiem ukryte pod kapeluszem o męskim fasonie,
dopasowanym do odcienia garnituru.
- Nie słyszał pan, co mówię? Wjechał pan jak wariat, pod prąd, i zajął moje miejsce!
- Słyszałem - przyznał chłodno, unosząc czarną brew. - Musiałbym być głuchy, Ŝeby nie
zareagować na taki ton.
- Więc skoro nie jest pan głuchy, to proszę się stąd zabierać. To moje miejsce, a pan mi je zajął!
Maggie patrzyła na niego groźnie, ale on zamknął samochód, wsunął kluczyki do kieszeni i
włoŜył grubą, skórzaną kurtkę. Gdyby nie miał ponad metr osiemdziesiąt, Maggie na pewno by go
34265810.003.png
uderzyła. Najwyraźniej zamierzał po prostu odejść. Dziewczyna gwałtownie ruszyła do przodu.
- Ani kroku dalej - ostrzegł ją cicho. - Nie puszczę tego płazem.
Najwyraźniej odgadł jej zamiary. Maggie zamarła, czerwona z gniewu i ze wstydu.
- Oczywiście - burknęła. - Mogę sobie łatwo wyobrazić, Ŝe ktoś taki uderzyłby kobietę. Gdybym
była męŜczyzną, nie ośmieliłby się pan tego zrobić!
- Ale ja byłem przekonany, Ŝe pani jest męŜczyzną! - Przyjrzał się jej z ironicznym zdziwieniem,
kształtne wargi wygięły się drwiąco. - Pani ubranie i zachowanie nie pasują do kobiety. Proszę
wybaczyć moją pomyłkę.
- JakieŜ to zabawne! Przez pana męski egoizm jestem spóźniona. Wszyscy męŜczyźni to
dranie, a pan bije wszelkie rekordy!
- Proszę mnie zawiadomić, gdzie się zgłosić po nagrodę - prychnął. - Na pewno zdoła pani
wywalczyć inne miejsce na parkingu. Radzę szukać jakiegoś uprzejmego starszego pana.
To powiedziawszy, odszedł, a Maggie straciła kolejne minuty, wpatrując się w jego plecy. Przez
głowę przelatywały jej mordercze myśli. Był wysoki, szeroki w ramionach i poruszał się jak wielki, czarny
kot. Miał wystające kości policzkowe i stanowczy wyraz twarzy.
Na pewno nie był Anglikiem. Miał zbyt ciemną karnację - granatowoczarne włosy, czarne
oczy i śniadą skórę. Był przystojny i, sądząc z jego zachowania, wiedział o tym. Mówił
z lekkim obcym akcentem. Cudzoziemiec zabrał jej miejsce na londyńskim parkingu!
- Co się wyprawia na tym świecie? - StraŜnik parkingowy uśmiechnął się do Maggie. - Nie
moŜe pani tu stać, panno Howard. Znowu jest pani spóźniona, co?
- Wcale nie - zirytowała się. - Najpierw roboty drogowe, a potem ten maniak...
- Jest miejsce w następnym rzędzie - uspokoił ją. - Popilnuję go, póki pani nie dojedzie.
Nadal wzburzona, Maggie wróciła do samochodu. Gdyby była męŜczyzną, nie musiałaby objeŜdŜać
całego parkingu, bez skrupułów pojechałaby pod prąd i natychmiast dotarła na miejsce. Dlaczego straŜnik
nie pojawił się na czas i nie powiedział zarozumiałemu cudzoziemcowi, Ŝe złamał przepisy? Najwyraźniej
słyszał całą kłótnię. TeŜ jest przecieŜ męŜczyzną, stwierdziła. Oni zawsze trzymają razem.
Zanim zaparkowała, jej spóźnienie wzrosło do dwudziestu minut, ale przestała się tym
przejmować. Ruszyła przez ulicę w kapeluszu mocno nasuniętym na głowę i z zaciśniętymi ustami. Co
za wspaniały początek dnia!
Maggie weszła przez szklane obrotowe drzwi i jak zwykle pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była
tekturowa, powiększona okładka czasopisma z nazwą wypisaną nieproporcjonalnie wielkimi literami:
„ZAPYTANIA!"
Ten powszechnie szanowany magazyn zajmował się kontrowersyjnymi sprawami, był zasadniczy
jak sama Maggie. Pisała do niego od dwóch lat i mimo zaledwie ukończonego dwudziestego piątego
34265810.004.png
roku Ŝycia, zdobyła znaczną popularność. Najbezczelniejsi reporterzy schodzili z drogi Maggie Howard,
chociaŜ co miesiąc pochłaniali pisane przez nią artykuły. Opisywała powszechnie bulwersujące sprawy.
Robiła to bardzo rzetelnie, śaden temat jej nie przeraŜał, a kiedy go drąŜyła, z niezwykłą intuicją łączyła
fakty. Miała fenomenalny dar dochodzenia do prawdy. Pracowała zawsze z tym samym fotografem.
Teraz Bruce Mitchell czekał na nią w redakcji.
Kiedy weszła i odłoŜyła torbę, wskazał na zegar.
- Prawie dwadzieścia pięć minut spóźnienia. Prędzej, Maggie, szef na nas czeka.
- MęŜczyźni! - Maggie spojrzała na niego groźnie i zdjęła kapelusz, potrząsając głową. Gęste
włosy opadły jej na ramiona. Złociste, lśniące, lekko falujące.
- Co znaczy „męŜczyźni"? Ja jestem męŜczyzną! - spojrzał na nią z oburzeniem.
Maggie skrzywiła się.
- Ty nie, Mitch. Dawno juŜ ci to wybaczyłam, ale ogólnie mówiąc, cała wasza płeć jest...
- Wymyślisz właściwe określenie, kiedy zobaczysz Richiego - roześmiał się Mitch. - Czeka od
pół godziny.
- To głupio z jego strony - mruknęła Maggie, zdejmując Ŝakiet. - Spóźniłam się tylko
dwadzieścia pięć minut.
- Przyszedł wcześniej, Ŝeby nas złapać.
Wygładziła brązową jedwabną bluzkę, potrząsnęła włosami i ruszyła w stronę pokoju redaktora
naczelnego. Idąc za nią, Mitch podziwiał jej smukłą figurę. Nikt, naprawdę nikt nie śmiał komentować
kształtnej sylwetki Maggie - chyba Ŝe nie bał się jej ostrej riposty.
Praca z Maggie Howard była zaszczytem. Maggie była znakomita w swoim zawodzie, a do tego
bardzo urodziwa - wysoka, smukła, o brzoskwiniowej cerze i cudownych włosach. Miała w sobie coś
bardzo zmysłowego - co tym bardziej podniecało, Ŝe sama nie była tego świadoma. Pod maską rzeczowej,
ostrej dziennikarki kryła się niewinność, którą dostrzegał i której pragnął kaŜdy męŜczyzna. Niestety, na ogół
brakowało im odwagi. Maggie mogła zabić spojrzeniem z odległości sześćdziesięciu kroków.
Richie Lowell podniósł głowę, gdy weszli. Spojrzał na Maggie i gestem kazał im usiąść.
- Nawet nie wspomnę, Ŝe znowu się spóźniłaś - warknął.
- Roboty drogowe - zapewnił go Mitch, siadając na krawędzi biurka. - Sam na nie natrafiłem.
- Ale dojechałeś na czas - zauwaŜył ostro Richie.
- Tak, bo mama wstała i zrobiła mi śniadanie - oznajmił odwaŜnie Mitch.
- W tym tygodniu będzie to pewnie jakaś blondynka, prawda? Złaź z mojego biurka!
- Skończyliście juŜ? - zapytała zimno Maggie. - Czego od nas chcesz?
34265810.005.png
- To zadanie specjalne - zdradził Richie Lowell, nakładając okulary na nos. - Polecenie z góry.
- A czego sobie Ŝyczy "góra"? - westchnęła Maggie, bo gdy pan Parnham, właściciel
czasopisma, wtrącał się w ich pracę, nie wróŜyło to nic dobrego. Nie podobało jej się to, chociaŜ
jeszcze nie miała pojęcia, w czym rzecz.
- Chodzi o Hiszpanię - odparł powaŜnie. - Powiem ci wstępnie, na czym to zadanie polega. -
Maggie z Mitchem spojrzeli na siebie znacząco. Kiedy Richie Lowell odpuszczał spóźnienie, był chętny
do spokojnej dyskusji i zniŜał głos do szeptu, trzeba było mieć się na baczności. - Osoba, o którą
chodzi, to hrabia Felipe de Santis - oznajmił Richie. - Trzydzieści sześć lat, niezwykle bogaty, dwa lata
temu odziedziczył tytuł. Przedtem widywany na wszystkich wybrzeŜach Europy w luksusowych
kurortach, gdzie zawijał swoim jachtem, podejmował sławnych i bogatych, otaczał się pięknymi
kobietami.
- Całkiem rozsądnie - mruknęła Maggie sarkastycznie. -Taka jego rola.
- To nie wszystko - dodał Richie pośpiesznie, by nie stracić uwagi słuchaczy. - On nagle zniknął.
Bez Ŝadnej wiadomej przyczyny, niespodziewanie. Niemal z dnia na dzień. I długo nie było o nim nic
wiadomo.
- CzyŜby potęŜny kac? - zasugerował Mitch.
- To naprawdę powaŜna sprawa! - huknął Richie.
- Robi się ciekawie - stwierdziła cicho Maggie. - Mów dalej.
Była naprawdę zainteresowana, bo to nazwisko coś jej przypominało. Felipe de Santis? Gdzie
mogła je usłyszeć?
- Wygląda na to - ciągnął Richie, ignorując Mitcha – Ŝe zaszył się w Andaluzji. Ma ogromną
posiadłość w Sierra Nevada, wielką hacjendę czy coś w tym rodzaju. Hoduje konie i najwyraźniej to
mu wystarcza do szczęścia.
- No i co? - spytała Maggie. - Zmienił się. I bardzo dobrze. Nie zamierzam go szpiegować, więc
jeśli miałeś taki pomysł, zapomnij o tym.
- Nie o to chodzi - zaprzeczył szybko Richie. - Zgodził się, Ŝebyśmy wydrukowali tekst o jego
posiadłości. To zaszczyt. Zwykle nie wpuszcza gości. - Wziął głęboki oddech i popatrzył na Maggie,
której szare oczy z kaŜdym jego słowem stawały się większe i bardziej lodowate. - Pojedziesz do
Hiszpanii i napiszesz artykuł o okolicy, wspaniałej hacjendzie i hodowanych tam koniach. Mitch zrobi
zdjęcia.
- Chyba Ŝartujesz! - wykrzyknęła Maggie z niedowierzaniem i wściekłością. - Piszę o polityce
albo sprawach wagi państwowej. Nie zajmuję się turystycznymi kawałkami. A poza tym - dodała, zanim
Richie zdąŜył otworzyć usta - „Zapytania" to powaŜne pismo, a nie babski magazyn!
- Nie Ŝartuję, Maggie. - Richie był chyba nieco zawstydzony bezpośrednim atakiem. - To
polecenie samej góry. Stary Parnham zna hrabiego z dawnych lat i parę dni temu jedli razem
34265810.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin