Kroniki Amberu [10] Książę Chaosu.pdf

(1236 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Książę Chaosu - Rozdział 01
Roger Zelazny
Książę Chaosu
Kronik Merlina tom V
Rozdział 1
Kto widział jedną koronację, tak jakby widział je wszystkie. Brzmi to cynicznie i
prawdopodobnie jest cyniczne, zwłaszcza gdy główną rolę odgrywa najlepszy przyjaciel, a
jego królową zostaje mimowolna kochanka. Zawsze jednak w programie występuje procesja,
dużo powolnej muzyki, niewygodne, kolorowe stroje, kadzidła, przemowy i bicie w dzwony.
Koronacje są meczące, zwykle duszne i wymagają od gości nieszczerego skupienia, podobnie
jak śluby, wręczanie dyplomów i tajemne inicjacje.
I tak Luke i Coral zostali suwerennymi władcami Kashfy, w tym samym kościele, w
którym ledwie kilka godzin wcześniej walczyliśmy prawie - niestety, nie całkiem - na śmierć
z moim bratem Jurtem. Jako jedyny przedstawiciel Amberu - chociaż technicznie nieoficjalny
- otrzymałem miejsce w pierwszym rzędzie i obecni często zerkali w moją stronę. Dlatego
musiałem zachowywać czujność i mamrotać właściwe odpowiedzi. Random nie chciał, by
moją obecność traktowano jako formalną wizytę, jednak z pewnością by się zdenerwował,
gdyby usłyszał, że nie zachowałem się dyplomatycznie.
W rezultacie miałem obolałe stopy, zesztywniały kark i kolorowy strój przesiąknięty
potem. Tego wymaga show business. Zresztą, nie chciałbym inaczej. Luke i ja przeżyliśmy
paskudnie ciężkie chwile i teraz nie mogłem ich nie wspominać - od ostrzy mieczy do
pojedynków na bieżni, od galerii sztuki do Cienia - kiedy tak stałem mokry i myślałem, kim
się stanie teraz, gdy włożył koronę. Takie zdarzenie przemieniło wujka Randoma z
wędrownego muzyka, włóczęgi i degenerata w mądrego i odpowiedzialnego monarchę... choć
wiedzę o tym pierwszym czerpałem tylko z rodzinnych opowieści. Miałem nadzieję, że Luke
nie dojrzeje tak bardzo. Chociaż... Luke był człowiekiem zupełnie innym niż Random, nie
mówiąc już o tym, że o całe wieki młodszym. To jednak zadziwiające, czego mogą dokonać
lata... a może po prostu natura wydarzeń? Uświadomiłem sobie, że różnię się od tego Merlina,
jakim byłem nie tak dawno temu. Kiedy się nad tym zastanowić, to różnię się od siebie z dnia
wczorajszego.
Podczas przerwy Coral przekazała mi kartkę. Pisała, że musi się ze mną zobaczyć.
Podała miejsce i czas, a nawet dołączyła mapkę. Okazało się, że zaznaczona droga prowadzi
do apartamentu na tyłach pałacu. Spotkaliśmy się tam wieczorem i w rezultacie spędziliśmy
noc. Dowiedziałem się wtedy, że ślub z Lukiem wzięli jeszcze w dzieciństwie. Per procura.
Było to elementem dyplomatycznych układów między Jasrą a Begmanami. Nic z nich nie
wyszło - to znaczy z części dyplomatycznej, a reszta jakoś się rozleciała. Królewska para też
jakby zapomniała o tym małżeństwie, póki nie przypomniały o nim niedawne wydarzenia.
Nie widzieli się od lat, jednak dokumenty stwierdzały wyraźnie, że książę wstąpił w związek
małżeński. Można było wszystko unieważnić, ale też Coral mogła koronować się razem z
nim. Gdyby Kashfa miała w tym jakiś interes.
I miała: Eregnor. Begmańska królowa na tronie Kashfy mogła załagodzić spory o tę
nieruchomość. Tak przynajmniej, wyjaśniła mi Coral, sądziła Jasra. I Luke'a to przekonało,
zwłaszcza wobec braku gwarancji Amberu i nieaktualnego w tej chwili Traktatu Złotego
Kręgu.
Objąłem ją. Nie czuła się dobrze, mimo zdumiewająco szybkiej rekonwalescencji
pooperacyjnej. Na prawym oku nosiła czarną przepaskę i reagowała dość wyraźnie, gdy tylko
zbyt blisko przysunąłem rękę czy nawet przyglądałem się dłużej. Nie miałem pojęcia, co
skłoniło Dworkina, by Klejnotem Wszechmocy zastąpić uszkodzone oko. Chyba że uznał ją
za jakoś uodpornioną na moce Wzorca i Logrusu, które będą próbowały go odzyskać. Nie
miałem żadnego doświadczenia w tej mierze. Kiedy spotkałem w końcu karłowatego maga,
przekonałem się, że jest w pełni władz umysłowych. Ta świadomość nie pomogła mi jednak
zrozumieć tajemniczych cech, jakie zwykle charakteryzują mądrych starców.
- Jakie to uczucie? - zapytałem.
- Bardzo dziwne - odparła. - To nie jest właściwie ból. Raczej coś podobnego do
atutowego kontaktu. Tyle że towarzyszy mi przez cały czas, a przecież nigdzie nie przechodzę
ani z nikim nie rozmawiam. To tak, jakbym stała w bramie. Moce płyną wokół mnie, przeze
mnie...
W tej samej chwili znalazłem się pośrodku szarego pierścienia z piastą o wielu
szprychach z czerwonego metalu. Od wewnątrz przypominał ogromną pajęczynę. Jaskrawe
pasmo pulsowało, by zwrócić moją uwagę. Tak, ta linia prowadziła do bardzo potężnego
źródła mocy w dalekim cieniu - energii, którą mogłem wykorzystać do sondowania. Ostrożnie
sięgnąłem ku zakrytemu Klejnotowi w oczodole Coral.
Z początku nie wyczułem żadnego oporu. Właściwie nic nie wyczułem, rozciągając tę
linię siły. Pojawił się za to obraz zasłony płomieni. Przebijając ją wiedziałem, że zwalniam,
zwalniam, zatrzymuję się... Wreszcie zawisłem, jak się okazało, na skraju otchłani. Nie była
to droga zestrojenia. Nie chciałem przyzywać Wzorca, będącego fragmentem Klejnotu, gdy
wykorzystuję inne moce. Pchnąłem do przodu. Ogarnął mnie straszliwy, wysysający energię
chłód.
Jednak to nie moja energia spadała, jedynie tego źródła, jakim władałem. Pchnąłem
głębiej i dostrzegłem mglistą plamkę światła, jakby blask odległej mgławicy. Lśniła na tle
głębokiej czerwieni szlachetnego wina. Jeszcze bliżej, i rozrosła się w kształt... w złożoną, na
wpół znajomą trójwymiarową konstrukcję. Sądząc z opowieści ojca, to zapewne ścieżka,
którą należy wyruszyć, aby dostroić się do Klejnotu. Zgadza się, trafiłem do jego wnętrza.
Czy powinienem rozpocząć inicjację?
- Ani kroku dalej - rozległ się głos... obcy, choć uświadomiłem sobie, że pochodzi od
Coral. Przeszła w trans. - Odmówiono ci wyższej inicjacji.
Cofnąłem sondę. Wolałem uniknąć demonstracji siły, jaka mogłaby wzdłuż niej do
mnie dotrzeć. Logrusowy wzrok, od czasu ostatnich wydarzeń w Amberze towarzyszący mi
bezustannie, ukazał Coral osłoniętą i oplataną przez wyższą kategorię Wzorca.
- Dlaczego? - spytałem.
Nie zaszczycono mnie odpowiedzią. Coral drgnęła, poruszyła się i spojrzała na mnie.
- Co się stało? - zapytała.
- Zasnęłaś - wyjaśniłem. - Nic dziwnego. Po tym, co zrobił Dworkin i po męczącym
dniu...
Ziewnęła i opadła na łóżko.
- Tak... - westchnęła i usnęła naprawdę.
Zdjąłem buty i zrzuciłem grubą wierzchnią odzież. Wyciągnąłem się obok niej i
narzuciłem kołdrę na nas oboje. Też byłem zmęczony i chciałem się do kogoś przytulić.
Nie wiem, jak długo spałem. Dręczyły mnie mroczne, zmienne sny. Twarze: ludzkie,
zwierzęce, demoniczne, wirowały dookoła, a żadna z nich nie miała szczególnie miłego
wyrazu. Lasy padały i wybuchały płomieniem, ziemia drżała i pękała, wody mórz wznosiły
się gigantycznymi falami i atakowały ląd, księżyc ociekał krwią i rozlegało się potężne wycie.
Coś wykrzykiwało moje imię...
Gwałtowny wicher szarpnął okiennicami, aż otworzyły się do wnętrza, stukając o
ściany. W moim śnie jakiś stwór wszedł do komnaty i przykucnął u stóp łoża. Wołał mnie
cicho, raz za razem. Pokój dygotał i powróciłem pamięcią do Kalifornii. Zdawało się, że trwa
trzęsienie ziemi. Wiatr przeszedł od wycia do ryku, a z zewnątrz dobiegły odgłosy jakby
padających drzew, walących się wież...
- Powstań, Merlinie, książę rodu Sawall, książę Chaosu! - powtarzał stwór. Potem
zgrzytał zębami i zaczynał od nowa.
Po czwartym czy piątym powtórzeniu przyszło mi do głowy, że to może nie sen. Z
zewnątrz dobiegały krzyki, a błyskawice rytmicznie rozjaśniały niebo do wtóru muzycznego
niemal huku gromów.
Nim się poruszyłem, nim otworzyłem oczy, wzniosłem zaporę ochronną. Dźwięki były
rzeczywiste, podobnie jak wyłamane okiennice. I stwór przy łóżku.
- Merlinie, Merlinie, powstań! - zwrócił się do mnie.
Miał długi pysk, szpiczaste uszy, solidne kły i pazury, zielonkawosrebrzystą skórę,
wielkie i błyszczące oczy, a także wilgotne, skórzaste skrzydła złożone przy smukłym
tułowiu. Po wyrazie pyska nie mogłem poznać, czy się uśmiecha czy cierpi.
- Zbudź się, Lordzie Chaosu.
- Gryll - powiedziałem. Poznałem dawnego sługę rodziny z Dworców.
- Tak, panie - potwierdził. - Ten sam, który uczył cię gry w taniec kości.
- Niech mnie piekło pochłonie...
- Najpierw obowiązek, potem przyjemność, panie. Długą i straszną drogą podążałem za
czarną linią, by cię przywołać.
- Linie nie sięgały tak daleko - stwierdziłem. - Bez bardzo silnego pchnięcia. A wtedy
może też nie. Czy teraz jest inaczej?
- Jest łatwiej - odparł.
- Dlaczego?
- Jego Wysokość Swayvill, król Chaosu, tej nocy śpi ze swymi przodkami z ciemności.
Wysłano mnie, bym cię sprowadził na ceremonię.
- Natychmiast?
- Natychmiast.
- Tak... Dobrze, oczywiście. Tylko zbiorę swoje rzeczy. A jak to się stało? Wciągnąłem
buty, ubrałem się, przypasałem miecz.
- Nie zdradzono mi szczegółów. Oczywiście, powszechnie wiadomo, że był słabego
zdrowia.
- Muszę zostawić list - mruknąłem.
Skinął głową.
- Krótki, mam nadzieję.
- Tak.
Szybko nakreśliłem na kawałku pergaminu z biurka: Coral, wezwano mnie w sprawach
rodzinnych. Będę w kontakcie. Położyłem liścik przy jej dłoni.
- Gotowe - rzekłem. - Jak to zrobimy?
- Poniosę cię na grzbiecie, książę, jak to czyniłem przed laty.
Kiwnąłem głową. Wspomnienia z dzieciństwa powróciły niczym fala przypływu. Jak
większość demonów, Gryll był straszliwie silny. Pamiętałem jednak nasze zabawy na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin