Taylor Renee - Sekrety zdrowia plemienia Hunzów(1).doc

(967 KB) Pobierz

 


RENEE TAYLOR 

 

pomógł: Nieomyty

Sekrety zdrowia      plemienia Hunzów

DŁUGIE ŻYCIE I SZCZĘŚCIE


Przekład: Maria Grodecka

Projekt okładki: Jerzy Kurczak

ISBN-83-85359-32-X

Oficyna Wydawnicza „SPAR" Warszawa, ul. Żurawia 47, tel. 29-89-20


PRZEDMOWA

Ta książka opowiada o krainie Hunza i jej mieszkańcach — ludziach, którzy przez ponad dwa tysiące lat zupełnej prawie izolacji rozwinęli sposoby życia, jedzenia i myślenia, które znacznie przedłużają ich lata życia i drastycznie ograniczają podatność na większość chorób, na które zapadają ludzie z cywilizowanego świata.

Dawniej Hunza było niezależnym królestwem i krainą tajemniczą. Dziś jest ono częścią wschodniego Pakistanu, działającą jako zależne państwo z królem na tronie. Jest jedną z najmniejszych monarchii na świecie, cały kraj ma tylko 160 km długości i zaledwie 1600 m szerokości.

Historie opowiadane przez kilku lekarzy i naukowców, którzy mieli szczęście odwiedzić Hunzę w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, malują obraz Ogrodu Eden, raju na Ziemi. Hunzowie oraz ich sekrety młodości i zdrowia stały się żywą legendą dla całej reszty świata.

W krainie Hunza ludziom udaje się żyć do ponad stu lat w doskonałym stanie zdrowia fizycznego i umysłowego. Mężczyźni zostają ojcami w wieku lat dziewięćdziesięciu. Ale ich największym osiągnięciem jest niespotykane gdzie indziej zdrowie, fakt, że choroby zdarzają się tam niesłychanie rzadko. Rak, choroby serca, ataki sercowe, niskie i wysokie ciśnienie krwi oraz choroby dziecięce są właściwie nieznane. W tym kraju nie ma przestępczości młodocianych, a rozwody są rzadkością. Nie ma tu więzień, policji ani wojska, nie są po prostu potrzebne, ponieważ przez ostatnie sto trzydzieści lat nie popełniono tam żadnego przestępstwa.

Możliwe, że to właśnie ci sami ludzie pobudzili wyobraźnię Jamesa Hamiltona, gdy pisał „Lost Horizon". Ludzie zaczęli mieć nadzieję na wieczne życie i wtedy właśnie narodziła się nowa nazwa, która symbolizuje głęboko doznawane pragnienie każdego, marzenie o życiu zdrowym, długim i szczęśliwym — Shrangri-la!

3


Podczas gdy reszta cywilizowanego świata mówi o zagładzie nuklearnej i radioaktywnych stronach, mieszkańcy tego odosobnionego skrawka Pakistanu żyją w pokoju, harmonii i braterskiej miłości. Strach, nienawiść, zazdrość nie istnieje tam w ogóle. Są to ludzie pr2yjacielscy, gościnni i religijni.

Ich król, Mir Mohammed Jamal Khan, jest władcą demokratycznym, kochanym i szanowanym przez swoich poddanych. Nie potrzebuje on żadnej straży ani policji. Bramy jego pałacu są zawsze otwarte dla każdego. Ze względu na swoje położenie geograficzne, graniczące z Afganistanem Rosją, Chinami i Kaszmirem, oraz Indiami, z dwoma historycznymi szlakami, z Kilik do Rosji i z Mintaka do Chin, Hunza leżąca tylko kilka mil od nich, stanowi punkt strategiczny. Mimo to Mirowi Hunzy udaje się zachować swój naród z dala od tych obaw i kłopotów, które są udziałem jego sąsiadów.

Co jest zabronione, to wstęp dla odwiedzających. Przyczyny tego zakazu są oczywiste: wycieczki były tu bardzo niebezpieczne. Po pierwsze, aby się tam dostać, trzeba właściwie przefrunąć przez góry — jako korytarz powietrzny do Gilgit służy wąski wąwóz, a najmniejsza zmiana pogody kończy się katastrofą. Jeśli ma się szczęście dotrzeć do Gilgit, które jest ostatnim przystankiem nowoczesnego transportu, od tego momentu jest się skazanym na własne siły. Podróżuje się na mule, albo pieszo albo jeepem — jeżeli ma się szczęście dotrzeć do drogi zanim zostanie rozmyta lub zniszczona przez lawinę, co tutaj zdarza się często. A potem podróżuje się przez te same przejścia, zdradliwe i kręte wzdłuż wartkich potoków lodowatej wody, którymi żeglował Marco Polo w 1269 r. wracając z Cathay w drodze do Indii.

Żadna agencja (biuro) podróży nie może zachęcić turystów do od­wiedzania kraju Hunzów. Ciekawa nawet jestem, ile z nich w ogóle wie o jego istnieniu. Wymagane jest tu specjalne pozwolenie na wjazd i odwiedzenie tego małego raju i jedynie niewielu szczęśliwców otrzymuje wymagane dokumenty. Niezbędne jest ponadto zaproszenie Mira Hunzów, sprawę komplikuje jeszcze dodatkowo biurokracja. Praktycznie biorąc, to sam prezydent Pakistanu musi zatwierdzić taką wyprawę.

Po drugie, jeżeli ma się szczęście dotrzeć tam w całości, to okazuje się, że nie ma hoteli, restauracji ani sklepów, żeby kupić coś do jedzenia. Albo trzeba być gościem Mira i przyjąć taką gościnność, albo przystać na wiel-

4


ką przygodę, żyć na dworze i żywić się z przywiezionych ze sobą pu­szek.

Istnieje wiele opowieści o pochodzeniu Hunzów. Dziwne jest, jak ci ludzie rasy kaukaskiej znaleźli miejsce stałego zamieszkania w tych wysokich górach — jedyni ludzie o białej skórze wśród wielu ras hindusów i muzułmanów, z których wszyscy są ciemnoskórzy. A co z pochodzeniem ich języka, który nie przypomina żadnego innego znanego w tym regionie? My przyjmujemy wersję, że Hunzowie są potomkami kilku greckich żołnierzy, którzy zdezerterowali z armii maruderów Aleksandra Wielkiego w poszukiwaniu wolności. Ci żołnierze i ich perskie żony, wędrowali w poszukiwaniu domu, gdzie mogliby prowadzić spokojne życie. I rzeczy­wiście znaleźli dolinę, która jest znana jako Hunza.

Wkrótce odkryli, że w pobliżu przebiegał trakt z Sinkiang do Kaszmiru, używany przez kupców chińskich do przewożenia cennych towarów, wobec tego zaczęli robić to samo, co robili w wojsku. Osadnicy zaczęli napadać na karawany. To było łatwe. Mogli zrzucać ciężkie głazy na niewinnych kupców, spychając ich do przepaści, a następnie zbierać swój łup. Pokój w Himalajach został zamącony przez garstkę bandytów. Ich ustronie służyło im jako niezdobyta twierdza. Nawet armia nie była w stanie jej zdobyć. Dżingis Chan próbował bezskutecznie to zrobić, potem Anglicy. Przez wiele wieków w górach tych panował terror. Niektórzy starzy ludzie opowiadają dzieciom okropne historie o swoich przodkach — tak jak my opowiadamy naszym dzieciom straszne, czarodziejskie baśnie!

Dzisiaj Hunzowie mają pogodne usposobienie, dobre zdrowie i długie życie. Są oni ludźmi głęboko przekonanymi, że cieszyć się zdrowiem i powodzeniem mogą tylko w zgodzie i harmonii. Jednak nawet i w dalekiej przeszłości sprawę uprawy ziemi i jedzenia zawsze stawiali ponad walkę. W porze siewu albo zbiorów nikt nie mógłby ich oderwać od ich rolniczych obowiązków. Dzięki temu ich siła i odporność były zawsze większe niż u wielu sąsiednich plemion. Oni zawsze byli zawziętymi rolnikami.

Słuchając ich historii trudno nie podziwiać wielkiej siły wewnętrznej, która umożliwiła tym ludziom dokonanie tak głębokiej przemiany — od istot o usposobieniu wojowniczym do ludzi nastawionych pokojowo. Zanim umysł i ciało potrafi skierować się ku wyższym sprawom, musi przedtem zostać oczyszczone. Tego nie można sobie tanio kupić — to musi przyjść z zewnątrz. Może ktoś, kto już to osiągnął, nie zdaje sobie z tego

5


sprawy, ale ten spokój raz uzyskany, nie może już zostać utracony. I dlatego właśnie Hunzowie potrafili pokonać gniew, nienawiść, gorączkową zachłan-ność i niebezpieczną ambicję i ustanowić doskonałą równowagę ciała, umysłu i ducha. Takiego człowieka należy traktować z szacunkiem. Między kondycją fizyczną a postawą moralną i duchową istnieją ścisłe związki. Pełną kontrolę nad sobą sprawuje tylko taki człowiek, którego duchowa świadomość jest w pełni realizowana. Człowiek pełen dotąd zbrodniczych zamierzeń zostaje nagle urzeczony pięknem, miłością i pogodą spokoju i zapomina o swojej złej naturze. Siłą swojej świadomości potrafi skoordynować energię ciała, umysłu i duszy i stać się w pełni panem siebie samego. Nic nie może mu w tym przeszkodzić, jakże w inny sposób można by wytłumaczyć tę tajemniczą przemianę we wspólnocie ludzi, którzy przez całe wieki żyli w izolacji na pustyni.

Miłość jest wrodzoną siłą, która przezwycięża każdą dysharmonię.

Uczucie miłości i wewnętrznego spokoju umożliwia Hunzom to, że pozostają młodzi i wyglądają młodo. Miłość jest wrodzoną ludzką cechą i dlatego wystarczy ją tylko przywołać, aby wyrazić cały jej blask. Miłość czyni nasze życie pięknym, łagodnym i zdrowym i zamienia nasze niezadowolenie w harmonię i szczęście. Jeżeli ktoś ma naturę miłą i wyrozumiałą, a nie samolubną, to od razu widać to w jego oczach i w twarzy, w całej jego osobowości i obdarza go promieniowaniem przychodzącym z wewnętrznego żaru miłości. Boska miłość jest magnesem, który przyciąga do siebie wszelkie dobro.

Przynoszę wam orędzie zdrowia, szczęścia, pokoju i miłości z kraju Hunza.

Renee Taylor

6


I. PODRÓŻ PRZEZ HIMALAJE

Było to tuż przed lądowaniem na lotnisku Rawalpindi w Pakistanie. Było nas sześcioro: Pan i Pani Mulford, J. Nobbs — wydawca, Zygmunt Sulistrowski — dyrektor fabryki, Wayne Mitchel — fotoreporter, Dr James B. Jones — filozof, i ja.

Przebyliśmy długą drogę, prawie 15 tys. mil — Hong Kong, Tokio, Hawaje, Los Angeles i bezmiar Pacyfiku leżały już za nami. Przed nami legendarny ląd, gdzie przewidywana długość życia przeciętnego człowieka wynosi znacznie powyżej stu lat, gdzie nie ma chorób, nie ma przestępstw i gdzie nie istnieje pragnienie wojny.

Mieliśmy robić film o życiu Shangrila-Hunza i ostatecznie odkryć na czym polegała różnica między Hunzami i innymi ludźmi na Ziemi.

Na krańcu wielkiego pola był tylko mały budynek, gdy nasz samolot DC-3, mały i samotny, wylądował wczesnym rankiem, aby zabrać nas do pakistańskiej wsi Gilgit. Wydawał się on żałośnie mały w porównaniu z olbrzymimi jetami, które przewiozły nas przez pół świata. Panowała wczesna, poranna cisza.

Gdy pierwszy blask oświecił horyzont, zobaczyłam, że na niebie nie było chmur. Samolot mógł wystartować. Jakakolwiek niekorzystna zmiana pogody byłaby wystarczającym powodem do odwołania lotu. Aby dotrzeć do Gilgit, samolot musiał przelecieć między wąwozami tak wąskimi, że niepodobieństwem było zawrócenie. Gdy lot raz już zostanie podjęty, musi być doskonały. Ponieważ samolot nie może przelecieć nad wierzchołkami Himalajów, pilot musi wybrać trasę między najwyższymi szczytami. Nisko wiszące chmury przesłaniały widoczność i dlatego katastrofa mogła nastąpić w każdej sekundzie.

Tragarze przenoszący nasze bagaże wsuwali je w głąb kabiny na grubych

7


linach. Gdy ta olbrzymia masa została bezpiecznie zsunięta na dół, zrzucono na nią ochronny balast. Przypomniało to monstrualne zwierzę ze skóry i z metalu, które właśnie zostało upolowane. W małej przestrzeni jaka została po obu stronach ładunku siedzenia dla pasażerów były przymocowane do podłogi samolotu. Podróżowaliśmy wytwornie.

Te małe DC-3, latające z Rawalpindi do Gilgit, są właściwie jedynym środkiem komunikacji z prymitywnym obszarem i dlatego pierwotnie zostały przystosowane do przewożenia towarów. Przewóz pasażerów był pomysłem późniejszym. Najpierw zostaje załadowany towar, a potem dopiero, jeśli jest jeszcze miejsce, zabiera pasażerów. W przeciętnym przelocie podróżny towarzyszący może mieć tyle miejsca, co w małym traktorze.

Ale tego dnia było dość miejsca na zabranie kilku pięciogalonowych pojemników z benzyną. Dość niepokojącym było wiedzieć, że dokonujemy takiej ryzykownej podróży z kilkoma setkami galonów wysokooktanowej benzyny.

Start był cudowny, malutki samolot wzleciał w powietrze jak ptak. Lot z Rawalpindi do Gilgit, na dystansie 375 mil, jest najbardziej efektownym, regularnie kursującym lotem na świecie. A jednocześnie jest on najbardziej niebezpieczny.

Po opuszczeniu Rawalpindi, samolot wydawał się zmierzać wprost na góry. A potem zdawało się, jakbyśmy lecieli poprzez góry. Pilot przechylał samolot i zakręcał, przedzierał się przez kręty labirynt górskich korytarzy, wśród stromych kamiennych ścian, wznoszących się po obu stronach ponad nami aż do śnieżnych szczytów. To był rzeczywiście lot z „duszą na ramieniu". Wtedy zrozumiałam nagle, jak ważne dla lotu mogą być warunki pogodowe. Myśl o locie w chmurach przejmowała mnie zimnym dreszczem.

Chociaż kabina nie była pod ciśnieniem, nie odczuwaliśmy rozrzedzenia atmosfery. Byliśmy zbyt zajęci radowaniem się pięknem pierwotnej przyro­dy, która nas otaczała. Dwóch pilotów prowadziło samolot z zadziwiającą sprawnością.

W pewnej chwili skrzydło wydawało się prawie dotykać ostrej skalnej ściany kanionu, zamarłam z przerażenia. Wtedy ktoś powiedział:

— Proszę się nie martwić, oni dokonują tych lotów od piętnastu lat i przez ten czas nie było prawie żadnych wypadków!

8


Nagle samolot skręcił ostro. Wstrzymałam oddech. To „prawie" dało mi niewielką pociechę.

Przez małe okienka obserwowaliśmy samotne górskie przełęcze przed i pod nami. Widzieliśmy coraz więcej gór — wspaniałość Himalajów. Góra Nanga Parbat, wysoka na 26 600 stóp i jej siostrzane szczyty wznoszące się w skalistej symetrii, mieniące się w słońcu. Jak wspaniały dywan królewski, rozpościerały się przed nami czerwone i brązowe głazy, przeplatane plamami odwiecznego białego śniegu. Nie widzieliśmy żadnych dróg ani przejść, tylko sama pierwotna przyroda. Daleko w dole dostrzegaliśmy migające granice lasu, zieleń drzew kontrastującą z puszystą koronką potoków z topniejących lodowców.

Siedząc w samolocie i drżąc z zimna i lęku, że możemy się rozbić, próbowałam myśleć tylko o celu naszej długiej podróży. Celem mojej wyprawy było badanie i fotografowanie życia w himalajskiej Shangri-la, kraju Hunzów. Byłam przekonana, że prawdziwa historia Hunzów jest oświecającym i inspirującym posłaniem, rozpaczliwie potrzebną wieścią dla reszty świata.

Słyszałam już przedtem o fizycznej sprawności i długim życiu ludzi Hunza: mężczyznach i kobietach, którzy byli silni i aktywni w wieku ponad stu lat, pozostawali w stanie doskonałego zdrowia umysłowego i fizycznego. Były doniesienia o mężczyznach, którzy zostawali ojcami w wieku ponad dziewięćdziesięciu lat i o kobietach, które mając dziewięćdziesiąt lat wyglądały jak kobiety na zachodzie w wieku lat czterdziestu. Inne mówią o tym, że nie ma tam ani raka ani ataków serca, ani dolegliwości naczyniowych — żadnych chorób, które by nękały tych mężczyzn i kobiety w ich prostym życiu.

Doniesienia z tego ziemskiego raju były tak nieprawdopodobne, że wzbudziły zachwyt w całym świecie. Wydawało się to niemożliwe, żeby w nowoczesnym świecie zagrożenia atomowego jakaś grupa ludzi żyła w całkowitym pokoju, wolna od największych obaw reszty ludzkości — chorób i wojny. Jeżeli prawda o tych ludziach zostałaby poznana, to pomogła by doprowadzić do zmiany naszych wzorów życia na takie, które przynoszą pokój umysłów, zdrowie fizyczne i długie życie.

Teren pod nami zaczął się zmieniać. Krajobraz był usiany małymi domkami gospodarskimi. Góry zdawały się wyrastać wprost z wąskich krawędzi. Samolot zaczął wytracać wysokość, opuszczając się powoli w dół.

9


Gdy koła dotknęły ziemi, samolot podskoczył kilka razy na szorstkim, piaszczystym gruncie lotniska. Zapanowała cisza. Gilgit! Dotarliśmy tu.

Było to jak wstępowanie do pieca. Nie było najmniejszego ruchu powietrza i słońce uderzało w nas bez litości. Temperatura sięgała do 100 stopni Fahrenheita.

To był nasz ostatni kontakt z nowoczesną cywilizacją. Obserwowałam skrzydła odlatującego samolotu nad oświeconymi słońcem górami, nie bez złych przeczuć. Następny, ostatni etap naszej wyprawy odbywaliśmy pieszo i dżipem naprzemian. Sześćdziesiąt osiem mil stąd, na końcu naszej ciężkiej, długiej i zawikłanej drogi, leżało nasze ostateczne przeznaczenie: Baltit, stolica Hunzów.

Wśród wielu ludzi, którzy przyszli oglądać lądowanie, był również Habibur Rehman Khan, polityczny przedstawiciel Gilgit.

Gilgit jest rządzone przez politycznego przedstawiciela, który spełnia rolę rządu, sądownictwa, policji i przyjaciela. Odkąd Gilgit zajmuje pozycję o znaczeniu strategicznym w tym odosobnionym zakątki świata, znaj­dującym się tylko w odległości kilku mil od granic wielu niespokojnych krajów, jego obszar jest najważniejszym zapleczem Azji.

Oprócz zezwolenia na odwiedziny w Hunzie, potrzebne jest też pozwolenie na przejazd przez Gilgit. Polityczny przedstawiciel starannie sprawdza wszystkich przyjeżdżających i utrzymuje surowy patrol graniczny. W regionie Himalajów jest on prawem.

Każda wieś w Pakistanie ma hotel utrzymywany przez rząd dla użytku przyjeżdżającego personelu wojskowego i politycznego. Zaproszono nas tam, a Mr Rehman Khan zostawił swego dżipa i kierowcę do naszej dyspozycji. Jednak kiedy tam przybyliśmy, stwierdziliśmy, że w dwóch małych pokoikach z trudem zmieści się sześć osób. Zygmunt, Wayne i dr Jones zajęli jeden pokój, a państwo Nobs i ja ten drugi. Pokoje były małe, skromne i skąpo umeblowane, ale czyste. Było nam ciasno, ale przyjęliśmy to z filozoficznym spokojem. Ciesz się, że masz materac — stwierdził Wayne i miał rację.

Jedzenie podawane w czystej jadalni wyglądało apetycznie i wszyscy stwierdzili, że było bardzo smaczne. Jednak podczas gdy inni jedli z apetytem gorące, ostre potrawy, ja ograniczyłam się do świeżych moreli, które były znakomite, przyniesione wprost z sadu otaczającego hotel.

Oczekując niecierpliwie pójścia do wsi, udałam się do przedstawi


cielstwa politycznego na wzgórzu. Zobaczyłam ładny, kamienny dom w otoczeniu pięknego ogrodu. Drzewa były obwieszone mnóstwem dojrzałych owoców. Himalaje w całej swojej królewskiej chwale stanowiły ochronny mur za ogrodem. Po raz pierwszy mogłam naprawdę docenić piękno mojego otoczenia i wzięłam głęboki wdech czystego powietrza. Boskie! — pomyślałam. I to jest właśnie początek. Kraj Hunzów leżał przede mną, sześćdziesiąt osiem mil stąd. Moje myśli żeglowały ponad górami. W ciągu kilku dni miałam być w Hunzie.

W czasie pobytu w Gilgit byliśmy zaproszeni na party wydane przez Mr Rahmen Khan w uroczym ogrodzie, pod cieniem gałęzi ogromnych starych drzew.

Po dwóch stronach długiego stołu siedziało około trzydziestu mężczyzn, a stół był przystrojony półmiskami kolorowych słodyczy i ciast. Mr Rehman Khan posadził mnie po swojej prawej stronie na szczycie stołu, przed-stawiając ładnie ubranym mężczyznom. Byłam zaskoczona tym, że większość z nich miała na imię Ali albo Khan, tak że gdy nie pamiętałam czyjegoś imienia, miałam szansę pół na pół, że zgadnę.

Ci panowie to byli dostojnicy Gilgit, lekarze ze szpitala, nauczyciele ze szkół, oficerowie, urzędnicy biur przedstawicielstw politycznych. Chociaż mieszkali w jednym z najbardziej odosobnionych zakątków świata, byli znakomicie oczytani i mogli dyskutować nie tylko o sprawach lokalnych, ale i o problemach światowych. Pat Nobbs i ja byłyśmy jedynymi kobietami tu obecnymi. Kobiety muzułmańskie rzadko uczestniczą w takich towarzyskich zebraniach. Szczególnie w takich odosobnionych rejonach kobiety pilnie przestrzegają starych obyczajów muzułmańskiej religii. (Jednak w większych miastach kobiety zaczynają coraz bardziej naśladować nasze zachodnie zwyczaje i w Pakistanie powoli znika z ich twarzy zasłona. Tylko niewiele z nich przestrzega status purdu, pozostając w całkowitej izolacji.) Takie spotkania są fascynującą konfrontacją Wschodu z Zachodem, jed­nakowo miłą dla obu stron.

Pan Rehman Khan jako polityczny przedstawiciel Gilgit jest jedyną władzą na tym obszarze Pakistanu. Jego decyzje mają wagę prawa — nawet w sprawach życia i śmierci. Widziałam go następnego ranka prowadzącego rozprawę sądową w sprawie człowieka oskarżonego o zabójstwo kochanka swojej żony. Po założeniu temu człowiekowi kajdanków i po odprowadze­niu go, Mr Khan wyjaśnił mi prawa rządzące takimi przypadkami. O winie

11


lub uniewinnieniu decyduje odległość, z jakiej strzał został oddany. Jeżeli strzał został oddany z bliskiej odległości, która umożliwia mężowi zaobser­wowanie aktu, zostaje uniewinniony, jeżeli zaś z takiej odległości, z jakiej nie mógł widzieć aktu wyraźnie, zostaje oskarżony o morderstwo. W takim przypadku jako morderca zostaje on skazany na śmierć. Czasem bywa ta kara zamieniana na dożywotnie więzienie.

Tego wieczora byliśmy gośćmi na obiedzie w domu Mr Khana. Tym razem opuścił mnie lęk przed jedzeniem starannie przygotowanych znako­mitych potraw stawianych przede mną. Byłam spokojna, że wszystkie te warzywa i owoce pochodzą z jego pięknego ogrodu i zostały starannie przyrządzone przez jego znakomitego mistrza kucharskiego.

Mr Khan zorganizował mi również rozmowę telefoniczną z Jego Wysokością Mr Mohammedem Jamal Khan, władcą Hunzów. To wtedy po raz pierwszy miałam osobisty kontakt z Mirem. Jego głos był przyjazny i ciepły, wyrażający zainteresowanie sprawami naszej grupy.

              Wszystko jest w porządku — zapewniłam go. — jutro będziemy
w Baltit.

              Tak, siostro, moi ludzie pomogą wam w drodze.
Następnego  dnia  na  podjeździe  pojawiło   się  czterech  kierowców

w czterech dżipach.

Zygmunt pierwszy ich zobaczył. Wyszedł z domu i stał mocno wychylony przez balustradę ganku, patrząc na starodawne pojazdy z niedo­wierzaniem. Jeden z kierowców, wielkooki, nie więcej niż piętnastoletni chłopiec, błysnął pełnym zapału i życzliwości uśmiechem, w chwili gdy reszta towarzystwa wyszła na ganek i stanęła obok Zygmunta.

       Dzień dobry — powiedział chłopiec w swoim narodowym języku i Mr Agha, dyrektor kina z departamentu filmu w rządzie Pakistanu, który przyłączył się do nas w Gilgit, przetłumaczył to.

       Dzień dobry — odpowiedział Zygmunt, szacując spojrzeniem trzech pozostałych kierowców wyglądających równie chłopięco, którzy usiedli w rozpadających się dżipach. Odwrócił głowę i spojrzał pytająco na Mr Aghę:

       Czy te dzieci mają nas zawieźć do Hunzy? Mr Agha uśmiechnął się.

       Jestem pewny, że oni wiedzą jak to zrobić.

12


Zygmunt miał co do tego pewne wątpliwości. Z troską patrzył na dżipy. Mr Agha zdawał się czytać w jego myślach.

              To są jedyne dostępne dżipy, panie Sulistrowski. Oni mieli i tak wiele
kłopotów z ich zdobyciem. Gdyby nie specjalne wpływy politycznego
przedstawiciela, to obawiam się, że pan i pana towarzysze musieliby iść
pieszo.

Zygmunt uśmiechnął się słabo, bardzo słabo.

Zaledwie oswoiliśmy się z faktem, że musimy rozpocząć ostatni i najbardziej niebezpieczny etap naszej podróży, w zniszczonym dżipie z chłopięcymi kierowcami, czterech innych chłopców ukazało się w cieniu morelowego sadu.

Zwróciłem się do Mr Aghi.

       Kim oni są?

       Pomocnicy kierowców.

       Pomocnicy?

       O tak. Oni jeżdżą z kierowcami wszędzie, gdziekolwiek się udają.

       Dlaczego?

       To już jest absolutnie konieczne, aby towarzyszyli dżipom.

       Po co? — nalegał Zygmunt.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin