Trollope Joanna - Prowincjonalny romans.pdf

(820 KB) Pobierz
299708951 UNPDF
Joanna Trollope
Prowincjonalny romans
Przełożyła Katarzyna Wrażeń
299708951.001.png
Dla Louise
1
W dniu, w którym umowa kupna domu została podpisana,
Alice Jordan zapakowała trójkę dzieci do samochodu i pojechała
zwiedzić posiadłość.
Siedmioletnia Natasha jak zwykle nie chciała zapiąć pasa, a
James płakał, ponieważ nie mógł znaleźć swojej zabawki –
kaskadera na miniaturowym motocyklu. Najmłodsze dziecko
leżało spokojnie w nosidełku kołysząc się lekko, a po jego
uniesionej do góry twarzyczce przemykały cienie nagich gałęzi.
Aby zagłuszyć wycie Jamesa, Natasha zaczęła śpiewać piosenkę
pt. „Dziesięć zielonych butelek”. Alice włączyła radio, w którym
jednostajny kobiecy głos z „Godziny dla kobiet” wyjaśniał ze
spokojem, jak badać swoje ciało w celu wykrycia złowieszczych
guzów.
Na przednią szybę samochodu prysnęło błoto oblepiając ją
piaskiem. James przestał nagle płakać i włożył kciuk do buzi.
– Jesteś kompletne dziecko – powiedziała z pogardą Natasha.
Cały umazany, znowu zaczął beczeć. Alice widziała we
wstecznym lusterku jego czerwoną, mokrą od łez twarz. Głos w
radiu poinformował, że jeśli nie masz ochoty sam przeprowadzać
badania, powinieneś znaleźć kogoś, kto zrobi to za ciebie.
Rozmówca zapytał wtedy – całkiem rozsądnie, pomyślała Alice –
jak można do tego stopnia utożsamić się z drugim człowiekiem,
żeby odczuwać to, co on?
– Jeśli będziesz tak ryczał – stwierdziła Natasha – wszyscy
pomyślą, że jesteś dziewczynką.
James zawył dziko i zamachnąwszy się pięścią uderzył siostrę
w policzek. Natasha spojrzała na matkę rozszerzonymi z
wściekłości oczami i zaczęła płakać. Leżący z tylu Charlie wyczuł
napięcie – jego delikatna okrągła twarzyczka zaczęła marszczyć
się niespokojnie. Dziecko otworzyło buzię i mocno zacisnęło
powieki.
299708951.002.png
Alice zatrzymała samochód.
– Węzły chłonne...
Wyłączyła radio, odpięła pas i obróciła się do tylu.
– Będziecie cicho czy nie! – krzyknęła. – Wstrętne, wstrętne
dzieci! Dosyć tego. Nie możecie się kłócić w samochodzie. Jak
mam prowadzić w takich warunkach? Chcecie, żebym uderzyła w
drzewo? Bo tak się za chwilę stanie.
Natasha przestała płakać i wyjrzała przez okno. Zobaczyła
jedynie żywopłot i pagórkowate pola z kilkoma biało-czarnymi
krowami.
– Przecież tu nie ma żadnych drzew – stwierdziła. Alice
zignorowała ją.
– Zapomnieliście, gdzie jedziemy?
– Do... do domu – odpowiedział niepewnie James. Siostra
rzuciła mu miażdżące spojrzenie.
– Do naszego nowego domu.
– Właśnie. Nie chcecie go zobaczyć?
– Chcemy – odpowiedziała dziewczynka.
James nie odezwał się. Jedyne czego pragnął w tej chwili, to
znów włożyć kciuk do buzi. Nie śmiał jednak tego zrobić.
– W takim razie – ciągnęła Alice – dopóki tam nie dojedziemy,
nikt nie ma prawa odezwać się ani słowem. Inaczej zostaniecie w
samochodzie, a ja pójdę obejrzeć wszystko sama. Jasne?
Zapięła pas i włączyła silnik. Natasha obserwowała ją z tylnego
siedzenia. Ze wszystkich matek, jakie znała, tylko Alice nosiła
warkocz. Był bardzo długi i gruby. Zaczynał się prawie na czubku
głowy i sięga! do polowy pleców. Zazwyczaj matka przerzucała
go przez ramię. Natasha bardzo pragnęła mieć taki warkocz, jej
przyjaciółka Sophie również. Matka Sophie, jak większość mam,
miała raczej zwyczajne, niczym nie wyróżniające się uczesanie.
Dziewczynka patrzyła z dumą na warkocz Alice i nagle
ogarnęła ją ogromna tkliwość.
– Przepraszam – powiedziała cichutko, pamiętając o zakazie.
Alice uśmiechnęła się do niej szeroko, odwracając na chwilę
głowę.
299708951.003.png
– Już prawie dojechaliśmy.
Alice zawsze chciała mieszkać w Pitcombe. Zresztą każdy o
tym marzył, nawet ci z daleka. Jeśli więc w „Country Life”
pojawiło się zdjęcie wystawionego na sprzedaż domu w Pitcombe,
opatrzone było podpisem: „W najbardziej poszukiwanym zakątku
świata”. Było to takie miejsce, o jakim marzą emigranci od lat
przebywający poza rodzinnym krajem – kamienne miasteczko
usytuowane na zboczu łagodnego wzgórza, z kościołem na jego
szczycie i pubem na samym dole, małą rzeczką i spoglądającym
na to wszystko z wielkopańską łaskawością wielkim barokowym
pałacem. Sir Ralph Unwin, właściciel rezydencji, trzech tysięcy
akrów ziemi oraz dwunastu domów w miasteczku, był wysokim
siwowłosym mężczyzną i wyśmienitym strzelcem. Jeździł
landrowerem i ze swojego podwyższonego fotela z powagą kiwał
dłonią napotkanym mieszkańcom. Na terenie jego posiadłości, w
Pitcombe Park, cały czas odbywały się różnego rodzaju imprezy
charytatywne, podczas których zbierano pieniądze na przytułek,
badania nad artretyzmem czy też nowy dach kościoła. Nie
wpuszczał jedynie miejscowych członków Partii Konserwatywnej.
Jestem od urodzenia apolityczny, mawiał, wiedząc, że jego słowa
będą z podziwem cytowane. Alice spotkała go dotąd tylko raz,
przedstawiona przez Johna Murraya-Frencha, od którego
kupowali dom. Sir Ralph powiedział wtedy: „Serdecznie witamy
w Pitcombe, pani Jordan, szczególnie jeśli ma pani dzieci”.
Zastanawiała się, czy zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest
czarujący. Lady Unwin również była przemiła, w ten nie
dopuszczający poufałości sposób, tak charakterystyczny dla kobiet
od lat należących do różnego rodzaju zgromadzeń i komitetów.
Lady Unwin przewodniczyła Brygadzie Pogotowia Ratunkowego
im. Świętego Jana działającej w hrabstwie oraz komitetowi do
spraw lokalnego przytułku. Uważała za swój obowiązek
uczęszczanie na zebrania towarzystwa przyjaciół sztuki oraz brała
udział w wycieczkach dla starszych mieszkańców miasteczka.
Chwyciła teraz rękę Alice w swoją dużą ruchliwą dłoń
ozdobioną wspaniałymi pierścieniami. Paznokcie miała
299708951.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin