Yackta-Oya & Sat-Okh - Fort nad Athabaską.rtf

(1872 KB) Pobierz



Sat-Okh, Yackta-Oya

 

 

FORT NAD ATHABASKĄ

 

 

 

 

 

 

 

WPROWADZENIE

 

Kraina jest ogromna. Na rozległych obszarach, u jej południowych granic, rozłożyła się bezkresna puszcza - gęsty, mieszany, pierwotny las.

Na jego najbardziej na południe wysuniętym skraju króluje kasztan o miękkich, zielonych liściach i biało-różowych kwiatach, tworzących wiosną zawieszony wysoko, utkany jak gdyby z puchu, kobierzec. Rozłożyły się tu cztery gatunki potężnego dębu i drzewa tulipanowca o kwiatach wydzielających wiosną i latem słodką woń. Mieszają się z nimi drzewa i delikatne krzewy oczaru, dopiero zimą obsypane herbaciano-zielonkawymi kwiatami, a także dwupienne drzewa sassafrasu o wydłużonych liściach, żółtozielonych kwiatach i oszałamiającej woni. Ich kora i korzenie jeszcze do dzisiaj używane są przy wyrobie perfum, olejków, kremów i kadzidła.

Tu i ówdzie strzela do góry niebotyczna hikora - orzesznik, której wierzchołki sięgają prawie stu metrów wysokości, a pień jest tak gruby, że po to, żeby go objąć, potrzeba niekiedy kilku mężczyzn. Hikora to najtwardsze drzewo żyjące kilkaset, a jak twierdzą niektórzy, nawet ponad tysiąc lat.

W wilgotnych dolinach w wielkiej obfitości występują skupiska cukrowego klonu, dającego wiosną gęsty, słodki syrop. Puszczę w tym rejonie porasta wielkolistny buk oraz czerwony cedr. Rosną żółte brzozy, lipy, czarny jesion i sosna. Nieco bardziej na północ pojawiają się całe połacie porośnięte tym cennym drzewem. Jest tu sosna czerwona i sosna Banksa, a także pospolita wejmutka. Coraz częściej spotkać można choinę, kanadyjską.

Południową część puszczy tworzą lasy z przewagą czerwonego i czarnego świerku. Wygląd puszczy zmienia się.



W kierunku północnym zanikają stopniowo większe skupiska drzew liściastych - coraz liczniej zaczynają pojawiać się świerki, jodły, w tym jodła balsamiczna, i sosny. Są jeszcze brzozy i osiki. Ale mieszany dotychczas las zostaje wyparty przez wiecznie zielony szpilkowy bór, w którym niepodzielnie już króluje jodła, świerk i sosna oraz tworzący niezbyt wysokie zagajniki amerykański modrzew. Rzadziej ukazuje się brzoza. Majestatyczny, szpilkowy bór ciągnie się na północ i północny zachód tysiące kilometrów.

Daleko, tam gdzie wiosną suną klucze dzikich gęsi, u swych północnych granic, las staje się uboższy. Stopniowo zanikają niebotyczne jodły i świerk, giną potężne pnie białej i czarnej brzozy, karłowacieje sosna i wierzba.

Coraz częściej pojawiają się niskie, splątane zarośla, rozlegle torfowiska i łąki. Nieprzebyta i zda się bezkresna puszcza przechodzi stopniowo w rozległą monotonną tundrę pokrytą kobiercem nisko-piennego bagna, bażyn, dębika i różnorodnych krzewinek. Cały obszar pokrywa cienka warstwa mchu i dzikich porostów.

Jeszcze dalej na północ brunatno-zielony, zwarty kobierzec ustępuje miejsca rzadkiej, arktycznej wiechlinie, śniegowej kosmatce i skalnicy, ginących coraz częściej pod wieczną zmarzliną i śniegową pokrywą dalekiej, arktycznej tundry. Skąpa roślinność wychyla się spod niej nieśmiało, na krótko, w okresie, gdy słońce zawieszone nad horyzontem ogrzewa odrobinę cienką, wierzchnią warstwę gruntu. Tryskają źródła, szemrzą strumyki i bystre potoki; ciemny kobierzec rozkwita na chwilę tysiącem barw i kolorów; pojawia się polarny mak, ale wkrótce wszystko ścina groźne tchnienie północnego wiatru.

Nadchodzi mróz. Temperatura spada do czterdziestu, pięćdziesięciu stopni. W lodowym uścisku tężeją rzeki i strumienie; lustro jezior i powierzchnię ziemi na wiele miesięcy przykryje twarda warstwa śniegu. Słońce zniknie za horyzontem. Nadejdzie długa, lodowa noc.

Cała kraina jest niewyobrażalnie wielka i dzika. Od południa - w rejonie liściastych i iglastych lasów - ogranicza ją rzeka i Zatoka św. Wawrzyńca, północny skraj Wielkich Jezior, dalej na zachód gubi się w gąszczu tysięcy rzek, potoków, strumieni i jezior, by poprzez jeziora Leśne i Winnipeg przeciąć pas wielkiej prerii, przeskoczyć wysoko wypiętrzony łańcuch górski i opaść raptownie ku Oceanowi Spokojnemu.

Od zachodu obszar ogranicza Pacyfik i długi, ostry, niedostępny łańcuch Gór Skalistych Kanady oraz podstawa Alaski.

Od północy i wschodu granicę wyznaczają setki wysp spływających szerokim pasem ku wschodnim wybrzeżom Zatoki Hudsona i półwyspu Labrador.

Bez mała połowę tej wielkiej, liczącej prawie dziesięć milionów kilometrów kwadratowych krainy, której obszar jest prawie trzydziestokrotnie większy od obszaru Polski i większy od całych Stanów Zjednoczonych wraz z Alaską, pokrywają lasy i puszcze, w których, przed przybyciem białego człowieka w te strony, żyją niezliczone ilości zwierząt.

Mieszka tam w wielkiej obfitości czarny niedźwiedź baribal, żyje wspaniały, największy na kontynencie okaz jeleniowatych - jeleń wapiti.

Niezbadane, głuche ostępy leśne, mroczne mateczniki i moczary zajmuje łoś amerykański i łoś olbrzymi oraz leśny ren karibu. U wodopojów i lizawek solnych, w pobliżu ścieżek innych zwierząt, na swą zdobycz czatuje największy drapieżnik puszczy - stalowoszara puma, zwana niekiedy kuguarem, a przez wczesnych białych osadników i myśliwych również amerykańskim lwem. Na łatwy łup czyha drugi drapieżnik - ryś. Niekiedy, chociaż rzadko, podczas wyjątkowo upalnego lata, zapuszcza się w te odległe rejony jaguar-wielki amerykański tygrys, żyjący zwykle znacznie dalej na południu, drapieżnik, którego futro noszą najbardziej dzielni wojownicy Azteków w dalekim Meksyku.

W dzikich ostępach leśnych, w pobliżu tysięcy jezior, wzdłuż potoków i strumieni żyją miliony bobrów, wyder, szczurów piżmowych, nutrii, jeżozwierzy i ursonów. Pośród gałęzi drzew przemykają czarne i rude wiewiórki. Z dziupli starego, spróchniałego drzewa swój spiczasty pysk wysuwa ciekawie, chociaż ostrożnie, szop pracz. Są tu gronostaje, kuny i norki, ą także lisy w trzech odmianach: rude, błękitne i srebrne. Jest wreszcie rosomak i podobna do borsuka taksidea. Są szare wilki, długouche zające leśne, skunksy i oceloty, a także zające białe zwane przez amerykańskich myśliwych białymi królikami.

W wąwozach i jarach Gór Skalistych samotny żywot pędzi szary niedźwiedź grizzly, o którym mrożące krew w żyłach opowieści snują tysiące myśliwych, podróżników i pisarzy.

Dalekie, mroźne obszary tundry i wyspy Archipelagu Arktycznego oraz północny Labrador zamieszkuje niedźwiedź polarny, zając bielak i renifer. Żyją morsy i foki, a na obszarach tundry - woły piżmowe.





W rozległym pasie prerii od wiosny do późnej jesieni ciągną ogromne stada bizonów. Wokół nich krąży preriowy wilk biały. Roją się pieski stepowe i kojoty.

Zachodnie wysokie góry zamieszkuje owca gruboroga i biała, oraz długowłosa koza śnieżna, ale są tam i inne zwierzęta Kanady; łoś, jeleń, górski bóbr i setki innych.

Bogaty jest świat ptaków. Żyje w nim sowa polarna, miliony sztuk liczące stada wędrownego gołębia, gęsi, kaczki i nury wodne. sójki, dzięcioły i wrony, a także piegże - północne zwiastuny wiosny. W gąszczu krzewów co chwila rozlega się głos dzikiego indyka lub pisk pardwy. Wśród wysokich wrzosowisk i traw gnieździ się głuszec, bażanty i kuropatwy oraz głuszce dwuczube. Są przedrzeźniacze, jarząbki i sowy w dziesiątkach odmian, a także setki innych ptaków, których nie sposób wyliczyć.

Czasem, niczym wypuszczona z łuku strzała, przetnie powietrze smukły cień sokoła. Wysoko w przestworza wzniesie się majestatycznie ogromny orzeł białogłowy. Zawiśnie na nieboskłonie, lecz swym wszystko widzącym okiem nie dostrzeże krańców tego bezkresnego królestwa.

Potężne rzeki, jeziora, tysiące strumieni i potoków roją się od długich szczupaków i muskiełungów, dorodnych pstrągów i lipieni, ogromnych ilości atlantyckiego, srebrnego i jeziorowego, dochodzącego do kilkudziesięciu kilogramów - kanadyjskiego łososia o pachnącym, różowym mięsie, wielkiego, szlachetnego jesiotra, twardołuskiego, ale smacznego okonia, płoci, siei czy wreszcie tłustego węgorza.

Cała kraina to niezmierzone i nieprzebrane królestwo zwierząt, ptaków i ryb. Jak wielkie musiało to być królestwo w czasach, gdy biały człowiek nie postawił jeszcze swej stopy na tej ziemi?

Czy przed pojawieniem się na kanadyjskiej ziemi białego człowieka zwierzętom nic nie zagraża; czy nikt i nic ich nie niepokoi? Ależ nie! Mają swych wrogów. Na łosia, jelenia, karibu, zająca polują zwierzęta drapieżne - lis, wilk, ryś czy puma, polują także ludzie - Uhnishenahbag - jak nazywają sami siebie. Biali, pieczętując pomyłkę Kolumba, nazywają ich Indianami i nazwa ta pozostaje do dzisiaj.

Indianie w krainie tej żyją od wieków - od ośmiu, dziesięciu, a niektóre plemiona prawdopodobnie od prawie dwudziestu tysięcy lat. Nie jest ich wielu. Może dwieście, może dwieście pięćdziesiąt tysięcy rozproszonych szeroko na ogromnych przestrzeniach. Żyją w dolinie św. Wawrzyńca i nad Wielkimi Jeziorami. Zajmują rozlegle przestrzenie wokół jezior Winnipeg. Athabaska, Wielkiego Jeziora Niewolniczego i Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego, aż hen po Alaskę, żyją w pasie zachodnich prerii i wysokich Górach Skalistych, na Labradorze i nad Pacyfikiem...   

       Nie stanowią jednego narodu. Podzieleni są na około dwieście różnych plemion, z których każde mówi innym językiem. Niektóre języki są do siebie podobne i mogą być połączone w większe grupy. Grup takich jest kilka. Do największych należą: algonkińska, athapaskijska. eskimoska, siouańska i salisz.

Na niezmierzonym obszarze różne są plemiona, różne języki, rożne prawa i obyczaje, zupełnie inne wierzenia, a i ludzie różnią się od siebie wyglądem, ubiorem, wzrostem, rysami twarzy czy odcieniem skóry. Zdarza się, że plemiona żyjące po dwu stronach wąskiego potoku mówią tak różnymi językami jak angielski i chiński, kierują się zupełnie innymi prawami, żyją inaczej, używają rożnych przedmiotów, narzędzi, naczyń, wierzą w różne duchy.

Wszystkie zajmują się myślistwem i rybołówstwem. Większość z nich w związku z tym to plemiona wędrowne. Jedynie niektóre, te zajmujące niezbyt szeroki pas południowych puszcz w dolinie św. Wawrzyńca i wąskie rejony nad Wielkimi Jeziorami, pokarm zwierzęcy uzupełniają niekiedy ziarnem dziko rosnącego ryżu lub - jak Irokezi - zajmują się również uprawą kukurydzy, dyn. czy fasoli.

Inne, te położone bardziej na północ i zachód, prócz mięsa dzikich ptaków i zwierząt spożywają jadalne korzenie, dziko rosnące jagody, orzechy i żołędzie.

Najliczniejszymi spośród nich są Odżybueje. Zamieszkują ogromne obszary puszczy na północnym skraju Wielkich jezior: szerokim pasem rozprzestrzeniają się na zachód - w kierunku jeziora Winnipeg i jeszcze dalej, na wielką prerię. Dzielą się na kilka w.elk.ch odgałęzień, do których należą Odżybueje z rejonu Jeziora Górnego, Missisauga z wyspy Manitoulin, Ottawa z okolic Georgian Bay.. Potawatomi. Tereny położone dalej na zachód zajmują Odżybueje Równin.

Na północ od plemion odżybuejskich jeszcze szerszym dłuższym pasem okalającym południowo-zachodnie wybrzeża Zatok, Hudsona. sięgającym na wschodzie od jeziora Mistassini, po środkową część zachodniej prerii, daleko jeszcze za jezioro Winnipeg i rzekę Athabaskę. zajmując ogromny obszar kraju, mieszkają plermona Cree. Cree to nazwa wymyślona przez białych. Mieszkańcy tych ziem sami siebie nazywają Kenishtenog - niekiedy Maskegon lub Swam





py Cree. Ich północną, zresztą często zmieniającą się granicę, wyznacza rzeka Eastman, przebiegająca równoleżnikowo w pobliżu rzeki Churchill, wpadającej do Zatoki Hudsona.

Są blisko spokrewnieni ze swymi algonkińskimi, południowymi sąsiadami. Mówią podobnym językiem, zajmują się myślistwem, rybołówstwem, zbierają leśne jagody i korzenie. Ich broń, podobnie jak u Odżybuejów, stanowią luk. strzała i oszczep opatrzone najczęściej kamiennym grotem lub drzazgą z kości. Posługują się kamiennym toporem i ciężką maczugą, i broń ta służy im zarówno w walce, jak i na polowaniu. Poza częścią, która zajmuje zachodnią prerię, wszystkie pozostałe grupy tego plemienia żyją głęboko w puszczy, w pobliżu jezior i rzek. Mieszkają w jednorodzinnych wigwamach pokrytych korą brzozową lub świerkową; na północy zaś tam gdzie brzoza występuje rzadziej i jest znacznie mniejsza - w wigwamach pokrywanych coraz częściej skórą łosia czy karibu.

Podobnie jak ich południowi sąsiedzi pędzą koczowniczy tryb życia. Latem, w poszukiwaniu zwierzyny, setki kilometrów przemierzają w swych lekkich, śmigłych kanu; zimą wędrują dziesiątki, niekiedy setki kilometrów pieszo, posługując się śnieżnymi rakietami, ułatwiającymi poruszanie się po grubej warstwie białego, głębokiego śniegu. Muszą wędrować. Zdarzają się bowiem całe długie okresy, kiedy w jakimś rejonie brakuje zwierzyny i trzeba szukać innych terenów łowieckich.

Jeszcze dalej na północ, tam gdzie potężny szpilkowy bór ustępuje stopniowo miejsca sięgającej skraju arktycznego oceanu tundrze, żyją Chipewyan. Ich południowe granice wyznacza rzeka Churchill - północne giną w obszarach bezkresnej tundry. Podobnie jak ich wszyscy północni i zachodni sąsiedzi należą do athapaskijskiej rodziny językowej. Łowieckie tereny na zachodzie, poprzez rozległą puszczę, tysiące potoków i strumieni, setki rozlewisk i jezior, sięgają rzeki i jeziora Athabaska, opierają się o rzekę Niewolniczą, a w pewnych okresach nawet o południowe brzegi Wielkiego Jeziora Niewolniczego.

Zimą. gdy stada karibu, łoś i jeleń chronią się w zacisze gęstych borów, w których łatwiej znaleźć pokarm - Chipewyan polują w lasach. Podczas miesięcy ciepłych przenoszą się często do tundry - polują na renifery, woły piżmowe, które dziś już zupełnie wyginęły, i na inne liczne, mniejsze zwierzęta.

Wzdłuż zachodniej granicy Chipewyan oraz zachodnich granic Cree - posuwając się z południa na północ - spotykamy plemiona Blackfoot. których nazwa pochodzi od barwionych na czarno mokasynów, dalej Sarsi - „Niedobrzy” - mówiący również jednym z dialektów athapaskijskich, Beaver - Bobry - zajmujący obszary w widłach rzek Smoky, Peace i Athabaski. Właściwa nazwa Bobrów brzmi Tsattine.

Między jeziorem Athabaska a Wielkim Jeziorem Niewolniczym żyją Slave - „Niewolnicy”, którzy sami siebie nazywają Etchaottine: jeszcze bardziej na północ - plemiona Dogrib i Yellowknife. Na zachodzie i północy, w Górach Skalistych i na Alasce, żyją dziesiątki innych plemion, których nie sposób tu wyliczyć.

W warunkach, jakie stwarza ostry, mroźny klimat i surowa przyroda, pędzą prymitywny żywot pierwotnych myśliwych i traperów, których jedyne zajęcie to łowy i walka o utrzymanie własnych lub zdobycie obcych, lepszych terenów łowieckich. Polowanie to zajęcie trudne, wymagające rozlicznych umiejętności i znajomości otaczającego świata, wymagające fizycznej siły, zręczności, wytrzymałości i nieodłącznie pomocy duchów, które należy usposobić przychylnie, by do wytropionej zwierzyny pozwoliły podejść na odległość umożliwiającą skuteczny strzał z łuku lub rzut oszczepem.

Przychylność duchów potrzebna jest. żeby myśliwy w ogóle mógł odnaleźć trop zwierzyny, by nie zszedł z wybranej przez siebie ścieżki, nie ugrzązł w topielisku, nie złamał przypadkowo ręki czy nogi. co w dzikiej, bezludnej okolicy, z dala od pomocy przyjaciół równa się śmierci. A potem, gdy już upoluje łosia czy karibu, jego mięso, skórę i rogi musi na swych barkach przenieść do obozu odległego o kilka - nierzadko kilkadziesiąt kilometrów. I nie wolno zostawić mięsa. Mogłyby się obrazić duchy zwierząt, a poza tym mięsa nigdy nie jest za dużo. Trzeba zabrać wszystko po to, by nakarmić swoją rodzinę, ale również inne, te, których mężczyźni mieli tym razem mniej szczęścia i z polowania wrócili z pustymi rękoma.

Zwierząt jest dużo, ale są ostrożne. Podejść na trzydzieści, czterdzieści kroków, by pewnie wypuścić strzałę, nie jest łatwo. Nim się podejdzie, trzeba odnaleźć trop, podążać nim niekiedy wiele mil. nie zgubić go. Nie zawsze strzała czy oszczep zabijają od razu. Niekiedy zraniona sztuka ucieka jeszcze wiele kilometrów, czasem cały dzień lub jeszcze dłużej.. Pościg pieszo, przez dzikie ostępy jest bardzo wyczerpujący. Zranione zwierzę należy dogonić i dobić; w przeciwnym razie stanie się łupem wilków lub innych drapieżników, a myśliwy, mimo iż stracił wiele sił i czasu, do obozu wróci tym razem z pustymi rękami. Młodzi, silniejsi wytrzymują głód. Starsi, schorowani, słabsi,

będą musieli umrzeć. Z powodu prymitywnej broni głód i głodowa śmierć są częstymi gośćmi w wigwamach.

Wiosną i latem jest łatwiej. Brak zwierzęcego mięsa można zastąpić mięsem ptaków i ryb - w ostateczności jagodami lub korzonkami, ale zimą?... Zwierzęta są wprawdzie wtedy słabsze, zostawiają na śniegu widoczny ślad. o wiele łatwiej je wytropić, ale gdy pod stopami ma się skrzypiący śnieg, znacznie trudniej podejść na dogodną do strzału odległość. Polowanie, ciągłe polowanie jest koniecznością. Jedynie ono zapewnia dostateczną ilość pokarmu, tylko ono daje potrzebne futra i skóry.

Mężczyźni polują więc wszyscy, ale zabijają tylko tyle zwierząt, by zaspokoić potrzeby rodziny, grupy, plemienia. Nie niszczą i nie tępią niepotrzebnie zwierząt. I jest tak od dawna, od niepamiętnych czasów. Zwierzęta dając się zabijać, karmiąc i odziewając liczne plemiona Uhnishenahbag, zasługują na wdzięczność, szacunek, na miłość człowieka. Bez nich nie istniałby i on.

Ale oto nadchodzi pierwsza połowa szesnastego wieku - rok 1534. Na południowy kraniec wielkiej krainy - nad rzekę św. Wawrzyńca przybywa pierwszy biały człowiek, człowiek zza Wielkiej Wschodniej Słonej Wody. Jest to Jacques Cartier. Lecz Indianie nie wiedzą kim jest ani w jakim celu przybył do ich krainy. Nic nie wiedzą o misji, jaką obdarzył go daleki, zamorski monarcha Francji - znalezienia zachodniej drogi do Indii i Kataju. Nie wiedzą, że biały przybysz marzy o odkryciu złota i srebra, drogich kamieni, delikatnych, wzorzystych tkanin, pachnideł i przypraw korzennych, kadzidła i wonnych olejków.

Bladolicy przybysz nie zapuszcza się zbyt daleko na zachód. Bada jedynie wewnętrzną część zatoki. Wraca jednak w roku następnym i tym razem płynie pod prąd wielkiej rzeki. Pierwsza osada, jaką spotyka, to irokeska wioska Stadacona. Tam u stóp wyniosłego. ciemnego masywu skalnego każe rzucić kotwice statków. Zabiera kilku członków załogi i przy pomocy lodzi wiosłowych płynie jeszcze dalej na zachód, by po niecałych dwu tygodniach dotrzeć do drugiej indiańskiej wioski Hochslaga - tam, gdzie w przyszłości powstanie potężne miasto Montreal. Nie odważa się jednak płynąć dalej. Rzeka jest bardzo bystra, prąd wody nadzwyczaj szybki, niebezpieczny. Po obu brzegach rozpościera się bezkresna puszcza. Przypłynie tu jeszcze raz prawie sześć lat później.

Na odległym o tysiące mil francuskim dworze króla Franciszka I, składając sprawozdanie ze swych wypraw, nie może pochwalić się wielkimi sukcesami. Nie znajduje wszak ani zachodniej drogi do dalekich baśniowych krain Wschodu, nie odkrywa wielkich królestw, bogatych miast ani złotem kąpiących świątyń, jakie prawie pól wieku wcześniej odkryli i zdobyli hiszpańscy konkwistadorzy na Yukatanie, w Meksyku i Peru. Kraina, do której dotarł, jest uboga. Jej ziemie pokrywają dzikie, niezmierzone lasy i zamieszkują dzicy, prymitywni ludzie. Monarcha Francji nie interesuje się tym. W latach, które nadchodzą, jego królewski umysł zaprzątają inne, ważniejsze sprawy. Nową ziemią interesują się jednak francuscy rybacy z Normandii i Bretonii. Rokrocznie wypuszczają się na dalekie połowy wokół wybrzeży Nowej Fundlandii i Labradoru. Z wielomiesięcznych wypraw przywożą solone śledzie, tłuste wątłusze, dorodne łososie, niekiedy także wysoko cenione jesiotry, wielkie homary stanowiące ozdobę królewskiego i magnackich dworów. Coraz częściej ze swych wypraw przywożą skóry i futra fok, niedźwiedzi, wyder, łosi, lśniące, cudowne futra bobrowe, które u amerykańskich wybrzeży skupują od tamtejszych Indian Micmac, Malecite, Naskapi lub zabierają „dzikim” Bethoukom z Nowej Fundlandii. Indianie handlują chętnie, za wyszczerbiony nóż, żelazny toporek, starą, zardzewiałą strzelbę płacą stosami futer. Opłacają się połowy, opłaca czysto wymienny - jeszcze na razie skromny - handel. Rybacy, a z czasem nie tylko oni, interesują się nim coraz bardziej.

Odżywają wspomnienia pierwszych wypraw Cartiera. Musi jednak minąć przeszło pół wieku od czasu jego pobytu nad Zatoką św. Wawrzyńca, by odświeżona o nich pamięć nabrała żywszych kolorów.

Jest początek siedemnastego wieku. Samuel de Champlain - syn szypra z małego francuskiego portu Brouage, już w czasie swej pierwszej wyprawy, w której uczestniczy jako królewski kartograf, odkryje w dolinie św. Wawrzyńca prawdziwe królestwo futrzane.

W roku 1608, w miejscu gdzie przedtem istniała indiańska wioska Stadacona, kładzie podwaliny pod miasto Quebec i na szeroką skalę organizuje handel futrzany, w tym głównie skup futer bobrowych, szczególnie cenionych w Europie.

Indianie, głównie plemiona algonkińskie i Huroni, przyjmują go przyjaźnie i chętnie. Wszak od kilku dziesiątków lat handlują po trosze z francuskimi rybakami.

Biali francuscy kupcy, którzy napływają teraz, przywożą nad rzekę św. Wawrzyńca nieporównanie cenniejsze ładunki - wspaniałe rzeczy. Mają przede wszystkim broń palną, która z odległości dwa lub trzy razy większej niż strzała z łuku powala pewnie największego niedźwiedzia lub łosia. Posiadają twarde, ostre, nie łamiące się noże, wykonane z błyszczącego jasnego metalu, nie tak kruche i tępe, jak indiańskie noże kamienne, rogowe, wykonane z rzecznych muszli czy zwierzęcej kości. Z dalekiej, zamorskiej ojczyzny przywożą z sobą żelazne, ostre groty do strzał i oszczepów oraz z tego samego metalu wykonane toporki. Mają żelazne i miedziane kociołki do gotowania strawy, cienkie igły i nici, różnobarwne koraliki i kolorowe, łatwe w użyciu farby, którymi znacznie łatwiej można ozdabiać myśliwskie bluzy, legginy i mokasyny.

Ale biali nie dają tych rzeczy za darmo. Żądają za nie futer, i to dużo. Za jedną strzelbę trzeba zapłacić wiązką futer bobrowych tak grubą, jak długa jest cała strzelba. Jednak posiadanie strzelby zapewni nie spotykaną poprzednio pomyślność w czasie polowania. Warto więc zapłacić tyle, ile żądają kupcy.

Indianie na wymianę mają tylko futra. Muszą więc podwoić, a może potroić wysiłki w polowaniu; muszą zabić bardzo dużo zwierząt, znacznie więcej niż poprzednio, żeby mieć coraz więcej futer na wymianę.

Na północ, południe i zachód, tysiącem wodnych szlaków i wąskich, ledwo widocznych śródleśnych ścieżek, mkną powtarzane z ust do ust oszałamiające wieści o białych przybyszach, o ich cudownej broni, żelaznych naczyniach i ozdobach.

Daleko na wschód, za Wielką Słoną Wodę, do Francji - płyną żaglowce z pierwszymi ładunkami futer. Wśród europejskich dworów, domów i kantorów kupieckich, indywidualnych kupców, pozbawionych ziemi angielskich chłopów - wieści o bogactwach futrzanych, o wielkich obszarach żyznej ziemi, o bogatych w wartościowe drewno lasach - rozchodzą się coraz szerszym echem. Podniecają ciekawość, rozpalają wyobraźnię, fascynują, napełniają nadzieją.

Do Nowego Świata popłyną więc osadnicy poszukujący ziemi, rzemieślnicy, purytanie, kwakrzy i kupcy. Pierwsi - głównie z Anglii, początkowo także z Holandii. Drudzy - kupcy - popłyną z Francji, Anglii, Holandii i Szwecji.

Wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej, w wąskim nadmorskim pasie powstanie dziesiątki, wkrótce setki osad. Najdalej na północ wysuną się kolonie Plymouth, Pensylwania, Nowy Amsterdam - późniejszy Nowy Jork. Ale nie przekroczą doliny św. Wawrzyńca, gdzie Francuzi wraz ze swymi algonkińskimi i hurońskimi przyjaciółmi dobrze pilnują futrzanych interesów. Wprawdzie angielscy i holenderscy kupcy pójdą jeszcze trochę dalej i usadowią się w niewielkiej odległości od granic francuskiej Kanady, tuż poniżej zbiegu rzek Mohawk i Hudson, i kupieckie kantory otworzą w forcie Albany - ale początkowo nie dotrą dalej. Będą kupowali futra od pięciu plemion irokeskich - od czasów Champlaina wrogo nastawionych wobec Francuzów, od plemion Munsee, Sokoki, Pennacook i innych, żyjących bardziej na południe, ale swych przyjaciół Irokezów nigdy przecież nie będą pytać, jak dużą część tych futer przechwytują od Huronów, Werno, Erie, Neutrals czy Tionontati (Tobacco). Ładunki najwyżej nie dotrą do Quebecu, Trois Rivieres czy Montrealu. Dotrą za to do Albany i dalej na południowy wschód do angielskich i holenderskich kolonii.

Handel futrzany przynosi ogromne zyski. Interesy idą coraz lepiej. Londyńscy, amsterdamscy i paryscy kupcy żądają coraz więcej futer. Kupcy z Plymouth, Albany, Nowego Amsterdamu, Montrealu i Quebecu żądają coraz więcej futer od Indian. I na futra te nie czekają z założonymi rękoma na miejscu. Na zachód i północ, na południe ruszają całe wyprawy - przeważnie francuskie.

Kraj jest dziki. Na północ, zachód i południe rozciągają się bezkresne, nieprzebyte bory, trzęsawiska, mroczne, zdradliwe bagna i moczary. Przez pierwotną puszczę wiją się tysiące rzek, potoków i strumieni. Pośród wysokopiennych borów srebrzą się ogromne rozlewiska, wielkie i małe jeziora usiane tysiącem wysp i wysepek. Jedyne drogi to niebezpieczne drogi wodne. Rzeki, żeglowne strumienie pełne są przeszkód, wodospadów, bystrzy, zdradliwych progów i wirów. Żyją tu ludzie, Indianie, niekiedy przyjacielscy - sprzedający białym futra - niekiedy dzicy, wrodzy - polujący na skalpy. Mimo iż nie wydają się być zbyt liczni, są prawie wszędzie. Najczęściej pojawiają się tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa.

Badanie kraju odbywa się więc powoli. Jest trudne, uciążliwe, niebezpieczne, zwłaszcza że ani biali, ani Indianie nie wiedzą jak wielki, jak rozległy jest to kraj. Toteż pierwsze wyprawy francuskich kupców są ostrożne, niezbyt dalekie, niedługie.

Na południe od rzeki św. Wawrzyńca docierają do długiego, wąskiego jeziora, które na cześć odkrywcy zostanie nazwane Jeziorem Champlaina. Na jego południowych krańcach akcję swej słynnej powieści „Ostatni Mohikanin” umieści James Fenimore Cooper.

Następne wyprawy podążą szlakiem zachodnim w górę Ottawy, miną wyspę Alumette, jezioro Nipissing, dotrą do Zatoki Georgian na północno-wschodnim krańcu jeziora Huron. Rozpoznają i zbadają krainę Huronów, jeziora Simcoe i Kawartha.

Założyciel Nowej Francji i jej pierwszy gubernator - Samuel de Champlain - szlakiem tym dotrze daleko na południe do jeziora Oswego, któremu znacznie później biali nadadzą nazwę Ontario oraz do jeziora Oneida, na południowym zapleczu największych wrogów Nowej Francji - Irokezów.

Wyprawy późniejsze skierują się szlakiem rzeki św. Wawrzyńca, zbadają północne wybrzeża jeziora Huron i okalające je rejony, podążą dalej na zachód i południe wzdłuż Missisip...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin