Norton Andre - Crosstime 1 - Rozdroża czasu.rtf

(417 KB) Pobierz
Rozdro¿a czasu

Andre Norton

 

 

 

Rozdroża czasu

 

Przekład: Maciej Pintara

Tytuł oryginału: The Crossroads of Time


Prolog

 

W gabinecie nie było żadnych mebli poza fotelem wysuniętym jak szuflada z delikatnie rozjarzonej ściany. Inspektor wpatrywał się w ogniste litery raportu wyświetlone na pulpicie. A może tylko wydawały mu się ogniste w obliczu nadciągającej pożogi? Treść maskował żargon używany w sekcji ze względów bezpieczeństwa. Nie pamiętał dokładnie kiedy, ale chyba po trzech miesiącach służby przestał nagle wierzyć, że jakakolwiek operacja może pójść gładko. To, co wydawało się łatwe, zawsze kryło w sobie paskudne pułapki. Rozparł się wygodnie, a fotel dostosował kształt do jego nowej pozycji. Nie zmienił wyrazu twarzy, ale nerwowo przesunął palcem po krawędzi ekranu czytnika. Stracił już dość czasu, ale mimo wszystko…

 

TAJNE: Oddział 1 i Informacja

SPRAWA: 4678

RODZAJ PRZESTĘPSTWA: Próba wpływu na historię innego poziomu

AGENCI: Dowódca — Com Varlt, MW 69321

Zespół — Horman Tilis MW 69345

Fal Korf A W 70958

Pague Lo Sig A W 70889

OSIĄGNIĘTY POSTĘP:

Tropiony obiekt — Kmoat Vo Pranj — wyśledzony na poziomach od 415 do 426 włącznie. Ustalono przypuszczalny świat lokalizacji głównej bazy (oznaczony — E64l; badany przez Kol 30, 51446 E.C. Określony jako „zacofany kulturowo, w stanie krytycznym; zakaz dostępu z wyjątkiem socjologów, stopień I—2”). Ale obiekt może przebywać w innym świecie tego zgrupowania lub dokonywać skoków.

KAMUFLAŻ:

Legitymacje i metody działania członków miejscowej organizacji, czuwającej nad przestrzeganiem prawa o zasięgu : krajowym (nazwa: Federalne Biuro Śledcze).

TYP KULTURY:

Wczesnoatomowa — mieszkańcy tego poziomu nie wykazują zdolności psi; wysoce niestabilna cywilizacja — typ odpowiadający zainteresowaniom Pranja.

UWAGI:

Tu kryło się sedno sprawy. Inspektor podniósł wzrok na świecącą ścianę. Ostatnio w centrali otrzymywali stanowczo za i dużo „uwag”. Kiedy jeszcze pracował w terenie… Pokręcił głową i roześmiał się. Rozbawiło go, że zaczyna być taki nadęty. Najważniejsze, że człowiek w terenie wie. Przeczytał ostatnie zdanie. Musiał w końcu podjąć decyzję.

 

UWAGI:

Powodzenie operacji niepewne —wymaga użycia ekstremalnych sił klasy 002.

Odpowiedzialny: Com Varlt.

 

Com Varlt. Inspektor nerwowo wcisnął guzik. Raport miknął. Zastąpiły go rzędy symboli kodowych. Hm… Agent miał całkiem imponującą kartotekę. Inspektor przestał się wahać. W cisnął drugi guzik i uśmiechnął się ponuro. Varlt dostanie, o co prosi. Tylko niech lepiej termin „niepewne” zamieni się w „gwarantowane”. Na ekranie pojawił się nowy raport. Inspektor zajął się następną sprawą.


1

 

Za oknem małego pokoju hotelowego wstawał szary świt. Blake Walker zdusił papierosa w popielniczce przy łóżku i sięgnął p zegarek. Minuta po szóstej. To, na co czekał od godziny, musiało być już bardzo blisko…

Podniósł z łóżka muskularne dwumetrowe ciało i poczłapał do łazienki. Włączył elektryczną maszynkę do golenia i przyjrzał się sobie w lustrze. Zobaczył zmęczone oczy bez wyrazu W sztucznym świetle gęste włosy wydawały się czarne, podobnie jak brwi i rzęsy. Ale w słońcu przypominały mahoń. Brązowa skóra wyglądała tak, jakby jeszcze przed urodzeniem ciągle się opalał.

Golił się raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby — broda rosła mu bardzo wolno. Zmarszczył czoło; po raz tysięczny zastanawiał się, czy ma azjatycką krew. Tylko czy ktoś kiedyś słyszał o rudym Chińczyku albo Hindusie? Ale w końcu nie znał swoich rodziców. Dwadzieścia lat temu detektyw sierżant Dan Walker i posterunkowy Harvey Blake znaleźli w zaułku porzucone dziecko. Dan poruszył całą policję w mieście, żeby ustalić, skąd się wzięło. Potem zaadoptował chłopca. A Blake ciągle zastanawiał się, jak wyglądało jego życie przez dwa poprzednie lata.

Ściągnął smutno usta na wspomnienie bolesnego dnia. Sierżant — a raczej już inspektor Dan —wszedł do banku First National po czeki podróżne. Od dawna planował ten urlop. Przypadkiem znalazł się w środku napadu. Dostał kulę i zginął Zrozpaczonej Molly nie, mógł pocieszyć fakt, że zabrał ze sobą swojego zabójcę. Zostali tylko we dwoje — Molly Walker i Blake. Pewnego wieczoru Molly położyła się spać i rano już się nie’ obudziła.

Teraz Blake znów był sam. Stracił jedyną bezpieczną przystań, jaką znał. Ostrożnie odłożył maszynkę do golenia, jakby i od tego ruchu zależało powodzenie ważnej i skomplikowanej akcji. Wciąż wpatrywał się w lustro, ale przestał widzieć swoją i twarz, na której nagle pojawiło się napięcie. Coś nadchodziło — było o krok!

Ostatnim razem takie samo uczucie skierowało go do sypialni Moll gdzie dokonał tragicznego odkrycia. Teraz popychało go w stronę korytarza. Nasłuchiwał uważnie, choć od dawna wiedział, że nic nie usłyszy. Bezszelestnie jak kot przekradł się przez pokój, nie zapalając światła.

Wolno przekręcił klucz i uchylił drzwi. Nie miał pojęcia, co go czeka po drugiej stronie. Wiedział tylko, że musi działać i nie i może się przeciwstawić temu wewnętrznemu przymusowi, choćby chciał.

Zobaczył dwóch mężczyzn. Stali tyłem do, niego, jeden za drugim. Wysoki w luźnym płaszczu miał ciemne włosy, błyszczące od deszczu ze śniegiem. Otwierał pokój po drugiej strome korytarza. Jego towarzysz wbijał mu w plecy lufę pistoletu. Blake ruszył. Był boso i dywan tłumił jego kroki. Chwycił uzbrojonego typa za gardło i szarpnął jego głowę do tyłu. Drugi mężczyzna natychmiast się odwrócił, jakby spodziewał się tego, co nastąpi. Zamachnął się i trafił prześladowcę pięścią w szczękę. Blake z trudem utrzymał bezwładne ciało. Ale obcy szybko go wyręczył. Wskazał pokój Blake’a i wciągnął tam nieprzytomnego mężczyznę. Za progiem upuścił go bezceremonialnie na podłogę, zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz.

Blake przysiadł na brzegu łóżka. Dlaczego uwolniony więzień nie wszczął alarmu? I po co przywlókł tamtego tutaj? — Wezwać policję…? —Sięgnął do telefonu na nocnym stoliku. Wysoki odwrócił się. Wyciągnął portfel i pokazał legitymację. Blake przytaknął.

 Więc nie wzywać?

Obcy zaprzeczył.

 Jeszcze nie. Przepraszam, że tak się tu wpakowałem, panie…

 Walker.

 Panie Walker. Pomógł mi pan wydostać się z tarapatów. Ale muszę pana prosić, żeby pozwolił mi pan załatwić sprawę po swojemu. Nie będziemy panu długo zawracać głowy.

Blake wstał.

 Ubiorę się.

Agent federalny przykucnął obok leżącego. Blake wiązał krawat gdy w lustrze zobaczył scenę, która skłoniła go do powrotu do pokoju. Agent Kittson przeszukiwał nieprzytomnego. Blake’a zaintrygował sposób, w jaki to robił.

Federalny przeczesał palcami włosy więźnia, jakby szukał czegoś na powierzchni czaszki. Potem zaświecił latarką w jego uszy i nozdrza. Wreszcie zajrzał do rozchylonych ust i wyciągnął protezę dentystyczną. Nie odezwał się, ale Blake wyczuł, że tryumfuje. Wydobył spod sztucznych zębów mały krążek, zawinął w chusteczkę i schował do wewnętrznej kieszeni.

 Chce pan umyć ręce? —zapytał Blake..

Kittson zesztywniał. Podniósł wzrok i popatrzył na pytającego. Miał dziwne oczy, prawie żółte. Patrzyły bez mrugnięcia jak ślepia polującego kota. Świdrowały Blake’a, ale wytrzymał ich spojrzenie. Agent wyprostował się.

 Owszem, chętnie. —Jego spokojny głos brzmiał sztucznie. Blake podejrzewał, że go zaskoczył; nie zachował się tak, jak tamten oczekiwał.

Kiedy Kittson mył ręce, ktoś zapukał…

 To moi ludzie —oznajmił agent z taką pewnością, jakby widział przez ścianę. Blake otworzył…

Za progiem stali dwaj mężczyźni. W innych okolicznościach Blake zapewne nie zwróciłby na nich uwagi. Ale teraz przyglądał się im z zainteresowaniem. Jeden niemal dorównywał wzrostem Kittsonowi. Miał piegowatą twarz o szerokich kościach policzkowych. Spod kapelusza wystawały jasnorude włosy. Drugi natomiast był niski i drobny, wręcz wątły. Obrzucili Blake’a uważnymi spojrzeniami i weszli. Blake poczuł się tak, jakby go zmierzyli wzrokiem, oszacowali i zakatalogowali na wieki wieków.

 Wszystko gra, szefie? —zapytał rudy.

Kittson odsunął się i odsłonił faceta na podłodze.

 Jest wasz, chłopcy.

Ocucili .więźnia i wyprowadzili. Kittson został. Znów za mknął drzwi na klucz.

Blake obserwował go ze zdumieniem.

 Zapewniam pana… — zaczął swobodnym tonem — że nie mam nic wspólnego z tamtym człowiekiem.

 Wierzę panu. Jednak…I

 Ta sprawa nie powinna mnie obchodzić, czy tak?!

Po raz pierwszy Kittson uśmiechnął się lekko.

 Rzeczywiście. Wolelibyśmy, żeby nikt nie wiedział o tym i drobnym incydencie.!

 Mój przybrany ojciec służył w policji. Nie rozpowiadam wszystkiego na prawo i lewo.

 Nie jest pan stąd, co?

 Nie. Przyjechałem z Ohio. Moi przybrani rodzice nie żyją

Zapisałem Się do Havers — wyjaśnił Blake.

 Do Havers? Więc chce pan studiować sztukę?

 Mam taką nadzieję. Wystarczy pięć minut, żeby pan sprawdził, ze mówię prawdę.

Kitson uśmiechnął się szerzej.

 Nie wątpię w to, młody człowieku. Ale jednego jestem ciekaw. Dlaczego otworzył pan drzwi właśnie w tamtym momencie? Założę się, że nie słyszał pan przez ścianę jak szli śmy korytarzem.

Zmarszczył brwi i przyglądał się Blake’owi z miną polującego kota. Jakby młody mężczyzna stanowił problem który trze ba rozwiązać.

Blake częściowo stracił pewność siebie. Jak mu wyjaśnić te dziwne przebłyski, uprzedzające go przez całe życie o zbliżającym się niebezpieczeństwie? Jak wytłumaczyć że siedział po ciemku przez godzinę i czuł, że nadciąga coś złego i musi temu I zapobiec?! W końcu natarczywe spojrzenie zdopingowało go.

 Po prostu wyczułem zagrożenie i musiałem otworzyć drzwi.

Miał wrażenie, że wzrok tamtego przewierca mu czaszkę i dociera do najskrytszych myśli. Blake stwierdził nagle, że ma dość i że potrafi się uwolnić od tej dziwnej hipnozy.

Ale ku jego zdumieniu Kittson skinął głową.

 W porządku, Walker. Wierzę w przeczucia. No cóż… dobrze się stało, że… —Urwał i zamarł. Po chwili nakazał Blake’owi gestem, żeby był cicho. Nasłuchiwał uważnie, ale do uszu Blake’a nie dotarł żaden dźwięk.

Ktoś zapukał. Blake wstał. Kittson wciąż przypominał myśliwego, który jest o krok od ściganej zwierzyny. Odwrócił głowę i bezgłośnie poruszył wargami. Blake zrozumiał.

 Zapytaj, kto to?

Blake podszedł do drzwi.

 Kto tam?

 Ochrona hotelu.

Blake poczuł na ramieniu dłoń Kittsona i zobaczył przed sobą kartkę z drukowanymi literami: POWIEDZ, ŻE SPRAWDZISZ TO W RECEPCJI.

 Chwileczkę, sprawdzę to w recepcji — zawołał Blake przez zamknięte drzwi i przyłożył do nich ucho. Nikt nie odpowiedział. Po chwili usłyszał oddalające się kroki. Wrócił do łóżka i usiadł. Kittson zdążył usunąć z fotela jego rzeczy i rozsiąść się wygodnie. Wpatrywał się w okno, jakby na ścianie przeciwległego budynku widział coś wyjątkowo interesującego.

 Domyślam się, że to nie był detektyw hotelowy? — Nie. I mamy problem. — Kittson wyjął papierośnicę, poczęstował Blake’a, potem pstryknął zapalniczką. — Ktoś próbował się dowiedzieć, co tu zaszło. Niestety, oznacza to, że teraz wiążą cię z nami. A to komplikuje sprawę. Nie bez powodu staramy się nie ujawniać naszych działań. Musimy cię prosić o współpracę.

Blake drgnął.

 Jestem tylko przypadkowym świadkiem. Nie przyjechałem tu, żeby bawić się w policjantów i złodziei. Nawet nie pytam, o co w tym wszystkim chodzi. Chyba widać, że nie chcę być w nic zamieszany. — Kittson uśmiechnął się nieznacznie. Blake ciągnął dalej. — Zamierzam się zająć wyłącznie własnymi sprawami…

Kittson rzucił kapelusz na biurko, odchylił głowę do tyłu i wypuścił ustami idealnie równe kółko dymu.

 Niczego byśmy bardziej nie pragnęli. Ale obawiam się że jest już za późno. Powinieneś się był zastanowić, zanim otworzyłeś drzwi. Ktoś się tobą zainteresował, co w najlepszym razie może się okazać kłopotliwe. W najgorszym…

Jego oczy błyszczały niczym klejnoty za zasłoną dymu. Blake poczuł taki sam niepokój, jak na początku tej przygody. Kittson niejasno sugerował coś groźnego.

 Widzisz więc, że to poważna sprawa. Kiedy masz się zgłosić w Havers na pierwsze zajęcia?

 Nowy semestr zaczyna się w następny poniedziałek.

 A więc za tydzień. Chcę cię poprosić, żebyś do tego czasu został z nami. Jeśli dopisze nam szczęście, zdążymy zakończyć sprawę do poniedziałku. A przynajmniej do tego czasu powinna skończyć się twoja rola. Inaczej…

 Zajmiecie się mną dla mojego i waszego dobra? —podpowiedział Blake. Już wiedział, z kim ma do czynienia. Ten facet był przyzwyczajony do rozkazywania i posłuszeństwa. Jeśli powie. „załatwcie tego Walkera”, tak się natychmiast stanie. Pozbędą się go tak szybko i skutecznie, jak tamtego niedoszłego zabójcy. Głową muru nie przebijesz. Lepiej nie stawać okoniem, dopóki me dowie się więcej.

 W porządku. Co będę robił?

 Na razie znikniesz:. I to natychmiast. Dużo masz bagażu?

Zanim Blake w pełni pojął sens tej odpowiedzi, Kittson zdążył wstać i zajrzeć do szafy.

 Jedną sztukę. — Coś zmuszało Blake’a do postępowania wbrew własnej woli. Może siła osobowości agenta? Jeszcze godzinę temu nawet nie Przyszłoby mu. do głowy, że będzie się wyprowadzał. Zatrzasnął walizkę, wyjął portfel i odliczył kilka banknotów.

 Domyślam się, że nie wymeldujemy się stąd formalnie bardziej stwierdził, niż zapytał. Nie zdziwił się, gdy Kittson skwapliwie przytaknął.

,Za oknem zrobiło się niewiele jaśniej. Było pięć po siódmej rano, ale półmrok w pokoju bardziej przypominał wieczór. Agent zgasił światło. Blake wciągnął płaszcz, włożył kapelusz i wziął bagaż. Kittson pierwszy wyszedł na korytarz i dał mu znak.

Nie skręcili do windy, tylko do schodów ewakuacyjnych. Zeszli pięć pięter niżej. Kittson zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami i przez chwilę nasłuchiwał. Pokonali następne, wąskie i słabo oświetlone schody wiodące w dół. Przeszli przez magazyny i wspięli się do tylnego wyjścia. Na ulicy przywitał ich deszcz ze śniegiem. Blake miał wrażenie, że jego przewodnik doskonale zna drogę i zadbał o to, by podczas ucieczki nikt ich nie zauważył. Zdolności organizacyjne agenta zaimponowały mu jeszcze bardziej, gdy przed nimi natychmiast wyrosła taksówka. Kittson otworzył drzwi i kazał Blake’owi wsiąść. Lecz kujego zaskoczeniu nie zamierzał odjechać razem z nim. Samochód ruszył.

Przez moment Blake był nawet zadowolony, że nie musi się o nic martwić. Zastanawiał się tylko, dokąd trafi. Ale po namyśle zdumiała go własna uległość wobec agenta. Wykonywał rozkazy jak w dziwacznym śnie. Powinien zatrzymać taksówkę i uciec. Jednak obawiał się, że Kittson prędko by go odnalazł, a ponowne spotkanie nie należałoby do przyjemnych.

Kierowca kluczył wąskimi alejkami przecinającymi śródmiejski park. Blake znał miasto tak słabo, że wkrótce zupełnie stracił orientację. W końcu z powrotem wyjechali na główną arterię. Zaczął się poranny szczyt i taksówka przeciskała się wśród autobusów, ciężarówek i samochodów osobowych. Wreszcie skręciła w zaułek między wysokimi budynkami bez okien. Wyglądały na magazyny. Kierowca zahamował.

 Jesteśmy na miejscu. Blake sięgnął po portfel.

 Już zapłacone, facet — rzucił przez ramię taksiarz, nie odwracając głowy. — Wejdziesz w tamte drzwi, kapujesz? Wsiądziesz do windy i naciśniesz ostatnie piętro. Rusz się, bo tu nie wolno parkować!

Po chwili Blake znalazł się w oszklonej kabinie windy. Podczas jazdy na górę próbował liczyć piętra, ale nie był pewien, czy zatrzymał się na dziewiątym, czy na dziesiątym.

Stanął w ciasnym korytarzyku przed zamkniętymi drzwiami,

Kiedy zapukał, otworzyły się natychmiast, jakby na niego czekano. — Wejdź, Walker.

Blake spodziewał się, że zastanie tu Kittsona. Tymczasem mężczyzna w progu był starszy od agenta o dobre dziesięć lat, dużo niższy i szpakowaty. Może nie wyróżniałby się w tłumie, ale Blake wyczuł, że ma równie silną osobowość jak Kittson, choć bardziej spokojne usposobienie.

 Jason Saxton —przedstawił się. — Mark Kittson już czeka. Zostaw rzeczy tutaj.

Blake pozbył się walizki, płaszcza i kapelusza, po czym wszedł do gabinetu. Zobaczył nie tylko Kittsona, ale również rudego, który razem z kolegą wyprowadził niedoszłego zabójcę z pokoju hotelowego.

Całą ścianę zajmowały szatki z aktami, a jedyne umeblowanie stanowiło biurko i trzy czy cztery krzesła. Wnętrze było pomalowane na szaro i pozbawione okna. Podłogę pokrywał dywan w kolorze ścian. Światło padało z lamp ukrytych tuż pod sufitem. Kittson wskazał rudzielca.

 To jest Hoyt. Jak widzę, dojechałeś bez przeszkód. Blake chciał zapytać, jakie przeszkody Kittson ma na myśli, ale ugryzł się w język. Hoyt siedział rozwalony na krześle z wyciągniętymi noga mi i owłosionymi rękami splecionymi na brzuchu. — Joey zna się na swojej robocie —zauważył leniwie. — Stan dałby znać, gdyby coś się działo. Kittson zignorował komentarz kolegi.

 Mówiłeś, że twój ojciec służył w policji. Gdzie? W Ohio?

 Tak, w Columbus. Ale powiedziałem, że to był mój przybrany ojciec — poprawił Blake. Starannie ważył słowa, zdając sobie sprawę, że trzej mężczyźni obserwują go uważnie.

 A co z twoimi prawdziwymi rodzicami?

Blake opowiedział swoją historię najkrócej jak potrafił. Hoyt zdawał się drzemać, miał opuszczone powieki. Saxton słuchał z uprzejmym zainteresowaniem urzędnika działu personalnego, który przyjmuje nowego pracownika. Kittson nie odrywał od niego spojrzenia twardych, bursztynowych oczu.

 To wszystko —zakończył Blake.

Hoyt podniósł się zadziwiająco zgrabnym ruchem. Blake zauważył, że ma zielone oczy o równie żywej barwie i przenikliwym spojrzeniu, jak Kittson.

 Rozumiem, że Walker zostaje z nami? — zapytał.

Blake odruchowo zerknął na Kittsona; ostateczna decyzja z pewnością należała do niego. Na biurku dostrzegł coś nowego — małą kryształową kulę. Leżała na środku zielonego bibularza. Agent musiał się poruszyć, gdyż zaczęła toczyć się w stronę Blake’a. Złapał ją w ostatniej chwili.


2

 

Ciężar wskazywał, że to naturalny kryształ. Chciał ją odłożyć na miejsce, ale nagle zmieniła kolor. Pod przezroczystą powłoką zawirowała niebieskozielona mgiełka. Gęstniała z każdą chwilą, aż wypełniła całą kulę.

Blake położył ją szybko na biurku, jakby parzyła mu skórę. Mgiełka rozwiała się. Saxton I Hoyt podeszli bliżej i przyglądali się przemianie. Kittson nakrył dłonią kryształ i wrzucił do szuflady. Blake’owi wydało się, że gdy jego palce dotknęły kuli, znów zaczęła zmieniać barwę, ale na pomarańczowoczerwoną. Zanim zdążył o to zapytać, odezwał się brzęczyk na ścianie.

Rozległ się szum windy. Hoyt podszedł do drzwi i wpuścił drobnego kolegę, który towarzyszył mu rano w hotelu.

 Wszystko w porządku? —zagadnął Kittson.

 Tak — odpowiedział mu melodyjny głos. Niski mężczyzna przypominał kilkunastoletniego chłopca. Tylko oczy i leciutkie zmarszczki wokół kształtnych ust nie pasowały do tego wizerunku. — Choć miałem ogon, tego krępego śmiecia z „Kryształowego Ptaka”. Dziwne, że ciągle używają tych samych ludzi.

 Pewnie mają trudności kadrowe —zasugerował Saxton. — Z czego powinniśmy się cieszyć — dodał Kittson. — Jeden nalot, kiedy upewnimy się, że są wszyscy razem, i nasz przyjaciel nie będzie miał tu nic do roboty.

 Chcesz, żeby stąd prysnął? —zaniepokoił się Saxton. — Lepiej zatrzymać go na tym poziomie… — Spojrzał na Blake’a i zamilkł.

Młody mężczyzna, który przed chwilą przyszedł, zdjął płaszcz i rzucił na oparcie krzesła. — „Spluwa” nie należy do zbyt bystrych. Podsunąłem mu fałszywy trop. Mamy go z głowy co najmniej na godzinę. Walker jest na razie bezpieczny.

Kittson wyciągnął się na krześle.

 Możliwe. Ale będą go szukać, kiedy się połapią, że się im wymknął. —Odwrócił się do Blake’a. — Mówiłeś komuś w hotelu, że zaczynasz studia w Havers? — Portierowi. Chciałem się dowiedzieć, jakim autobusem tam dojechać. Ale przecież masa ludzi pyta go o komunikację. Na pewno mnie nie zapamiętał. — Ludzie potrafią sobie przypomnieć zdumiewająco dużo, kiedy powie się im, że to ważne — odparł Kittson. — Potrzymamy cię tu kilka dni, dopóki sprawa twojego zniknięcia nie przycichnie. Tylko w ten sposób możemy sprawdzić, czy interesują się tobą. Wybacz, Walker. Nie musisz mi przypominać, że to bezprawna ingerencja w twoje życie prywatne. Wiem to równie dobrze, jak ty. Ale czasem niewinne, postronne osoby muszą cierpieć dla dobra ogółu. Zapewnimy ci wygodną kwaterę i bezpieczeństwo. Od twojego pobytu tutaj zależy powodzenie naszego śledztwa.

Saxton wstał.

 Myślę, że w ramach naszej gościnności powinniśmy przede wszystkim poczęstować cię śniadaniem.

Blake chętnie skorzystał z zaproszenia. Poszedł za Saxtonem i znalazł się w imponującym apartamencie. Nowoczesne meble miały szarą, zieloną i niebieską barwę. Nie wisiał tu ani jeden obraz, a światło sączyło się z sufitu. Pod jedną ścianą stał wielki telewizor, a na stolikach i podłodze piętrzyły się książki, gazety i magazyny ilustrowane. Można sięgać po nie bez wstawania z foteli.

 Trochę u nas ciasno — poinformował gospodarz. —Niestety, będziesz miał towarzystwo w sypialni. Tutaj… — Otworzył drzwi prowadzące z krótkiego korytarza do dużego pokoju z dwoma łóżkami.

 A tu czeka śniadanie.

Jadalnia nie miała okien. Zdumiony Blake usiadł przy stole. Saxton podszedł do ściany, odsunął panel i wziął tacę. Postawił ją przed gościem, potem przyniósł drugą dla siebie.

Wyjątkowo smaczne potrawy przypadły Blake’owi do gustu. Jadł z apetytem. Saxton uśmiechnął się..

 Kucharka ma dziś dobry dzień. — Odsunął stertę książek.

Były to wyłącznie angielskie i ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin