§ Krantz Judith - Kolekcja wiosenna.pdf

(2048 KB) Pobierz
Judith
Judith
Krantz
Kolekcja
wiosenna
Tytuł oryginalny:
Spring Collection
1
1
Z całym swoim kretyńskim optymizmem puściłam się
sprintem od stacji metra do biura. Było absurdalnie wcześnie.
Wierzcie mi, że nikt nie potrafi szybciej biegać niż ja po Nowym
Jorku. Możecie sobie mówić, że nie chodzę, ale się wiję, lecz
dzięki temu nigdy nie musiałam się nieelegancko pchać ani
przepychać. Podczas wielu lat dojeżdżania metrem z Brooklynu
na Manhattan opatentowałam sposób wkręcania się między
ludzi, ustępowania im z drogi i prześlizgiwania się przez każdy
tłum. Gdybym się urodziła jako mężczyzna, byłabym świetnym
obrońcą na skrzydle. Jadąc windą do Loring Model Manage-
ment, gdzie pracuję, wiedziałam, że nadszedł ten dzień. W nocy
śnił mi się od dawna wyczekiwany faks z Paryża. Śnił mi się jak
żywy - nie jak na jawie, tylko naprawdę jak żywy - tak że kiedy
się rano ocknęłam, serce waliło mi jak szalone. Rozsadzało mnie
wariackie przeczucie, że coś się wydarzy, obudzone ambicje
wrzeszczały wniebogłosy, miałam ochotę natychmiast rzucić się
do walki albo do ucieczki; wyskoczyłam więc z łóżka, ubrałam się
w dziesięć minut i popędziłam do metra bez jednego choćby
obwarzanka w żołądku.
Z Paryża nic nie nadeszło. Mała tacka na faksy była pusta.
Elegancki metalowy telefaks zadzierał nos na stoliku zbyt
wysokim, żeby mu z satysfakcją dokopać, tak jak się kopie puste
automaty z napojami czy kanapkami. Poza rozwaleniem go
toporem, mogłam tylko odmaszerować z niesmakiem. Na
szczęście byłam w kowbojskich butach, więc usłyszał, co myślę.
Udało mi się wytargować filiżankę kawy z naszego
kapryśnego ekspresu i weszłam z nią do głównego pomieszczenia
Loring Model Management, gdzie za godzinę wokół okrągłego
stołu miały zasiąść dziewczyny w słuchawkach na uszach. Na
2
obrotowych stojakach wisiały kartoteki z programami zajęć
naszych modelek. Przez cały dzień każda z dziewcząt, mająca pod
opieką od dziesięciu do piętnastu modelek, mówiła do
mikrofonu, obracała kartoteki, sprawdzała coś w komputerze.
Mało porywająca sceneria, pomyślałam, a przecież co dzień
któryś z telefonów odebranych przez sprawną dziewczynę w
słuchawkach mógł się zapisać jako pamiętna karta w historii
eleganckiego świata mody. W czasach gdy sama byłam jedną z
tych dziewcząt, jak tylko podjęłam pracę w Loring Model
Management, na dźwięk każdego dzwonka przeszywał mnie
dreszcz podniecenia. Teraz miałam dwadzieścia siedem lat,
zajmowałam stanowisko wiceszefowej firmy i zdecydowanie mniej
rzeczy mnie podniecało.
W agencji było lodowato. Wciąż jeszcze nie zdejmowałam
starego płaszcza z lodenu ani dwóch zapasowych swetrów, które
nadziałam na swój codzienny strój składający się z rajstop,
trykotu, getrów i kasaka zawiązanego w talii. Doszłam do
wniosku, że tego dnia - był mroźny styczeń 1994 roku -
najcieplejszym miejscem w agencji będzie wielki, przytulny, obity
skórą fotel przy biurku szefowej. Gdy sącząc kawę zapadałam się
w tym niezwykle wygodnym fotelu, wciąż dostatecznie blisko
faksu, by słyszeć jego dzwonek, uświadomiłam sobie, że Justine
zbudowała sobie małą fortecę. Justine Loring, moja samotna
szefowa, ma trzydzieści cztery lata i jest byłą modelką, która pięć
minut po tym, jak wspięła się na szczyt kariery, zrezygnowała z
niej, by założyć własną agencję. Przyjęła mnie do pracy siedem
lat temu, w najodpowiedniejszym dla mnie momencie, czyli po
fatalnym upadku - w metrze, oczywiście - który zakończył moją
karierę tancerki. Byłam studentką na wydziale tańca
nowoczesnego w szkole Juilliarda, lecz uszkodzenie łękotek w
obu kolanach oznaczało, że od tej pory potańczyć będę mogła już
tylko w dyskotece.
3
Siedząc w fotelu Justine, rozmyślałam o tym, że choć ludzie
spoza branży rzadko to sobie uświadamiają, szef - bądź szefowa -
agencji modelek, żeby odnieść sukces na swym polu, musi mieć
własny wyraźny styl. Każda dobrze prosperująca agencja w
mieście opiera się na silnej osobowości, czy to kaznodziei, czy to
sutenera. A jaki jest styl Justine? Dobre pytanie. Pod wieloma
względami można by ją uznać za wzorcową zastępową, gdyż
odznacza się wszelkimi związanymi z tą funkcją cnotami:
promieniuje siłą, nieograniczoną wiarą w swoje możliwości, budzi
zaufanie, lecz przede wszystkim emanuje spokojem. Za nią nawet
ja byłabym gotowa ruszyć śliskim traktem górskim, a gdyby nas
zaskoczyła lawina, to wczepiłabym się w Justine, wiedząc, że
dzięki temu ocaleję.
Z drugiej jednak strony, jak na harcerkę, Justine jest zbyt
piękna. Zakładając, że trzydzieści cztery lata to już wiek dojrzały
-w co mocno zresztą wątpię - dojrzała Justine stała się jeszcze
ponętniejsza niż w czasach, gdy jako nastoletnia, a potem
dwudziestokilkuletnia modelka rzucała wszystkich na kolana
swą urodą, która zapewniała jej pełnoprawne miejsce w
ogólnokrajowej lidze królowych balu maturalnego. Znacie ten
typ: niemożliwie błękitne oczy, nieprzyzwoicie klasyczne rysy
twarzy, olśniewający uśmiech, irytująco nieskazitelne zęby i
pierwsze ślady rozkosznych zmarszczek mimicznych.
Justine wyrosła na kobietę tak interesującą, że nikt by nie
pomyślał, że swego czasu była banalną pięknością. Jej oczy,
wciąż tej samej imponującej barwy, często są zadumane i
zamyślone. Jej uśmiech jest teraz adresowany i wybiórczy;
Justine nie uśmiecha się już odruchowo do kamery. Na jej
ślicznej twarzy odmalowują się z wolna zmienne nastroje - dowód
ciągle pracującego umysłu. Jest dla mnie uosobieniem kobiety,
która dopiero wkracza w najlepszy okres życia, a stosowni
mężczyźni - i to jak bardzo stosowni! - podzielają moją opinię. Ale
ona ich odrzuca, jednego za drugim. Czasami wpadam w dziką
4
furię, kiedy mi tłumaczy, z tym swoim rozwścieczająco
rozsądnym spokojem, czego każdemu z nich brakuje.
To pewnie dzięki cechom odziedziczonym po anglosaskich
przodkach Justine potrafi strząsnąć z siebie każdy problem,
któremu nie może zaradzić, i zwyczajnie przestać o nim myśleć.
Ja natomiast, gdy staję oko w oko z felernym facetem bądź
problematyczną sytuacją, szarżuję do walki, atakuję i naprawiam
mankament. Naprawiam! Ale moi przodkowie, po mieczu i po
kądzieli, pochodzą z południa Włoch.
Pewnie właśnie ze względu na tak różne podejście do życia
tworzymy dobraną parę, pomyślałam już nie po raz pierwszy.
Pewnie właśnie dlatego szybko przestałam być jedną z dziewcząt
ze słuchawkami na uszach, a stałam się prawą ręką Justine i jej
najlepszą przyjaciółką. Wystarczająco gwałtownie wybucham, by
ona zawsze mogła zachować spokój olśniewającej blondynki. To
ja wiem najlepiej, kiedy i jak odstawić największy atak szału, to
ja pamiętam rozmaite urazy, to ja nie godzę się z tym, że czegoś
się nie da zrobić, i ja nie wierzę w rozsądną maksymę, która
głosi, że należy mieć dość rozumu, by zaakceptować to, czego nie
można zmienić. Zaakceptować, jak rany! Nie wtedy, jeśli się
pochodzi z Brooklynu!
- Siedziałaś tu całą noc? - Głos Justine przerwał moje
rozmyślania.
- Ależ mnie wystraszyłaś! - krzyknęłam, omal nie rozlewając
zimnej już kawy. - Przyszłam sto lat temu. Śniło mi się... Och,
nieważne, to cię i tak nie zainteresuje.
- Masz rację, staruszko.
- Uwielbiam, jak próbujesz być taka na fali. - Mimo podłego
nastroju, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Ale co ty tu
właściwie robisz o tej porze? - zapytałam, biorąc się w garść.
- Znów miałam kiepską noc...
- Ty miewasz kiepskie noce?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin