Noce blekitnego aniola - Margarete Von Falkensee.txt

(696 KB) Pobierz
FALKENSEE MARGARETEVON Noce blekitnego aniola



Manfred von Klausenberg, zamozny arystokrata, prowadzi aktywne zycie towarzyskie. Wiekszosc czasu spedza w teatrach, operach, klubach nocnych, kabaretach i... domach publicznych. Jego towarzystwo to kwiat berlinskiej finansjery, politycy i artysci. Liczne przelotne romanse sprawiaja, ze mlody mezczyzna postanawia rozpoczac prawdziwe, indywidualne studia milosne...

1. Przyjecie urodzinowe

Nazajutrz po swoich dwudziestych trzecich urodzinach Manfred von Klausenberg obudzil sie z bolem

glowy i okropnymi mdlosciami. Zaslony byly zaciagniete i w pokoju panowal polmrok. Obok slyszal

czyjs oddech.

Ostroznie, by nie zbudzic swej partnerki, kimkolwiek byla, wysliznal sie z lozka. Spostrzegl, ze ma na

sobie pognieciona koszule i czarne jedwabne skarpety. Nadepnal na pusta butelke po szampanie i

omal sie nie przewrocil. Butelka potoczyla sie pod lozko. Manfred sciagnal koszule i powlokl sie do

lazienki. Zimna woda zmoczyl twarz i kark - to go troche orzezwilo. Na brzegu wanny zwisala

jasnoczer-wona wieczorowa suknia i jedwabna ponczocha - domyslil sie, ze nalezaly one do kobiety

spiacej w jego lozku. Nie mogl sobie przypomniec, zeby w ogole szedl z kims do lozka. By choc

troche usmierzyc nieznosny bol glowy, chcial polknac aspiryne, ale jego zoladek gwaltownie sie

przeciw temu buntowal.

Ubrany tylko w czarne skarpety przeszedl do salonu. Cuchnelo dymem tytoniowym, zwietrzalym

alkoholem, perfumami. Na sofie lezal mezczyzna bez spodni, a jakas kobieta spala w jego objeciach.

"Biedny Diter, nigdy nie mial gustu" - pomyslal Manfred na ich widok.

W fotelu spala inna dosc nietypowa para: dwie kobiety. Jedna z nich, Ulryka, z reka miedzy udami

drugiej. Pozostali goscie juz wyszli. Wszystko wskazywalo na to, ze impreza sie udala. Zaproszono

okolo piecdziesieciorga przyjaciol, a kazdy przyprowadzil jeszcze kogos. Byla to pozornie nie

konczaca sie procesja pieknych kobiet, dobrze ubranych mezczyzn, tanczacych, konwersujacych i

popijajacych rozne trunki.





3





Manfred po cichu wrocil do swojego pokoju, wlozyl spodnie, buty, gruby narciarski pulower iwyszedl na dwor odswiezyc sie zimnym marcowym powietrzem.

Szedl przed siebie, powstrzymujac mdlosci. W glowie tetnilo mu niemilosiernie, ilekroc przejechal

tramwaj, czy zatrabil samochod. Powoli zaczal sobie przypominac wydarzenia minionej nocy.

Pamietal dluga i komiczna klotnie miedzy Horstem Ledererem i Maxem Schroederem o styl

malarstwa Horsta. Wedlug Maxa bylo ono niemodne, spolecznie niezaangazowane i intelektualnie

niebezpieczne. Horst odwzajemnial sie, twierdzac, ze prace ekspresjonistow to szmira, dzielo tchorzy,

ktorzy, by spojrzec na rzeczywistosc, musza ja najpierw znieksztalcic.

Atmosfera ozywila sie, gdy Horst rozochocony wypitym alkoholem, powiedzial swojej dziewczynie,

by pokazala Maxowi tylek. Bez wahania odwrocila sie i podwinela suknie, demonstrujac nagie

posladki. Horst poklepal ja czule.

-To jest rzeczywistosc dla ciebie - powiedzial - tylek Rosy. Wiecej w tym zycia i prawdy, niz w tych

wszystkich tandetnych bohomazach, ktore kazesz podziwiac.

Grupka przyjaciol przysluchujacych sie sprzeczce, zaczela sie smiac. Ktos szturchnal Maxa w bok, zadajac odpowiedzi.

-Horst ma bardzo tradycyjne spojrzenie na sztuke. Jest jedynym pozostalym przy zyciu przedstawicielem szkoly realistycznej - odcial sie Max.

-Jestem z tego dumny. To jedyny styl, jaki przetrwa. Manfredzie, jestes wystarczajaco bogaty, by kupowac obrazy. Na co wydasz pieniadze, na tylek Rosy, czy na te zwyrodniale malowidla lansowane przez Maxa?

-Oczywiscie, ze na tylek! Popatrz tylko na moje sciany - nigdy nie kupuje tych nowoczesnych, zaangazowanych obazow, ktore sprowadzaja na mnie zle sny. Max w rozpaczliwym gescie podniosl rece do gory. 6



-Jestem przerazony twoim gustem. Bezbarwne pruskie pejzaze i portrety rodzinne dobitnie swiadcza o dzisiejszym polozeniu inteligencji. Dostalismy sie w pulapke miedzy dwa kamienie mlynskie: arystokratycznej ignorancji i bur-zuazyjnej glupoty.

-Mysle, ze to tez robi ze mnie realistke - poskarzyla sie Rosa, z glowa miedzy kolanami.

-Tak - powiedzieli jednoczesnie Max i Horst.

-Mozecie pocalowac mnie w dupe - rzucila, zapominajac, ze w tej sytuacji wyrazenie to nabierze szczegolnego sensu.

Max i Horst, usmiechajac sie do siebie szeroko, pochylili sie, by cmoknac rozowe posladki Rosy, po czym Max odezwal sie:

-Rozmowa o sztuce z toba jest bezcelowa. Byc moze przyjemniejsza bylaby dyskusja z panna Rosa.

-A jakze - odparl Horst z chytrym usmiechem. - Na pewno przyznasz mi racje, jezeli pocalujesz ja wystarczajaca ilosc razy.

Inna osobliwa klotnia nie miala juz tak zabawnego zakonczenia. Stojac kolo pianina, Werner Schiele rozmawial z dwiema pieknymi kobietami.

-Zburzenie tego obrzydliwego miasta, tego pomnika militaryzmu, to nasz moralny obowiazek wobec historii i wobec nas samych. Musimy zniszczyc Brame Brandenburska, Palac Krolewski i wszystko, co swiadczy o naszej haniebnej przeszlosci.

-Mam nadzieje, ze pozostawisz opere, podoba mi sie -powiedzial Manfred. Werner ciagnal dalej jednym tchem:

-Kiedy obrocimy w gruzy te ohydne pomniki barbarzynstwa, powinnismy zbudowac nowe, nowoczesne miasto, przepiekne i jasne, symbol nowych Niemiec. Cudowne konstrukcje ze szkla i betonu. Walter Gropius zaproponowal 5



wspanialy, nowy sposob wyrazenia naszego narodowego geniuszu.

-A co z Kranzler Cafe? - zaniepokoil sie Manfred. - Lubie wpasc tam na drinka, usiasc na tarasie, kiedy jest ladna pogoda i poprzygladac sie przechodzacym dziewczynom. Mam nadzieje, ze nie zamierzasz zrownac jej z ziemia.

-Jestes reliktem minionych wiekow - powiedzial Werner gwaltownie. - Zapomna o tobie, tak jak o tych wszystkich bzdurach przeszlosci.

-Nie wziales pod uwage, ze wiekszosci berlinczykow miasto podoba sie takim, jakim jest. Nie byliby zadowoleni, jesli zburzylbys to, co jest i odbudowal w innym stylu.

-Ludzie to ignoranci - powiedzial Werner - ktorzy latwo naucza sie czcic bardziej przyszlosc niz przeszlosc.

-On jest szalony - odezwala sie jedna z kobiet. - Chodzmy, bo to moze byc zarazliwe.

-Masz racje - powiedzial Manfred, biorac ja pod ramie. - Z glupota sami bogowie walcza nadaremnie.

-Kto to powiedzial?

-Schiller. Nalac ci jeszcze drinka?

-Zobaczysz! - krzyknal za nim rozzloszczony Werner. Jakis czas pozniej, chociaz moglo to byc takze wczesniej

(Manfred nie bardzo mogl sobie poradzic z umiejscowieniem tego w czasie), siedzial na poreczy fotela obok dwojga przyjaciol. Konrad trzymal Nine na kolanach i, wsuwajac reke w glab jej dekoltu, rozprawial o polityce.

-Pozbylismy sie cesarza i stalismy Republika, ale po dziesieciu latach tej politycznej komedii oczywistym jest dla kazdego, ze nie chcemy demokracji. Niemiecki duch z natury swojej nie jest demokratyczny. Co to jest demokracja? Rzady ciemnego motlochu, nic wiecej.

-W tej kwestii moj maz zgodzilby sie z toba - powiedziala Nina. - Ale co do mnie... Czy musisz to robic przed jego nosem? 6



-Manfred nie jest twoim mezem. On nie jest zonaty, wiem na pewno.

-Nie Manfred. Widzisz te ruda? Moj maz z nia tanczy.

-Ten z monoklem? Czy jest zazdrosny?

-Jeszcze sie nie przekonalam.

-Manfredzie, a ty jak sadzisz? - spytal Konrad. Jego reka przesuwala sie wolno po piersiach Niny.

-Nie wiem - odpowiedzial Manfred. - Nie sprzeciwia sie, gdy Nina przychodzi mnie odwiedzic. Jednak ona i ja znamy sie od wielu lat, wiec byc moze mysli, ze rozmawiamy o ksiazkach. Nino, czy powiedzialas mu, co razem robimy?

-Idiota.

-Chociaz z drugiej strony - kontynuowal Manfred - jezeli przyjrzysz sie blizej Gotfrydowi von Behrendorf, zauwazysz na jego policzku dluga waska blizne. Zapewne jest to pamiatka po pojedynku. Domyslam sie, ze on wie, jak uzywac szpady. Takze bron palna nie jest mu obca. Poluje na dziki, ilekroc ma okazje. Dobrze sie zastanow, zanim przesuniesz reke z uroczych piersi Niny do bardziej fascynujacych czesci jej zachwycajacego ciala.

-Nino, musimy przedyskutowac te sprawe na osobnosci, z daleka od tego bezplciowego durnia -oznajmil Konrad. Obydwoje wstali i torujac sobie droge miedzy tanczacymi, wyszli z pokoju.

-Biedny Konrad - powiedzial Manfred do siebie - najpierw Nina wycisnie z niego wszystkie soki, a potem Gotfryd go zabije. Zycie bywa tragiczne.

Przypomnial sobie pewna Amerykanke. Na poczatku nie wiedzial, skad pochodzila. Jego uwage przyciagnal jej stroj: meski wieczorowy garnitur, sztywny kolnierzyk, bialy krawat. Kilka szczegolnie eleganckich lesbijek w Berlinie przejelo ten styl od znanej aktorki, ktora pokazala sie tak na scenie rok czy dwa lata temu. Ta wyjatkowo piekna dziewczyna, poruszajaca sie z wielka gracja, wyrozniala sie wsrod halasliwych gosci. Miala kruczoczarne wlosy i spogladala 9



wokol z lekcewazeniem. Manfred pocalowal ja w reke i przedstawil sie. Ciekaw byl, kto ja tu przyprowadzil. Rozmawiali podczas tanca i Manfred dowiedzial sie, ze mieszka w Nowym Jorku. Mowila po niemiecku plynnie, choc wyraznie z obcym akcentem. Manfred lubil Amerykanow. Amerykanskie pieniadze wspomagaly niemieckie przedsiebiorstwa i ustabilizowaly gospodarke. Amerykanscy bankierzy byli w Berlinie mile widziani, szczegolnie jesli mieli piekne corki. "Cos* strasznego - myslal Manfred - zeby tak pociagajacej dziewczyny nie interesowali mezczyzni. Jaka to dla nich strata!" Jaka strata dla niego!

-Zycie bywa tragiczne - odezwal sie. Myslac, ze mowi do niej, odpowiedziala tajemniczo:

-Tylko jesli sie smiejesz. Gdy skonczyli tanczyc, odeszla.

Dziewczyna w bialej atlasowej sukience, siedzaca na sofie miedzy dwoma mezczyznami, nagle rzucila sie Manfredowi w ramiona, wybuchajac placzem.

-Manfredzie, niech oni prz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin