Jaaacee2(1).pdf

(61 KB) Pobierz
209221845 UNPDF
Scena z rozdziału 9 Miasta Szkła...ALE...w oryginalnej wersji ;D Bardziej HOT ^^
Od Bienia dla Chochcia ;*
Huk po zawaleniu się domu cichł powoli niczym rozpływający się w powietrzu dym. Zastąpił go
głośny świergot przerażonych ptaków. Clary mogła dostrzec je ponad ramieniem Jace'a, krążące po
ciemnym niebie.
-Jace – powiedziała miękko. - To chyba koniec.
Podparł się na łokciach i spojrzał na nią z góry. Byli na tyle blisko siebie, że nawet w ciemności
Clary była w stanie dojrzeć swoje odbicie w jego oczach. Na twarzy miał smugi sadzy i brudu, a
kołnierzyk jego koszulki został podarty.
Nie zastanawiając się nad tym co robi wyciągnęła dłoń i delikatnie przeczesała palcami jego włosy.
Poczuła, że się napiął. Jego oczy pociemniały.
-Trawa - miałeś ją we włosach – powiedziała, tłumacząc się. Zaschło jej w ustach; adrenalina
krążyła w jej żyłach i bynajmniej nie z powodu niebezpieczeństwa, w którym się przed chwilą
znajdowała. Wszystko to, co przed chwilą miało miejsce: anioł, zniszczona rezydencja zdawało się
mniej prawdziwe niż to, co dostrzegła w oczach Jace'a.
-Nie powinnaś mnie dotykać – wydyszał.
Jej dłoń zamarła na jego policzku. -Dlaczego nie?
-Wiesz dlaczego – powiedział. -Widziałaś to, co ja, prawda? Przeszłość, anioła. Naszych rodziców.
Ja widziałem.
-Wiesz co się wydarzyło.
-Wiele rzeczy się wydarzyło, Jace-
-Nie dla mnie. - Wypowiedziane przez niego słowa były szeptem pełnym boleści. -Mam krew
demona, Clary. Krew demona. Tyle rozumiesz, nieprawdaż?
-To nic nie znaczy. Valentine był stuknięty. On tylko-
-A Jocelyn? Była stuknięta? - Jego oczy wwiercały się w nią niczym świder. -Wiem co Valentine
próbował zrobić. Starał się stworzyć hybrydę – skrzyżowanie anioła z człowiekiem i demona z
człowiekiem. Ty jesteś pierwszym, ja jestem drugim. Jestem po części potworem. To tę połowę tak
bardzo chciałem w sobie zdusić, zniszczyć.
-To nie prawda. Nie może tak być. To nie ma sensu-
-Ale to prawda. - W wyrazie jego twarzy dało się dostrzec dziką desperację, kiedy spojrzał na nią.
Na jego szyi dostrzegła błysk srebrnego łańcuszka, który migotał, oświetlony blaskiem gwiazd. -To
wszystko wyjaśnia.
Potrząsnęła głową tak mocno, że poczuła jak trawa łaskocze ją w policzki. -Masz na myśli, że
wyjaśnia to, dlaczego jesteś tak niesamowitym Nocnym Łowcą? Dlaczego jesteś lojalny,
nieustraszony, szczery, podczas gdy demony nie są-
-Wyjaśnia – powiedział spokojnie – dlaczego czuję do ciebie to, co czuję.
Powietrze zaświstało pomiędzy jej zębami. -Jace, co masz na myśli?
Przez dłuższą chwilę się nie odzywał, tylko gapił się w dół na nią. Trwało to tyle czasu, że zaczęła
się zastanawiać, czy w ogóle ma zamiar się odezwać. Czy może patrzenie wystarczy. W końcu ona
również wlepiała w niego wzrok. Ich spojrzenia krzyżowały się. Dla Clary odwrócenie wzroku było
niemożliwe tak jak oddychanie z wodą w płucach.
-Jesteś moją siostrą – odezwał się wreszcie. - Moją siostrą, moją krwią, moją rodziną. Powinienem
chcieć cię chronić – zaśmiał się bezdźwięcznie bez cienia humoru – chronić cię przed chłopcami,
którzy chcą robić z tobą dokładnie to samo, co ja chcę.
Clary straciła dech. Wciąż na nią patrzył, ale wyraz jego twarzy uległ zmianie. W jego oczach było
coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Rozmarzony, zawzięty, niemal drapieżny błysk. Nagle
stała się całkowicie świadoma twardego nacisku jego ciała. Kości jego bioder dopasowywały się do
jej, a ona cierpiała w każdym miejscu, w którym jej nie dotykał. To był niemal fizyczny ból.
To, co ja chcę z tobą robić, powiedział. Nie myślała o niczym poza tym jak bardzo go pragnęła.
Pozwoliła palcom podążyć szlakiem w dół jego policzka aż nie dotarły do ust. Czubkiem palca
wskazującego zakreśliła kontur jego warg. Nagrodziło ją wstrzymanie przez niego oddechu,
pociemnienie oczu. Nie ruszył się.
-Co tak dokładnie chcesz ze mną robić? - wyszeptała.
Jego oczy zapłonęły. Zaczął powoli pochylać głowę, dopóki jego usta nie znalazły się przy jej uchu.
Gdy się odezwał, jego oddech połaskotał jej skórę, sprawiając, że zadrżała. -Mogę ci pokazać.
Nic nie powiedziała. Nawet jeśli udałoby jej się zebrać myśli i sklecić razem parę słów, nie chciała
powiedzieć mu by przestał. Była już zmęczona mówieniem „nie” Jace'owi, nie pozwalaniem czuć
sobie tego, czego chciało jej ciało. Nie zważając na cenę.
Poczuła, że się uśmiecha. Jego usta przy jej uchu. - Jeśli chcesz żebym przestał, powiedz mi to teraz
– szepnął. Kiedy wciąż nic nie mówiła musnął wargami jej skroń, powodując tym samym jej
drżenie. -Albo teraz. - Delikatnymi pocałunkami, przypominającymi dotyk motyla wyznaczał szlak
na jej policzku. -Albo teraz. - Jego usta podążył wzdłuż linii jej szczęki. -Albo teraz. - Jego wargi
dotykały jej. Słowa wypowiadał wprost do jej ust. - Teraz. - szepnął i pocałował ją.
Na początku nacisk jego warg był delikatny, ale gdy ona od razu odpowiedziała oplatając go
ramionami, wplątując palce w jego włosy, poczuła, że jego ciało się napina, a ostrożność zmienia
się w coś innego. Nagle zaczął całować ją z ogromnym zapałem. Miażdżył jej wargi swoimi.
Poczuła krew w swoich ustach, ale nie obchodziło ją to. Kamienie wbijały jej się w plecy, ramiona
bolały ją od wcześniejszego upadku z okna, ale to również nie miało dla niej znaczenia. Jace był
teraz wszystkim co istniało; wszystkim co czuła, czego potrzebowała, czym oddychała, czego
pragnęła i co widziała. Nic innego się nie liczyło.
Przerwał pocałunek, cofnął się, a ona niechętnie puściła go, protestując. Jego usta był spuchnięte,
oczy wielkie i ciemne, niemal czarne z pożądania. Sięgnął do guzików jej płaszcza. Próbował
rozpiąć pierwszy z nich, ale jego dłonie trzęsły się tak bardzo, że nie mógł dać sobie z tym rady.
Clary przykryła je swoją dłonią, niezwykle zdziwiona swoim spokojem. Na pewno nie powinna
trząść się tak bardzo jak on?
-Ja to zrobię – powiedziała.
Nie ruszył się. Patrzył jak rozpina guziki. Jej palce pracowały tak szybko jak tylko mogły. Płaszcz
się rozsunął. Pod spodem miała tylko cieniutką bluzeczkę Amatis, której materiał nie potrafił
uchronić jej przed zimnymi podmuchami wiatru. -Wyciągnęła w górę obie ręce. - Wróć –
wyszeptała. -Pocałuj mnie znowu. - Wydał z siebie stłumiony jęk i padł prosto w jej ramiona, jak
tonąca osoba wypływająca na powierzchnie by zaczerpnąć powietrza. Pocałował jej powieki,
policzki, gardło nim nie wrócił do jej ust. Teraz całowali się jak szaleni, niemal niezdarnie przez
ogień buchający w ich organizmach. Zupełnie nie w stylu Jace'a, który zdawało się, że nigdy się nie
spieszy, nigdy niczego nie popędza... Bez płaszcza między nimi mogła poczuć bijące od niego
ciepło, które wręcz przepalało się przez jego i jej koszulkę. Jego dłonie przejechały po jej żebrach
zatrzymując się na plecach. Trzymał je pod stanikiem, kreśląc ślady wzdłuż kręgosłupa. Jego dotyk
rozpalał jej odkrytą skórę. Chciała więcej tego dotyku. Jego dłoni na niej, jego skórę na jej skórze.
Chciała dotykać go wszędzie. Obejmować go, gdy będzie drżał tak jak robi to teraz. Żeby mi
między nimi nie było ani kawałka wolnej przestrzeni.
Ściągnęła jego kurtkę i jakimś cudem jego koszulka także zniknęła. Ich dłonie odkrywały nawzajem
swoje ciała. Przebiegła palcami w dół jego pleców. Czuła gładką, delikatną skórę a pod nią twarde
mięśnie oraz coś, czego się nie spodziewała, chociaż powinna – blizny. Jak cieniutkie druciki
położone na nim. Przypuszczała, że to są niedoskonałości, te blizny, ale ona wcale ich tak nie
postrzegała. Był historią Jace'a, wyrytej w jego skórze. Wypukłą mapą topograficzną życia pełnego
zabijania i walki.
Dotknęła blizny w kształcie gwiazdy na jego ramieniu, a po chwili podniosła się odrobinę by
przycisnąć do niej usta. Coś zimnego i metalowego dotknęło jej obojczyka. Odsunęła się
zaskoczona.
Jace podniósł się na łokciach i spojrzał w dół na nią. -Co się stało? - zapytał wolno. Brzmiał jakby
był czymś odurzony. -Skrzywdziłem cię?
-Nie. To przez to – wyciągnęła dłoń i dotknęła srebrnego łańcuszka na jego szyi. Na nim wisiało
małe srebrne, metalowe kółko. Było lodowate w dotyku.
Ten pierścień – spatynowany kawałek metalu pokryty gwiazdami – znała go.
Pierścień Morgensternów. Należał do Valentine'a, a on przekazał go Jace'owi. Tak jakby od zawsze
ojciec dawał go synowi.
-Przepraszam – powiedział Jace, kreśląc palcem linie na jej policzku. Jego wzrok był rozmarzony. -
Zapomniałem, że mam na sobie to cholerstwo.
Nagłe zimno rozprzestrzeniło się po żyłach Clary. - Jace – odezwała się niskim głosem. - Jace, nie
rób tego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin