George Alec Effinger Koci�tko Schrodingera Nad zau�kiem, po zachodniej stronie nieba wisia� czysty sierp ksi�yca rozpoczynaj�cy nowy miesi�c. Jehan mia�a dopiero dwana�cie lat i by�a za m�oda, by nosi� zas�on� na twarzy, ale j� nosi�a. Nigdy dot�d nie przebywa�a poza domem o tak p�nej porze. S�ysza�a dobiegaj�ce z oddali odg�osy �wi�towania, trzydniowego festynu oznaczaj�cego koniec �wi�tego miesi�ca Ramadanu. Dwaj pijacy mijali zau�ek ze �piewem na ustach; dwaj inni wyk��cali si� podniesionymi, roze�lonymi g�osami o cen� jakich� s�odkich ciasteczek. �miech i pokrzykiwania dociera�y do Jehan jakby z innego �wiata. Dawniej przepada�a za festynami Id-el-Fitr; teraz jednak w og�le nie bra�a w nich udzia�u i dziwi�a si�, �e s� jeszcze tacy, kt�rych to bawi. Po chwili przesta�a zwraca� na to wszystko uwag�. Tego roku czeka j� spotkanie o wiele wa�niejsze od jakiegokolwiek �wi�ta. Westchn�a, wzruszy�a ramionami: za rok znowu b�dzie festyn. Dzisiejszej nocy, maj�c do towarzystwa tylko srebrny ksi�yc, dr�a�a owini�ta sw� niebieskoczarn� opo�cz�. Jehan Fatima Ashufi cofn�a si� kilka krok�w g��biej w zau�ek, dalej od �wiat�a. Wzd�u� ca�ej Ulicy bawili si� do upad�ego ludzie, kt�rych kiedy indziej nie u�wiadczy�by� w tej dzielnicy miasta. Jehan zadygota�a znowu i czeka�a. Po��dana chwila mia�a nadej�� o �wicie. Teraz niebo �ciemni�o si� zaledwie na tyle, aby ods�oni� ksi�yc i pierwsze niecierpliwe gwiazdy. W �wiecie Islamu noc zaczyna�a si� wtedy, gdy nie mo�na ju� by�o odr�ni� nici bia�ej od czarnej; to jeszcze nie by�a noc. Jehan zebra�a lew� r�k� fa�dy opo�czy, �ci�gaj�c j� ciasno wok� siebie. W prawej d�oni, skryty w d�ugim r�kawie, spoczywa� ostry, zakrzywiony kind�a�, kt�ry zabra�a z izby ojca. By�a g�odna i ch�tnie kupi�aby sobie co� do jedzenia, nie mia�a jednak pieni�dzy. W Budayeenie by�o wiele dziewcz�t w jej wieku, kt�re umia�y ju� same zarabia�; Jehan do nich nie nale�a�a. Rozejrza�a si� szybko dooko�a i zobaczy�a tylko pokryte nieczysto�ciami wilgotne i zab�ocone kocie �by. Smr�d panuj�cy w zau�ku przyprawia� j� o md�o�ci. By�a znu�ona, samotna i ba�a si�. I wtedy, jak gdyby ca�y ten plugawy �wiat rozwin�� si� w co� innego, co� ca�kowicie obcego, ujrza�a wi�cej. Jehan Ashufi mia�a dwadzie�cia sze�� lat. Ubrana by�a w tradycyjny ciemnoszary we�niany kostium skrojony d�u�ej i surowiej, ni� to nakazywa�a moda, ale stosownie dla m�odej, zdolnej fizyczki. Nie uznawa�a bi�uterii, a czarne w�osy zaplata�a w d�ugi warkocz spadaj�cy na plecy. Ka�dego ranka, towarzysz�c swemu wybitnemu nauczycielowi i opiekunowi, wk�ada�a troch� wysi�ku w to, by wygl�da� mo�liwie najzwyczajniej. To Heisenberg wymaga� tego od niej; kt� w tamtych czasach uwierzy�by, �e pi�kna kobieta mo�e by� r�wnocze�nie wysoce utalentowan� uczon�? Jehan szybko przekona�a si�, �e jej wysi�ki, by nie rzuca� si� w oczy, na nic si� zdaj�. Ciemna sk�ra i akcent zdradza�y jej nietutejszo��. Z daleka by�o wida�, �e nie jest Europejk�. By� mo�e mia�a domieszk� krwi lewanty�skiej. Wi�kszo�� ludzi, z kt�rymi si� styka�a, bra�a j� za �yd�wk�. Dzia�o si� to w Niemczech, w Getyndze, a by� rok 1925. Nazi�ci nie zdobyli jeszcze pe�ni w�adzy. Hitlera zwolniono w�a�nie z wi�zienia; przez sp�dzone tam miesi�ce podyktowa� Mein Kampf, ale jego marsz ku politycznemu Olimpowi dopiero si� zaczyna�. Jehan uwa�a�a, �e na pewno nie Hitler wymy�li� nienawi��. On tylko opanowa� idealn� metod� manipulowania ni�. Wybitnie zdolny Max Born, kt�ry w artykule napisanym dwa lata wcze�niej jako pierwszy u�y� okre�lenia "mechanika kwantowa", przewodniczy� sympozjum fizyk�w uniwersyteckich. Omawiali ostatnie sugestie Maxa Plancka dotycz�ce jego w�asnych teorii z dziedziny promieniotw�rczo�ci. Planck by� autorem pewnych za�o�e� le��cych u podstaw powstaj�cej w�a�nie fizyki kwantowej, jednak do opisu wzajemnych oddzia�ywa� pomi�dzy �wiat�em a materi� stosowa� klasyczn� mechanik� newtonowsk�. By�o oczywiste, �e nie jest to podej�cie w�a�ciwe, ale jak na razie lepszy spos�b nie istnia�. G�os zabra� jeden z uczestnik�w konferencji w Getyndze, Pascual Jordan, przedstawiaj�c rozwi�zanie kompromisowe; zanim jednak Born, przewodnicz�cy, zdo�a� odpowiedzie�, Werner Heisenburg dosta� nag�ego ataku kichania. - Nic ci nie jest, Werner? - spyta�, Born. Heisenberg machn�� tylko r�k�. Jordan usi�owa� kontynuowa�, ale Heisenberg znowu zacz�� kicha�. Oczy mu poczerwienia�y, a po policzkach p�yn�y �zy. Wyra�nie cierpia�. Zwr�ci� si� do swej dyplomowanej asystentki. - Jehan - wykrztusi� - za�atw natychmiast wszystko, co trzeba. Musz� st�d ucieka�. To ten m�j przekl�ty katar sienny. Chc� od razu wyjecha�. - Ale kolokwium... - zaprotestowa� jeden z uczestnik�w sympozjum. Heisenberg by� ju� na nogach. - Powiedzcie Planckowi, �eby poszed� sobie do wszystkich diab��w i �eby zabra� ze sob� de Broglie'a razem z tymi jego falami materii. To samo tyczy si� Bohra i jego cholernych skacz�cych elektron�w. Mam ju� tego po dziurki w nosie. - W kilku chwiejnych krokach opu�ci� sal�. Jehan zosta�a jeszcze chwil�, �eby poczyni� kilka notatek w swoim dzienniku. Potem wr�ci�a za Heisenbergiem do hotelu. Budayeen nie mia� ani jednego minaretu, ale na zewn�trz tej otoczonej murami dzielnicy miasta znajdowa�o si� wiele meczet�w. Z wysokich; staro�ytnych wie� silne g�osy nawo�ywa�y wiernych do porannych mod��w. - P�jd�cie si� modli�, p�jd�cie si� modli�! Modlitwa jest lepsza od snu! Jehan, oparta o brudny mur, s�ysza�a �piewne krzyki muezin�w, ale nie zwraca�a na nie �adnej uwagi. Wpatrywa�a si� w martwe cia�o le��ce u jej st�p, w cia�o ch�opca kilka lat starszego od niej, kogo�, kogo widzia�a ju� w Budayeen, ale nie zna�a z imienia. �ciska�a jeszcze w d�oni zakrwawiony kind�a�, kt�ry zada� mu �mier�. Po chwili przez t�um, jaki zgromadzi� si� u wylotu zau�ka, przepchn�o si� trzech m�czyzn. Popatrzyli z g�ry na Jehan. Jeden z nich by� oficerem policji, drugi kadim, kt�ry przek�ada staro�ytne przykazania Islamu na realia wsp�czesnego �ycia, trzeci za� imamem, wiod�cym modlitwy, co przybieg� z ma�ego meczetu znajduj�cego si� niedaleko wschodniej bramy Budayeenu. W obr�bie mur�w kieszonkowcy, dziwki, z�odzieje i mordercy mogli bezkarnie za�atwia� mi�dzy sob� swoje ciemne porachunki. �mier� w Budayeenie: nie przyci�ga�a wielkiej uwagi reszty miasta. Oficer policji by� wysoki i pot�nie zbudowany, nosi� g�ste czarne w�sy i mia� senne oczy. Zaciekawiony zaj�ciem by� tylko dlatego, �e cho� dba� o przestrzeganie prawa i porz�dku w Budayeenie od pi�tnastu lat, nigdy jeszcze nie prowadzi� �ledztwa w sprawie morderstwa pope�nionego przez tak m�od� dziewczyn�. Kadi by� m�ody, g�adko wygolony, wyra�nie okazywa� szacunek imamowi. Nie by�o jeszcze ca�kiem jasne, czy sprawa ta podpada pod kompetencje w�adz cywilnych czy religijnych. Imam by� wysoki, wy�szy nawet od oficera policji, ale chudy i w�ski w ramionach; jednak to nie asceza uczyni�a go tak w�t�ym. By� dobrze znany z dw�ch cech: z rozs�dku w rozstrzyganiu codziennych konflikt�w oraz z tego, �e nie stroni� od ziemskich uciech. On r�wnie� by� zaintrygowany i zaciekawiony. Mia� kr�tk�, szpakowat� br�dk�, a jego �agodne, br�zowe oczy kry�y si� prawie zupe�nie w siateczce zmarszczek, kt�re z wolna pory�y mu twarz. Podobnie jak oficer policji imam nosi� kiedy� zawadiacki czarny w�sik, ale te burzliwe lata dawno ju� dla� min�y. Teraz mia� wygl�d m�a przyzwoitego i dobrodusznego. W rzeczywisto�ci nie by� ani jednym, ani drugim; kultywowanie tej opinii uznawa� jednak za po�yteczne. - O, moja c�rko - odezwa� si� teraz chrapliwym g�osem. By� bardzo zdenerwowany. Nad ogl�danie tak wulgarnych widowisk, jak ra��ce poczucie estetyki trupy w okolicznych uliczkach, przedk�ada� wyja�nianie zawi�ych ust�p�w �wi�tego Koranu. Jehan spojrza�a na�, ale nic nie .powiedzia�a. Spu�ci�a znowu g�ow� i wpatrzy�a si� w cia�o nieznanego ch�opca, kt�rego zabi�a. - O, moja c�rko - powt�rzy� imam - powiedz mi, czy to ty zamordowa�a� to nieszcz�sne dziecko? Jehan znowu podnios�a na starca spokojny wzrok. Skrywa�a j� chusta, zas�ona na twarz i opo�cza; wida� by�o tylko jej czarne oczy i d�ugie, cienkie palce zaci�ni�te na r�koje�ci no�a. - Tak, o M�drcze - powiedzia�a. - To ja go zabi�am. Oficer policji zerkn�� na kadiego. - Czy modlisz si� do Allacha? - zapyta� imam. Nigdy nie zada�by tego pytania, gdyby nie by� to Budayeen. - Tak - odpar�a Jehan. I nie k�ama�a. Modli�a si� kilka razy w swoim �yciu przy r�nych okazjach i by� mo�e jeszcze kiedy� b�dzie si� modli�. - I wiesz, �e istnieje zakaz odbierania cz�owiekowi �ycia, kt�re Allach uczyni� �wi�tym? - Tak, o M�drcze. - I wiesz jeszcze, �e Allach wyznaczy� kar� dla tych, kt�rzy z�ami� to prawo? - Tak, wiem. - A zatem, o moja c�rko, powiedz nam, dlaczego zabi�a� tego biednego ch�opca. Jehan rzuci�a zakrwawiony kind�a� na bruk zau�ka. Upadaj�c, zad�wi�cza� g�o�no, a potem znieruchomia� przy nodze trupa. - Zabi�am go, bo skrzywdzi�by mnie w przysz�o�ci - oznajmi�a. - Grozi� ci? - spyta� kadi. - Nie, o Czcigodny. - A zatem... - A zatem sk�d wiesz, �e wyrz�dzi�by ci krzywd�? - doko�czy� za niego imam. Jehan wzruszy�a ramionami. - Widzia�am to wiele razy. Powali�by mnie na ziemi� i poha�bi�. Widzia�am to w wizjach. Pomruk przeszed� przez t�um cisn�cy si� wci�� u wylotu zau�ka, za plecami trzech m�czyzn i Jehan. Imam przygarbi� si�. Oficer policji czeka� cierpliwie. Kadi wygl�da� na zniech�conego. - A wi�c nie chcia� ci� skrzywdzi� dzisiejszego ranka? - zapyta� w ko�cu imam. - Nie. - No i jak sama m�wisz, n i g d y d o t � d nie chcia� ci� skrzywdzi�? - Nie. Nie znam go. Nigdy nie zamieni�am z nim s�owa. - A mimo to - wtr�ci� kadi wyra�nie ju� zniech�cony zamordowa�a� go na podstawie tego, co ci si� przywidzia�o? Jak we �nie? - Jak we �nie, o Czcigodny, ale bardziej prawdziwie ni� w wizji. - Sen - mrukn�� imam. - Prorok, niech b�dzie b�ogos�awione jego imi� i spok�j, nie przewidzia� �adnej �aski za mo...
ptomaszew1966