Galagher Tybet.txt

(9 KB) Pobierz
Galagher 

TYBET

W krystalicznie czystym powietrzu, najcichsze d�wi�ki rozchodzi�y si� 
bardzo daleko. Klekot m�ynk�w modlitewnych p�yn�� wraz z promieniami 
wschodz�cego s�o�ca. Noc ponownie przegrywa�a bitw� ze s�o�cem i tylko w d�ugim 
cieniu rzucanym przez zabudowania ma�ego klasztoru czai�y si� jeszcze jej 
s�u�ki. Mnisi wstawali tuz przed �witem, a teraz budynek pe�en by� spokojnej, 
ale celowej krz�taniny ludzi ceni�cych drobne przyjemno�ci jakie daje codzienna 
praca. 
W ruchu na dziedzi�cu wida� by�o jedn� posta� nie pasuj�c� do ca�o�ci. Porusza�a 
si� wbrew pr�dowi utworzonemu przez r�j ludzi w ��tych szatach. Wyrastaj�cy o 
g�ow� nad pozosta�ymi Tafla Jeziora o Poranku szybkim krokiem zmierza� w 
kierunku siedziby przeora. M�odsi adepci, ze zdziwieniem ogl�dali si� za nim i 
szeptali miedzy sob�. Starsi nie okazywali po sobie zdziwienia, lecz r�wnie� 
�ledzili wysokiego mnicha. Pomimo d�ugoletniego pobytu w tym klasztorze, wida� 
by�o �e nie urodzi� si� w tym kraju. Z jego s�owia�skiej twarzy uwa�nie 
przygl�da�y si� �wiatu niebieskie oczy. Twarz mia� jak zwykle spokojn�, jednak z 
ruch�w wynika�o wielkie poruszenie. Jeszcze nikt nie widzia� tak zdenerwowanego 
jednego z Przebudzonych - ludzi kt�rzy za �ycia osi�gn�li nirwan�. Z samego 
za�o�enia by� to cz�owiek, kt�rego nie obchodz� sprawy doczesne. Jest wolny, nie 
zale�y mu ju� na niczym i nie ma do niego dost�pu cierpienie. Ogromnym 
kontrastem dla tej wiedzy by�o zachowanie Tafli Jeziora. 
Wszed� do siedziby przeora, a mnisi obserwowali to nie przerywaj�c swoich 
czynno�ci. Po kilku minutach pojawi� si� ponownie, przeci�� wszerz dziedziniec i 
wyszed� na drog�. Mnisi - przyzwyczajeni do odbierania rzeczywisto�ci na r�nych 
poziomach - wyczytali w jego krokach wiele rzeczy. Dowiedzieli si�, �e Tafla 
Jeziora o Poranku udaje si� w dalek� drog� i nie mia�o tutaj znaczenia, �e nie 
zabra� ze sob� nic co mog�oby mu s�u�y� w podr�y. �aden z Przebudzonych nie 
przywi�zywa� wagi do otaczaj�cej go rzeczywisto�ci, kt�r� traktowa� jako co� 
niewa�nego, sam przebywaj�c najcz�ciej w wymiarach niedost�pnych zwyk�ym 
ludziom. Patrz�c na t� wysok� posta� przep�ywaj�c� z godno�ci� przez 
dziedziniec, zrozumieli r�wnie�, �e ju� wi�cej go nie ujrz�. W jego ruchach by�o 
tak�e po�egnanie i pozdrowienie dla braci kt�rych w�a�nie opuszcza� na zawsze. 
* * *
W mijanych wioskach ludzie u�miechami witali w�druj�cego mnicha, nie 
zatrzymywali go, poniewa� wiedzieli �e si� �pieszy. 
* * *
W lesie powsta�a �cie�ka wype�niona kwiatami, a le�ni ludzie m�wili, �e to my�li 
przechodz�cego mnicha upad�y i zapu�ci�y korzenie. Ale kto by tam wierzy� le�nym 
ludziom. 
* * *
Malcolm Snick - szef ochrony lotniska jak zwykle by� w z�ym nastroju. Znowu 
bola�a go g�owa, a nie m�g� u�ywa� zbyt wielu tabletek, aby nie ogranicza� 
sprawno�ci swojego umys�u. Wszyscy starali mu si� schodzi� z drogi, a� w ko�cu w 
centrali dowodzenia nie zosta� nikt opr�cz niego i kilku sekretarek ze 
s�uchawkami na uszach, odbieraj�cych telefony i przekazuj�cych instrukcje 
cywilnym ochroniarzom kr���cym po terminalu. 
Ponuro wpatrywa� si� w ekrany ukazuj�ce r�ne rejony lotniska, a� jego 
do�wiadczone oczy wy�owi�y element, kt�ry nie pasowa� do og�lnego schematu �ycia 
portu lotniczego. Kto� w ��tym habicie wszed� przez g��wne wej�cie. Nie jego 
ubranie by�o niezwyk�e - w ko�cu przez lotnisko przewija�o si� wiele r�nych 
orygina��w - lecz fala ciszy i spokoju rozp�ywaj�ca si� od niego i powoli 
ogarniaj�ce ca�e lotnisko. 
Poderwa� si� i szybko - dopinaj�c kabur� - wybieg� z centrali. Gdy wypad� do 
g��wnego holu, mnich sta� przed rozk�adem lot�w i wygl�da� jakby z trudem 
wygrzebywa� z pami�ci dawno zapomniane nazwy. Szybkim krokiem zmierza� stron� 
mnicha, a z ka�dym metrem jego niepok�j narasta�. By�o co� nienormalnego w 
zachowaniu wszystkich ludzi na lotnisku. Zachowywali si� prawie standardowo, 
poza tym, �e nie s�ycha� by�o �adnych normalnych w tych warunkach odg�os�w 
k��tni, okrzyk�w niezadowolenia i wrzask�w dzieci. Wszyscy byli rzeczowi, 
spokojni, odnosili si� do siebie z szacunkiem. Dla cz�owieka przyzwyczajonego do 
w�ciek�ego harmidru panuj�cego zawsze w g��wnym halu dworca, delikatny poszum 
prowadzonych rozm�w, by� jak straszliwa cisza zapowiadaj�ca nieszcz�cie 
zbli�aj�ce si� na palcach i stoj�ce tu� za plecami. Stan�� tu� za plecami 
mnicha: 
- Przepraszam, w czym mog� pom�c ? - zapyta�, czuj�c pulsowanie bol�cej g�owy i 
zaciskaj�c� si� pi�� niepokoju wywo�anego dziwnym zachowaniem si� podr�nych. 
Wygolona g�owa powoli odwraca�a si� w jego stron�, nie wiadomo dlaczego cz�owiek 
w mundurze z napi�ciem oczekiwa� widoku jego oczu. Mnich by� prawie o po�ow� 
m�odszy od szefa ochrony: 
Szukam najbli�szego lotu do Europy, synu. - odpar�, a Malcolm widz�c jego oczy 
nie zaprotestowa�, mimo �e jego w�asny ojciec opu�ci� ten pad� ju� dosy� dawno. 
Czasami zastanawia si� dlaczego za�atwi� mnichowi miejsce w najbli�szym 
samolocie i o czym my�la� pokrywaj�c koszty biletu z w�asnego konta. Dziwnym 
trafem od tamtego dnia, b�le g�owy kt�re m�czy�y szefa ochrony pewnego lotniska 
gdzie� na peryferiach cywilizacji ust�pi�y i ju� nigdy nie powr�ci�y. 
* * *
Zacz�o si� od tego, �e jego �ona znowu przypali�a obiad. A mo�e jeszcze 
wcze�niej, gdy w pracy wydaj�c dzisiejsz� wyp�at�, powiedzieli im o koniecznych 
zwolnieniach grupowych. Nie wa�ne, po prostu kiedy pijany, w�ciek�y z powodu 
przypalonego obiadu, zrz�dz�cej �ony, przegranego �ycia i wielu innych rzeczy, 
zamachn�� si� ci�kim d�bowym krzes�em i ju� mia� wy�adowa� swoj� frustracj�, 
k�tem oka zauwa�y� chyba jaki� b�ysk na ulicy. Nie wiadomo czy w rzeczywisto�ci 
co� b�ysn�o, by� to w ko�cu kolejny jesienny dzie�, od rana si�pi� zimny 
deszcz, a niebo by�o ca�e zas�oni�te p�aszczem chmur. Mo�e tylko pod�wiadomie 
zauwa�y� co� niesamowitego, a jego wzburzony m�zg zinterpretowa� t� informacj� 
jako rozb�ysk. Powoli opuszczaj�c mebel, zbli�y� si� do okna, a po chwili, ju� 
razem z �on�, po��czeni wsp�ln� ciekawo�ci�, patrzyli na cz�owieka w ��tym 
habicie id�cego jedynie w sanda�ach po ka�u�ach wody, kt�re zawsze zbiera�y si� 
na ich b�otnistej uliczce. I nawet gdy znikn�� za zakr�tem, nadal z dziwn� 
wyrazisto�ci� widzieli krople wody sp�ywaj�ce po jego �ysej czaszce. Oboje mieli 
wra�enie, �e w�a�nie prze�yli co� dziwnego i bardzo wa�nego, jednak �adne z nich 
nie wiedzia�o co. 
* * *
W tym szpitalu by� nowym lekarzem; trzeci dzie� pracy. Robi� w�a�nie nocny 
obch�d, gdy w pokoju 313, zauwa�y� co� niepokoj�cego, co� bardzo niepokoj�cego. 
Na ��ku le�a�a ci�ko chora kobieta, lecz nie to by�o niepokoj�ce. Powy�ej jej 
g�owy, na metalowym szpitalnym taborecie siedzia�a nieruchomo posta�. To te� nie 
by�o niesamowite, bo wiedzia� �e czasami wbrew wszelkim zaleceniom pozwala si� 
komu� z rodziny czuwa� przy chorym. Niepokoj�cy by� wygl�d czuwaj�cego, by� to 
�ywcem przeniesiony z film�w podr�niczych buddyjski mnich, brakowa�o mu tylko 
�ebraczej miseczki. Siedzia� w pozycji lotosu na taborecie i by� nieruchomy; 
zbyt nieruchomy zdaniem lekarza. Wyszed� i od piel�gniarki dowiedzia� si�, �e 
mnich siedzi tak ju� trzeci� dob� i nie daje si� z nim nawi�za� �adnego 
kontaktu. Personel w ko�cu zaprzesta� go nagabywa� i powoli wszyscy przestali na 
niego zwraca� uwag�. Cz�owiek w bia�ym kitlu ponownie wszed� do pokoju i 
podszed� do postaci w ��tym habicie. Delikatnie dotkn�� go palcem i poczu� 
nienaturaln� sztywno��, jednak cia�o mnicha nie by�o zimne, mia�o naturaln� 
temperatur�. Dotkni�cie obr�ci�o go o kilka milimetr�w. W mrocznym pokoju, 
m�odemu lekarzowi zdawa�o si�, �e powr�ci� do swojej poprzedniej pozycji. Aby to 
sprawdzi�, popchn�� go ponownie i teraz, przera�ony patrzy� jak cia�o mnicha 
powoli, prawie niezauwa�alnie dla oka, powraca na obrotowym taborecie do swojej 
poprzedniej pozycji. Tajemnicza posta� nie poruszy�a �adnym mi�niem i nadal 
siedzia�a w pozycji lotosu, nie stykaj�c si� z �adnym przedmiotem w pokoju. 
Oblany zimnym potem wyszed� na jaskrawo o�wietlony korytarz szpitalny, gdzie 
wspomnienie atmosfery niesamowito�ci zdawa�o si� blakn�� jak b�ona negatywu pod 
wp�ywem promieni s�onecznych. Dopiero tam przejrza� kart� choroby pacjentki. 
Mia�a na imi� Weronika i umiera�a na bia�aczk�. Dobrze wiedzia�, �e na 
przeszczep szpiku czeka si� latami, a wi�kszo�ci ludzi nie by�o sta� na jego 
zakup na czarnym rynku. Chora by�a jeszcze m�oda i ca�kiem �adna, nawet pomimo 
wyniszczaj�cej choroby. Jednak w tym stadium nie by�o dla niej �adnej nadziei. 
Dopiero teraz, przypomnia� sobie twarz siedz�cego w jej pokoju osobnika 
skojarzy�, �e nie jest on Azjat�; mia� typowe rysy s�owia�skie. 
Nast�pnego wieczoru znowu mia� obch�d, lecz teraz nie zwr�ci� zbytniej uwagi na 
mnicha, kt�ry ju� dla wszystkich sta� si� elementem wyposa�enia wn�trza tego 
pokoju. Nadal niewzruszony siedzia� u wezg�owia Weroniki i nie przejawia� 
jakiejkolwiek ch�ci opuszczenia swojego posterunku. Dla tego szokiem dla niego, 
by� kolejny, poranny obch�d. Zagadkowa posta� w ��tej wyp�owia�ej szacie 
znikn�a i nikt nie potrafi� powiedzie� co si� z ni� sta�o. 
Jednak prawdziwy szok prze�y�, gdy Weronika wsta�a tego poranka i rze�ka jak 
skowronek za��da�a �niadania. Piel�gniarka odruchowo przygotowa�a zastrzyk, lecz 
m�ody lekarz, stoj�cy z rozdziawionymi ustami na �rodku salki, w ostatniej 
chwili j� powstrzyma�. 
Pacjentka niesamowicie szybko odzyskiwa�a si�y i ju� po trzech dniach, wypisa�a 
si� ze szpitala na w�asna odpowiedzialno��. M�ody lekarz, nadal nie m�g� wyj�� z 
podziwu. Skupiony na tak dziwnym ozdrowieniu, przeoczy� drobny fakt, �e w pokoju 
313 niesamowicie rozplenily si� dot�d rachityczne pelargonie, rosn�ce w dw�ch 
male�kich doniczkach na oknach. 
GALLEGHER



Zgłoś jeśli naruszono regulamin