J. D. Robb - Anioł zemsty.rtf

(831 KB) Pobierz
J

J.D. Roob

Anioł zemsty

(Vengeance in Death)

Jest ekspertem od najnowocześniejszych technologii, szaleńcem o umyśle geniusza i sercu zabójcy.

Pierwsza ofiara ginie we własnym domu, druga traci życie w opuszczonym luksusowym apartamencie. Obie cierpią przed śmiercią nieprawdopodobne męki. Nie mają ze sobą nic wspólnego, a jednak Eve Dallas odkrywa nić łączącą obie zbrodnie: straszliwy sekret z przeszłości.

 

Anioł zemsty

Ofiara

Przyczyna śmierci

Broń

Sprawca

Thomas X. Brennen

disembowelment, amputation

laser scapel

Liam Calhoun

Shawn Conroy

exsanguination

Jennie O'Leary

slow hanging

Liam Calhoun

overload of nervous system

stunner

Roarke

 

 

Do mnie należy pomsta, Ja wymierzę zapłatę, mówi Pan.

List do Rzymian, 12,19

 

Zemsta jest w moim sercu, śmierć w mojej dłoni.

Szekspir

Rozdział pierwszy

Prowadzenie śledztwa w sprawie morderstwa wymagało skupie­nia, cierpliwości, umiejętności i odpowiedniej dozy sceptycyzmu. Porucznik Eve Dallas miała wszystkie te cechy.

Wiedziała, że dokonanie samego aktu morderstwa jest o wiele prostsze. Zazwyczaj ludzie zabijają ze złości, dla zabawy albo z głupoty. Zdaniem Eve to właśnie najzwyklejsza głupota była przyczyną, dla której niejaki John Henry Bonning wyrzucił niejakiego Charlesa Michaela Renekee z dwunastego piętra wieżowca przy Alei D.

Bonning siedział teraz przy stoliku w sali przesłuchań. Eve przypuszczała, że wydobycie zeń odpowiednich zeznań zajmie jej nie więcej niż dwadzieścia minut, a w ciągu następnych piętnastu będzie już mogła sporządzić pełny raport. Być może nie wróci dziś do domu zbyt późno.

- Daj spokój, Boner - przemawiała tonem doświadczonego gliny do równie doświadczonego oprycha. - Bądź rozsądny. To tylko kilka zdań, możesz zasłonić się obroną konieczną i ograniczoną poczytal­nością. A potem oboje będziemy mogli pójść na kolację. Podobno szykują na dzisiaj jakieś smakołyki w areszcie.

- Nawet go nie tknąłem. - Boner zacisnął swe grube wargi i stukał tłustymi palcami o blat stołu. - Dupek sam wyskoczył.

Eve westchnęła głośno i usiadła przy stoliku naprzeciwko Bonninga. Nie chciała, by ten zaczął zasłaniać się prawnikami i zepsuł jej całą sprawę. Musiała odwieść go od takiego pomysłu i skierować rozmowę na właściwe tory. Miała w tym spore doświadczenie.

Podrzędni dilerzy narkotyków pokroju Bonninga nie należeli do bystrzaków, wiedziała jednak, że wcześniej czy później nawet on przypomni sobie o swoich prawach. Była to wciąż ta sama zabawa w chowanego, równie stara jak samo zło. Choć dobiegał już końca rok 2058, nic się w tej kwestii nie zmieniło.

- Wyskoczył, tak po prostu siupnął sobie przez okno. Powiedz mi tylko, Boner, dlaczego miałby to zrobić?

Bonning zmarszczył swe małpie czółko w grymasie głębokiego namysłu.

- Bo był popieprzonym wariatem.

- Niezła myśl, ale wątpię, czy pozwoli ci to przejść do drugiej rundy naszego małego pojedynku, Boner.

Po jakichś trzydziestu sekundach wytężonego myślenia Boner wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Zabawne, bardzo zabawne, Dallas.

- Tak, chyba zacznę dorabiać po godzinach jako komik. Ale wróćmy do mojego pierwszego zajęcia: więc mówisz, że obaj łyknęliście trochę Erotiki w twoim laboratorium przy Alei D, a potem Renekee, popieprzony wariat, uroił sobie coś w tej swojej chorej głowie i wyskoczył przez okno, prosto przez szkło. Zanurkował dwanaście pięter w dół, odbił się od dachu taksówki, przyprawiając niemal o zawał serca dwójkę turystów z Topeka, a potem stoczył się na ulicę, żeby tam spokojnie wylać swój mózg.

- Odbił się... - powtórzył Bonning z czymś, co miało uchodzić za przelotny uśmiech. - Kto by pomyślał?

Nie zamierzała oskarżać go o morderstwo pierwszego stopnia i przypuszczała, że jeśli poprzestanie na morderstwie stopnia drugiego, przedstawiciel sądu obniży jeszcze kwalifikację czynu na zabójstwo w afekcie. Porachunki między handlarzami prochów nie przyprawiały Temidy o dreszczyk podniecenia. Boner dostanie więcej za posiadanie i rozprowadzanie zakazanych środków niż za morderstwo. Nawet jednak kara za oba te przestępstwa nie przekroczyłaby prawdopodobnie trzech lat więzienia.

Oparła ręce na blacie stołu i pochyliła się do przodu.

- Boner, czy ja wyglądam na idiotkę?

Gangster, który wziął to pytanie na serio, przez chwilę przyglądał jej się z uwagą. Miała duże brązowe oczy, w których jednak trudno byłoby doszukać się kobiecej łagodności. Jej ładne, szerokie usta prawie nigdy się nie uśmiechały.

- Wyglądasz jak glina - oświadczył w końcu.

- Dobra odpowiedź. Nie próbuj wodzić mnie za nos. Pokłóciłeś się ze swoim wspólnikiem, poniosło cię i zakończyłeś znajomość, wypychając jego grube dupsko przez okno. - Podniosła dłoń, nim Boner mógł jej przerwać i zaprzeczyć. - Ja widzę to w ten sposób. Wzięliście się za łby, może poszło wam o pieniądze, może o kobietę. Obaj straciliście nad sobą panowanie i może on cię zaatakował. Musiałeś się bronić, prawda?

- Każdy człowiek ma takie prawo - zgodził się Bonning, potakując energicznie głową. - Ale o nic się nie kłóciliśmy. On po prostu chciał polatać.

- Tak? A kto rozciął ci wargę i podbił oko? I dlaczego masz obtarte kostki na prawej dłoni?

Bonning znów odsłonił zębiska w szerokim uśmiechu.

- Bójka w knajpie.

- Kiedy? Gdzie?

- A kto by to pamiętał?

- Kto by to pamiętał, powiadasz. No to radzę ci, przypomnij sobie, bo ściągnęliśmy już krew z twoich tłustych łap i oddaliśmy ją do badania. Jeśli okaże się, że jest też tam krew z jego DNA, oskarżę cię o morderstwo z premedytacją... Najwyższa kara, dożywocie bez prawa łaski.

Bonning zamrugał szybko powiekami, jakby miał trudności z analizą nowych, zaskakujących informacji.

- Daj spokój, Dallas, to gówniane gadanie. Nie przekonasz nikogo, że przyszedłem tam, bo chciałem zabić starego Chuckaroo. Byliśmy kumplami.

Nie spuszczając wzroku z jego twarzy, Eve wyciągnęła swój nadajnik.

- Daję ci ostatnią szansę. Dzwonię do mojej asystentki. Poproszę ją o wyniki testów i stwierdzę morderstwo pierwszego stopnia.

- To nie było żadne morderstwo. - Chciał wierzyć, że Eve blefuje. Oblizał nerwowo wargi, myśląc o tym, że nie może niczego wyczytać w jej oczach. Nie może dojrzeć niczego w tych zimnych oczach gliny. - To był wypadek - podjął, natchniony nagłą myślą. Eve pokręciła tylko głową. - Przepychaliśmy się trochę i on... potknął się i wyleciał przez okno.

- No wiesz, teraz to już mnie obrażasz. Dorosły mężczyzna nie wypada przypadkiem przez okno, które jest trzy stopy nad podłogą. - Eve włączyła nadajnik. - Sierżancie Peabody.

Po kilku sekundach na ekranie nadajnika pojawiła się krągła, poważna twarz Peabody.

- Słucham, pani porucznik.

- Chciałabym poznać wyniki badań krwi. Chodzi o sprawę Bonninga. Proszę przesłać je bezpośrednio do pokoju przesłuchań i powiadomić prokuraturę, że mamy morderstwo pierwszego stopnia.

- Zaraz, poczekaj, nie rób tego. - Bonning przeciągnął wierzchem dłoni po ustach. Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę, starając się przekonać samego siebie, że Eve nie może niczego mu udowodnić. Wiedział jednak, że wsadziła już za kratki znacznie grubsze ryby niż zwykły handlarz narkotykami.

- Miałeś swoją szansę, Boner. Peabody...

- Zaatakował mnie, jak powiedziałaś. Rzucił się na mnie. Oszalał. Powiem ci wszystko, całe gówno. Chcę złożyć zeznanie.

- Peabody, wstrzymuję polecenie. Poinformuj prokuratora, że pan Bonning chce złożyć zeznanie i opowiedzieć całe gówno.

Na ustach Peabody nie pojawił się nawet cień uśmiechu.

- Tak jest.

Eve wsunęła nadajnik do kieszeni, potem splotła ręce na piersiach i uśmiechnęła się uprzejmie.

- No dobra, Boner, opowiadaj, jak to było.

 

Pięćdziesiąt minut później Eve weszła do swego maleńkiego biura w głównej siedzibie nowojorskiej policji. Wyglądała jak prawdziwa policjantka - nie tylko ze względu na pas z bronią przewieszony przez lewe ramię, znoszone buty i wytarte dżinsy. Jej wielkie brązowe oczy dostrzegały wszystko i prawie nigdy nie zdradzały uczuć, jakie kryły się w jej duszy. Miała ostro zarysowaną twarz o wystających kościach policzkowych, z którą kontrastowały zaskakująco pełne usta i mały dołek w brodzie.

Poruszała się z wdziękiem i swobodą. Nie spieszyła się nigdzie. Zadowolona z siebie, usiadła za biurkiem i przeciągnęła dłonią po swych krótko ściętych kasztanowych włosach.

Napisze raport, prześle kopie wszystkim zainteresowanym instytu­cjom i wróci do domu. Nie musiała się odwracać i wyglądać przez wąskie, przyciemnione okno, by stwierdzić, że na ulicach miasta tworzą się już coraz większe korki. Jednak wściekłe trąbienie autobusów powietrznych i warkot helikopterów nie przeszkadzał jej ani trochę. Była to nieodłączna część życia w Nowym Jorku.

- Włącz się - poleciła i syknęła za złością, kiedy ekran jej komputera pozostał ciemny. - Do diabła, nie rób mi tego, łajdaku. Włącz się. No już, ruszaj.

- Musisz podać mu osobisty kod dostępu - powiedziała Peabody, wchodząc do biura.

- Myślałam, że identyfikuje mój głos.

- Tak było, ale wysiadł system. Mają naprawić do końca tygodnia.

- Szlag może człowieka trafić - narzekała Eve. - Ile numerów mamy zapamiętać? Dwa, pięć, zero, dziewięć. - Odetchnęła z ulgą, kiedy ekran rozjarzył się wreszcie bladym światłem. - Niechby wreszcie przysłali ten obiecany nowy sprzęt. - Wsunęła dyskietkę do stacji. - Zachować w pliku Bonning, John Henry, sprawa numer 4572077 - H. Skopiować i przesłać pod adres: komendant Whitney.

- Ładnie załatwiłaś tego Bonninga, Dallas.

- Ten gość ma mózg wielkości orzeszka pistacjowego. Wyrzucił swojego partnera przez okno, bo pożarli się o głupie dwadzieścia żetonów kredytowych. Teraz próbuje mi wmówić, że to była obrona konieczna, że bał się o swoje życie. Facet, którego wyrzucił, był od niego lżejszy o sto funtów i niższy o sześć cali. Dupek - westchnęła z rezygnacją. - Ktoś bystrzejszy powiedziałby na miejscu Bonera, że ten facet zamierzył się na niego nożem albo chociaż kijem. - Oparła się wygodnie i pokręciła głową, zaskoczona i zadowolona, że nie czuje prawie żadnego napięcia czy zmęczenia po kilku godzinach pracy. - Szkoda, że nie wszystkie sprawy są takie łatwe.

Jednym uchem wyłapywała odgłosy płynące zza okna, nieustanny jazgot i huk ulicy. Głos płynący z tramwaju powietrznego namawiał do korzystania z miejskiej komunikacji.

- Oferujemy system zniżek, abonamenty tygodniowe, miesięczne i roczne! Skorzystaj z usług EZ TRAM, przyjaznego i niezawodnego systemu komunikacji powietrznej. Rozpoczynaj i kończ swój dzień z klasą.

Jeśli lubisz gnieść się jak sardynka w puszce, pomyślała Eve. W zimnym listopadowym deszczu, który padał bez ustanku od samego rana, musiało dochodzić do gigantycznych zatorów, zarówno na ulicach jak i w powietrzu. Doskonałe zakończenie dnia.

- Tyle na dzisiaj - oznajmiła i sięgnęła po swą skórzaną kurtkę. - Wychodzę, w sam czas, zresztą. Masz jakieś gorące plany na weekend, Peabody?

- Jak zwykle, będę zmieniać mężczyzn jak rękawiczki, łamać serca, druzgotać dusze.

Eve uśmiechnęła się lekko do swej poważnej asystentki. Krępa, wysportowana Peabody mogłaby uchodzić za wzorzec policjantki - od czarnych, krótko przyciętych włosów do wypolerowanych, prze­pisowych butów.

- Jesteś okropną dzikuską, Peabody, doprawdy nie wiem, jak wytrzymujesz takie tempo.

- Tak, to ja, królowa nowojorskich nocy. - Z cierpkim uśmiechem na twarzy, Peabody sięgnęła do klamki, kiedy zapiszczało łącze Eve. Obie kobiety spojrzały na nie ze złością.

- Trzydzieści sekund później, a byłybyśmy już na dole.

- To pewnie Roarke chce mi przypomnieć, że wieczorem mamy ważne przyjęcie. - Eve włączyła odbiornik. - Wydział zabójstw, Dallas.

Na ekranie pojawiły się ciemne, brzydkie, nie harmonizujące ze sobą kolory, Z głośnika popłynęła powolna muzyka w niskiej tonacji. Eve bez namysłu włączyła automatyczne wyszukiwanie nadawcy i patrzyła w milczeniu na napis „Źródło nieznane”, przesuwający się u dołu ekranu.

Peabody wyciągnęła z kieszeni przenośny nadajnik i odeszła na bok, by skontaktować się z centrum kontroli. W tej właśnie chwili z głośnika odezwał się głos mężczyzny:

- Podobno jest pani najlepszym gliniarzem w tym mieście, poruczniku Dallas. Naprawdę jest pani taka dobra?

- Nawiązywanie łączności z zablokowanego numeru i/lub przesy­łanie w ten sposób informacji do oficera policji jest nielegalne. Zobowiązana jestem przestrzec pana, że to połączenie jest monitoro­wane przez system CompuGuard i nagrywane.

- Wiem o tym. Ponieważ jednak popełniłem właśnie czyn, który społeczeństwo nazywa morderstwem pierwszego stopnia, nie zamie­rzam przejmować się drobnymi wykroczeniami. Zostałem naznaczony przez Boga, mam jego błogosławieństwo.

- Ach tak? - Cholera, tego mi tylko brakowało, pomyślała.

- Wezwał mnie do swego żniwa, a ja obmyłem ręce w krwi jego wrogów.

- A dużo ma tych wrogów? Ja pomyślałabym raczej, że sam zgniecie wszystkich i że nie będzie zrzucał na ciebie brudnej roboty.

W głośniku zaległa cisza, długa chwila ciszy przerywanej tylko dźwiękami muzyki.

- Powinienem spodziewać się, że nie potraktujesz tego poważnie. - W głosie mężczyzny pobrzmiewały teraz twarde, gniewne nuty. Z trudem tłumiona wściekłość. - Jako jedna z bezbożnych, jakże mogłabyś pojąć boże zamysły? Dobrze, zniżę się do twojego poziomu. To będzie zagadka. Lubi pani zagadki, poruczniku Dallas?

- Nie. - Zerknęła ukradkiem na Peabody. Ta pokręciła głową, zaciskając wargi w grymasie bezsilnej złości. - Ale mogę się założyć, że ty je uwielbiasz.

- Dają umysłowi odpoczynek, a duszy spokój. Ta mała zagadka nazywa się Zemsta. Znajdziesz pierwszego syna grzechu w gnieździe luksusu, na szczycie jego srebrnej wieży, tam gdzie dołem biegnie ciemna rzeka, a woda spada z wielkiej wysokości. Błagał o życie, a potem o śmierć. Ponieważ nigdy nie żałował swych wielkich grzechów, jest już na wieki potępiony.

- Dlaczego go zabiłeś?

- Bo narodziłem się, by wypełniać to zadanie.

- Bóg powiedział ci, że urodziłeś się, by zabijać? - Eve jeszcze raz wydała komendę odszukania nadawcy. Syknęła z frustracją, ujrzawszy ten sam napis na ekranie. - Jak dał ci o tym znać? Zadzwonił do ciebie, przesłał ci faks? Może spotkaliście się w barze?

- Dość tych kpin. - Oddech mężczyzny stał się głośniejszy, drżący. - Myślisz, że jestem gorszy od ciebie, bo masz władzę? To ja skontaktowałem się z tobą, poruczniku. Pamiętaj, że jestem górą. Kobieta może doradzać mężczyźnie i pomagać mu, ale to mężczyzna został stworzony po to, by chronić, walczyć i mścić się.

- I to też powiedział ci Bóg? To pewnie ostateczny dowód na to, że i on jest mężczyzną.

- Zadrżysz przed nim, zadrżysz przede mną.

- Tak, jasne. - Licząc na to, że tajemniczy rozmówca widzi ją dobrze, Eve zaczęła ostentacyjnie oglądać sobie paznokcie. - Już się cała trzęsę.

- Moje dzieło jest święte. Przerażające i cudowne. Z Księgi Przysłów, poruczniku, rozdział dwudziesty ósmy; „Gdy człowiek zmazany krwią ludzką ucieka aż do grobu - niech go nie wstrzymują!” Ten człowiek przestał już uciekać i nikt mu nie pomógł.

- Więc kim się stałeś, zabijając tego człowieka?

- Jestem gniewem bożym. Masz dwadzieścia cztery godziny, żeby pokazać, na co cię stać. Nie zawiedź mnie.

- Nie zawiodę cię, dupku - mruknęła Eve, kiedy transmisja dobiegła końca. - Udało się coś znaleźć, Peabody?

- Nie. Zatkał wszystko tak dobrze, że nie wiadomo nawet, czy nadawał z Ziemi, czy gdzieś spoza.

- Jest na Ziemi - mruknęła Eve i usiadła. - Chce przyglądać się wszystkiemu z bliska.

- Zapewne to jakiś wariat.

- Nie sądzę. Fanatyk, owszem, ale nie wariat. Komputer, sprawdź budynki mieszkalne i handlowe ze słowem „luksus” w nazwie, w granicach Nowego Jorku z widokiem na East River albo Hudson. - Stukała palcami w blat biurka. - Nienawidzę takich łamigłówek.

- A ja nawet lubię.

Peabody pochyliła się nad ramieniem Eve i patrzyła na ekran komputera, ściągnąwszy brwi w pełnym napięcia grymasie.

Ręce Luksusu Brytyjski Luksus Luksusowe Miejsce Wieże Luksusu.

- Widok na Wieże Luksusu - poleciła krótko Eve.

Przetwarzanie...

Na ekranie pojawiła się wyniosła metalowa budowla. W srebrzystych taflach odbijał się blask słońca, na dole migotała błękitna wstęga rzeki Hudson. Po zachodniej stronie widać było stylizowany wodospad, którego wody sunęły skomplikowaną siecią rur i kanałów.

- Bingo.

- To nie może być takie łatwe - powątpiewała Peabody.

- On chciał, żeby było łatwe. - Bo ktoś już nie żyje, pomyślała Eve. - Chce się z nami bawić i chełpić tym, czego dokonał. Nie może tego robić, dopóki nie znajdziemy jego ofiary. Komputer, podaj nazwiska mieszkańców najwyższego piętra Wież Luksusu.

Przetwarzanie... Właścicielem apartamentu jest spółka The Brennen Group. Mieszkanie zajmuje Thomas X. Brennen z Dublina, Irlandczyk, czterdzieści dwa lata, żonaty, trójka dzieci, prezes i dyrektor The Brennen Group, agencji rozrywkowej i telekomunikacyjnej.

- Lepiej to sprawdźmy, Peabody. Zawiadomimy centralę po drodze.

- Poprosić o wsparcie?

- Nie, najpierw same się tam rozejrzymy. - Eve poprawiła pas z bronią i włożyła kurtkę.

 

Sytuacja na ulicach wyglądała dokładnie tak, jak spodziewała się tego Eve. Pojazdy sunęły w ślimaczym tempie, trąbiły na siebie, próbowały wzbić się w powietrze i buczały jak zdezorientowane pszczoły. Uliczni sprzedawcy stali pod rozłożystymi parasolami obok swych wózków z jedzeniem i przenośnych grillów, z których wydobywały się kłęby dymu zmniejszające widoczność i zanieczysz­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin