Erich von Daniken
_____________________________________________________________________________
STRATEGIA BOGÓW
Ósmy cud świata
I. Mityczne czasy
Obawiać trzeba się nie tych, co mają
inne zdanie, lecz tych, co mają inne
zdanie, lecz są zbyt tchórzliwi, by je
wypowiedzieć.
Napoleon Bonaparte (1769-l821)
Rzeczywistość jest bardziej fantastyczna niż najśmielsza fantazja.
Nim ruszę śladem sprzed wielu tysięcy lat, muszę opowiedzieć historię
tyleż zdumiewającą co kontrowersyjną; historię, która zdarzyła się
w Ameryce w pierwszym trzydziestoleciu minionego wieku - bo
właśnie ona naprowadzi nas na ten ślad.
Wśród imigrantów, których wielkie grupy przybywały wówczas do
Nowego Świata z Niemiec, Skandynawii, Irlandii i Anglii, znalazła się
też rodzina Smithów ze Szkocji. Rodzina ta zamieszkała wraz z ośmior-
giem dzieci w małej miejscowości Palmyra w stanie Nowy Jork.
Tereny te stanowiły granicę cywilizacji - codzienny byt wymagał od
mieszkańców niezwykle ciężkiej pracy. Amerykańska wojna o niepod-
ległość (1775-1883) skończyła się wprawdzie już przed półwieczem, lecz
ten ogromny kraj był nadal bardzo słabo zaludniony, a osadnicy wciąż
musieli walczyć z pierwotnymi mieszkańcami kontynentu, Indianami.
Przybysze z Europy byli pracowici, z dawnej ojczyzny przywieźli ze
sobą nie tylko narzędzia i wielki zasób dobrej woli, lecz również
różnorodność wyznań, które propagowali z iście misjonarską żarliwoś-
cią. Najróżniejsze sekty i wspólnoty religijne pleniły się niczym chwasty.
Apostołowie zbawienia wszelkiej maści wygłaszali kazania, przelicyto-
wywali przeciwników w utarczkach słownych najśmielszymi obiet-
nicami, zdobywali kolejnych wyznawców wizją najstraszniejszych kar
rodem nie z tego świata. Kaplice, świątynie i kościoły wyrastały jak
grzyby po deszczu -jak gdyby sam diabeł przybył tu, aby posiać zamęt
w umysłach osadników.
Pani Smithowa wraz z trojgiem dzieci przyłączyła się - podobnie jak
wielu innych imigrantów - do prezbiterianów. Ale dla jej osiemnasto-
letniego syna Josepha decyzja nie była taka łatwa - rozpaczliwie
poszukiwał prawdziwego Boga, ponieważ rozumiał, że każdy z żar-
liwych głosicieli słowa bożego uznaje tylko własną rację i przekona-
nie, jakoby tylko on jeden całym swoim jestestwem walczył w imię
Chrystusa. Joseph Smith (1805-1844) był nikim - do owej nocy 21
września 1823 roku, kiedy przeżył szczególną wizję.
Wizja Josepha Smitha
Jak w transie modlił się Joseph w swojej sypialni, gdy nagle dziwna
światłość rozjaśniła pomieszczenie oślepiającym blaskiem. Ze światła
wyszedł bosonogi anioł w białej szacie. Zjawa przedstawiła się prze-
straszonemu młodzieńcowi jako boski posłaniec Moroni i przekazała
zdumiewające informacje:
W kamiennej skrytce, niedaleko domu Smithów, spoczywa w ukryciu
księga wyryta na złotych płytach, będąca całościową relacją o dawnych
mieszkańcach kontynentu amerykańskiego i o ich pochodzeniu. Obok
złotych płyt leży napierśnik, do którego przymocowano dwa kamienie,
tak zwane urim i tummim [ Urim i tummim - kamienie wróżebne
żydowskich kapłanów ] - dzięki nim można przetłumaczyć stare
pismo. Poza tym w kamiennej skrzyni jest również "boski kompas".
Posłaniec znikł po przekazaniu informacji, że to Joseph Smith został
wybrany do przetłumaczenia i ogłoszenia fragmentów zapisków.
Ale tylko na chwilę.
Za moment bowiem Moroni pojawił się znowu, powtórzył jeszcze
raz sensacyjne informacje dodając do nich przerażające proroctwo,
wedle którego w przyszłości nastaną straszliwe spustoszenia oraz klęski
głodu.
Nie wiadomo, czy Moroni miał przekazywać wieści partiami, czy był
zapominalski. W każdym razie pojawił się tej nocy jeszcze raz, aby do
uprzednich posłań dorzucić ostrzeżenie, że Josephowi nie wolno nikomu
pokazywać relikwii znajdujących się na wzgórzu Cumorah - zakaz nie
dotyczył wszakże paru określonych osób. Jeśli postąpi wbrew zakazowi,
zginie.
Co Joseph Smith znalazł na obiecanym miejscu
Joseph Smith, niewyspany po niesamowitych nocnych zdarzeniach,
przy skromnym śniadaniu opowiedział oczywiście ojcu o szokują-
cym przeżyciu. Podobnie jak pozostali mieszkańcy osady, również
Smith-senior był człowiekiem o bardzo bigoteryjnych poglądach, nie
miał więc co do tego żadnych wątpliwości, że jego syn otrzymał rozkaz
od samego Boga. Nakazał mu więc odszukać miejsce, opisane przez
anioła Moroniego.
Oto relacja Josepha Smitha:
"W pobliżu wioski Manchester w hrabstwie Ontario, w stanie Nowy
Jork, znajduje się spore wzgórze, najwyższe w okolicy. Na jego
zachodnim zboczu, w pobliżu wierzchołka, leżały pod dość dużym
kamieniem płyty przechowywane w kamiennej skrzyni. Głaz ten był
od góry gruby w środku i obły, ku brzegom cieńszy tak, że środkowa
jego część była widoczna spod ziemi, podczas gdy krawędzie przysy-
pane były ziemią.
Usunąłem ziemię, postarałem się o drążek, podsadziłem go pod
krawędź i z nieznacznym trudem uniosłem kamień. Spojrzawszy
w głąb, rzeczywiście ujrzałem tam płyty oraz Urim i Thummim wraz
z napierśnikiem, jak powiedział mi to posłaniec. Skrzynia, w której
spoczywały, utworzona była z kamieni spojonych masą w rodzaju
cementu. Na dnie skrzyni leżały w poprzek dwa kamienie, a na nich
spoczywały płyty oraz pozostałe przedmioty".
Gdy pobożny ów młodzieniec, ciekawy jak każdy poszukiwacz
skarbów, sięgnął odruchowo po przedmioty, poczuł uderzenie. Spróbo-
wał powtórnie i znów trafił go paraliżujący cios. Za trzecim razem karą
było uderzenie podobne porażeniu prądem - Joseph Smith padł bez
czucia na ziemię.
W tym momencie pojawił się obok niego zagadkowy nocny posłaniec
Moroni i rozkazał, aby Joseph przychodził tu co roku tego dnia, a kiedy
przyjdzie pora, otrzyma święte przedmioty.
Czas nadszedł cztery lata później!
22 września 1827 roku Moroni przekazał Josephowi Smithowi złote
płyty, napierśnik oraz lśniące "pomoce w tłumaczeniu" - urim
i tummim. Moroni wbił dwudziestodwulatkowi do głowy, że zostanie
pociągnięty do odpowiedzialności, jeżeli przez jego niedbalstwo pra-
stare skarby zaginą.
Nie wiem, jak naprawdę wyglądała cała ta historia.
Mimo wszystko właśnie tak przekazano ją w Ksigdze Mormona, biblii
Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich. Wierzy w nią kilka
milionów mormonów, pobożnych i pracowitych ludzi, mających swój
ośrodek w Salt Lake City w stanie Utah.
Nie wiem, czy Joseph Smith był religijnym psychopatą, czy przebieg-
łym demagogiem, który wykorzystał panujący wówczas zamęt religijny
dla zdobycia zwolenników swojej wiary. A może był po prostu
bezinteresownym, uczciwym i szukającym prawdy prorokiem.
Nie wiem również, kto nawiedził młodzieńca w ową noc 21 września
1823 roku i kto przekazał mu cztery lata później ukryty skarb. Czy był to
Indianin, wiedzący o istnieniu dziwnych płyt? Czy ukrył je sam, czy
zrobił to ktoś z członków jego plemienia? A może ten Indianin
nawrócony na wiarę chrześcijańską przez jedną z wielu wspólnot
wyznaniowych, zdradził surowo chronioną tajemnicę? A może jakiś
biały poszukiwacz skarbów, potrzebujący wspólnika, wtajemniczył
Josepha Smitha w swoje plany? A może młodzieniec sam trafił na skarb
i wymyślił historię o objawieniu, aby zwrócić na siebie uwagę otoczenia?
Nie umiem udzielić odpowiedzi na te pytania, jedno tylko wydaje mi
się sprawą bezsporną:
Joseph Smith miał złote płyty z wyrytym tekstem!
Jedenastu naocznych świadków
Z pomocą "kamieni tłumaczenia", urim i tummim, Joseph Smith
przetłumaczył po 21 miesiącach pracy fragment tekstów z płyt, a następ-
nie pokazał go w lipcu 1829 roku - rozumie się, że za zgodą Moroniego!
- trzem czcigodnym i uczciwym mężom. Oliver Cowdery, David
Whitmer i Martin Harris sporządzili dokument, w którym przysięgli na
piśmie, iż widzieli płyty i to, co na nich wyryto.
Świadectwo to ma swoją wagę, bo nie wyparł się go żaden z trzech
panów, choć odwrócili się od Smitha i założonego przezeń kościoła
"Świętych Dni Ostatnich", a dwaj z nich stali się nawet jego zażartymi
przeciwnikami. Żaden nie odwołał przysięgi.
Dwa dni po pokazaniu płyt trzem mężczyznom Smith przedstawił
swój skarb wjasny dzień kolejnym świadkom, którzy mogli wziąć księgę
do ręki i "przekartkować". Również oni poświadczyli ten fakt pięczęcią
i podpisem:
"Wszystkim narodom, pokoleniom i różnojęzycznym ludom, do
których dzieło to dotrze, niech będzie wiadomym, że Joseph Smith,
Junior, tłumacz tego dzieła, pokazał nam płyty, o których mowa,
a które wyglądały na zrobione ze złota, tyle zaś płyt, ile wspomniany
Joseph Smith przetłumaczył, dotykaliśmy naszymi rękoma i widzieli-
śmy wyryte na nich znaki. Wszystko to miało wygląd starożytny i było
osobliwej roboty. I z całą trzeźwością umysłu dajemy świadectwo, że
wspomniany Joseph Smith pokazał nam te płyty, bo widzieliśmy je
i trzymaliśmy je w naszych rękach, i wiemy z całą pewnością, że
wspomniany Joseph Smith ma płyty, o których mówimy. I składamy
nasze podpisy, aby dać światu świadectwo o tym, co widzieliśmy. I nie
plamimy się kłamstwem, czego Bóg jest świadkiem.
Christian Whitmer Hiram Page
Jacob Whitmer Joseph Smith, Senior
Peter Whitmer, Junior Hyrum Smith
John Whitmer Samuel H. Smith"
Przysięga złożona przez jedenastu w sumie mężczyzn - z których
żaden nie należał do kościoła założonego przez Josepha Smitha (byli to
raczej walczący obrońcy starej wiary, którzy wezwali na świadka
swojego Boga) - ma duże znaczenie, jeżeli weźmie się pod uwagę
żarliwą pobożność i fanatyczne przywiązanie, powodowane strachem
przed karą Sądu Ostatecznego, jakie osadnicy żywili wówczas do swoich
wspólnot i sekt.
Księga Mormona
O tym, że Smith dysponował przez pewien czas płytami z tekstem,
można wnioskować nie tylko z wystąpień przysięgłych świadków: mówi
o tym również sama treść tłumaczenia! Wyklucza ono bowiem fałszerst-
wo carkowite - pewne wydaje się natomiast, że mamy do czynienia
z fałszerstwem czgściowym.
Smith pisał, że złote płyty księgi są cienkie, że są nieco cieńsze od
zwykłej blachy; "strony" były umocowane jak w segregatorze - za
pomocą trzech kabłąków. Sama księga miała szerokość około 15 cm,
wysokość około 20 cm i około 15 cm grubości. Jedną trzecią metalowych
płyt dawało się bez trudu przewracać, pozostałe dwie trzecie natomiast
były połączone w blok - "zapieczętowane". Smith sporządził odciski
znaków z płyt, znaki te zostały zaklasyfikowane później przez nauko-
wców jako "zreformowane egipskie hieroglify".
Dzisiejsza Ksigga Mormona KościoJa Jezusa Chrystusa Świętych Dni
Ostatnich opiera się na tłumaczeniu zagadkowych płyt dokonanym
przez Josepha Smitha - uzupełnionym proroctwami dotyczącymi
Jezusa (na pewno nie było ich w tekście pierwotnym) i jest jakby
kontynuacją historii biblijnej, dopasowanej do wiary społeczeństwa
amerykańskiego lat pięćdziesiątych minionego stulecia.
Smith wraz ze swoją religią Świętych Dni Ostatnich stał się wkrótce
obiektem drwin, a także niechęca amerykańskich fundamentalistów,
którzy trzymali się rygorystycznie "dasłownego odczytywania" Biblii
i z całą żarliwością atakowali teolagię krytyczną i nowoczesną biologię.
Fundamentaliści są w USA nadal.
Dla Smitha cała historia zrobiła się niezbyt przyjemna, bo po
zakończeniu tłumaczenia anioł Moroni zażądał zwrotu płyt, które miały
być ukryte dla przyszłych pokoleń. Paza tłunzaczeniem oraz potwier-
dzonymi przysięgą oświadczeniami jedenastu mężczyzn biedny Joseph
nie dysponował więc dowodem na to, że prawie przez dwa lata co dzień
miał w ręku złote płyty.
Ale młoda wspólnota mormońska trzymała się dzielnie. Powiększała
się mimo ustawicznych prześóadowań (dziś liczy 5 mln członków), choć
już wtedy dochodziło w jej łonie do konfliktów, które doprowadziły
w końcu do aresztowania Josepha i jego brata Hyruma. 27 czerwca 1844
roku motłoch wdarł się do więzienia w Carthago w stanie Illinois
i zastrzelił obu braci. Pracowici i bogobojni mormoni mieli więc teraz
swoich męczenników. Stanowili ścisłą wspólnotę i w ciągu 140 lat
swojego istnienia stworzyli bezprzykładne religijne i świeckie imperium.
Wędrówka z Bliskiego Wschodu
na kontynent amerykański
Między minionymi tysiącleciami a dniem przedwczorajszym minione-
go stulecia trwa nad mglistą otchłanią chybotliwy most, umocowany
słabo do brzegów czasu - wiele zbutwiałych desek tego mostu zmusza
badaczy, którzy nie chcą utonąć w odmętach teraźniejszości, do
wykonywania nader ryzykownych ewolucji. Do przerzucenia względnie
solidnego mostu między tysiącleciami nadają się szczególnie dwa
fragmenty Księgi Mormona: Księga Etera i Nefiego.
Na 24 płytach Księgi Etera zawarto historię ludu Jereda. W tłumacze-
niu czytamy, że podobno już podczas budowy wieży Babel, a więc pod
koniec trzeciego tysiąclecia prz. Chr., Jeredzi błagali swojego boga
o wybawienie z wojennej zawieruchy. Bóg wysłuchał modlitw i po-
prowadził Jeredów w spektakularny sposób najpierw na pustynię,
a potem przeprawił ich przez ocean na kontynent amerykański. Podróż,
opisana po najdrobniejsze szczegóły, trwała 344 dni. Na płytach nie
zapisano, w jakim rejonie amerykańskiego wybrzeża zakończyła się
wędrówka, ale zajrzyjmy do Księgi Etera:
"I stało się, że gdy zeszli do doliny Nimrod [chodzi o Mezopotamię
- przyp. EvD], Pan zstąpił i rozmawiał z bratem Jereda, a był
w obłoku, że brat Jereda nie widział Go. [...] I Pan szedł przed nimi
i mówił im z obłoku, dokąd mają iść. I gdy wyszli z puszczy,
zbudowali barki, którymi przeprawili się przez wielkie wody, kiero-
wani bez przerwy ręką Pana. [...] A były one małe i lekkie, że unosiły
się na wodzie niczym ptactwo wodne. I zbudowali je w ten sposób, że
były dopasowane i jak naczynia nie przepuszczały wody. Ich dno,
ściany boczne i sklepienie były szczelne jak w naczyniu. Były one na
długość drzewa z zaostrzoną przednią i tylną częścią i miały drzwi,
które zarnknięte pasowały dokładnie, że barka była szczelna niczym
naczynie". (Et. 2:4 nn.)
Po zbudowaniu wedle wskazań "Pana" ośmiu nie mających okien,
doskanale szczelnych pojazdów, Jeredzi zauważyli przykry błąd kon-
strukcyjny: gdy zamknięto drzwi, w łodzi robiło się ciemno choć oko
wykol. Nie był to oczywiście błąd, bo "Pan" dał im zaraz 16 świecących
"kamieni", po dwa na każdą łódź, "kamienie" zaś przez 344 dni świeciły
gasnym światłem. Pierwsza klasa!
Łodzie - załadowane nasionami i drobnymi zwierzętami wszelkiego
rodzaju - musiały być w zdumiewający sposób sterowne przy każdej
pogodzie. Nawet jeśli tłumaczenie Księgi Etera tylko częściowo od-
powiada oryginałowi, to i tak Jeredami kierował fenomenalny "Pan".
Człowiek nie może wyjść ze zdumienia:
"Wiele razy pochłaniały ich głębiny morza, gdy burze i gwałtowne
wichry piętrzyły nad nimi fale. I gdy pochłaniały ich głębiny morza,
woda nie mogła wyrządzić im żadnej szkody, gdyż łodzie ich były
szczelne jak naczynia i jak arka Noego. I będąc otoczeni ze wszystkich
stron wodą wołali modląc się do Pana, i Pan wyprowadzał ich na
powierzchnię morza". (Et. 6:6, 7)
Co to za Bóg zorganizował tę wyprawę?
Najpierw Bóg stworzył człowieka, potem unicestwił w potopie
potomstwo jego potomków. Z tymi, którzy przeżyli, zawarł przymierze
"po wieczne czasy" (I Mojż. 9,12). Krnąbrni ludzie chcieli być równi
Bogu, zbudlowali więc w Babilonie potężną wieżę. Rozgniewany Bóg
rozproszył ich "po całej powierzchni ziemi" (I Mojż. 11,1 nn.). Wśród
wypędzonych byli Jeredzi, którzy w stateczkach lekkich niczym ptactwo
wodne, do tego zaopatrzonych w dziwne źródła światła, zostali
skierawani do Ameryki.
Ale dlaczego Bóg, który chciał dać jakiejś grupie ludzi szansę
...
ficio