Psychoanaliza tragiczność i niepogodzenie.pdf

(141 KB) Pobierz
63628714 UNPDF
Maciej Kropiwnicki - debata
psychoanalitycznaPsychoanaliza: tragiczność i niepogodzenie
1. Czy obserwujemy renesans psychoanalizy w kulturze współczesnej i jakie są jego
przejawy?
Zastanawiając się nad renesansem myśli psychoanalitycznej, w pierwszym rzędzie wypada zwrócić
uwagę raczej na ugruntowanie i stateczne osadzenie psychoanalizy w dzisiejszej kulturze. Zapis
wielowątkowego przebiegu ważnej konferencji pt. Whose Freud? The Place of Psychoanalysis in
Contemporary Culture (zorganizowanej w kwietniu 1998 roku na Yale University) dość dobrze
oddaje stan psychoanalizy we współczesnej przestrzeni kulturowej. Można go podsumować krótko,
odpowiadając na pytanie stanowiące punkt wyjścia dla amerykańskiej debaty, pytanie, które tym
bardziej odbija się echem dziś, dekadę później, kiedy po raz kolejny podejmujemy tę kwestię: do
kogo należy myśl Freudowska, czyj jest Sigmund Freud? Odpowiedzieć wypada krótko: nasz. Już
bowiem krótkie spojrzenie, nawet jeśli nie na rozmaite koncepcje mieszczące się we współczesnej
humanistyce, to choćby na samą terminologię stojącą u ich podstaw, a także język życia
codziennego (na myśl przychodzą oczywiście terminy takie jak kompleks, wyparcie, stłumienie
itp.), wskazuje, że myśl psychoanalityczna stała się nieodłączną składową naszego myślenia i
naszego słownika. Lista dziedzin, w których psychoanaliza odnosiła sukcesy, a nierzadko wręcz
hegemonizowała ich dyskurs, jest całkiem długa i każdy humanista bez wątpienia rozpozna jej
wpływy, chciane lub niechciane, w swoim własnym polu badań, a także ogólnokulturowym
środowisku. Nie będzie zatem przesadą, jeśli do psychoanalizy i jej ojca zastosujemy dictum , które
niegdyś tak mocno wyrzeźbiło nasze rodzime kulturowe ojcostwo: Freud – my z niego wszyscy
(choć niestety, jak wskazuję w odpowiedzi na kolejne pytania, sporo w tej gromadzie także
bękartów i wyrodnych dzieci).
Z drugiej jednak strony, w przypadku psychoanalizy, podobnie zresztą jak w odniesieniu do innych
podejrzliwych lub krytycznych dyskursów, możemy obserwować mechanizm, który w duchu
szkoły frankfurckiej świetnie opisał niegdyś Russell Jacoby w książce Social Amnesia :
zapomnienie. Jest to zapomnienie specyficzne, zapomnienie psychoanalizy jako skandalu,
naznaczone tym oto paradoksem, że jest ono równoznaczne z jej przyswojeniem, oswojeniem, by
nie rzec: udomowieniem. Skoro psychoanaliza na dobre zadomowiła się w mieszczańskim domu,
do którego początkowo zabraniano jej wstępu, to podejrzliwość nakazuje domyślać się, że nastąpiło
to na prawach tego domu, nie zaś podług wartości przyniesionych przez gościa. Ten aspekt
przyswojenia-zapomnienia psychoananalizy dobitnie i z zapałem piętnował także Jacques Lacan,
przez całe życie ciskający gromy pod adresem adaptacyjnie zorientowanej ego psychology i tzw.
american way of life , którego obroną miała być psychoanaliza po jej zakorzenieniu i
rozprzestrzenieniu się w USA, choć kategoria ta, w ustach Lacana co najmniej obelga, wychodziła
w jego oczach niewątpliwie poza ramy geograficzne, na cel biorąc tę coraz globalniej dominującą
ideologię „zamerykanizowanego” życia codziennego. Można tu chyba pokusić się o twierdzenie, że
prawda psychoanalizy nie tkwi w historii jej oddziaływania, lecz w historii jej zapomnienia – o
naszej kulturze więcej mówią mechanizmy oswojenia i społecznej amnezji dotykające
psychoanalizę, niż częste dziś, pojawiające się, jak można sądzić, na mocy nostalgii, deklaracje
przyjęcia i zrozumienia nauki Freuda. Tym, co coraz częściej możemy obserwować, po utrwaleniu
się obrazu i hegemonii psychoanalizy „zrewidowanej” na modłę kulturalistyczną, jest, jak
niejednokrotnie wskazywał np. Adorno, raczej zadowolony z siebie samego optymizm i
konformizm.
Co więcej, wydaje się, że psychoanaliza, przynajmniej w sporej części jej odmian, utraciła
przynależne jej niegdyś krytyczne żądło, podejrzliwe spojrzenie skierowane na człowieka i jego
społeczną egzystencję, utraciła towarzyszący jej przez znaczny czas posmak skandalu, często
eksploatowany w drodze artystycznego zagarnięcia elementarza psychoanalizy w celu epatowania
mieszczaństwa lepiej lub gorzej zrozumianą psychoanalityczną nauką o seksualności – zdaje się, że
zagubił się jej potencjalnie wywrotowy charakter. Wywrót się bowiem, jak mawiają, dokonał –
żyjemy w epoce „postpsychoanalitycznej”. Teraz mieszczaństwo i psychoanaliza w jednym stoją
domu. Lacan przywołuje w swoich Écrits znaną anegdotę, którą rzekomo uzyskał z ust Junga, w
której relacjonuje się słowa, jakie miał wypowiedzieć Freud tuż po przybyciu do Nowego Świata z
wykładami na Clark University: „Nie wiedzą, że przynosimy im zarazę [ la peste ]”. Wolno sądzić,
iż psychoanaliza, utraciwszy w przeważającej części swoich modi krytyczne żądło na rzecz ideału
niesienia terapeutycznej pomocy, przystosowania i „ortopsychiki”, nie jest już dziś zarazą. Jednym
z głównych zadań na dziś jest zatem przywrócenie jej owego statusu zarazy, czegoś
wprowadzającego we współczesnej kulturze ferment w zaakceptowanych normach i
przeświadczeniach, pokazującego ich nieoczywistość i prowadzącego do ich denaturalizacji.
Austriacki purytanin nauczył nas, jak do własnej kultury i ograniczających nas norm podchodzić z
dystansem, pozbawionym jednak subwersyjnego zacietrzewienia. Pod tym względem autor Kultury
jako źródła cierpień był bardziej dalekowzroczny i przenikliwy niż jego późniejsi czytelnicy, w
psychoanalizie widzący już to dyskurs krytycznie naświetlający wyłącznie przygodność norm, już
to skrajnie normatywny dyskurs kultury wiktoriańskiej. Freud pokazał bowiem, że jesteśmy skazani
na swego rodzaju „chorobę na śmierć” – w tym przypadku konstytutywną dla człowieczeństwa
chorobę bytu upłciowionego. Pod koniec swego życia Lacan stwierdził, że psychoanaliza to
symptom społeczeństwa, „ostatnia forma społecznej demencji, jaka została wymyślona”.
Spoglądając na drogę jej rozwoju, jak również na wielorakie postaci, jakie przyjmowała w ostatnim
stuleciu, można mieć pewność, że ta rozmaitość szkół i metod psychoanalitycznych daje
świadectwo jednemu: niemożliwej do adekwatnej symbolizacji, opisania, zdania z niej w pełni
sprawy, cząstki człowieczeństwa, która pod różnymi postaciami wychodzi co rusz na wierzch.
Mówiąc po Lacanowsku: cząstki realnego.
Dlatego też psychoanaliza nierzadko cieszyła się złą sławą w XX wieku. Jeśli mówi się dziś o
„nienawiści do demokracji”, jak czyni to np. Jacques Rancičre, jako utrzymującej się wrogiej
postawie wobec fundamentalnego egalitaryzmu, którego prawomocność negowana jest od
starożytności za pomocą kolejnych argumentów „realistycznych” i wskazujących na przywilej
upoważniający daną grupę do rządzenia, to mutatis mutandis możemy mówić też o „nienawiści do
psychoanalizy”: ujawniałaby się ona w coraz to nowych próbach jej kulturowego, społecznego lub
naukowego zdyskredytowania, podważenia zasadności jej wglądów i sensu jej praktyki,
wykraczającej poza gabinet analityka ku praktyce społecznej, artystycznej i politycznej.
Psychoanaliza nienawidzona jest za prawdę o nas, którą przynosi, a która, niewygodna, nieznośna i
trudna do zaakceptowania, powinna być, dla „normalnego” (choć od razu chciałoby się dodać:
wygodnego) funkcjonowania jednostek wykluczona z pola widzenia. Nie od dziś i nie tylko za
sprawą psychoanalizy wiadomo, że podstawowa postawa człowieka to nie tyle pragnienie wiedzy,
cokolwiek mieliby na ten temat do powiedzenia nasi starożytni, ile raczej: „nic nie chcę o tym
wiedzieć”. Inaczej mówiąc: wygoda ponad wszystko. Powstające dziś „czarne księgi
psychoanalizy” (ostatnia, wydana w 2005 roku we Francji, tego typu pozycja wywołała nad
Sekwaną prawdziwe poruszenie, psychoanaliza cieszy się tam bowiem nadal, podobnie jak w
krajach Ameryki Łacińskiej, znacznym prestiżem; wkrótce zresztą powstała L'anti livre noir de la
psychanalyse pod redakcją samego Jacques'a-Alaina Millera) i coraz silniej prawnie sankcjonowana
supremacja terapii kognitywistycznych i farmakologicznych zmusza do stawiania pytań o ową
„nienawiść do psychoanalizy”: psychoanaliza jako symptom naszej kultury ma być przykryta,
wykluczona, wyparta przez szybki efekt terapeutyczny, dostosowany do tempa dzisiejszego życia,
terapię podporządkowaną imperatywowi skuteczności i doraźności środków. Żyjemy aktualnie w
świecie odczarowanym przez Freuda, a jednocześnie w świecie, który po części stworzyła także
sama psychoanaliza. Dlatego też słowa Petera Brooksa, wskazującego, iż nie możemy tak po prostu
i całkowicie uwolnić się od Freudowskiego ojcostwa (wypowiedziane podczas wspomnianej
konferencji na Yale University), powinniśmy rozumieć szerzej, niż tylko w tym sensie, że Freud i
psychoanaliza stanowi jeden z fundamentów myśli humanistycznej i Teorii. Stanowi bowiem
jednocześnie jeden z podstawowych elementów naszej kultury.
W Spectres de Marx Derrida zaproponował myślenie o różnorakich „powrotach” do Marksa nie w
sensie faktycznego powrotu i ponownego odczytania źródłowego impulsu całkowitej emancypacji,
lecz na sposób utrzymującej się „widmowej” obietnicy: nie możemy myśleć o przyszłości bez
Marksa, Marks oznacza bowiem samą obietnicę sprawiedliwości, która jako inwariant powraca w
kolejnych próbach jej realizacji, udanych bądź nie. W tym sensie sprawiedliwość jest
„niedekonstruowalna”. W analogiczny sposób, zastanawiając się nad renesansem myśli
zapoczątkowanej przez Freuda, możemy pomyśleć o psychoanalizie i jej „obietnicy”, choć w tym
przypadku będzie to, jeśli można tak rzec, swego rodzaju „przeciwobietnica”: psychoanaliza
ustaliła inwariant, „widmo” niepowodzenia każdej próby doprowadzenia człowieka do tzw.
spełnienia, osiągnięcia całkowitej równowagi, aktualizacji jego głębokiej istoty i osiągnięcia „pełni”
osobowości (na marginesie warto zauważyć, że w tym sensie Jungowska koncepcja indywiduacji
wydaje się zasadniczo niepsychoanalityczna, zapoznaje bowiem istotny moment skazy na
człowieczeństwie akcentowany przez Freuda). Także rozmaite protezy w postaci dążenia do
nierepresyjnego społeczeństwa i rozszerzenia „radości” z polimorficznie perwersyjnej seksualności
na wiek dojrzały (np. u Marcusego) lub ideał udanego życia seksualnego jako klucz do
indywidualnego szczęścia (Reich), bądź utopistyczne i moralizatorskie wizje „zdrowego
społeczeństwa” (Fromm) to chwilowe wybuchy optymizmu, który w istocie jest niczym innym, jak
przykryciem widma istotowego niepowodzenia człowieczeństwa. „Obietnicą” psychoanalizy,
inwariantem zmuszającym nas do kolejnych prób przyjrzenia się samym sobie, jest ostatecznie
obietnica fiaska wszelkiej idei całkowitej autonomii, uniezależnienia się od obiektywnych
czynników, nie tylko w sferze społeczno-politycznej, w której emancypacja, mimo że poczyniła
wielkie kroki, nadal pozostaje czymś à venir , by użyć Derridiańskiej parlance , ale przede
wszystkim emancypacja od obiektywności w nas, w naszej podmiotowości, od „obcego ciała”,
które jest ostatecznym zakotwiczeniem naszego życia w społeczeństwie (właśnie jako mechanizm
wyparcia, represji mitycznej „nieskrępowanej” i dlatego kazirodczej ekspresji w sferze
seksualności), a jednocześnie czymś, co nadaje temu życiu nieodłącznie traumatyczny charakter.
Dlatego też oddziaływanie psychoanalizy będzie miało, jak można sądzić, postać coraz to nowych
reaktualizacji jej podstawowego, inwariantnego wglądu (ciąg momentów jej odrodzenia,
„powrotów do”), którym towarzyszyć będzie, jak to miało miejsce do tej pory, proces jego
przykrycia i prób zatarcia w kulturowej pamięci.
Obserwujemy dziś zatem raczej utwierdzenie się psychoanalizy w posadach naszej kultury, wiążące
się z jej, jak powiedzieliśmy, częściową banalizacją i specyficznym zapomnieniem. „Powrót do
psychoanalizy” to dziś rekontekstualizacja tego, co stało się w większości krajów zachodnich
elementem podstawowego krajobrazu kulturowego, przenikanie wątków analitycznych do innych,
szczególnie pozamedycznych i pozaterapeutycznych dziedzin. (W polskiej kulturze jest to chyba
nadal budowanie prestiżu psychoanalizy niejako w mniejszej lub większej pustce, ponieważ jej
konstrukcje, mimo coraz większej liczby publikacji i dyskusji nt. psychoanalizy, muszą nadal
walczyć o status przyjętych afirmatywnie lub krytycznie, ale jednak oczywistości i elementarza.)
Renesans psychoanalizy powinien polegać na umocnieniu jej tożsamości – jeśli ma ona przeżyć
jako dyskurs sui generis , nie może dać się rozpuścić w wygodnych kategoriach jej rozmaitych
aplikacji, a raczej trwać przy swoim podstawowym wglądzie, źródłowym Grundeinsicht . W ten
sposób możemy wyróżnić dwie figury Freuda: Freuda spopularyzowanego i „przeżutego” przez
nieuchronnie spłaszczającą każdą myśl współczesną kulturę oraz Freuda w jego tekstach, które
zmuszają nas do ich ponownego odczytania, tekstach naruszających po raz kolejny nasze dobre
samopoczucie, po raz kolejny wskazując na towarzyszące nam zasadnicze nieukontentowanie. O
prawdziwym renesansie psychoanalizy, zmieniającym ponownie świadomość naukową i
humanistyczną, a także potoczne samorozumienie człowieka, należałoby zatem myśleć raczej w
kategoriach preskryptywnych, jako o możliwej, jeśli nie koniecznej przyszłości. Oby ów renesans
się dokonał.
2. Jaki wpływ ma psychoanaliza na kulturę i na myślenie o człowieku?
W odpowiedzi na pytanie pierwsze wskazałem m.in., że psychoanaliza stała się dziś zjawiskiem
kulturowym, będącym częścią naszej kulturowej codzienności obok choćby literatury
detektywistycznej czy malarstwa abstrakcyjnego, nierzadko zbanalizowana (jakże często bowiem
używamy pojęć psychoanalitycznych w codziennych rozmowach, nie bacząc zbytnio na ich
źródłowy i faktyczny sens) lub wyśmiewana (w lepszym wydaniu choćby przez zawiedzionego jej
terapeutycznymi skutkami Woody’ego Allena). Oczywisty wpływ psychoanalizy na szereg prądów
artystycznych, od surrealizmu począwszy, jest dziś czymś powszechnie uznanym i niejednokrotnie
był przedmiotem analiz historycznych. Wydaje się jednak, że i tu możemy mówić w istocie o
przyswojeniu psychoanalizy, będącym rewersem jej zapomnienia, w sensie proponowanym przez
Jacoby’ego – artystyczne epatowanie ideą seksualności dziecięcej i nierzadko patologicznej
składowej seksualności jako takiej w dzisiejszej kulturze nie robi już na nikim wrażenia, lekcja
psychoanalizy została i tu „odrobiona”, podobnie jak i wyczerpuje się, jak się wydaje, rezerwuar
narzędzi psychoanalitycznych jako inspiracji i pożywki dla metodologii interpretacji. Artystycznym
i interpretacyjnym zastosowaniem psychoanalizy, jakie pozostaje dziś nadal w mocy, jest pastisz.
Pacjenci mówią dziś językiem psychoanalitycznego opisu symptomu, artyści mówią ironicznym
„metajęzykiem”, świadomie zachowując dystans do tego, co było niegdyś poważnym tematem,
ponieważ seksualność, jej eksces, nadmiar, „część przeklęta”, wpisywana jest coraz bardziej w
gładkie funkcjonowanie ideologicznego i ekonomicznego systemu współczesnego świata
„zachodniego”.
W tym kontekście można wskazać ciekawą kwestię, o której często się zapomina: to właśnie
psychoanaliza, choć pośrednio w osobie Edwarda L. Bernaysa, „psychoanalityka korporacji
znajdujących się w kłopocie” (Irwin Ross), istotnie przyczyniła się do ukształtowania ideologicznej
kondycji współczesnego świata. Bernays, czyniący użytek z teoretycznych wglądów w tworzenie
się i funkcjonowanie zachowań zbiorowych autorstwa swojego wuja, Sigmunda Freuda (Uncle Sigi,
jak go pieszczotliwie nazywał sam Bernays), a także dokonań Pawłowa i Le Bona, stworzył w
Stanach Zjednoczonych doby pierwszych dekad XX wieku, przy okazji silnie przyczyniając się do
wzrostu zainteresowania teorią psychoanalityczną w Ameryce, podstawy przemysłu tzw. public
relations , metod zarządzania zgodą ze strony „grupowego umysłu” na określone idee i praktyki.
Systematyczny wykład swoich wizji bratanek Freuda zawarł w 1928 roku w książce pod
wymownym tytułem Propaganda (do innych jego wiekopomnych dokonań należy np. wydana w
tym samym roku praca Manipulating Public Opinion ). W tym sensie psychoanaliza, choć nie było
to z pewnością intencją jej założyciela, stoi do dziś u podstaw jednej z głównych składowych
przestrzeni kulturowo-ideologicznej, która jest nieodłączna od naszego nowoczesnego życia, u
podstaw mechanizmów zachęcających i nakazujących nam pragnąć i kupować to, czego wcale nie
chcemy, czy będą to banalne artykuły codziennego użytku, czy też odpowiednio opakowany polityk
i jego lukrowane obietnice bez pokrycia. Na marginesie, choć parenteza to miejsce z pewnością
nieodpowiednie dla tej uwagi, zauważmy, że książki Bernaysa były, jak zresztą, nie bez goryczy,
przyznaje on sam w swojej autobiografii, inspiracją dla propagandowych osiągnięć, których
dokonał nie kto inny jak Joseph Goebbels, przekonując jeszcze nieprzekonanych, że Żyd to
największy wróg narodu niemieckiego i przeszkoda na drodze do jego świetlanej przyszłości.
Tragiczny wymiar człowieczeństwa, o którym często mowa w kontekście psychoanalizy i który
wskazuję również niżej, nabiera w tym aspekcie zupełnie innego znaczenia i wymiaru, realizując
ideologię w sposób materialny w postaci zagłady.
Mimo tego negatywnego wpływu na naszą kulturę, psychoanaliza oddziałuje jednak przede
wszystkim jako dyskurs krytyczny. Znane jest powiedzenie Freuda, że psychoanaliza stanowi
kolejny cios, po teorii heliocentrycznej Kopernika i Darwinowskiej koncepcji ewolucji, w narcyzm
człowieka: dokonuje decentracji ludzkiego „ja”, rozumianego tradycyjnie jako samoświadomość i
samowiedza, na rzecz nieświadomych mechanizmów, które stanowią niejako istotę, kryjącą się za
zjawiskową fasadą naszego wydawałoby się oczywistego świadomie przeżywanego życia, naszego
vécu . „Ja” okazuje się, mimo naszych zdroworozsądkowych przekonań, nie być panem we własnym
domu – to, co istotne, rozgrywa się bowiem na „innej scenie”: tu ma miejsce nasza osobista
tragedia, ale z udziałem innych aktorów, ludzi, których istnienie w naszym wnętrzu jest dla nas
konstytutywne, bliskich i dalszych, których oddziaływanie w naszej nieświadomości determinuje
każdy nasz dzień. Owa determinanta to coś najbardziej intymnego, a jednak, by odwołać się do
pojęcia Lacanowskiego, pewien Inny. To On w istocie jest Tym, kto ma tu rozstrzygający głos,
Tym, do kogo należy prerogatywa działania. Jak powiada bowiem Freud, „»Ja« odgrywa tu
śmieszną rolę clowna w cyrku, który swoimi gestami próbuje przekonać widownię, że każda
zmiana na cyrkowej arenie jest skutkiem jego woli i rozkazu. Jednak tylko najmłodsi widzowie dają
się nabrać” ( Zur Geschichte der psychoanalytischen Bewegung ). Tym, co proponuje nam
wiedeńczyk, jest natomiast wejście w dorosłość.
Istoty propozycji Freuda powinniśmy, za Lacanem, doszukiwać się w jego słynnym dictum z
drugiego cyklu wykładów ze wstępu do psychoanalizy: „ Wo Es war, soll Ich werden ”. Tam, gdzie
było „to”, nieświadomość, coś „obcego” we mnie, powinienem nastać jako podmiot, zmieniając
moją pozycję podmiotową, uznając podmiotowość właśnie w tym, co determinuje mnie od
wewnątrz, istotnie określając współrzędne mojego życia – Inny. Wiąże się z tym paradoksalny
status psychoanalizy, jeśli chodzi o proponowaną przez nią „terapię”. Psychoanaliza mówi bowiem
pacjentowi: nie mogę cię wyleczyć, ale mogę powiedzieć ci, dlaczego jest to niemożliwe, wskutek
czego możliwe stanie się osłabienie twojego symptomu. „Ja, prawda, mówię” – jak wskazywał
Lacan – czy tego chcesz, czy nie. Mogę cię jednak nauczyć, jak mnie słuchać, jak mnie znaleźć, tak
by napisać razem z tobą, tym razem bez białych plam, pamiętnik twojego dotychczasowego życia,
dla przyszłości. Podkreślając istotowy wymiar Innego dla konstytucji człowieczeństwa,
psychoanaliza pokazuje również naiwność wszelkich ideologii indywidualizmu i egocentryzmu,
albowiem tym, co prawda mówi podmiotowi, jest przede wszystkim: „pamiętaj, że nie jesteś tu
sam”, w czym wtóruje krytycznej myśli, która podkreśla, że nie tylko kategoria jednostki, lecz sama
kategoria indywidualności jest wytworem społeczeństwa (Adorno). Dlatego też psychoanaliza jest z
samej swojej istoty nieodłącznie polityczna – nie w sensie konkretnego zaangażowania
politycznego, które miałoby być jej udziałem (choć i to niejednokrotnie miało miejsce, mimo
zasadniczej „politycznej indyferencji” deklarowanej przez samego Freuda), lecz wskazując na nasz
byt w polityczności: to, co społeczne, wspólne, naznaczone przez intersubiektywność i relację
międzyludzką jest u podstaw nieuchronnego (tragicznego) losu, jaki przypada w udziale
człowiekowi (u jego podstaw stoi triadyczna relacja zachodząca w kompleksie Edypa).
Prawda psychoanalizy mówi zatem: trwanie przy naiwnym indywidualizmie, dziecinnym
przywiązaniu do własnego „ja”, może tylko pogłębić twój symptom. Nie pomogą tu nowoczesne
lekarstwa na ból duszy, których członkowie współczesnych społeczeństw, jako konsumenci,
pochłaniają więcej i więcej. Podkreślając zasadniczo relacyjny charakter jednostki i społeczeństwa,
tego, co psychiczne, i tego, co społeczne, psychoanaliza pozwala nam zadać pytanie: czy mamy być
marionetkami poruszanymi przez równania Johna Nasha i nawiązujące do nich tezy Hayek'a,
podporządkowanymi egoistycznie zorientowanym teoriom racjonalnego wyboru, wyposażonymi w
skomplikowane sieci neuronowe, sterowalnymi automatami, maszynami konkurującymi na rynku w
pogoni za „szczęściem”, czy też dostrzeżemy tragizm bycia człowiekiem nawet w społeczeństwie
dostatku, dostrzeżemy, że „szczęście” wypełniające istotowy brak w człowieku to jedynie proteza,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin