OFotografowaniu-AMroczek.doc

(551 KB) Pobierz

WYDAWNICTWO • WATRA • WARSZAWA

 

ANDRZEJ A MROCZEK

O fotografowaniu

Fotografie Andrzej A. Mroczek

Projekt okładki Aldona Dawid

Recenzent Zygmunt Szargut

Redaktor Barbara Sokołowska

Redaktor techniczny Jerzy Dzierżawski

Korektor Danuta Witkowska

 

ISBN 83-225-0173-0

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Printed in Poland

 

© Copyright by Andrzej A. Mroczek


Od autora

Jestem przekonany, że dobra książka - wszystko jedno o czym: o miłości, przygodach, majsterkowaniu czy fotografowaniu - nie potrzebuje wstępu, w którym autor tłumaczyłby się przed czytelnikami dlaczego napisał ją tak, a nie inaczej. Dobra książka uzasadnia się sama, a jeśli nie, jeśli czytelnik nasiąknie w czasie jej lektury wątpliwościami, to żadne tłumaczenia i tak nic nie pomogą.

Będąc o tym przekonany nie jestem jednak w stanie zwalczyć pokusy przedstawienia, i to na samym początku właśnie, paru spraw związanych z założeniami, z którymi przystępowałem do pisania książki. Jest to zapewne nielogiczne, ale wydaje mi się potrzebne. Zatem...

Założenie pierwsze: książka ma być poradnikiem. Ale nie dla początkujących. Poradników dla tych, którzy zaczynają od zera, jest już sporo, a tworzenie następnego miałoby sens jedynie wówczas, gdyby autor czuł się na siłach opracować lepszy.

Nie czułem się i nie czuję. Rozgraniczam ponadto umiejętność robienia zdjęć, od umiejętności fotografowania, którą uważam za coś zupełnie innego; jestem zdania, że “łatwość” fotografii jest tylko pozorna, że uprawianie fotografii jest po prostu trudne, a wmawianie komukolwiek, że to wszystko furda, że nic trudnego, jest nie tylko nieodpowiedzialne, ale wręcz szkodliwe. Ile szkody powodują ci, którym kiedyś wmówiono, że potrafią fotografować i którzy uwierzyli, że znają się na fotografii, wiedzą najlepiej ci inni, którzy fotografują dla rozmaitych redakcji.

Założenie drugie: książka ma być poradnikiem dla pasjonujących się fotografią, którzy już fotografują, którzy się w tym rozsmakowali; lub którzy chcieliby w przyszłości fotografować zawodowo, a więc dla tych, którzy mają już za sobą fotograficzny elementarz, odeszli już od “pieca” i chcieliby postępować dalej coraz bardziej samodzielnie; którzy nie potrzebują prowadzenia za rękę, a raczej szukają inspiracji do wypracowania własnych sposobów postępowania, itd., itd. Książek, które odpowiadałyby potrzebom tej grupy fotografujących, jest znacznie mniej niż poradników dla raczkujących czym zaś ta książka miałaby się wyróżnić?

Fotografowie - to oczywiste - wypowiadają się za pomocą fotografii, gadulstwem na ogół się nie zajmują, a do maszyny do pisania siadają niechętnie. Ja odwrotnie: z racji mojego podstawowego zawodu, dziennikarskiego po prostu, uprawiam w pierwszym rzędzie grządki słów, uprawianiem zaś fotografii zajmuję się w rzędzie drugim. Choć kiedyś było odwrotnie - kiedyś byłem przez lat parę fotoreporterem w dzienniku.

Co więc mogę w tej książce? Mogę przedstawić Czytelnikom moje punkty widzenia i moją argumentację, a także przedstawić moje sposoby rozwiązywania niektórych problemów. Tego, co mogę, nie jest dużo, ale też nie było w założeniach, że będzie to usystematyzowany wykład o fotografii, ale raczej rozważania, rozmyślania, wcale nie ex cathedra, nie podane do wierzenia, lecz przedstawione do przemyślenia.

Założenie trzecie: poradnik będzie wyposażony w fotografie.

Wydawać by się mogło, że takie założenie jest oczywistością, tak jednak nie jest, o czym najlepiej świadczy wiele poradników dotyczących fotografowania, których - nie z winy autorów - nie wyposażono w fotografie, lub wyposażono je zbyt ubogo.

Tym razem Wydawca, Wydawnictwo Kultury Życia Codziennego “Watra”, wystarało się dla tej pozycji o odpowiedni papier i zgodnie z założeniem książka ma prawie setkę fotografii czarno-białych i kolorowych; każda zaś fotografia wyposażona jest w obszerny opis, w którym zawiera się nie tylko informacja o użytym sprzęcie, materiale światłoczułym, o sposobie naświetlania, ale również możliwie wyczerpujący, choć krótki komentarz o tym, dlaczego przy fotografowaniu postępowano akurat tak, a nie inaczej. Założenie to wynikło z obserwacji autora, że właściwie jedyne, co interesuje jednych fotografów oglądających zdjęcia innych fotografów (jeśli ich cokolwiek rzeczywiście interesuje w twórczości kolegów) - to relacje między obrazami oglądanymi a obrazami własnymi, stworzonymi lub dopiero projektowanymi, oraz odpowiedź na pytanie: -jak on to zrobił?

Jak ja to robiłem - opisuję dokładnie.

Założenie czwarte: na książce nie będzie widać piętna bieżących niemożności, codziennych trudności, czasem rzeczywistych bezradności.

Są tacy, którzy mi mówili: - w sklepach nie ma ani filmów ani wywoływaczy, ani papierów, ani tego, ani tamtego, a ty, jak gdyby nigdy nic, piszesz o Nikonach, o Cibachromie. Czyś ty oszalał?

Są tacy, którzy mi mówili: - proszę bardzo, jeśli w sklepach będą filmy, jeśli będą wywoływacze, papiery, to i tamto, wtedy owszem, ale tez z umiarem. Kogo dziś stać na Pentaxa, kogo na Ektachrom?

Nie spadłem z księżyca i wiem czego nie ma. Gorzej, zajmując się publicystyką gospodarczą wiem także, że nie będzie - przez jakiś czas, tak długi, jak długo nie zaskoczy w pełni reforma gospodarcza.

Jestem przekonany, że w gospodarce nie mamy wyboru i reformę musimy zrobić. Albo się samounicestwimy. Ufam w instynkt samozachowawczy narodu oraz w to, ze w którymś momencie reforma gospodarcza stanie się faktem dokonanym. Wówczas - po raz pierwszy za mojego życia - powstanie naprawdę szansa na prawdziwy rozwój, w tym na rozwój fotografii, i znów - po raz pierwszy –pojawi się naprawdę możliwość korzystania ze współczesnej techniki i technologii fotograficznej. Po raz pierwszy, bo jak dotychczas - a pamiętam zaopatrzenie w materiały i sprzęt fotograficzny od połowy lat pięćdziesiątych - nigdy nie było aż tak źle jak teraz, w kryzysie, ale też nigdy nie było po prostu dobrze. Nigdy w sprzedaży nie było nowoczesnych aparatów fotograficznych, nowoczesnych materiałów, nowoczesnego wyposażenia. Niestety, nie było.

l teraz co? Co mamy robić w tym czasie, który dzieli dzisiejszą pustkę sklepów, od przyszłości niezbyt jeszcze dobrze zarysowanej? Czekać nie drażniąc się i nie frustrując wzajem nie? Czy próbować się ratować każdym możliwym sposobem?

Wolę to drugie rozwiązanie. Jeśli więc żyję w skansenie techniki fotograficznej, to przynajmniej chcę uratować swą wyobraźnię przed skamienieniem; mój instynkt samozachowawczy podpowiada mi też, abym - skoro nie mogę praktykować w nowoczesnej technologii fotograficznej, lub mogę to robić w bardzo ograniczonym zakresie - próbował przynajmniej utrzymać kontakt informacyjny z tym, co dzieje się na świecie, trzymał się pazurami kontaktu ze światem, nie poddał się rezygnacji. Jeśli musimy jeszcze przez jakiś czas - dopóki reforma nie da skutków odczuwalnych również na polu fotograficznym - żyć w zacofaniu technicznym i technologicznym, to przynajmniej starajmy się, aby było to cofanie kontrolowane przez naszą świadomość!!! W przeciwnym wypadku, z braku dostatecznej woli przetrwania i przezwyciężenia trudności, stracimy kontakt z rzeczywistością.

Do tego dopuścić nam nie wolno.

Po to pisałem tę książkę wedle takich właśnie założeń.

Teraźniejszość faszerowana elektroniką

Doskonale pamiętam te niezbyt odległe czasy, w których konstruktorzy aparatów fotograficznych przystąpili do swatania ich ze światłomierzami elektrycznymi. Wśród aparatów małoobrazkowych z dalmierzami artyleryjskimi, które cieszyły się wielkim wzięciem i miały nadal gorących zwolenników, królowała wówczas niepodzielnie Leica M3. Fotografowie mniej stabilni w uczuciach ekscytowali się małoobrazkowymi lustrzankami jednoobiektywowymi, wśród których za istne cudo ówczesnej techniki uchodziła Exacta Varex, dysponująca czasami otwarcia migawki od 12 sek do 1/1000 sek, możliwością zainstalowania pryzmatu pentagonalnego i wręcz błyskawicznego, bo bagnetowego, mocowania rozmaitych obiektywów, z których najkrótszy miał tylko 35 mm, a najdłuższy aż 1000 mm.

Aparaty fotograficzne nie były jeszcze wówczas należycie zmechanizowane: dźwignia - za pomocą której można było przesunąć taśmę filmową o klatkę napinając jednocześnie sprężynę migawki - była nowością, tak samo jak nowością była automatyczna blokada zabezpieczająca przed przypadkowym podwójnym naświetleniem klatki negatywu; konstruktorzy przygotowywali się dopiero do wpadnięcia na pomysł pełnego zautomatyzowania przysłony obiektywu; Asahi Optical Co. nie wynalazł jeszcze swojego szlagieru, jakim było powracające po wykonaniu zdjęcia lustro; przy tym stanie rozwoju przyklejono światłomierz do aparatu fotograficznego.

Jedni przyjęli to z aplauzem - zawsze są tacy, którzy przyklaskują wszystkiemu, co nowe; inni z wyraźną rezerwą, bądź wręcz jawną dezaprobatą - czemu dziwić się nie należy nie tylko dlatego, ze “rezerwistów” wśród fotografów też nie brakuje, ale przede wszystkim dlatego, że mariaż światłomierza z aparatem fotograficznym dawał twór sztuczny, mało praktyczny, obliczony na fotograficzną gawiedź.

Ówczesne światłomierze selenowe (CdS-ów też jeszcze nie wynaleziono) miały tę przykrą wadę, że bardzo szybko starzała im się fotocela zamieniająca światło na prąd elektryczny, a taki zestarzały światłomierz dawał błędne pomiary i nie nadawał się do użycia -wbudowanie go na stałe do aparatu fotograficznego zapowiadało właściwie jedynie kłopoty w przyszłości, nie dając w za mian żadnych korzyści, jako że systemu pomiaru światła poprzez obiektyw - TTL -tez jeszcze nie wynaleziono.

Pamiętam dyskusje jakie pojawienie się aparatu z wbudowanym światłomierzem wywołało w Sekcji Fotografii Artystycznej Polskiego Towarzystwa Fotograficznego (oddział w Warszawie) - jedni demonstrowali zupełny brak zainteresowania światłomierzem jako takim uważając, że jeśli ma się dobre oko, to bez pudła można ustalić warunki ekspozycji i światłomierz nie jest wcale potrzebny; inni woleli światłomierz elektryczny od oka, ale nie podobało im się instalowanie go na stałe do aparatu; takich zaś, którym się to podobało nie było wielu i wyciągając wnioski z tych konsultacji można było być pewnym, że pomysł padnie martwym bykiem jak wiele innych poronionych wynalazków.

Nie padł jednak, stał się natomiast początkiem drogi, po której konstruktorzy ruszyli w kierunku automatyzacji aparatów fotograficznych przypominam tu zaś o tym nie tylko po to, aby się pochwalić znakomitą pamięcią i towarzystwem, z którym w młodości bywałem w Towarzystwie, ale również dlatego, że z podobnie szurniętym pomysłem konstruktorzy aparatów fotograficznych występują publicznie dziś, proponując istne cielę o dwóch głowach, czyli aparaty, które “same nastawiają się na ostrość”... l po co to komu...?

Przed ćwierć wiekiem pytanie brzmiało tak samo: - i po co to komu?, ale przed ćwierć wiekiem nie byłem jeszcze taki stary, aby być ostrożny w formułowaniu kategorycznych odpowiedzi, ponadto z doświadczenia wynika, że jeśli pomysł jest coś wart, to choćby jego początkowa realizacja była nawet nieudolna, to przebije się on przez trudności i rozwinie, tak jak pomysł ożenienia aparatu ze światłomierzem rozwinął się z dziwoląga w system TTL, bez którego trudno sobie dziś wyobrazić nowoczesny aparat fotograficzny.

Nim jednak o tym dlaczego TO ma przyszłość, trochę o tym CO się dzieje dziś w sprzęcie fotograficznym - przede wszystkim małoobrazkowym, ponieważ w tej klasie aparatów dokonują się najciekawsze przemiany.

Aparaty z dalmierzami typu artyleryjskiego zeszły praktycznie ze sceny i dominują jednoobiektywowe lustrzanki pryzmatyczne, do których produkowane są obiektywy o ogniskowych od 6 mm – Fisheye-Nikkor do aparatów Nikon, do 2000 mm - SMC Pentax Reflex do aparatów Asahi Pentax i Reflex-Nikkor do aparatów Nikon.

Wszystkie liczące się lustrzanki jednoobiektywowe realizują pomiar światła poprzez obiektyw (TTL), przy czym zakres czułości ich światłomierzy waha się najczęściej pomiędzy 25 ASA a 1600 ASA, i jest szerszy w aparatach wyższej klasy: od 12 do 3200 ASA w aparatach takich, jak Ricoh KR-10 Super, Fujica AX-3, Mamiya ZM, Minolta X-500, Nikon FG, Canon AE-1; od 6 ASA do 3200 ASA w aparatach takich, jak Pentax LX, Pentax Super A, osiągając najszerszy zakres czułości, od 6 ASA aż do 12800 ASA!, w aparacie Canon A-1.

Wbrew pozorom, zakres czułości światłomierza aparatu nie jest sprawą błahą, szczególnie jeśli migawka aparatu jest sterowana elektronicznie, lub jeśli automatycznie sterowana jest wartość przysłony obiektywu. W takich przypadkach wprowadzenie do aparatu polecenia dwukrotnego lub czterokrotnego prześwietlenia przy filmie niskoczułym, albo dwukrotnego czy czterokrotnego niedoświetlenia przy filmie wysokoczułym, może być niewykonalne.

Na przykład: fotografując aparatem, który ma zakres czułości od 25 ASA do 1600 ASA, na filmie o czułości 50 ASA/18 DIN, można wprowadzić do aparatu polecenie 2-krotnego prześwietlania (w istocie polecenie polega na przestawieniu czułości zadanej wcześniej dla światłomierza), ale już polecenia prześwietlenia 4-krotnego wprowadzić nie można (ponieważ polecenie takie wykracza poza możliwości światłomierza). Jeśli taki aparat nie ma ręcznego sterowania czasami otwarcia migawki - a tańsze aparaty takiej możliwości nie mają (dysponując jedynie automatycznym dostrajaniem czasu otwarcia migawki do wybranej przez fotografującego wielkości przysłony obiektywu) - to takimi aparatami nie można również fotografować na mikrofilmach, których czułość waha się od 6 do 12 ASA.

Podobne kłopoty występują przy fotografowaniu na filmach wysokoczułych, np. o czułości 1600 ASA/33 DIN, przy których nie można zrealizować ani 2-krotnego, ani tym bardziej 4-krotnego niedoświetlenia inaczej, jak tylko za pomocą ręcznego nastawienia czasu otwarcia migawki.

Większość współczesnych aparatów małoobrazkowych steruje czasem otwarcia migawki elektronicznie. Migawki są nadal mechaniczne - tylko sterowanie nimi jest elektroniczne.

Elektroniczne sterowanie czasami otwarcia migawki bez wątpienia przyczyniło się do zmniejszenia błędów, jakie popełniały migawki sterowane mechanicznie. Jeśli przy migawkach mechanicznych sterowanych mechanicznie, przy nastawieniu czasu ekspozycji na 1/1000 sek uzyskiwało się np. rezultaty pomiędzy 1/650 sek, a 1/720 sek (są to wyniki pomiarów migawki aparatu Praktica VLC-2, który miałem), to wcale nie oznacza, że migawki mechaniczne sterowane elektronicznie po nastawieniu ręcznym czasu ekspozycji na 1/1000 sek realizują czas otwarcia migawki dokładnie równy 1/1000 sek. Tak dobrze nie jest, ale błędy są znacznie mniejsze.

Reklamując swoje aparaty producenci głoszą, że przy nastawieniu ich cudeniek na “auto”, czyli wówczas, gdy aparat sam wybiera czas otwarcia migawki do wybranej przez fotografującego wielkości przesłony obiektywu, układ elektroniczny jest taki mądry, że może dobrać czas otwarcia migawki nadzwyczaj precyzyjnie: 1/632 sek, 1/633 sek, albo n p. 1/634 sek i to jest prawda, wybierze bo potrafi -ale niestety nie potrafi on z tą samą dokładnością zrealizować tego, co wybrał. Bo choć elektronika steruje migawką, to ta – mechaniczna jest jednak za bardzo toporna i za bardzo oporna na tak precyzyjne sterowanie.

Współczesne migawki wykonywane są bądź z płótna, bądź z metalu. Wydawać by się mogło, że płótno, jako materiał na migawki, nie powinno być już stosowane, odkąd udało się wykonać żaluzje metalowe, ma jednak nadal zastosowanie i taki aparat jak Canon A-1 - świetny przecież - ma migawkę płócienną. Większość aparatów ma już jednak migawki metalowe, wykonane z cienkiej blachy stalowej, bardzo lekkie i wytrzymałe - co ma ogromne znaczenie zważywszy, że po to, aby migawka możliwie najdokładniej realizowała zadany czas naświetlania, musi ona z możliwie dużym przyśpieszeniem i prędkością poruszać swoimi elementami, co wywołuje wcale nie małe ich obciążenia - prowadzące do szybkiego zużywania się części, do powstawania uszkodzeń, itd.

Z tego względu przy aparatach wysokiej klasy, przeznaczonych dla fotografów zawodowych zwanych profesjonalistami, co oznacza tyle samo, ale brzmi dostojniej, migawki wykonywane są z cienkich blach tytanowych: migawki tytanowe mają takie aparaty jak: Nikon F2 i jego pochodne: F2A, F2AS, “Photomic”, Canon F-1, Nikon F-3 i pochodne, Pentax LX. Wszystkie one realizują czas 1/2000 sek, zaś w aparatach Nikona realizujących najkrótsze uzyskiwane dziś czasy ekspozycji: 1/4000 sek, w modelach Nikon FE-2, Nikon FM-2, migawki wykonane są z wyjątkowo cienkich i lekkich blach tytanowych, walcowanych tak, aby uzyskały one formę plastra pszczelego, co je znakomicie usztywnia, a poprzez uzyskanie większej sztywności znakomicie uodpornia na uszkodzenia. Z konstrukcyjnego punktu widzenia zastosowano tu tę samą logikę jaką stosuje się przy projektowaniu konstrukcji lotniczych, gdzie bardzo cienkie, wiotkie i przez tę wiotkość niewiele wytrzymujące powłoki, po usztywnieniu ich przekładkami w formie plastra pszczelego uzyskują wysoką sztywność i znakomitą wytrzymałość będąc nadal bardzo lekkimi.

Wydaje się jednak, że migawki mechaniczne, choć sterowane elektronicznie, osiągnęły chyba swój kres rozwojowy lub są w jego pobliżu i niewiele więcej da się z nich wycisnąć i to zarówno, jeśli chodzi o najkrótszy czas otwarcia migawki, jak i błędy jakie popełniają przy realizowaniu poszczególnych czasów. Wydaje się też, że przyszłość przyniesie inny rodzaj migawki, choć w moim przekonaniu nie w związku z wadami, o których była mowa wyżej.

Popatrzmy na sprawę realnie: to, czy nastawiony na 1/125 sek czas otwarcia migawki zostanie zrealizowany z dokładnością do 5%, czy z dokładnością do 0,05%, nie ma żadnego praktycznego znaczenia poza tym, że aparat realizujący czasy z dokładnością do 0,05% będzie kosztował kilka razy drożej. Niema to praktycznego znaczenia dlatego, że choć pomiar wykonany przez najdokładniejszą, najszybciej pracującą fotokomórkę krzemową będzie superdokładny, to fotografujący - jeśli chce mieć dobrze naświetlony negatyw lub przezrocze - musi bardzo często interweniować posługując się pomiarem “na oko” lub “na nosa” i wprowadzać korekcje naświetlania o 1/3 przysłony, o 2/3 przysłony lub po prostu 2 razy więcej czy nawet 4 razy mniej. Takie polecenia korygujące wprowadza się do aparatu bardzo często, a takie korekty są dokładne jak ciupanie siekierką i nie mają one nic wspólnego z finezją z jaką pracują fotokomórki krzemowe.

Panowie i panie! Superdokładne migawki zostaną zrealizowane - jeśli zostaną - z zupełnie innego powodu.

Jeszcze: producenci filmów fotograficznych nie śpią wcale i też myślą, a skutkiem tego myślenia są między innymi nowe emulsje, znacznie bardziej niż dawne tolerancyjne na błędy ekspozycji. Ekstremalnym przykładem są negatywowe filmy czarno-białe do wywoływania w kodakowskim procesie C-41, produkowane przez angielski koncern llford'a, oraz międzynarodową spółkę Agfa-Gevaert. Film llford'a, o nazwie llford XP-1, ma czułość od 400 do 1600 ASA (od 27 do 33 DIN) i zdjęcia na tym samym filmie mogą być naświetlane raz tak, raz siak, a jedne i drugie dobrze wychodzą różniąc się jedynie ziarnistością (na tych klatkach, które były naświetlane skąpiej, ziarno jest większe, a na tych klatkach, które były naświetlane obficiej, jest ono mniejsze). Filmy Agfa-Gevaert występujące pod nazwą Agfa Vario-XL mają znacznie większy od XP-1 zakres czułości, bo sięga on od 125 ASA do 1600 ASA, czyli od 22 do 33 DIN, ze skutkami podobnymi. Czy przy fotografowaniu na tych filmach potrzebne jest superdokładne naświetlanie? Czy w ogóle potrzebny jest aparat z automatyką, skoro zbyteczny staje się nawet światłomierz?

llford XP-1 i Agfa Vario-XL są ekstremalnymi przykładami tendencji jaka panuje u producentów filmów, a której celem jest po prostu to, aby na filmach Agfy, llforda, Fuji lub Kodaka - niezależnie od tego, czy fotografujący ma dobry sprzęt, czy też nie, czy umie się on nim posługiwać, czy nie - zdjęcia po prostu dobrze wychodziły. To, co uzyskano na filmach negatywowych do fotografii czarno-białej, znacznie trudniej będzie zrealizować w przypadku filmów negatywowych do fotografii kolorowej, a jeszcze trudniej na filmach diapozytywowych, niemniej rezultaty jakie już są osiągane: wysoka tolerancyjność nowych barwnych filmów Kodaka oznaczonych VR, np. VR 1000 (o czułości 1000 ASA/31 DIN), potwierdzają kierunek poszukiwań, który z czasem doprowadzi do tego, że również filmu odwracalnego nie trzeba będzie naświetlać tak dokładnie jak obecnie i superdokładne migawki nie będą - z tych powodów konieczne.

Cóż więc może przesądzić o ich powstaniu? Sądzę, że względy będą następujące: po pierwsze dążenie do obniżenia kosztów produkcji, po drugie dążenie do pełnej elektronizacji aparatów; dokładność będzie zaś uzyskana niejako przy okazji.

Jeśli dojdzie do wyprodukowania migawki w pełni elektronicznej, to jest takiej, która nie tylko będzie sterowana elektronicznie, ale też obejdzie się bez elementów mechanicznych, ruchomych, będzie ona najprawdopobniej pracowała w sposób analogiczny do tego, w jaki pracują wskaźniki cyfrowe budowane w oparciu o technologię płynnych kryształów. Taka migawka byłaby nieprzezroczystą cienką płytką, która stawałaby się przezroczysta pod wpływem przyłożonego do niej napięcia prądu elektrycznego: czas trwania napięcia byłby czasem przepuszczania światła, przy czym bezwładność przechodzenia z jednego stanu - nieprzepuszczalności, w stan drugi - przejrzystości, musiałaby być bardzo mała.

Pomysł wydaje się dziś zupełnie fantazyjny i choć łatwo sobie taką migawkę wyobrazić - niestety znacznie trudniej zrealizować. Kto jednak zrealizuje go pierwszy, uzyska ogromną przewagę nad konkurencją.

Takie migawki uproszczą budowę aparatu, staną się one praktycznie niezniszczalne (chyba, że ktoś stuknie dobrze młotkiem) i będą miały wiele rozmaitych zalet jak choćby taką, że przy fotografowaniu bardzo szybko poruszających się przedmiotów nie będą powodowały powstawania deformacji, jak wyeliminowanie jakichkolwiek drgań powodujących nieostrość obrazu, jak możliwość realizowania dowolnie krótkich czasów ekspozycji sięgających 1/30000 sek czy nawet 1/50000 sek itp.

Nikon przyznał się publicznie, że pracuje nad migawką elektroniczną - inne firmy zapewne też coś w tej materii robią, choć się nie przyznają i czas okaże, kto będzie liderem, bo nie wątpię, że do tego dojdzie.

Póki co, aparaty mają migawki sterowane mechanicznie i migawki sterowane elektronicznie, są też aparaty, które mają oba systemy jednocześnie i są one cenione przez fotografów z prozaicznego powodu: jeśli w takim aparacie jak Canon A-1 wyczerpie się źródło prądu, wówczas aparat “staje” i koniec, nie pomoże wstrząsanie, pukanie w niego, złość też nie pomaga - zdjęcia się nie wykona. A niech się coś takiego stanie w sytuacji, w której nie ma pod ręką zapasowej baterii - tylko siąść i płakać.

Aby więc elektronika nie była powodem zgryzot, w niektórych aparatach pozostawiono fotografom ostatnią deskę ratunku - w aparacie Pentax ME Super, który ma migawkę sterowaną elektronicznie niezależnie od tego czy aparat pracuje automatycznie, czy czas wprowadzany jest ręcznie, można bez baterii fotografować z czasem 1/125 sek, który odmierzany jest mechanicznie.

Przeznaczony dla zawodowych fotografów Pentax LX ma dwojakiego rodzaju sterowanie migawką: elektroniczne i mechaniczne.

Jeśli aparat jest ustawiony na “auto”, migawka jest sterowana elektronicznie w całym zakresie czasów działania, czyli od 125 sek na 1/2000 sek - przy ręcznym sterowaniu migawką, w zakresie od 1/2000 sek do 1/75 sek czasy otwarcia migawki są odmierzane mechanicznie, a od 1/60 sek do 4 sek czasy są znów odmierzane elektronicznie. W przypadku wyczerpania się baterii można więc fotografować w zakresie od 1/75 sek do 1/2000 sek wprowadzając czasy otwarcia ręcznie, bez pomocy w tym światłomierza, który z braku zasilania nie funkcjonuje.

Kończąc o migawkach i czasach ekspozycji: do wyjątków należą już aparaty fotograficzne, które mają mniejszy zakres czasów, niż mieszczący się między 1 sek a 1/1000 sek, coraz więcej jest takich aparatów, które mają znacznie rozbudowany zakres długich czasów naświetlania.

Canon A-1 ma 30 sek - tylko w sterowaniu automatycznym, podobnie inne aparaty: Nikon F3 ma 60 sek, Olympus OM-2N ma 120 sek, Pentax LX ma 125 sek.

Czasy najkrótsze: Nikon F2, Canon F-1 i Pentacon Super - wszystkie bez automatyki - mają 1/2000 sek; Pentax ME Super, Pentax Super A, Pentax LX, Nikon F3, Chinon CE-5, Contax II Ouartz mają również 1/2000 sek przy sterowaniu automatycznym i ręcznym.

Najkrótsze czasy ekspozycji realizują Nikony: FE-2 i FM-2 - 1/4000 sek.

Czy nie wystarcza czas 1/1000 sek, czy potrzebny jest jeszcze krótszy: 1/2000 sek, a nawet 1/4000 sek?

Przy fotografowaniu obiektywami o niezbyt długich ogniskowych wystarcza 1/1000 sek nawet wówczas, gdy fotografowany obiekt porusza się ze znaczną prędkością - przy fotografowaniu bardzo długimi obiektywami stosowanie bardzo krótkich czasów ekspozycji staje się nieodzowne, szczególnie wówczas gdy fotografowany obiekt nie jest nieruchomy. Niestety, bez filmów o odpowiednio dużej czułości możliwość stosowania krótkich czasów naświetlania - przy fotografowaniu długimi i ciemnymi lub mocno przyciemnionymi obiektywami - jest bardzo ograniczona. Wydaje się, że filmy llford XP-1 i Agfa Vario-XL oraz negatywowy film kolorowy Kodak VR-1000 są odpowiedzią producentów na to zapotrzebowanie fotografów. Filmy o czułości nominalnej 6400 ASA/39 DIN są potrzebne już dziś, aby można było wykorzystać ten sprzęt fotograficzny, który został zaprojektowany przez konstruktorów aparatów i obiektywów.

Jeszcze jedno z tym związane: jednocześnie ze skracaniem najkrótszych czasów naświetlania, skracane są czasy, przy których migawki są zsynchronizowane z lampami elektronowymi, i większość aparatów amatorskich ma już czas synchronizacji równy 1/125 sek. Z aparatami przeznaczonymi dla zawodowych fotografów bywa różnie: Canon-A-1 ma czas synchronizacji równy 1/60 sek, Pentax LX - 1/75 sek, Nikon F3 - 1/80 sek, Canon F-1 - 1/90sek, Leica R4 MOT - 1/100 sek. Najkrótsze czasy synchronizacji mają Nikony amatorskie, które jak zwykle pilotują nowe rozwiązania techniczne: FM-2 i FE-2 - dla pierwszego czas ten wynosi 1/200 sek, dla drugiego jest on jeszcze krótszy i wynosi tylko 1/250 sek. Przypominam: Nikony, jak i wszystkie inne wymienione wcześniej aparaty fotograficzne, mają migawki szczelinowe, a nie centralne.

Wymogi makrofotografii oraz techniki fotografowania superteleobiektywami spowodowały, że małoobrazkowe lustrzanki jednoobiektywowe wysokiej klasy wyposażone są w udogodnienia umożliwiające podniesienie lustra przed wykonaniem zdjęcia - eliminuje to najsilniejsze drgania jakie występują w aparacie przy fotografowaniu, pozwalając uzyskać ostre, nieporuszone zdjęcia. Do aparatów legitymujących się takimi możliwościami należą: Olympus OM-1N, Contax RTS II, Pentax LX, Canon F-1 oraz Nikon F2 i Nikon F3 oraz pochodne obu tych Nikonów.

Przeciętnej klasy aparaty amatorskie mają możliwość doczepienia urządzenia, umożliwiającego szybkie wykonywanie zdjęć pojedynczych lub zdjęcia seryjne z prędkością od 1,5 do 2 klatek na sekundę. Są to “windery”, które należałoby jakoś nazwać po polsku - przykre, ale z nazywaniem nowych urządzeń też już nie nadążamy, choć nie wymaga to ani inwestycji, ani importu kooperacyjnego...

Aparaty wyższej klasy można uzbrajać w wygodne, lekkie, ale dość powolne windery, lub w cięższe i droższe, ale znacznie szybsze motory, pracujące z częstotliwościami regulowanymi do 3,5, a nawet do 6 klatek na sekundę. Urządzenia te, zwane “motor drive”, pozwalają również szybko zwijać film z powrotem do kasety - w aparacie Pentax LX czas zwijania filmu 36-klatkowego wynosi 8 sekund, w innych aparatach jest on podobny.

W porównaniu z okresem sprzed paru lat, ostatnio windery znacznie potaniały i stały się bardzo popularne wśród amatorów; zawodowcy, szczególnie fotoreporterzy, bardziej sobie cenią szybkie motory. Ponieważ miałem okazję wiele razy pracować jednocześnie z fotoreporterami zagranicznymi, zwróciło moją uwagę nie tylko to, że praktycznie nie fotografują oni aparatami bez motorów, ale i to, że prawie nie wykonują pojedynczych zdjęć - najczęściej na to samo zdjęcie przeznaczają 3, 4, a nawet 5 klatek; filmy zużywają w tempie piorunującym, ale też mają ich pod dostatkiem. Okazało się także, że nie czynią tego po to, aby wybrać najlepsze ujecie z kilku następujących po sobie klatek, bo ujęcia te różnią się minimalnie, robią to ze względów komercyjnych: fotografując na materiałach odwracalnych mają od razu po kilka diapozytywów, które mogą zaoferować kilku różnym redakcjom bez konieczności opóźniającego możliwość publikacji duplikowania.

Są jednak takie tematy fotograficzne, które wymagają użycia szybkiego motoru właśnie po to, aby móc wybrać najlepsze ujęcie spośród kilku. Zdjęcia sportowe, zdjęcia przyrodnicze... Fotografując ptaki w locie, nie te żeglujące z nieruchomo rozpostartymi skrzydłami, jak bocian czy myszołów, ale w pełnym ruchu, machające skrzydłami, nie sposób utrafić jednym “strzałem” tak, aby ptak prezentował się ciekawie. Najczęściej - wiem coś o tym, bo nie jeden film zmarnowałem nie uzyskując żadnego na nim zadowalającego ujęcia - naciska się spust migawki w momencie, w którym lecący ptak prezentuje się najokazalej, a więc wówczas, gdy jego skrzydła są podniesione nieco do góry. Nim jednak spust odchyli zaczep przytrzymujący lustro, nim lustro się zamknie, nim otworzy się migawka - mija ułamek sekundy, w czasie którego ptak zmienia położenie skrzydeł; rezultat tego bywa taki, że klatka za klatką fotografowany ptak ma skrzydła opuszczone. Motor umożliwiający wykonanie 5 klatek na sekundę ułatwia znacznie wykonywanie tego rodzaju zdjęć.

Najszybszym z dotychczas wyprodukowanych aparatów znajdujących się w sprzedaży - bo są urządzenia fotografujące z szybkościami tysięcy klatek na sekundę, przeznaczone do celów naukowych - jest Nikon “High Speed”, którego motor pozwala wykonywać zdjęcia z częstotliwością 10 klatek na 1 sek!!! Cały, 36-klatkowy, film w ciągu 3,3 sekundy!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin