rozdział1.pdf

(356 KB) Pobierz
288532539 UNPDF
Rodział 1
Julian Savage zawahał się przed drzwiami zatłoczonego baru. Przybył to tego miasta z 
ostatnim zleceniem. Potem zamierzał wybrać spotkanie ze świtem. Jako jeden z nastarszych wśród 
swojej rasy, był zmęczony wiekami życia w świecie szarości i czerni, bez blasku i kolorów, które 
znali młodsi od niego, ci, którzy znaleźli swoje życiowe partnerki. Miał już tylko jeden cel, jeszcze 
jedno pytanie do Księcia, zanim ze spokojnym umysłem wyjdzie na spotkanie z niszczącym życie 
świtem. Nie to, że był na skraju utraty duszy i przemiany w wampira. Gdyby tylko chciał mógł 
wytrzymać jeszcze długo.
Nie mógł odmówić wykonania tego zlecenia. W ciągu stuleci swego życia niewiele zrobił 
dla swej wymierającej rasy. Co prawda był łowcą wampirów i to jednym z najpotężniejszych, a 
jego zasługi były bardzo cenione. Ale wiedział, że podobnie jak innych łowców to karpatiański 
instynkt zabójcy a nie talent uczynił go tak skutecznym w tym, co robił. Gregori, największy 
uzdrowiciel jego ludu, drugi po Księciu wysłał mu ostrzeżenie, że kobieta, której poszukiwał, ta 
piosenkarka, znajdowała się na szczycie listy fanatycznego społeczeństwa ludzi, którzy polowali na 
wampiry. W swej morderczej nadgorliwości często mylili zwykłych śmiertelników i Karpatian z 
nieumarłymi. Ta organizacja miała bardzo prymitywne pojęcie o tym, co potrafiły wampiry, jak 
chociażby unikanie słońca, żywienie się krwią co powodowało że stawały się złe, bezduszne i 
dawało wieczną egzystencję. Julian i cała jego rasa była żywym dowodem na to, że były to zupełne 
bzdury. 
Julian wiedział, dlaczego dostał zadanie ochrony piosenkarki. Gregori nie chciał pozwolić, 
by wybrał świt. Uzdrowiciel mógł czytać w jego myślach i zrozumiał, że Julian zamierzał 
zakończyć swoją marną egzystencję. Ale wiedział także, że przyrzekł kiedyś chronić tę kobietę 
przed działaniami towarzystwa i nie mógł przestać, dopóki nie była zupełnie bezpieczna. Gregori 
kupił dla niego czas. Ale to nie było dobre.
Julian spędził wieki w samotności, z daleka od ludzi, włączając w to nawet swojego brata 
bliźniaka. Był samotnikiem, nawet pomimo wyścigu pomiędzy mężczyznami. Jego gatunek, rasa 
Karpatian wymierała a ich Książę desperacko szukał sposobu, by dać im nadzieję. By znaleźć 
partnerki dla mężczyn. By utrzymać ich dzieci przy życiu i zwiększyć ich stale zmiejszającą się 
liczbę. Julian nie miał więc wyboru, bo pamiętał o solidarności, jak biegał z wilkami, latał z sowami 
i polował z panterami. Te kilka razy kiedy przebywał pomiędzy ludźmi, walczył lub używał swych 
zdolności w słusznej sprawie. Ale spędził lata wędrując samotnie, niewidoczny i niewykrywalny 
nawet dla kogoś ze swojego rodzaju.
Przez kilka chwil stał nieruchomo, po raz kolejny przeżywając wspomnienia z dzieciństwa. 
Wspomnienia szaleństwa, które skierowało go na drogę, która na zawsze zmieniła jego życie. 
Miał dwanaście lat. Już wtedy był w nim nienasycony głód wiedzy. Zawsze był 
nierozerwalnie związany ze swoim bliźniakiem – Aidanem, ale tego dnia usłyszał dalekie wołanie. 
Wezwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Wtedy odkrycie napełniało go radością, więc  skuszony 
niewypowiedzianą obietnicą wyślizgnął się samotnie. Sieć jaskiń niczym plaster miodu przecinała 
góry. Wśród nich spotkał postawnego, przystojnego, zachwycającego czarnoksiężnika, który był 
chętny do dzielenie się swą wiedzą z młodym i pojętnym uczniem. Wszystko, o co poprosił w 
zamian, było zachowanie w sekrecie jego obecności. W wieku dwunastu lat Julian uważał to za 
ekscytującą grę. 
Patrząc wstecz, Julian zastanawiał się, czy głód wiedzy nie zagłuszył sygnałów 
ostrzegawczych. Opanował wiele nowych umiejętności ale przyszedł dzień, gdy prawda uderzyła 
weń z całą mocą i obrzydliwością. Przybył do jaskiń wcześniej niż zwykle i słysząc krzyki wbiegł 
do środka, gdzie przekonał się, że jego przyjaciel jest najbardziej odrażającym ze wszystkich 
stworzeń, prawdziwym potworem, zimnokrwistym mordercą – Karpatianinem, który zniszczył swą 
duszę i zmienił się w wampira. W wieku dwunastu lat Julian nie posiadał wystarczających 
umiejętności ani sił by ocalić nieszczęsne ofiary, zanim wampir całkowicie osuszył je z krwi. Nie 
szukał pożywienia, jak Karpatianie, ale żądał śmierci. 
Wspomienia na zawsze wyryły się w pamięci Juliana. Płynąca krew. Nieludzkie krzyki. 
Przerażenie.
Potem przyszedł moment gdy wampir złapał za rękę swego ucznia i przyciągnął go 
wystarczająco blisko by Julian poczuł jego cuchnący oddech i słyszał drwiący śmiech. Potem zęby 
– w tamtej chwili kły – boleśnie i wulgarnie rozdarły jego ciało. Ale co najgorsze Julianowi nie była 
pisana śmierć, tak jak reszcie ofiar potwora. Pamiętał moment jak wampir przeciął sobie nadgarstek 
i przycisnął go do jego ust, brutalnie zmuszając go do przyjęcia skażonej krwi. Wymienił ją z 
najbardziej okrutnym stworzeniem, co zapoczątkowało proces, który całkowicie oddawał dziecko 
pod jego wpływ i połączył ich na zawsze jako pana i niewolnika. 
Wstyd nie skończył się wraz z tą chwilą. Wampir zamierzał natychmiast zacząć 
wykorzystywać chłopca jako swojego szpiega, nawet wbrew jego woli. Chciał, by donosił mu o 
działaniach pozostałych Karpatian. Miał umiejętności, które pozwalały mu przysłuchiwać się 
rozmowom Księcia lub uzdrowiciela, gdy chłopiec był w pobliżu. Drwił z Juliana, że mógłby go 
wykorzystać do zniszczenia Aidana. I Julian wiedział, że jest to możliwe; czuł jak ciemność 
rozprzestrzenia się w nim, gdy wampir patrzył jego oczami. Aidan kilkakrotnie o włos uniknął 
pułapek, które brat zastawił na niego pod wpływem przymusu. 
I tak, wiele wieków temu, by zapewnić bezpieczeństwo sobie, swojemu ludowi a w 
szczególności bratu Julian złożył śluby samotności. Żył na marginesie swojego społeczeństwa, 
zyskując siłę i wiedzę prawdziwego Karpatianina, dopóki nie dorósł do decyzji spotkania świtu. 
Krew jego rasy była w nim silna a on robił wszystko, by przeżyć swe życie z honorem i nieustannie 
walczył z gromadzącą się w nim ciemnością i odpierał ataki wampira. Żeby uniknąć kolejnych 
wymian krwi z nieumarłymi polował na wampiry i zabijał je, ale ciągle nie mógł dopaść tego 
najważniejszego. 
Obecnie Julian był wyższy i bardziej muskularny niż reszta z jego rodzaju. Większość z nich 
miała ciemne oczy i włosy, on z długimi, jasnymi włosami związanymi skórzanym rzemieniem na 
karku wyglądał jak Wiking. Miał oczy koloru bursztynu i często używał ich magnetyczej siły by 
hipnotyzować swoją ofiarę. Teraz przygladał się ulicy ale nie dostrzegł niczego, co wzbudziłoby w 
nim niepokój. Poruszył się, płynnie niczym drapieżnik a mięśnie zafalowały pod gładką skórą. 
Kiedy chciał, potrafił być nieruchomy i nieustępliwy niczym głaz. Potrafił być tchnieniem wiatru i 
falą wodną. Był uzdolniony, władał wieloma językami, ale był samotny. 
W młodości spędził wiele czasu we Włoszech. Ostatnio mieszkał w dzielnicy francuskiej w 
Nowym Orleanie, gdzie otaczająca go aura mroczności i tajemniczości nikogo nie wystraszyła. 
Jednak niedawno porzucił swój dom, wiedząc, że nigdy do niego nie wróci. Wykonując to zadanie 
spełni swój obowiązek. Nie widział powodu, by dalej prowadzić takie życie.
Julian słyszał wiele rozmów dobiegających z wnętrza baru. Czuł podniecenie ludzi. Czekali 
na grupę, która miała występować. Zespół niewątpliwie był popularny gdyż firmy fonograficzne 
dążyły do podpisania umowy, ale wykonawcy odmawiali wszystkim po kolei. Zamiast tego 
podróżowali wzorem starych ministreli i trubadurów z miejsca na miejsce, z miasta do miasta. Nie 
zatrudniali muzyków ani ekipy technicznej i śpiewali jedynie własne utwory. Dziwny, zamknięty 
charakter zespołu a zwłaszcza wokalistka określana jako niesamowicie piękna, hipnotyzująca, 
prawie magicza, zwróciła uwagę organizacji łowców wampirów. 
Julian wziął głęboki wdech i poczuł zapach krwi. Głód uderzył w niego, przypominając, że 
nie pożywiał się tej nocy. Stał na zewnątrz, niewidoczny dla ludzi domagających się wpuszczenia 
przez ochroniarzy cicho stojących przed wejściem. Mógł wejść, ostrzec piosenkarkę o grożącym jej 
niebezpieczeństwie i wyjść. Miał nadzieję, że kobieta go posłucha a on będzie mógł odejść. Jeśli 
nie, będzie musiał dalej trwać w tym samotnym życiu, aż upewni się, że jest zupełnie bezpieczna. A 
był już zmęczony. Nie chciał dłużej tego znosić.
Poruszył się, w milczeniu przeciskając się przez tłum. W drzwiach stało dwóch wysokich i 
ciemnych mężczyzn. Ten z długimi włosami wyglądał dziwnie znajomo. Chciał przyspieszyć ale 
chłodne powietrze, którym się wcześniej otoczył, by stać się niewidzialnym dla ludzkich oczu, 
utrudniało poruszanie się w tłumie. Strażnik z długimi włosami czujnie przeszukiwał zbiorowisko 
ciemnymi oczami, które na jedną chwilę zatrzymały się na Julianie, pomimo że był niewidoczny. 
Ochroniarz był wyraźnie niespokojny. Katem oka Julian spostrzegł, że znów odwraca głowę w jego 
kierunku i lodowatym spojrzeniem zmusił go do zwrócenia wzroku w kierunku zatłoczonego baru. 
Białe zęby Juliana błysnęły w drapieżnym uśmiechu. Wiedział, że pozostaje niewidoczny, 
czyli ochroniarz musiał posiadać jakieś zmysły niezwykłe dla śmiertelników. To ciekawe, że był w 
zespole. Gdyby nastąpił prawdziwy atak na kobietę, ten strażnik był na wagę złota.
Zimne powietrze, które Julian pchnął przed siebie zmusiło tłum do rozstąpienia się, tak że 
nawet ne musiał zwalniać. Spojrzał na scenę dla wykonawców i skierował się na zaplecze. Kiedy to 
zrobił z jego twarzy zniknęła maska, ujawiniając twarde linie jego ust. Wiedział, że była to 
zapowiedź okrucieństwa, zimny instynkt drapieżnika. Potem poczuł ich. Wrogów. Znaleźli ją przed 
nim?
Klnąc cicho w kilku językach Julian z nadnaturalną szybkością przeniósł się do garderoby 
kobiety. Za późno. Zniknęła, była w drodze na scenę z pozostałymi członkami zespołu. Jedynie 
dwie piękne, lśniące pantery leżały zwinięte w rogu małego pokoju. Zaalarmowane, jednocześnie 
obróciły głowy ku niemu. Zwierzęta były większe i cięższe niż te żyjące dziko, ich zielono – żółte 
oczy świdrowały go, zdradzając ich nadnaturalną inteligencję. To było niezwykłe zobaczyć dwie 
pantery razem, gdyż z reguły żyły w pojedynkę. Jak Julian.
­ Gdzie ona jest, moi przyjaciele? ­ zapytał łagodnie. ­ Przyszedłem, by ocalić jej życie. 
Powiedzcie, gdzie ona jest, zanim jej wrogowie znajdą ją i zabiją. 
Kocur pochylił się i warknął, odsłaniając długie, ostre kły, które za jednym razem mogły 
pochwycić, przytrzymać i zabić ofiarę. Kocica skuliła się, gotowa do skoku. Julian poczuł znajome 
uczucie braterstwa, jak zawsze gdy znajdował się w pobliżu panter. Ale gdy dotknął umysłów 
kotów, pojął, że bardzo trudno byłoby mu je kontrolować. Udało mu się jedynie zmylić je trochę, 
opóźnić czas reakcji. Wtedy kocur rozpoczął powolne podchody z głową nisko i spojrzeniem 
utkwionym w przeciwniku. Wolne ruchy były tylko wstępem przed rozwinięciem prędkości, 
poprzedzającej śmierć. Jacques nie chciał być zmuszony do zabicia tak pięknych i rzadkich 
zwierząt, więc szybko wyślizgnął się z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Skierował się tam, 
skąd dochodził aplauz.
Zespół zaczynał grać pierwszą piosenkę. Potem usłyszał kobiecy głos. Duchowa, mistyczna 
wiadomość wisiała w powietrzu, połyskując niczym złoto i srebro w blasku ognia. Zobaczył ją, 
dostrzegł przed sobą srebro i złoto. Julian zatrzymał się nieruchomo, szok opanowywał jego ciało. 
Wpatrywał się w korytarz. Postrzępione, wyblakłe tapety były czerwone. Minęło już osiemset lat 
odkąd ostatni raz widział coś w kolorze innym niż szarość. Taki był los Karpatiańskich mężczyzn. 
Po dwustu tracili zdolność postrzegania kolorów, odczuwania emocji, walczyli w szarości ze swoją 
drapieżną naturą, chyba że prawdziwa życiowa partnerka przywróciła równowagę swoim dobrem i 
światłem. Tyllko wtedy powracały kolory i emocje, prawdziwe uczucia. Ale kobiety były 
rzadkością, a ktoś taki jak Julian, z pewnością nie zasługiwał na żadną z nich. Jednak serce 
podskoczyło mu w piersi. 
Czuł podniecenie. Nadzieję. Emocje. Prawdziwe uczucia. Kolory były tak żywe, że prawie 
go oślepiały. Dźwięk jej głosu grał w jego ciele, dotykał w miejsca, o których istnieniu dawno już 
zapomniał. Jego ciało drgnęło a pożądanie zatrzasnęło się w nim. Julian stał jak zmrożony. Kolory, 
emocje i rosnąca fizyczna potrzeba mogły oznaczać tylko jedno. Właścicielka tego głosu musiała 
być jego życiową partnerką.
To było niemożliwe. Nie do uwierzenia. Mężczyźni z jego rasy spędzali lata na 
poszukiwaniu swoich partnerek. Karpatianie byli szybkimi, sprytnymi i śmiertelnymi drapieżnikami 
o mrocznych, morderczych instynktach. Po krótkim czasie dorastania, czasie pełnym śmiechu i 
przygód, tracili zdolność widzenia w kolorach i odczuwania emocji. Nie zostawało nic oprócz 
samotności i jałowego istnienia.
Egzystencja Juliana była szczególnie trudna. Zmuszony został do rozdzielenia się ze swoim 
bliźniakiem, Aidanem, którego bliskość mogła uczynić szare i ponure życie odrobinę łatwiejszym. 
Ale wiedział również, że ich więzy krwi sprawiają, że Aidan jest szczególnie narażony na atak 
wampira. Ich bliskość stanowiła największe zagrożenie. Z tego powodu Julian unikał swoich ludzi, 
nawet własnego, ukochanego brata. Nigdy też nie zdradził nikomu straszliwego sekretu. Zrobił 
więc jedyną rzecz, jaka mogła przywrócić mu utracony honor.
W tej chwili stał nieruchomo w przedpokoju, nie mogąc uwierzyć, że jego partnerka była 
tak blisko. Nie mógł uwierzyć, że zasłużył na takie szczęście. Wokół wirowały emocje i kolory.
Wielu Karpatian po wiekach życia bez nadziei zmieniało się w wampiry. W świecie bez 
emocji, jedyne co im pozostawało to polowanie i zabijanie. Ci, którzy nie chcieli się stać 
zagrożeniem dla śmiertelnych i nieśmiertelnych wybierali spotkanie ze świtem, czekali na światło, 
które, jako że byli istotami nocy, niszczyło ich. Tylko kilku odnalazło swoje drugie połowy, światło 
wypełniające ich ciemność, kogoś, kto sprawiał, że czuli się kompletni. Po blisko tysiącletniej, 
ponurej egzystencji, po podjęciu decyzji kończącej życie, demon z którym walczył przez cały czas 
przejął nad nim kontrolę. Julian ledwo mógł uwierzyć, że znalazł swoją życiową partnerkę. Ale 
emocje, kolory i nadzieja mówiły, że to prawda. 
Kobiecy głos, gardłowy, lekko ochrypły, erotyczny zawierał w sobie obietnicę satynowej 
pościeli i świec. Igrał na jego skórze niczym delikatna pieszczota palców, kusząca, uwodząca, 
grzesznie erotyczna. Hipnotyzował na odległość, oczarowywał i kusił. Słowa tańczyły, czyste i 
piękne, tkały zaklęcie wokół Juliana, wokół każdego słuchacza. 
Julian nic nie wiedział o tej kobiecie. Jedynie to, co przekazał mu Gregori, czyli, że groziło 
jej niebezpieczeństwo ze strony fanatycznego stowarzyszenia. Książę uznał że ona i osoby jej 
towarzyszące muszą być chronione. Towarzystwo śmiertelników, którzy wierzyli w wampiry i 
chcieli je niszczyć z jakiegoś powodu zainteresowało się tą piosenkarką, Desari, 
najprawdopodobniej przez jej głos i specyficzne zachowanie. Co gorsze, niektóre ofiary chwytali 
żywe, by móc je potem torturować. Julian wsłuchiwał się w przepiękny głos. Brzmiał jak śpiew 
aniołów, niezmiesko.
Potem krzyk, wysoki i piskliwy, przerwał piękną piosenkę. Zlał się z kolejnym i jeszcze 
jednym. Julian usłyszał strzał, potem salwę pocisków uderzających w ciała i instrumenty muzyczne. 
Budynek trząsł się od tupotu ludzi, którzy próbowali wszyscy naraz wydostać się na zewnątrz. 
Julian przemieścił się tak szybko, że jego ogromne ciało stało się niemal niewidoczne. Bar 
ogarnął całkowity chaos. Śmiertelnicy uciekali w popłochu, depcząc się wzajemnie. Ludzie 
krzyczeli ze strachu. Stoły i krzesła były poprzewracane i zniszczone. Trzech członków zespołu, 
zalanych krwią, leżało na scenie pomiędzy połamanymi instrumentami. Strażnicy zaczęli strzelać w 
kierunku sześciu uzbrojonych mężczyzn, którzy oddawali strzały w kierunku uciekającego tłumu. 
Julian szedł prosto na scenę. Odepchnął ciało jednego z mężczyzn i odnalazł leżącą 
nieruchomo kobietę. Leżała na podwyższeniu a jej atramentowo czarne włosy rozkładały się 
dookoła niej niczym welon. Krew zbierała się pod nią, barwiąc jej niebieski strój. Nie miał czasu by 
dokładnie przyglądać się obrażeniom. Największa rana była śmiertelna i mogła odebrać jej życie w 
każdej chwili. Instrynktownie otoczył całą scenę niewidzialną barierą, odgradzając się od 
ciekawskich spojrzeń. Wątpił, czy w panującym chaosie, ktoś byłby w stanie coś zauważyć, ale 
wolał zachować ostrożność. 
Z łatwością uniósł Desari w ramionach, znalazł słaby puls i położył dłoń na ranie. Blokując 
wszystkie dźwięki z zewnątrz wysyłał strumień w głąb jej ciała, poszukując obrażeń. Rana 
wejściowa była mała, ale za to wyjściowa ogromna i poszarpana. Pociszk przeszedł przez jej ciało 
na wylot, niszcząc i rozdzierając tkanki i organy wewnętrzne. Zamknął najgroźniejsze rany, 
zapobiegając dalszemu upływowi krwi. Paznokciem przeciął skórę na swojej klatce piersiowej. 
­ Jesteś moja, cara mia i nie możesz umrzeć. Nie odejdę spokojnie, zanim cię nie pomszczę.  
Świat może nie przetrwać z takim potworem, jakim mogę się stać. Pij, maleńka, dla siebie, dla  
mnie, dla naszego wspólnego życia. Pij.  ­ Wydał wzmocnione polecenie, nie pozwalając jej uwolnić 
się spod swego wpływu. Przed tą chwilą, przed Desari, wolał wybrać zniszczenie siebie niż czekać 
aż będzie za późno i stanie się potworem, spędzając wieki na polowaniu i zabijaniu. Przywiązując 
Desari do siebie w tej chwili zasługiwał na śmierć po tysiąckroć, ale zamierzał wziąć to, co dawał 
mu los. 
Po długich wiekach samotności wszystko zmieniło się w jednej chwili. Czuł. Widział 
wspaniałe kolory otaczającego świata. Jego ciało przepełniało pożądanie i potrzeba i to nie taka, 
którą dało się ugasić za pomocą krwi. Wypełniała go moc i siła, płynęły przez żyły i krążyły w 
mięśniach. Czuł je.  Czuł.  Ona nie mogła umrzeć. Nie mógł na to pozwolić.  Nigdy.  Nie po wiekach 
całkowitej samotności. Tam gdzie była jedynie czarna pustka, otchłań ciemności, teraz czuł kontakt. 
Uczucie.  Prawdziwe. 
Jego krew był stara, pełna uzdrawiającej siły i mocy. Jego siła życiowa spływała w jej ciało, 
tworząc nierozerwalną więź. Zaczął szeptać do niej słowa w starożytnym języku. Słowa rytuału. 
Słowa, które sprawiały, że ich serca stawały się jednością, splatały ich dusze  i pieczętowały je na 
wieczność. Przez chwilę czas się zatrzymał gdy walczył sam ze zobą by pozwolić jej żyć bez tego 
strasznego zobowiązania. Ale nie był wystarczająco silny. Słowa same wyrywały się z jego duszy, z 
zakamarka, w którym tkwiły tak długo. 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin