Na kraw�dzi nocy Opowiadania Przedmowa Zbi�r opowiada� Na kraw�dzi nocy zawiera prace nagrodzone i wyr�nione w grudniu 1994 roku przez jury Konkursu na Ma�� Form� Literack�, jaki og�osi�o Krajowe Centrum Kultury Polskiego Zwi�zku Niewidomych w Kielcach. Prace nades�ane reprezentowa�y wiele gatunk�w literackich: od humoresek, aforyzm�w, legend, reporta�y i wspomnie�, po nowele i opowiadania, od miniatur po wielostronicowe utwory epickie. Jury podzieli�o je na dwie kategorie: proz� literack� i literatur� wspomnieniow�, przyznaj�c w obu nagrody i wyr�nienia (sygnalizowane przy nazwiskach autor�w ksi��ki). W konkursie wzi�o udzia� wielu niewidomych i s�abo widz�cych z ca�ego kraju. W zg�oszonych pracach spo�ytkowali oni w�asne do�wiadczenia �yciowe i literackie, demonstruj�c bogactwo wyobra�ni, poczucie humoru, a przede wszystkim dystans wobec �wiata i siebie. Czasem domy�la� si� mo�na zbie�no�ci losu narratora i autora, cz�ciej narrator kreuje �wiat, za kt�rym nie szukamy konkretnej biografii. Brak w tw�rczo�ci autor�w prac konkursowych cech jednoznacznie identyfikuj�cych osoby pisz�ce, zatarcie granicy wieku autor�w, r�nic w wykszta�ceniu, sytuacji materialnej, stanie zdrowia, dowodzi ich du�ej dojrza�o�ci artystycznej. I nic dziwnego, wi�kszo�� z nich ma bowiem dorobek literacki, niekiedy obszerny. Tu dotykamy j�dra ksi��ki, kt�ra, wyrastaj�c z do�wiadcze� ludzi przekraczaj�cych w�asne s�abo�ci - o tym wiemy spoza konkursowych tekst�w i z wypowiedzi wspomnieniowych - b�d� poprzez subtelnie rysowane sylwetki bohater�w literackich, skutecznie szukaj�cych miejsca w �wiecie, niekiedy po przekroczeniu kraw�dzi nocy, rozumianej metaforycznie, na r�ne sposoby i jako krach dotychczasowej kariery zawodowej, spowodowany utrat� wzroku, i jako kres nadziei zwi�zanych z ulokowan� w kim� mi�o�ci�, i jako brutalne zwichni�cie �wiata dzieci�cego wywiezieniem na Sybir przez NKWD, b�d� przez przyk�ad samych autor�w, aktywnych w �yciu zawodowym, niekiedy �wietnych organizator�w �ycia spo�ecznego, budzi w czytelniku nadziej�. Oto ja w podobnej sytuacji mo�e nie poddam si�, mo�e podejm� walk� o siebie, o drugiego cz�owieka o nadanie sensu i warto�ci �yciu w�asnemu i �yciu tych, kt�rym przecie� tak wiele mog� ofiarowa�. Musz� si� tylko prze�ama�, potrudzi�, wyci�gn�� r�k� lub przyj�� d�o� zwr�con� do mnie w przyjaznym ge�cie. Mamy nadziej�, �e oddawany Czytelnikom tom poza przyjemno�ci� lektury da im zach�t� do podj�cia wysi�ku i znalezienia w sobie si�y, by nawet spoza kraw�dzi nocy wr�ci� do poranka na nowo budz�cego si� dnia. Marek J�drych �Stanis�awa Juszkiewicz "Osiem cz�ci jajka" Wyr�nienie w kategorii prozy literackiej Ma�a Justyna, gdy tylko na dworze robi�o si� zupe�nie ciep�o, co dzie� mog�a widywa� Bronisia - jedynego towarzysza zabaw wczesnego dzieci�stwa. Dzieciaki ca�ymi dniami mog�y ha�asowa� po rozleg�ej ��ce, okalaj�cej g��boki staw z przybrze�nymi zaro�lami. Buszowa�y r�wnie� po starym owocowym sadzie, g�sto poro�ni�tym dzik�, wysok� traw�. Sad otacza� podw�rze oraz zabudowania od strony wschodniej. Ku stronie po�udniowej, szerokim wachlarzem rozci�ga�a si� ��ka. Mi�dzy sadem a domem oraz kwiatowym ogr�dkiem a ��k�, ros�o co�, na co Broni� z Justysi� patrzyli jak na zjawisko z innego �wiata. "Zielona �ciana" - pl�tanina wszelkiego rodzaju krzew�w i bluszczu: bzu, ja�minu, czeremchy, powoiku. Nikt z doros�ych nie pami�ta�, od kiedy tam ros�a, ani kto j� posadzi�. Przez nikogo nie piel�gnowana, ale i nie niszczona, ros�a wzwy�, g�stnia�a. Zielona �ciana.... Wszyscy tak nazywali ten li�ciasty mur. Justyna z Bronisiem wierzyli, �e jest zaczarowana. Budzi�a w nich podziw, szacunek i strach. Najbardziej jednak podsyca�a dzieci�c� wyobra�ni�. Kiedy wybiegaj�c z sadu stawali zdyszani przed Zielon� �cian�, zapiera�o im dech z ciekawo�ci: - Co te� w tej chwili mo�e dzia� si� na ��ce, po drugiej stronie Zielonej �ciany? - Albo w zaro�lach, nad stawem ... Podobna sytuacja wytwarza�a si�, gdy znajdowali si� przed �cian� od strony ��ki. Na pewno podczas ich nieobecno�ci musia�o wydarzy� si� co� niezwyk�ego. Chc�c do ko�ca zaspokoi� rozbudzon� ciekawo��, dzieci wychodzi�y na wygodn�, szerok� dr�k�, biegn�c� poprzez ��k�, od domu i sadu do samego stawu. Z chwil�, gdy znalaz�y si� ju� na owej dr�ce i bez przeszk�d mog�y penetrowa� tereny le��ce po obu stronach Zielonej �ciany, wszystko doko�a stawa�o si� normalne: ulatnia�a si� podniecona wyobra�nia, rozp�ywa� si� zaczarowany �wiat. Justyna zastanawia�a si� cz�sto nad tym, czy w Zielonej �cianie mieszkaj� jakie� le�ne duchy... "Mo�e wr�ki - czarodziejki? A mo�e krasnoludki?" Na ten temat jednak z nikim nigdy nie rozmawia�a. Doro�li wiedzieli, �e dziewczynka najch�tniej bawi si� w starym zdzicza�ym sadzie. - Tam - podkre�la�a z naciskiem w rozmowach ze starszymi siostrami - jest ma�o s�o�ca. Lubi� bawi� si� pod tymi wielkimi drzewami. W trawie mo�na zobaczy� tak du�o r�nych owad�w. Biega� �atwiej! Jak z Bronisiem bawimy si� w chowanego, to zawsze pierwsza dobiegam do "zaklepanego" drzewa. Pod drzewami oczy nie s� zm�czone. Nie musz� ich bez przerwy zamyka�. Dobrze jest tam, gdzie s�onko nie wysy�a tyle promyczk�w. Pod drzewami mo�na �atwo wyszukiwa� r�ne kryj�wki. A ile tam zielonego agrestu do jedzenia! ��tych s�odkich czere�ni! Rabarbaru! Malin! S� nawet poziomki! Wtedy, kiedy na ��ce, na podw�rkach i na drodze jest tak jasno od s�o�ca, nie lubi� �adnych zabaw. Nic mi si� nie udaje. Broni� nazywa mnie wtedy "Mru�y-oka". W sadzie jest inaczej: s�o�ce oczkom nie dokucza i wszystkie zabawy staj� si� �atwe. Justyna do�� cz�sto wypowiada�a podobne zdania. Wniosek by� jednoznaczny. Dziewczyna cierpia�a na posuni�t� w dalekim stopniu nadwra�liwo�� na �wiat�o dzienne. Urodzi�a si� z t� wad�. W rodzinie nie od razu zorientowano si�, �e dziecko przysz�o na �wiat z fatalnym stanem. Spojrzenie jasnych oczu Justyny by�o czyste, wyra�ne. Pewnego letniego dnia wyniesiono dziecko przed dom na podw�rze. S�o�ce bardzo intensywnie zalewa�o swoim blaskiem w oko�o ma�e i du�e przedmioty. W polach dojrzewa�y zbo�a: ogrody oraz sady przyci�ga�y dojrzewaj�cymi p�odami. W obej�ciu Pleszak�w panowa� s�odki spok�j. Rodzice przed chwil� wr�cili do domu z pola, a�eby zje�� obiad i przeczeka� najwi�kszy upa�. Po po�udniu doko�cz� plewienie burak�w na du�ym zagonie. Hania - najstarsza z c�rek, osiemnastoletnia - �ci�ga�a ze sznurk�w pachn�c�, wykrochmalon� bielizn�. Dziewi�cioletnia Urszulka bawi�a si� z niedu�ym podw�rzowym psem. Jadzia, czternastoletnia, ale ponad wiek rozwini�ta fizycznie, ukaza�a si� na schodkach ma�ej werandki, trzymaj�c na r�kach najm�odsz� siostr�. - Popatrz Justyniu, jak �adnie dzisiaj na dworze! Widzisz, tam, tam, leci ptaszek. O! Drugi ... Justysiu ... Jadzia przyjrza�a si� ma�ej podejrzliwie. Podesz�a do m�odej wisienki, rosn�cej przy ogrodzeniu: przyci�gn�a ga��zk� oblepion� czerwonymi kuleczkami. - Justyniu, zerwij wisienk�. No, zerwij! Dziewczynka wyci�gn�a r�czk� ku ga��zce i przesun�a paluszkami po listowiu. Nie patrzy�a na soczyste owoce. Nie patrzy�a na nic. Powieczki zacisn�y si� na �renicach, ale to jakby nie wystarcza�o. Dziecko zacz�o os�ania� oczy pi�stkami, wreszcie - ukry�o g��wk� na ramieniu siostry. Jadzia przywo�a�a Hani� oraz rodzic�w. Stan�li w milczeniu, obserwowali. Patrzyli na dziecko, to zn�w spogl�dali na siebie. - Jezu Chryste!!! Wszyscy milczeli i wydawa�o si�, �e to milczenie dr��y dziur� w rozgrzanym popo�udniowym �arem powietrzu, do samego nieba. I w tym spot�gowanym milczeniu by�o mo�na us�ysze�, jak kruszy si� proste ludzkie szcz�cie. Potem nast�pi� wybuch p�aczu, lament. - Pozosta�e trzy c�rki takie zdrowe! A Justynka? ... Dlaczego?... Bo�e! Bo�e! ... W ko�cu pogodzono si� z rzeczywisto�ci�, przyzwyczajono. Justynka ros�a, rozwija�a si� z ka�dym miesi�cem. Jadzia, kt�ra najwi�cej w�asnego czasu po�wi�ca�a najm�odszej siostrze, nauczy�a j� przer�nych szkolnych piosenek. Dziewczynka lubi�a popisywa� si� przed doros�ymi swoim talentem. Przyci�ga�a do siebie wszystkich, kt�rzy si� z ni� zetkn�li, gdy� mia�a tak bujn� fantazj�, �e czasem dech zapiera�o w piersiach. W pi�tym roku �ycia zapytana po raz pierwszy przez cioci� Rysi�, ile ma lat, odpowiedzia�a z dum�: W cerwcu sko�cy�am chyba czterdzie�ci. Kiedy� Urszulka przynios�a ze szko�y z�y stopie� z matematyki. Rodzice robili c�rce wym�wki, �e si� nie uczy, �e z psami po polach ugania. S�ysz�c to, Justyna skonkludowa�a: - Kiedy ja p�jd� do szko�y, to b�d� psynosi�a same pi�tki i soboty. Pewnego sierpniowego dnia niebo nad ca�� okolic� by�o powleczone pierzastymi, o najprzer�niejszych kszta�tach, chmurami. Justyna ubzdura�a sobie, �e ta najni�ej wisz�ca, utkana jest z koronki. Wdrapa�a si� po drabinie na dach stajni, a potem - nie wiadomo w jaki spos�b - dotar�a na sam szczyt dachu, �eby t� chmurk� zdj�� z "nieba". Na szcz�cie ojciec by� wtedy na podw�rzu i zauwa�y� wypraw� najm�odszej c�rki po nieosi�galn� zdobycz. W pierwszej chwili znieruchomia� z przera�enia, ale opanowa� strach o dziecko i spokojnym, �agodnym g�osem zacz�� do ma�ej m�wi�, �eby sta�a spokojnie i nie wyci�ga�a po chmurk� r�czki, �e on przyniesie du�� drabin�, wejdzie do niej i pomo�e chmurk� z�apa�. Nie�atwo by�o dziewczynk� odwie�� od zamiaru z�owienia chmurki, z kt�rej uplanowa�a sobie uszycie koronkowego szala oraz takich samych r�kawiczek. Innym razem, w jesienne mgliste przedpo�udnie, ponad dwie godziny ugania�a si� za mg��. - Chcia�am - m�wi�a zanosz�c si� od p�aczu - chocia� kawa�ek tej mg�y przynie�� do domu i da� mamie w prezencie. A ta g�upia... Co j� dogoni�, to mi zn�w ucieknie. �ebym chocia� wiedzia�a, gdzie ona mieszka... Przesta�a p�aka�. - Mamo, a gdzie mieszka mg�a? A jeszcze wiatr. Gdzie on mieszka? Czy mg�a i wiatr maj� rodzic�w?...
maciejle1