Borzestowski Furtian.txt

(15 KB) Pobierz
Waldemar Borzestowski

Furtian

Wymieciono ko�cio�y z katolickiej zarazy. Dosy� si� 
nasiedzieli pazerni braciszkowie od �w. Dominika i �w. 
Franciszka. Starczy - powiedzia� szewc Erazm. Wynocha - 
przytakn�li ludkowie z Przedmie��, kt�rym sol� w oku by�y 
ksi�owskie zbytki. Spl�drowano par� �wi�ty�, pobito kilku 
opornych furtian�w, zgwa�cono dwie zakonnice. Ot, wszystko. 
Ca�a rewolucja. Rada miasta wys�a�a list do Marcina Lutra. 
Opustosza�y ko�cio�y i klasztory. Myszy, kt�re wysz�y w 
niedziel� s�u�y� do mszy w ko�ciele �w. Miko�aja, napotka�y 
na swej drodze kota. Jedna okupi�a to spotkanie �yciem, 
pozosta�e odkryciem, �e miejsce bia�ych braciszk�w 
zaj�� drapie�nik z podw�rza, kocur Anzelm.
Przez dziury w witra�ach wpada�o do �rodka s�o�ce i 
go��bie, mo�e jedyny teraz dow�d istnienia Ducha �wi�tego w 
opuszczonym miejscu. Ka�dy wzi�� st�d, co by�o cennego, 
pozosta�y mury, ci�kie �awy, o�tarze odarte z poz�oty, 
uszkodzona ambona i organy, ukryte, cho� wielkie, za 
szerokim balkonem ch�ru. Kt� wyni�s�by organy, chyba �e 
czarci. Pozosta�y te� trzy z czterech d�bowych 
konfesjona��w, czwarty, por�bany na drobno, spalono przed 
wej�ciem. Razem z konfesjona�em sp�on�o kilka ksi��ek i 
rozbebeszona pierzyna, kt�r� jeden z rabusi�w wyrzuci� 
rozdart� z okna plebanii. W�sk� uliczk� pokry� �nieg z 
pierza. By�o zabawy z tym pierzem, zw�aszcza �e w piwnicach 
znaleziono wcze�niej kilkadziesi�t butelek wina. Ci, co do 
niedawna modlili si� w �wi�tyni, teraz w jej murach oddawali 
si� rozpu�cie. Bunt jest buntem, katolicki B�g to ju� �aden 
B�g, wyprowadzi� si�, a protestancki, ten lepszy, jeszcze 
nie zaj�� opuszczonych sza�c�w.
Rze�nik Heinz dokazywa� razem z innymi, wymachiwa� w 
najlepsze rze�nickim no�em - takie czasy mog� ju� nigdy nie 
nadej��. Na ulicach, w t�umie, Heinz czu� si� dobrze, 
s�ucha� domoros�ych kaznodziej�w, kt�rzy zrzuciwszy mnisi 
habit w jedn� noc stawali si� zwolennikami Lutra, a 
nazajutrz dawn� kochank� przedstawiali jako swoj� �on�. 
Celibat - tfu - to jedynie okazja do zgorszenia. Heinz rad 
przyjmowa� wie�ci o niegodziwo�ciach papie�a. W por�wnaniu z 
namiestnikiem Piotrowym rze�nik Heinz m�g� uchodzi� za 
�wi�tego. Tfu - �wi�tego, wszak �wi�ci to tak�e wymys� 
Rzymu. Co jeszcze, co jeszcze - t�um chciwie nadstawia� 
ucha.
Bujne by�y dni, ma�o kto z gawiedzi zasypia� we w�asnym 
��ku. W takiej potrzebie ka�dy si� po�wi�ca�, jak potrafi�. 
Razem z weso�� kompani� Heinz ogo�oci� klasztorn� spi�arni� 
u franciszkan�w - wszystko na chwa�� Bo�� i z 
b�ogos�awie�stwem Marcina Lutra. Czy Luter b�dzie nowym 
papie�em? Podobno nie - tak zapewnia� Mathias, robotnik z 
farbiarni, g�owa mocna jak kamie�.
Z papie�ami koniec, z biskupami, z opatami i ca�� reszt�. 
Ciekawe, czemu patrycjatu nikt nie chce przep�dzi�. Wielka 
szkoda, bo to tak�e z�odzieje i szubrawcy. Po ca�odziennej 
hulance, z g�ow� pe�n� nigdy wcze�niej nie ogl�danych 
obraz�w, szed� Heinz pijany, nogi mu si� pl�ta�y. Wywraca� 
si� kilkakrotnie i o w�asny n�, upadaj�c, skaleczy� dwa 
palce. Za ostatnim razem zasn��, og�uszony upadkiem, na 
przedpro�u kamienicy. Zbudzi� go okrutny zi�b. Wsta�, 
zwr�ci�, co mu na �o��dku ci��y�o i nagle sam, pozbawiony 
towarzyszy, z�y jak czart na nich, �e tak go zostawili, 
wlaz� do najbli�szego ko�cio�a. Tu si� prze�pi� - pomy�la� - 
a rano zobaczymy.
Noc by�a czarna, ponura i bezksi�ycowa. Wn�trze 
ko�cio�a, puste jak rezonansowe pud�o violi da gamba, tote� 
dono�nym echem utrwala�o jego niezgrabne szuranie. Najpierw 
zamierza� wyci�gn�� si� na �awce, spr�bowa�, ale spad�, by�a 
za w�ska. W brzuchu zaburcza�o mu gro�nie. Wsta� ledwo, 
ledwo i dowl�k� si� do konfesjona�u. Otworzy� niskie 
drzwiczki, zachichota�. Zabawimy si� w spowiednika. Zwali� 
si� na twarde siedzisko, st�kn��, a i deska pod nim tak�e. 
Zakl�� ci�ko, szeroko rozpar� si�, daleko wyci�gn�� nogi. 
R�nobarwne �wietliki wirowa�y przed jego oczyma, jakby by� 
na ��ce albo w lesie, w uszach szumia�o granie niewidocznych 
�wierszczy. Wiatr gwizda� w�druj�c po ko�ciele, a potem 
zacz�� wali� drzwiami do zakrystii, a� je zatrzasn�� na 
dobre. Chwa�a Bogu - wymamrota� Heinz. Trzask by� straszny, 
trudno w takim ha�asie zasn�� nawet pijakowi. Taki wiatr, 
jakby si� kto powiesi�.
Myszy biega�y, ale cichutko, nocny ptak pohukiwa�, ale z 
oddali. Heinz m�g� ju� zasn�� spokojnie, m�g� zachrapa� na 
ca�e gard�o, z rozkosz� niczym �piewak z ch�ru, cho�by 
katedralnego. Nabieraj�c powietrze poprzez nozdrza p�cznia�, 
a� j�cza�y pod nim deski, wypuszczaj�c je ustami grzmia�, 
charcza�, skowycza� r�wnie dono�nie jak stary, pokrzy�acki 
m�yn wodny na kanale Raduni. Tusza robi�a swoje, pot�ne 
cielsko przywyk�o zachowywa� si� bez umiaru, z rozmachem. - 
Skromno�� i pokora, kto lubi, niech je bierze - m�wi� Heinz 
przy piwie, popuszczaj�c pasa. "To, co u�yj�, jest moje" - 
tak� mia� maksym�. Teraz co dzie� pili zdrowie zacnych 
braciszk�w i siostrzyczek. Dzi�ki takim okazjom �ycie staje 
si� zno�ne. Bawi� si� na cudzy koszt to nic pi�kniejszego 
pod s�o�cem. Heinz spa�, czarna procesja godzin maszerowa�a 
pod sztandarami jak w Bo�e Cia�o, lecz bez Bo�ego Cia�a. 
G�odne myszy wyjada�y okruchy rozbitych hostii. Na myszy 
czatowa� kot Anzelm.
Pod posadzk� umarli przewracali si� z boku na bok, 
chrz�cili piszczelami, pytali jeden drugiego: - Co nowego? 
Nie wybi�a jeszcze dwunasta, pora, gdy otwiera�y si� ich 
oczy. A Heinz zarzyna� podczas snu �winiaki i wo�y, i owce, 
trudzi� si�, jak nigdy. Nie nad��a�. Ledwo uwin�� si� z 
jednym, a ju� przyprowadzali nast�pne. Mia� r�ce ca�e we 
krwi, lepkiej, paruj�cej. Prawie po kostki brodzi� we krwi 
jak w mule piekielnej rzeki. Rze�nicki n�, o�lizg�y, 
wymyka� mu si� z r�k, pot �cieka� z czo�a, piek� w oczy.
Obudzi�o go stukanie, zrazu ciche, potem dono�niejsze. 
Prosto w ucho przy�o�one do kratki, przez kt�r� spowiednik 
przyjmowa� z ust grzesznika rejestr jego przewin wobec Boga 
i ludzi. Ostatnie chrapni�cie prze�kn�� z trudem, budz�c 
si�.
- Co tam? - odchrz�kn��.
- To ja - dobieg�o zza kratki. W ciemno�ci tu� obok 
ujrza� Heinz blad�, straszliwie blad� twarz.
- Kim jeste�? - spyta� ca�kiem ju� wybity ze snu.
- Grzesznikiem. Przyszed�em po mi�osierdzie.
Heinz mia� w g�owie zam�t, tego si� nie spodziewa�.
- Co?
- Przyszed�em si� wyspowiada� - powt�rzy� nieznajomy. - 
Wariat - pomy�la� Heinz. Pomaca� r�k� szukaj�c no�a, ale go 
nie znalaz�. Musia� wylecie� z pochwy, opu�ci� jak kompani w 
potrzebie. By� mo�e ten n�, co nie przepuszcza� �adnemu 
stworzeniu przyprowadzonemu do rze�ni, by� teraz w r�ku 
tamtego ob��ka�ca z blad� - teraz przyjrza� si� jej uwa�nie 
- trupi� twarz�.
- Wyspowiada� si� - powt�rzy� Heinz jak echo. Nie m�g� 
skupi� my�li, w ustach mia� sucho��, j�zyk mu zesztywnia�. - 
Nie jestem ksi�dzem - rzek� bardziej do siebie, ale cz�owiek 
o bladej twarzy us�ysza�.
- Nie szkodzi. W takiej sytuacji mo�e mnie wyspowiada� 
ktokolwiek, cho�by ty. To przecie� jest gorsze od zarazy. 
Nie ma te� ksi�y - zazgrzyta� z�bami, �ypn�� okiem 
rzeczywi�cie jak szaleniec. Ty�ek Heinza ci��y� zdr�twia�y. 
Przez nogi, od �ydek po kolana, przechodzi�y bolesne 
skurcze. Zachcia�o mi si� spa� w konfesjonale - kl�� w duchu 
�a�o�nie. Wreszcie machn�� r�k�. - Co mi tam.
- Jak chcesz, to m�w, byle nied�ugo, ale rozgrzeszenia i 
tak nie dam, bo nie mog�. Cz�owiek cz�owieka nie mo�e 
rozgrzeszy� - Heinz budzi� si� w Heinzu. - Pojmujesz, zakuty 
�bie?
Blady wstrz�sn�� g�ow�, upad� na kolana ci�ko, jakby 
bezw�adnie. Przez konfesjona�, przez brzuch rze�nika 
przesz�y dziwne pr�dy.
- S�uchaj - zasycza� jak �mija nieznajomy. Heinz, cho� 
niestrachliwy, przestraszy� si�. Postanowi� poczeka�, 
pos�ucha�, mo�e to wszystko dobrze si� sko�czy. W ko�cu nie 
jest u�omkiem, ch�op z niego, co jednym ciosem k�adzie 
wieprzka. To, �e tamten ma n�, o niczym nie przes�dza.
- Zabi�em cz�owieka - us�ysza�.
Zabrzmia�o to gro�nie, niczym ostrze�enie.
- Nie pytasz dlaczego?
Wi�c Heinz spyta� - Dlaczego?
- Bo pope�ni� grzech straszny. Zdepta� nogami hosti�, 
Cia�o Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Ostrzega�em: "Nie r�b 
tego", ale on �mia� si� okropnie. Nie pos�ucha�. Odepchn�� 
mnie. Chcia� si� wysika� przed o�tarzem, a wtedy go zabi�em. 
Uderzy�em tylko raz.
Heinz s�ucha� z zainteresowaniem. Zabi�, bo zdepta� 
hosti�? Wariat - potwierdzi�o si� wcze�niejsze 
przypuszczenie. Niechby tam depta�, niechby nasika�. Co to 
komu mog�o szkodzi�. Je�eli B�g mieszka� w hostii - co 
niepodobna - ukara�by winowajc� osobi�cie. Jego cia�o, jego 
interes.
- A potem?
- Co potem? - zdziwi� si� morderca. - Nie by�o potem i 
nigdy nie b�dzie. Nie ma i nigdy nie b�dzie teraz.
Heinz us�ysza� g�uchy szloch i �al mu si� zrobi�o 
cz�owieka skulonego w ciemno�ci po tamtej stronie kraty. W 
ko�cu to tylko zwyk�y cz�owiek. Powiedzieli, czego ma 
broni�, wi�c broni�. Podczas ka�dej mszy podnosili w g�r� 
op�atek, m�wi�c "Oto jest cia�o moje". Uwierzy�.
Do niedawna Hainz tak�e zadr�a�by przed podeptaniem 
hostii, ale dzi�, po tym wszystkim, co zasz�o, m�g�by to 
zrobi� cho�by zaraz.
- Czym si� zajmujesz? - spyta� jak duchowny.
- By�em tu furtianem. S�u�y�em u braci. Przyj�li mnie. 
Wcze�niej by�em �ebrakiem, synem �ebraka. Nic nie mia�em 
i zn�w nic nie mam. Zabi�em cz�owieka i p�jd� do piek�a. 
Zabi�em siebie na wieczno��.
- Sta�o si�. Nie ty pierwszy ani ostatni. Podczas wojen 
gin� setki ludzi, a to, co si� dzieje teraz, to troch� jak 
wojna.
- Z kim?
- Z Antychrystem. Ofiary musz� by�. Przejd� si� ulicami. 
Zobacz, ile trup�w czeka �aski pogrzebu. Takie czasy. Wola 
Boga wida� jest taka. Inaczej by do tego nie dopu�ci� - 
m�wi� Heinz. 
Tamten p�aka�.
- Ja ci� rozgrzeszam. Masz moje rozgrzeszenie. Od Heinza, 
rze�nika! - wzmocni� g�os dla nadania s�owom w�a�ciwego 
efektu.
Rze�bieni w drewnie �wi�ci katoliccy ze szczyt�w o�tarzy 
spogl�dali na niego poprzez ciemno�c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin