rozdział 22-epilog.docx

(219 KB) Pobierz

456 Ilona Andrews

Bran pochylił się i kichnął.

-    Nienawidzę tego pieprzonego żółwia - prychnął. Uniósł głowę i uśmiechnął się do stojących na stronie kobiet. - Drogie panie - pozdrowił je szar­mancko.

Wyraz zaskoczenia na twarzach dwóch młodszych wiedźm w mgnieniu oka ustąpił miejsca zalotności.

Zbliżyłam się do podestu i wręczyłam jeszcze cie­płą fiolkę krwi wiedźmie-matce.

-    Ogar oddaje swoją krew w dobrej wierze - po­wiedziałam. - Nie oczekuje niczego w zamian, ale ma nadzieję, że pamięć o jego darze przetrwa.

Trzy kobiety tworzące Wyrocznię wstały jedno­cześnie i pochyliły głowy w ukłonie.

-    Widzisz? - Bran wskazał je kciukiem. - Tak właśnie kobiety powinny traktować mężczyzn. Kiedy zobaczymy się następnym razem, masz robić dokład­nie to samo.

-   Prędzej piekło zamarznie.

Wiedźmy usiadły.

-   Miałyśmy umowę - przypomniałam.

Starowina spojrzała na mnie złowrogo.

-    Umowa z kimś takim jak ty nic nie znaczy - wycedziła.

-    Co prawda to tylko przeczucie, ale myślę, że mnie nie lubisz - odwzajemniłam się.

Zauważyłam, że jej palce zaciskają się na podło- kietniku krzesła.

-    Mario... - wyszeptała wiedźma-córka. - Prze­moc nie jest konieczna. Wyrocznia nigdy nie łamie danego słowa.

-    Więc może robić ze mnie głupca - obruszyła się stara.

Dziewczyna wskazała cztery wiedźmy stojące na uboczu.

-    One przemawiają w imieniu seniorki zgroma­dzenia Morrigan. Są tu w charakterze świadków. Pytaj! Co chcesz wiedzieć? Postaram się wszystko wyjaśnić.

-    Oto, co podejrzewam - zaczęłam. - Esmeralda pragnęła władzy, więc utworzyła zgromadzenie, ale brakowało jej wykształcenia i praktyki. Zgromadze­nie zaczęło czcić Morrigan, ale, czy to przez przypa­dek, czy też celowo, Esmeralda pozwoliła, by Mor­irgan wniknął do ich obrządków i zawładnął nimi.

Siedem wiedźm wpatrywało się we mnie uważ­nie. Atmosfera w kopule stawała się coraz bardziej napięta. Postanowiłam brnąć dalej.

-    Podejrzewam, że Morrigan potrafi przechodzić do naszej rzeczywistości podczas wybuchu, kiedy magia jest najpotężniejsza. Robi to za pomocą kot­ła. Morfran również chciał żyć tu, na ziemi, więc albo nauczył Esmeraldę, jak zrobić kopię kotła, albo umożliwił jej kradzież kotła znajdującego się w po­siadaniu legalnego zgromadzenia Morrigan.

Kiedy wypowiedziałam te słowa, zorientowałam się, że albo trafiłam w sedno, albo cztery przedsta­wicielki zgromadzenia Morrigan dostały jednocześ­nie poważnego ataku zaparcia, ponieważ ich twarze nagle stały się czerwone i napięte.

-    Sądzę, że Morfran jest w zmowie z Fomorianami, ale nie wiem dlaczego - ciągnęłam. - Muszę wiedzieć, co wydarzyło się po odprawieniu rytuału, co stało się z matką Jułie i jakie znaczenie ma naszyj­nik małego szamana o imieniu Czerwony.

-    Gdzie jest teraz naszyjnik? - spytał nagle Bran, jakby się przebudził.

-   Nie powiem ci.

Rozłożył ręce.

-    Dlaczego nie? Przecież teraz jestem dobrym facetem!

-    Tego akurat nie mogę być pewna. To kwestia zaufania. Dopóki ktoś nie wyjaśni mi całego tego ba­łaganu, nikt nie dostanie naszyjnika - powiedziałam stanowczym głosem.

-Ja wyjaśnię. - Wiedźma-matka odchyliła się na fotelu. Fresk nad jej głową zaczął się zmieniać - czar­ne linie stawały się coraz bardziej rozmyte. Zarys po­staci Hekate bladł, podczas gdy wizerunek stojącego przed nią kotła nabierał ostrości.

-   Dwa pokolenia wstecz, na początku Przesunię­cia, Morrigan powierzyła kocioł magicznemu zgro­madzeniu - zaczęła wiedźma.

-   No to się pięknie o niego zatroszczyły! - zakpił Bran.

Wiedźma-matka spiorunowała go wzrokiem.

-   Cisza!

-    Nie wiedziałyśmy... - odezwała się nagle jed­na z wiedźm Morrigan. - A bogini nie rozmawiała z nami od czasu ostatniego wybuchu.

Wiedźma-matka gestem dłoni nakazała jej mil­czenie.


384 j Ilona Andrews

-   A zatem - kontynuowała opowieść - kocioł jest wrotami Morrigan do naszego świata. Jego magia działa tylko podczas wybuchu. Morfran bardzo go pragnął, bo także chciał doświadczyć życia. Zawarł porozumienie z wrogami Morrigan, Fomorianami, morskimi demonami, które kiedyś najechały Irlan­dię. W zamian za pomoc, miał wypuścić ich przez kocioł do Innego Świata. Fomorianie nie są boga­mi. Potrzebują tylko odrobiny magii, by tu istnieć. To właśnie oni mieli zostać pierwszymi czcicielami Morfrana w naszym świecie.

-   Zabiłam dziesięciu z nich - wtrąciłam się. - Jak wielu tu dotarło?

-   Nie zabiłaś - stwierdził Bran. - Nie umierają, dopóki ich ciał nie przebije mój bełt. Tak długo, jak kocioł jest zasilany magią wybuchu, mogą bez prze­szkód powracać do życia. A im bliżej kotła się znaj­dują, tym trudniej pozbawić ich sił czy okaleczyć.

Świetnie. Wprost fantastycznie!

-   Nie mogłeś powiedzieć mi tego wcześniej? Na przykład jakieś dwa dni temu?! - krzyknęłam, nie­mal trzęsąc się ze złości.

-   To kwestia zaufania - odparł, naśladując mój głos.

Miałam ochotę go walnąć.

-   No dobrze, ale jak Fomorianie zdobyli kocioł?

Wiedźma-matka westchnęła, składając ręce na

kolanach.

-   Przez wieki kotła strzegły ogary Morrigan i tyl­ko one miały nad nim władzę.

Psy na ścianach podniosły pyski i bezgłośnie za­wyły.

-    Zgromadzenie Morrigan sądziło, że kocioł jest bezpieczny, ponieważ nikt prócz ogara nie ruszyłby go z siedziby zgromadzenia. Ale nie wiedziały, że przed laty jeden z psów zszedł z drogi cnoty.

Wizerunek psa po lewej stronie rozciągnął się i zmienił w postać człowieka.

-    Zostawił Morrigan dla kobiety, a warunki umo­wy zmusiły boginię, by pozwoliła żyć zarówno jemu, jak i jego potomstwu.

W mojej głowie elementy układanki zaczęły łą­czyć się w całość.

-   Czerwony. Gnojek jest potomkiem tego psa.

Wiedźma przytaknęła.

-   To znaczy, że może przenieść kocioł. To on go ukradł? - Sama nie wierzyłam, że to możliwe.

Z twarzy czterech wiedźm Morrigan można było wyczytać, że wolałyby znajdować się w tej chwili gdziekolwiek indziej, byle nie tu.

-    Widziałam ślady nóg kotła. Jest ogromny. Czer­wony mógłby go objąć co najwyżej tyle - dotknęłam palcem wskazującym kciuka. - Jak więc, u licha, go przeniósł? I jak mogłyście nie zauważyć, że ktoś wy­nosi tak gigantyczną rzecz? - To po prostu nie mieś­ciło mi się w głowie.

-    Stał tam praktycznie od zawsze, więc nawet nie przyszło nam do głowy, że mógłby nagle zniknąć. Dopiero po pewnym czasie zorientowałyśmy się, że został zabrany - wyjaśniła jedna z wiedźm.


Rozdział dwudziesty drugi | 4

-   Można go zmniejszyć - odezwał się Bran. - Bę­dzie na tyle mały, że bez problemu włożysz go do kieszeni.

-   Albo naniżesz na sznurek naszyjnika. Cholera! Nie, czekaj, powiedziałeś, że kocioł utrzymuje Fo- morian przy życiu, a więc już go mają. Co zatem jest na naszyjniku?

Bran wzruszył ramionami.

-    Pokrywa. Chłopak ukradł kocioł z miejsca zgro­madzenia, ale zepsuł całą imprezę właśnie wtedy, kiedy kończył rytuał i z kotła wypełzał pierwszy Fo- morianin. Podczas gdy ja byłem zajęty zgrywaniem bohatera, walcząc z tym stworzeniem, mały zwiał z pokrywą.

-Jakie zadanie spełnia pokrywa? - spytałam szybko.

-   Sprawuje władzę nad kotłem.

Walczyłam z chęcią, by siłą wyrwać Branowi z gardła całą tę historię.

-   W jaki sposób?

-    Kiedy przekręcisz pokrywę w jednym kierunku, otrzymasz Kocioł Obfitości. Kiedy w przeciwnym, staje się bramą do świata umarłych. Na całe szczęście po pierwszej partii Fomorian, którzy wyleźli z kot­ła, przekręciłem pokrywę, zmieniając go tym samym w Kocioł Obfitości. Co prawda nadal utrzymuje ich przy życiu, ale dopóki nie zdobędą pokrywy, nie otwo­rzą ponownie bramy i nie sprowadzą tu Morfrana.

-    Co się stanie, jeśli zamiast Morrigan w naszym świecie pojawi się Morfran?


386 I Ilona Andrews

Bran skrzywił się.

-    Kobieto - zaczął lekceważącym tonem - umo­wa jest prosta. Morfran otrzymuje możliwość życia na ziemi, Fomorianie dostają życie i wolność. Jeśli zatem Morfran naprawdę pojawi się w tym świecie, wypuści hordę morskich demonów na miasto. Fo­morianie pragną zemsty na ludziach. Pomyśl przez chwilę, co się może stać.

Spojrzałam na Wyrocznię.

-    Czy on mówi prawdę? - spytałam, choć nie li­czyłam, że wiedźmy zaprzeczą.

Najmłodsza przytaknęła.

-   Tak, mówi prawdę.

-   W takim razie ostatnia rzecz. - Zaczerpnęłam oddechu. - Dlaczego ciągle kradniesz mapy?

Bran westchnął.

-    Kocioł musi zostać umieszczony na skrzyżo­waniu trzech dróg. Skoro mają go Fomorianie, to nie skurczył się, a zatem musieli go przemieścić w sposób fizyczny. Jest tylko kilka miejsc, w których krzyżują się trzy drogi. Kocioł Obfitości nie emanuje magią tak mocno, jak Kocioł Ponownych Narodzin. Trudno wyczuć, gdzie jest. Zakryłem mgłą każde skrzyżowanie ulic w pobliżu Dziury, by go zna­leźć.

To miało sens.

-    Dobra - skapitulowałam. - Pokrywę ma Gro­mada.

Bran uśmiechnął się łobuzersko.

-    Odzyskanie zguby nie powinno być zbyt trud­ne.


456 Ilona Andrews

Wokół jego stóp zawirowały cienkie języki mgły, które po chwili rozproszyły się w powietrzu. Bran stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym znajdował się do tej pory.

-   Ciągle tu jesteś - zauważyłam kpiącym tonem.

-    Wiem o tym! - wrzasnął i zakołysał się. Mgła znów się zagęściła i po chwili znikła. A potem ko­lejny i kolejny raz. - Coś jest nie tak... - wymamro­tał do siebie. - Ty! - Wycelował palec w najmłodszą z wiedźm Wyroczni. - Znajdź Pasterza!

Twarz wiedźmy-córki rozjaśniła się w nieśmiałym uśmiechu, który podkreślił kruchość dziewczyny. W pierwszej chwili myślałam, że śmieje się z absur­dalności polecenia, ale jej oczy stały się szkliste - przyglądała się czemuś, co było daleko od nas, na horyzoncie, który tylko ona mogła zobaczyć. Zdałam sobie sprawę, że używanie daru napełniają radością. Pochyliła się, skoncentrowana, uśmiechnęła szerzej i wreszcie się roześmiała. Melodia jej głosu napełniła kopułę, tryskając energią i słodyczą.

-   Znalazłam go.

Kopuła zatrzęsła się. Buchnęła para, ściana na­przeciw zaczęła blaknąć, przybierając odcień poranka o świcie. Pod szarym niebem unosiła się mgła, po- przebijana stalowymi kolcami sterczącymi z wysypi­ska stalowych odpadów. Ptak stymfalijski usadowił się na iglicy kolejowych szyn, zgniecionych i poskrę­canych tak, jakby jakiś olbrzym próbował związać je w żeglarski węzeł. Szczelina Plastra Miodu.

Mgła rozstąpiła się i ujrzałam Bolgora Pasterza siedzącego na stosie zardzewiałych beczek. Lekki wietrzyk poruszał połami jego habitu. Za nim zama­jaczyła wysoka i bardzo nieforemna postać trzymają­ca krzyż. Poznałam ją. W pełni zregenerowany Ugad. Jak miło, znów będę mogła go zabić.

Przez mgłę kroczyła jeszcze jedna postać. Stalowe śmieci pod jej stopami chrzęściły i zgrzytały, jakby protestując, że miażdży je swym ciężarem. W końcu z mgły wyłonił się szary potwór. Wysoki, barczysty, zbudowany z mięśni i pokryty szarym futrem po­przecinanym ciemniejszymi pasami.

Curran.

Co on, do cholery, robi?

-   ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin