Marcin Wolski - Kwadratura trójkąta 1 (2003).rtf

(461 KB) Pobierz
+kwadratura+

 

+kwadratura+

 

 

 

 

POWIEŚĆ

 

MARCIN WOLSKI

Kwadratura

trójkąta (1)

 

I  NOC WYBORCZA

Pastylka stymulu przypominała w smaku stary rzemień wygarbowany na długo przed wojną herriańską. Stawiała jednak na nogi lepiej niż nocny zefir wiejący krytą terasą pełną kwitnących oleandrinów i teobiscusów.

Drobny mężczyzna w sztruksowej tunice, zdobnej edylskim meandrem łapczywie zaczerpnął powietrza jak ryba rzucona na brzeg. Dochodziła quarta. Słaba poświata brzasku wykrawała na horyzoncie kontury łagodnych wzniesień nazywanych Gajem Florentyńskim. Gwiazdy przybladły. Zapowiadał się piękny dzień. Ważny dzień.

Pod jaśniejącym niebem powoli wyłaniał się kamienny las campanilli i wież medialnych, majestatycznych kopuł kryjących mercatoria, otoczone przez bure gołoborza czternastowiecznych czynszowych insul mieszkalnych. Bliżej hostelu zabudowa rozrzedzała się, a światła fluviarów tonęły w cienistych szpalerach drzew, by zniknąć zupełnie wśród parków i ogrodów. Miejscami tylko rozbłyskały podświetlone łuki wiodące do term i palestronów.

Hostel "Asilium IV" wzniesiono na wyspie, pośrodku rzeki Zielonej, na terenie dawnego gaju poświęconego Junonie. Dzięki kaprysowi architekta wyrastał samotnie pośród budowlanego plebsu i parkowych pawilonów, od wieków dających schronienie kupcom i nierządnicom. Mężczyzna popatrzył w dół. Na trójkątnym skwerze, z tyłu budynku, wśród zerwanych lampionów i tysięcy kolorowych ulotek i czapeczek pracowicie uwijały się śmieciarki. W głębi parku wokół bojowych rotonów kręcili się znudzeni vigilianci municypalni. Co jakiś czas spod frontowego portyku, gdzie kłębiły się tłumy mediaferrów i czuwali najzagorzalsi sympatycy fakcji "Błękitnych", a Quintusa Cedrusa w szczególności, napływały meldunki o nastroju spokoju, powagi i oczekiwania.

Na terasę wyszedł sekuryta o twardych rysach ochroniarza z wyboru, omiótł wzrokiem amatora świeżego powietrza, zatrzymując się na złotej plakietce identyfikacyjnej "Marek Ursin - consulantor". Jego dłoń wykonała gest mogący uchodzić za tradycyjne pozdrowienie, a także zastępować zwrot "Spieprzaj stąd, mały, ale już". Ursin jednak odpowiedział mu tylko uśmiechem. Po czym ruszył w głąb wielkim corridorem. Mijając cubiculę nr 1010 nie odmówił sobie przyjemności zajrzenia do luksusowego wnętrza. Zresztą drzwi były uchylone. Octavia spała. Jasne włosy, rozsypane na poduszce, tworzyły wokół jej głowy świetlisty krąg, a rozchylone usta i długie rzęsy nadawały jej twarzy ów fascynujący wyraz zdziwienia przypominający obrazy ultimiańskich mistrzów ubiegłego stulecia.

Stojąc w smudze światła Marek krótką chwilę wpatrywał się w uśpioną. "Zabrałeś mi ją, Jedyny, zabierz i grzeszne pragnienie" - szepnął bezgłośnie. I wyszedł.

Zaraz za zakrętem niedoświetlonego, wybitego skórą korytarza pęcherzyk ciszy prysnął gwałtownie. Jeszcze parę schodków i consulantor znalazł się na górnej galerii wielokondygnacyjnego perystylu. Okoliczne sale relaksowe tonące w roślinności, zamienione w pomieszczenie sztabowe, wypełniała nadzwyczajna krzątanina. Stukały menscomptery, brzęczały łączniki międzyprowincjonalne.

Całą północną ścianę zajmował ogromny panovid prezentujący świetlistą mapę Innej. W każdej chwili można było rozróżnić seledyn Zewnętrznego i Wewnętrznego Oceanu, amarant gigantycznej Ekumeny oraz intensywny cynober Wandalii. Wzrok przykuwał jednak Archipelag, płonący setkami światełek, ruchliwych, pulsujących, zmiennych. Na każdej z wysp metropolitalnych Federacji rozciągających się po obu stronach równika aż ku zimnym dystryktom Południowego Lądolodu błyskały w trzech rzędach cyferki zmieniające się w miarę napływu wyników. Na samym szczycie panovida w lewym górnym rogu wyświetlał się aktualny bilans - sumy głosów oddane na jedno z trzech nazwisk:

LONGINUS, HERDATUS, CEDRUS

Ursin poszukał wzrokiem patrona. Nigdzie nie dostrzegł charakterystycznej sylwetki Quintusa Cedrusa. Jak z podziemi wyrósł natomiast niezmordowany szef sztabu wyborczego - electorius Rufo Ruffix, ryży, o włosach barbarzyńsko skręconych i tubalnym głosie parweniusza...

- Gdzie się podziewałeś?- szczeknął na Marka. - Quintus cię szuka.

- Gdzie jest?

- We frigidarium, szlifuje wystąpienie, jesteś mu potrzebny. Aha, mamy już wyniki z Nowej Istrii.

- Przegraliśmy?

- Tak, ale zaledwie trzema tysiącami głosów. To i tak dobrze. Jeszcze wczoraj w sondażach dawano tam Herdatusowi przewagę dwustu tysięcy.

- A ten skurwiel Longinus?

- Jeśli nie zgarnie pięciu milionów z Ultimy, wypada z gry.

Marek pośpieszył za nim do frigidarium. Orzeźwiony Cedrus wychodził właśnie z zimnego impluvium. Szczupły, muskularny, jasnowłosy i chłopięcy - ot, młody bóg - ideał wyspiarskiego stylu życia. Mimo nieprzespanej nocy promieniał żywotnością i energią. Z jego niebieskich oczu emanowała inteligencja i pewność siebie. Nawet rywale przyznawali, że Quintus jest bardzo przystojnym mężczyzną. Klasycznych rysów nie mogła oszpecić nawet głęboka szrama na czole.

Dwie najwyraźniej podniecone complementarki zbliżyły się z ręcznikami, ale on ignorował je niczym Jupiter poślednie nimfy.

- Słuchaj, czegoś nie rozumiem - mruknął do Ursina. - Co mi tu napisali o fletni Arfusa... O co w tym chodzi?

Consulantor zmieszał się. Bajka o fałszywym fleciście uwodzącym swą grą zbójców należała do kanonu powiastek dla dzieci. Jak można było jej nie znać?

- Może to rzeczywiście zbyt górnolotne sformułowanie - mruknął.

Od strony caldarium zbliżył się osobnik przypominający rozmiarami mitycznego giganta.

- Założyłem się o 5 aureusów, że szef wygra na Ultimie - rzekł - a wiadomości ciągle nie ma, chociaż Ultima już dawno powinna nadawać wyniki.

- Mamy drobne uszkodzenia na łączach, Druzzusie - powiedział z wyraźną niechęcią Ruffix.

- A Zefiria? - zapytał Marek Ursin.

- Nie chcę zapeszyć... Ale zaraz, już mamy Orelię. Na mękę Syna! Niedobrze.

Na przenośnym wyświetlaczu pojawił się kontur Orelii przypominającej rozkraczonego avozaura i rzędy cyfr. Herdatus: 111 678, Longinus: 77 534, Cedrus: 21 213.

- To niemożliwe - jęknął mały consulantor - przecież wszystkie sondaże...

Jednak po chwili cyferki przeskoczyły do przodu i za trójką pojawił się jeszcze znak nul. Łaziebnice zaklaskały, Ursin zacisnął dłonie. Tylko nie zapeszyć! Zwycięstwo w Orelii było przewidywane właśnie w takich proporcjach.

- Wszystko za mało, na cierń z korony! Mało! - marudził Druzzus. Jak każdy eks-sportowiec lubił sytuacje stuprocentowe.

Informacje z Zefirii nie zmieniły dotychczasowej kolejności. Wciąż prowadził Herdatus, na którego dotąd oddało swe głosy 42 550 333 mieszkańców Archipelagu. Longinus wprawdzie wystartował świetnie, wygrywając pewnie w stołecznej Florentynie, teraz jednak zajmował dopiero trzecie miejsce z wynikiem ledwie trzydziestu dziewięciu milionów. Natomiast Cedrusowi do zwycięstwa nad głównym rywalem brakowało co najmniej ćwierć miliona głosów. Przesądzić miało społeczeństwo Ultimy. Olbrzymiej, żyznej wyspy, prawie kontynentu, z blisko czternastoma milionami wyborców. Szanse Longinusa oceniano tam jako średnie. Sam przed półgodziną poinformował rywali, że w przypadku porażki przekaże całość swojego elektoratu zwycięzcy, zadowalając się funkcją ProNavigatora. Podobna procedura była zresztą przyjęta od lat.

Czas płynął. Na dolnym patio narastały emocje. Szczególnie podniecenie wykazywali młodzi aktywiści Błękitnych, dla których Quintus Cedrus uosabiał nadzieję. "3 razy P" - głosiło jego naczelne hasło wyborcze: postęp, porozumienie, pokój. Konserwatysta Herdatus apelujący do tradycyjnych wartości Archipelagu nie ukrywał konfrontacyjnych zamierzeń: "Żadnych paktów z Ekumeną, żadnego jednostronnego rozbrojenia. Stanowimy ostatnią linię oporu cywilizacji przed despotyzmem. Zniesienie obowiązkowej służby w legionach byłoby samobójstwem". Czyżby ten program miał wygrać?

Tymczasem cały panovid wypełniła twarz podnieconego sprawozdawcy:

- Wszystko wskazuje, że rywale idą łeb w łeb - wołał. - Na Ultimie spływają dane z ostatnich parochii, ale... - tu fala magnetycznych zakłóceń przerwała przekaz.

Wzrok zgromadzonych pobiegł ku mapie. Cyferki wyświetlane w centralnym punkcie Ultimy przeskakiwały jak szalone. Różnica między głosami stronników "Niebieskich" (Cedrus) i "Żółtych" (Herdatus) wahała się między czterystu a sześciuset tysiącami. Przy czym dystans ciągle się zmniejszał. Jednak w zacofanych rejonach górskich szanse Cedrusa fachowcy oceniali jako małe. Ursin dostrzegł, że jego szef ociera pot z czoła. Nie zauważył, kiedy weszła Octavia. Była już ubrana. Zaciskała dłonie tak kurczowo, że aż pobielały jej palce.

330 tysięcy głosów różnicy, 319, 215, 185, 147, znów 152. Teraz wszyscy wpatrywali się wyłącznie w punkt ekranu, gdzie licznik wyświetlał różnicę. W napiętej ciszy słychać było już tylko warkot wentylatorów. I naraz rozległ się wysoki dźwięk obwieszczający zakończenie głosowania. Ursin podniósł głowę. Cyfry znieruchomiały:

Cedrus 48 013 122

Herdatus 47 988 125

Longinus 43 005 011

Raptowna wrzawa, oklaski, wiwaty. Ave, Cedrus! Quintus szybkim krokiem wyszedł z term na galerię obiegającą patio. Wszystko pulsowało wokół niego, a on doszedł do barierki obejmując Octavię. Rufix, Ursin i Druzzus stanęli nieco z tyłu... Stało się! Został trzydziestym drugim SuperNavigatorem Archipelagu, Pierwszym Konsulem, Wielkim Pontifexem, Szefem Legionów i Czterech Flot. Demokratycznym Zwierzchnikiem Federacji.

*

O 4.25, siódmego żeńca, Roku Pańskiego1504 tłum gęsty jak zupa ultimijska wypełnił cały kryty wirydarz "Asilium IV". Kwietne stroje krajowych mediaferrów mieszały się z nakrochmalonymi togami Wandalijczyków i przaśnymi uniformami correspondansów z Ekumeny. Ruffix uwijał się w tej ciżbie jak pracowita pszczoła. Przesuwał, ustawiał, ugniatając tłum niczym ciasto. Ursin z zazdrością obserwował kolegę, usiłując dojść, skąd rudzielec znajdował w sobie tyle sił, inwencji. Pracowali równo, Marek był jednak tak zmęczony, że litery gratulacyjnej bulli od przegranego Longinusa skakały mu przed oczami, natomiast Ruffix wyglądał, jakby właśnie wrócił z dwutygodniowych wczasów w Zefirii. Wytrzymałość barbarzyńskiego materiału? Działanie jakichś nieznanych specyfików? Consulantor mimo zażycia pastylki stymulującej rozpaczliwie walczył z sennością. Naraz Druzzus odwołał go na bok.

- Mamy incydent! Są ranni.

Marek czuje, jak cała senność pryska zmieciona falą gniewu. Tylko tego im brakowało! Czy rzeczywiście zaangażowanie na szefa ochrony, wbrew Ruffixowi, eks-mistrza Federacji w atletyce klasycznej było najszczęśliwszym posunięciem?! Pyta o szczegóły. Naturalnie, "Wściekli"! Mimo ścisłej kontroli grupka "Agressores", przedarła się przed hostel i usiłowała podpalić pojazdy... Oczywiście "Wściekli" są zawsze przeciw wszystkim i wszystkiemu. Gdyby wygrał Herdatus lub Longinus, teraz zapewne atakowaliby ich kwatery.

- Czy ktoś zginął? - niepokoi się Ursin.

- Skończyło się na skaleczeniach, dwóch zabrała salvatoria. Ważne, że naszym chłopakom udało się zatrzymać najagresywniejszego z napastników, niejakiego Nerensa. Piątnik myślał o przekazaniu napastnika w ręce vigiliantów, ale gość zaczął gadać takie głupoty, że pomyślałem o tobie.

- Jakie głupoty?

- Że celowo dołączył do napastników tylko po to, aby trafić w nasze ręce. Chce osobiście przekazać coś Cedrusowi.

- Wymienił jakieś konkrety?

- Chce rozmawiać wyłącznie z Quintusem. "Jak nie - wrzeszczał - to pogadam z pismakami, a wtedy cały Archipelag się zatrzęsie". - Powiadomisz szefa?

- Najpierw sam pomówię z tym ptaszkiem. Po konferencji. Pilnujcie go dobrze.

- Jest na trzynastym, żadnego styku z postronnymi, poza tym jest zdrowo nabuzowany stymulami, posiedzi trochę, to skruszeje.

Druzzus oddala się swym charakterystycznym, lekko kołyszącym się krokiem morskiego wilka. Ursin wraca na salę. Wcale mu się nie uśmiecha przesłuchiwanie intruza. Na co dzień dość miał najróżniejszych deviantissimów i fabulantów usiłujących dopchać się do Cedrusa. A jeszcze "Agressores". Już czwarty z kolei WielkiNavigator będzie miał kłopoty z "Wściekłymi". Na szczęście grupki tych nawiedzeńców, tyle hałaśliwe co rozproszone, z absurdalnymi egalitarnymi hasłami i egzotycznymi doktrynami religijnymi nie znajdywały większego posłuchu w społeczeństwie dobrobytu. Przy stałych postępach relatywizmu i konsumpcjonizmu kogo tak naprawdę interesowały spory Trynitatystów i Unodeistów? Jak mawiał Klaudiusz Settens, "Co nas obchodzi, czy Bóg jest Jednym w Trzech Osobach, czy Trójcą stanowiącą Kolektywne Kierownictwo, skoro naukowo udowodniono, że go nie ma".

Z drugiej strony dość było wskazówek, że cała trynitatystyczna ideologia "Agressores" stanowi jedynie przykrywkę dla dywersyjnej roboty gerontokratów z Ekumeny. Przy zrównoważonych od blisko pół wieku siłach nuklearnych Ekumeny, Archipelagu i Wandalii, zdolnych po wielekroć zniszczyć się nawzajem, konflikt o hegemonię na Innej musiał z konieczności ograniczać się do działalności dywersyjnej i zmagań służb ekstraordynaryjnych. I tu głodna, ale hermetycznie zamknięta Ekumena miała znacznie większe możliwości rozgrywki z otwartym i sytym Archipelagiem. A szło ku jeszcze większej otwartości. Społeczeństwo Federacji wybrało nie twardego Herdatusa czy pragmatycznego Longinusa od lat walczącego w Kurii o środki na obronę, a pięknego jak auriga rydwanu z reklamy stymulów Cedrusa.

- Jak w dniu elekcji zapatruje się Ekscelencja na stosunki z imperium Ekumeny? - padło nagle pytanie correspondansa "Poranka Akropolii". Ursin, który zna swego szefa lepiej niż niejedna libratorka, zauważa to drgnięcie grdyki i minimalny błysk w oku.

- Decydując się na kontynuowanie naszej długoletniej strategii równowagi uczynię wszystko, aby zmniejszać dzielące nas nieufności, zbliżać oba narody, tak aby zachowując swą tożsamość, stawały się bardziej otwartymi na moralne i kulturowe wartości partnera.

- Pan wierzy w taką możliwość?! - przerywa legat Florentyńskiego "Wieńca". - Wierzy pan w koegzystencję nas, wyznawców Jedynego, z tymi aliantami szatana?

- Przepraszam - correspondans ekumeński zrywa się z miejsca - ale to my jesteśmy wyznawcami prawdziwego Boga...

Narasta tumult. Zdezorientowany Cedrus milczy. Błyskawicznie reaguje natomiast Ruffix przeraźliwie dmąc w gwizdek. Nieszablonowy pomysł skutkuje. Emocje cichną. A Quintus odpowiada okrągłymi zdaniami, tak by i Archipelag był zadowolony, i Ekumena cała.

- Mam pytanie - zwraca się niesłychanie spokojnie przedstawiciel agencji "Nowa Wandalia". - Trochę prywatne. Nie wszystko da się wyczytać z oficjalnych życiorysów. Kiedy ekscelencja wpadł po raz pierwszy na pomysł zostania Generalnym Navigatorem Federacji?

Ursin uśmiecha się - zna doskonale odpowiedź szefa. "Półtora roku temu Kierownictwa Fakcji Błękitnych z Orelii, Nowej Istrii i Superiory zwróciły się do mnie z propozycją kandydowania..."

Tymczasem przy wejściu znów pojawia się Druzzus, gestami przywołując Marka.

Ten przeciska się przez tłum rejestrując jeszcze, że elekt recytuje ustaloną formułę po dłuższej, niepotrzebnej pauzie.

- Ten Narens dostał szału - szepce ochroniarz. - Moi ludzie chcieli mu dać coś do picia, ale zaczął krzyczeć, że nie da się sprzątnąć, że musi koniecznie, natychmiast spotkać się z Cedrusem. Pytam, o co chodzi? Ale nawymyślał mi tylko od wynajętych goryli. "Ja - wołał - wychodzę z siebie, udaję deviantisimussa, aby do was dotrzeć i ostrzec Navigatora, a wy mnie potraficie tylko zamknąć. Muszę się z nim widzieć, i to przed inauguracją, bo inaczej pokażę mediom moje notatki, a jego nic nie uratuje". Zaproponowałem, aby sprawę przekazał na piśmie, no to jak nie wybuchnie: "Jakie mam gwarancje, że i ty nie jesteś w spisku?"

- Jesteś pewien, że użył słowa spisek?- pionowa zmarszczka przekreśla czoło Ursina.

- Niczego nie jestem już pewien. Uspokoił się trochę, jak przypaliłem mu zwija i obiecałem, że pogada z nim osobisty sekretarz Quintusa. Obiecałem, że będziemy za kwadrans.

Poczynając od szóstego poziomu hostel pogrążony był we śnie. Na opustoszałych galeriach nie uświadczyłbyś żywej duszy. Wartownik przed drzwiami apartamentu 1311 zdążył już zasnąć. Druzzus potrząsnął nim i kazał otworzyć. Wchodzących uderzył podmuch porannego powietrza. Na wprost wejścia znajdowało się szeroko otwarte okno. Żaluzje podciągnięto. Poza tym dormitorium i pokój kąpielowy świeciły pustką. Przy wilgotnej wannie leżała przepocona tunika Narensa i kłąb ręczników. Druzzus zaglądał do szaf, Marek tymczasem dopadł framugi okiennej. Sześć kondygnacji niżej, na terasie do gry w piłkę, pokrywającym portyk konferencyjny, w płytkim impluvium służącym umywaniu nóg czerniało nagie ciało z rozkrzyżowanymi kończynami.

- Zaiste dziwny sposób ucieczki, wziął kąpiel i wyskoczył na tamten świat? - zastanawiał się. - Na pewno nic nie słyszałeś, Gando? Wchodził tu ktoś? - zwrócił się do strażnika. Ten ciągle półprzytomny pokręcił głową.

- A dokąd prowadzi to przejście? - Ursin wskazał drzwiczki po lewej stronie.

- Do bieliźniarki, ale zamknęliśmy je.

Marek przekręcił klamkę, drzwi ustąpiły. Otwarte okazało się również następne przejście prowadzące na służbową galerię i do wind gospodarczych.

- Co o tym myślisz? - spytał Ursin.

- Facet wziął kąpiel i to w połączeniu ze stymulantami sprawiło, że do reszty pokiełbasiło mu się w głowie, no i...

- Jesteś pewien?

- Niczego nie jestem pewien, zanim nie zbadam wszystkich aspektów sprawy. Gando, wezwij moich ludzi, dyskretnie. Niech dottor Darni zobaczy zwłoki, zdejmijcie odciski z klamek i framugi okna. Dowiedz się też - wskazał maleńkie oczko przy górnej listwie - czy obraz z tego pokoju był rejestrowany...

Ursin przeszedł się po pokoju, zajrzał do szuflad, przetrząsnął ciuchy Narensa.

- Szukasz czegoś? - spytał Druzzus.

- Mówiłeś o jakichś papierach...

- Tak, kiedy klepał się po piersi, słyszałem ich szelest... Ale obawiam się, że je spalił. Widzisz ten popiół na popielniczce... - Urwał. - Tylko jak to zrobił? Przetrząsnęliśmy jego ubranie, wiemy, że nie miał przy sobie żadnej zapalarki. Chyba że ją połknął...

*

Równo z zakończeniem konferencji słońce zajrzało w okna cubikulów "Asilium IV". Prowadząc elekta i jego małżonkę do sypialni Ursin zastanawiał się, czy powiedzieć o wypadku? Postanowił jednak nie psuć im nastroju w tym podniosłym dniu. Ruffix i przybyli pretorianie zaprotokołowali incydent jako samobójstwo, a Marek o niczym innym nie marzył bardziej niż o śnie: "Łóżeczko, łóżeczko, łóżeczko" - szeptały wszystkie komórki jego ciała. Ale jak na złość Morfeusz nie kwapił się z nadejściem.

- To ze zmęczenia - mruczał do siebie consulantor. -Najważniejsze, że mamy sukces. Chociaż, jak miało go nie być. Quintus zawsze był dzieckiem szczęścia. Nawet jeśli od bardzo dawna był sierotą.

 

II CEDRUS SZCZĘŚCIARZ

Trzeci zmieńca Anno Domini 1482 przypadał w spoczynek, jak ze świecka nazywano Dzień Pański. Wiosna tego roku na chłodnej wystawionej na borealne podmuchy Nowej Istrii spóźniała się, a w Góry Gadzie chyba w ogóle nie miała zamiaru zawitać. Szczęściem dzięki ocieplanemu wnętrzu pędnika viapretorianie, dyżurujący opodal krzyżówki dróg w Kanionie Wielkich Nietoperzy, nie mogli uskarżać się na warunki klimatyczne. Najwyżej na nudę. Szef dwuosobowego patrolu Balbo był już mocno zaawansowanym w latach vicepiątnikiem. Roku ledwie brakowało mu do statusu weterana, wyglądał jednak dużo poważniej. Ponoć zapytany przez wizytującego te górskie rejony prowincjała o wiek, odpowiedział rezolutnie: "Mam tyle, na ile wyglądam".

- Wykluczone, tak długo ludzie nie żyją - skomentował dygnitarz.

Tego dnia jednak Balbo nie miał ochoty na żarty. Bezustannie mżyło, z rzadka tylko poryw wiatru przeganiał chmury, wydobywając ze strug deszczu poszarpane piargi i przepaściste żleby. Miejsce, w którym vicepiątnik zwykł zasadzać się na amatorów straceńczej jazdy, cieszyło się złą sławą. Dopiero wzniesiona parę lat później viafasta miała zastąpić krętą drogę skalną półką. Malowniczą w dzień słoneczny, kiedy na zboczach kanionu można było spotkać wygrzewające się wielkie ślamazarne elefantozaury, i diablo niebezpieczną o takiej porze jak ta. Jak na "spoczynek" ruch był słaby. Do południa ukarał jedynie parkę smarkaczy, którzy całując się jak opętani omal nie wypadli z drogi. O 12. 25 dowódca ożywił się, szarpnął wtulonego w siedzenie pomocnika.

- Popatrz! Olimpion senatora!

- Też powód, żeby mnie budzić. Widziałem już go parę razy. Za wodospadem mają taaką rezydencję... - ziewnął widząc, jak złocisty pojazd znika za zakrętem. - Faktycznie wspaniała maszyna. Kilka tysięcy aureusów jak nic...

- Tak, ale żebyś zobaczył pasażerów. Czarny auriga w liberii. Żona w kapeluszu większym niż patelnia. Synowie jak z reklamy środków odżywczych, a córeczka...

- Zdrowa sempiterna - zgodził się viapretorianin. - Obserwowałem ją w oglądniku. Aż ręce swędzą.

- A ja ci powiem, że nie zazdroszczę senatorowi Cedrusowi. Ma wprawdzie wszystko - pieniądze, władzę, rezydencję na Południu, ten dom w górach... Ale czy taki człowiek może jeszcze o czymś marzyć?

- Zaproponuj mu, żeby się ze mną zamienił - prychnął pomocnik. Jego cynobrowe od notorycznego żucia ginny zęby wyszczerzyły się w złośliwym uśmiechu. - Poza tym i taki bogacz ma kłopoty, trzeba synków w życiu ustawić.

- To nie sprawi mu trudności.

- Córeczkę dobrze wydać za mąż.

- Mało chętnych?

- No a żona, podobno pije i zażywa stymulanty...

- To kłopot żony, nie jego.

Wymianę zdań przerwał rozklekotany apolloniak usiłujący dość bezczelnie skrócić sobie drogę przez zamknięty szlak wiodący środkiem rezerwatu. Potem jeszcze jakiś szczeniak na rakietce pogwałcił ograniczenie prędkości. Przekazali jego numery następnemu punktowi kontrolnemu. Pewne urozmaicenie do służby wniosła dopiero kobieta, właścicielka srebrzystej galerietty i olbrzymiej blond peruki sięgającej splotami do połowy ud.

- Strasnie zabłądziłam - mówiła lekko sepleniąc. - Skręciłam chyba w niewłaściwy rozjazd. A wzięłam mały zapas paliwa. Teraz mi się skońcył. Moglibyście pomóc? -mówiąc niskim, gardłowym głosem bezustannie przenosiła wzrok z vicepiątnika na jego zastępcę. Taki wzrok był zdolny kruszyć kamienie. Pomocnik pękł pierwszy.

- Mamy pewien zapas w zbiorniku, ewentualnie można utoczyć...

- Jak ja się panu odwdzięcę. Może... Zatsymam się dzisiaj na noc w cauponie "Na przełęczy". Mogłabym zaprosić tam pana na filiżankę naparu. Proszę o fonik za parę godzin.

Pomocnik przyjął zaproszenie, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zadzwoni, a gdyby nawet, to nie zastanie blondyny.

Dialog przerwał pisk hamulców, z wielkim impetem zahamował niewielki sportowy pędnik nadjeżdżający z naprzeciwka. Wyskoczył z niego kierowca gestykulując w podnieceniu.

- Okropny wypadek przy Czarnym Garbie! Wóz wypadł z szosy, płonie!!!

Popędzili tam jak najrychlej. Przy jedenastym zakręcie dostrzegli miejsce katastrofy. Na żwirze widać było ślady gwałtownego hamowania. Najprawdopodobniej kierowca z niewiadomego powodu zamiast skręcić na łuku w lewo postanowił jechać prosto i dopiero w ostatniej chwili zdecydował się na hamowanie. Czyżby auriga był pijany? Ślad hamowania ciągnął się przez wąski pas pobocza. Dalej widać było wyłamaną barierę. Pędnik musiał wielokrotnie koziołkować po rudoszarym zboczu piargu i teraz leżał na dnie parowu na dachu niczym martwy chrabąszcz. Ogień już się dopalał.

- Olimpion senatora Cedrusa! - wykrzyknął pomocnik i przesadziwszy resztki bariery zaczął opuszczać się po stromym zboczu. Tymczasem Balbo zwrócił się do kierowcy, który zgłosił katastrofę:

- Widział pan, jak doszło do incydentu?

Przeczące kiwnięcie głową.

- A jakichś świadków pan nie widział?

- Nie, pusto jak wymiecione, w czasie całej drogi minęły mnie ledwie dwa wozy, żadnego przechodnia. Jedynie tam na dole, millę stąd - wskazał wijącą się wśród zieleni wstęgę żwirowatej ścieżki - mignął mi zielony dach jakiegoś wehikułu. Pewnie patrol rezerwowy.

- Mogli coś widzieć? - zainteresował się vicepiątnik.

Świadek wzruszył ramionami.

- Jakby dostrzegli, toby się zatrzymali. Zresztą z dołu pewnie niczego nie widać.

Ostrożnie poczęli się w ślad za pomocnikiem opuszczać w stronę dogasającego wraku olimpiona. Im bliżej dna parowu, tym więcej widać było rozrzuconych detali - odprysków szkła, kawałków metalu. Na jednym z krzaków wisiał strzęp kapelusza senatorowej. Nozdrza funkcjonariusza wyczuły mdły swąd spalonych ciał. Zbierało mu się na mdłości. Podszedł bliżej. Ofiary musiały zginąć na miejscu, nie zauważył niczyich prób wydostawania się z wnętrza. I naraz drgnął. Kilkanaście stóp od wraku dostrzegł ludzką rękę wystającą z krzaka ziębokrzewu.

- Tutaj! - krzyknął do pozostałych.

Młody mężczyzna w sportowym ubraniu leżał wbity twarzą w zarośla. Siła wyrzutu musiała być spora, pozbawiła go zarówno butów, jak kaftana. Rozchylając gałązki viapretorianin próbował wydobyć zmasakrowane ciało. Zalana krwią twarz przypominała maskę. Mimo to osiemnastoletni rekordzista gry w piłkę był zbyt znany, aby go nie rozpoznać.

- Pomóżcie mi go wyciągnąć! - Chwycili go za ręce i nogi. I wtedy usłyszeli jęk. Pomocnik omal nie upuścił ciała i począł wołać do salvatorianów, których ambulans właśnie pojawił się na drodze.

- Quintus Cedrus żyje!

Balbo obejrzał złotą bransoletę na przegubie chłopaka. Krew Appolińska z ujemnym odczynnikiem. Rzadka grupa.

- Nie mamy takiej! - jęknął przybyły lekarz.

- Nie szkodzi, zabierzcie go do pędnika, a ja dzwonię do domu. Przypadkowo taką samą grupę ma mój syn - Marek Ursin.

*

Zaiste, czy może być coś mocniejszego nad więzy krwi. Świat spadkobiercy fortuny Cedrusów i zakamarki, w których wegetowali Ursinowie, dzieliło wszystko. Właściwie nie powinni się nawet spotkać. A przecież kiedy po długiej rekonwalescencji Quintus odzyskał zdrowie i poczęła wracać mu pamięć, zadbał o tych, którym zawdzięczał życie. Balbo dostał przeniesienie do Avillei, a jego synowi opłacono studia w najlepszym gimnazjonie, tym samym, do którego po rocznej przerwie powrócił sam Cedrus. Dzieliły ich cztery roczniki, w tym czasie niemal otchłań - Marek był jeszcze pokrytym trądzikiem wyrostkiem, Quintus młodym nobilem, zawracającym w głowach dziewczętom. Ale zawsze kiedy się spotykali, Cedrus traktował go z przyjaźnią. Nie dziw, że z czasem uznanie dla starszego kolegi przerodziło się w uwielbienie i takim pozostało. Doszło do tego, że gdy rozeszła się wieść, iż młody arystokrata ubiega się o przyjęcie do elitarnej Akademii Wielkiej Polityki, ale szanse ma niewielkie, Ursin zapalił w jego intencji kaganek w celli św. Felixa, patrona szczęściarzy.

Rokrocznie Akademia w Villa Superioris przyjmowała dwudziestu jeden najwybitniejszych absolwentów ze wszystkich uczelni Archipelagu. Po jednym z każdej sfederowanej diecezji. Nie było wyjątków. Ani pieniądze, ani pozycja społeczna nie dawały preferencji. Trzeba było być rzeczywiście najlepszym...

Szanse Cedrusa osłabiał brak wpływowego ojca i opóźnienie w nauce po długotrwałej rekonwalescencji. Powszechnie plotkowano o chwilowych nawrotach amnezji, wprawdzie coraz rzadszych, ale dokuczliwych.

Oczywiście, karierę polityczną można było robić i bez dyplomu AWP - mozolnie przepychać się w rejonowych fakcjach, antyszambrować stopień po stopniu zaliczając liktoraty i edylaty, aby uzyskać grubo po sześćdziesiątce trybunat lub togę senatorską. Natomiast absolwent AWP mógł zostać prefektem lub cenzorem zaraz po trzydziestce, a koło czterdziestki sięgnąć nawet po Navigatoriat.

Faworytem z Nowej Istrii był Julius Dexos - absolutny prymus, a przy okazji charyzmatyczny lider młodzieżowej korporacji. Quintus w najlepszym przypadku mógł liczyć na drugą lokatę. Ale drugie czy ostatnie miejsce w grze o wszystko nie miało znaczenia. Na cóż więc mógł liczyć? Że rozdźwięki w Radzie Pięciu Dziekanów doprowadzą do utrącenia kandydatury Dexosa? W końcu nieraz wymóg jednomyślności spowodował utrącenie faworyta i awans kogoś mniej kontrowersyjnego. Choć równocześnie po wielekroć chronił Archipelag przed dopuszczeniem na szczyty ludzi zdolnych, ale niezrównoważonych - histeryków, mitomanów czy egoistów.

Trudno było jednak znaleźć u Dexosa słabe punkty. Zresztą, gdyby nawet z jakiegoś powodu kandydatura Juliusa upadła, i tak Quintus mógł spodziewać się veta ze strony Vellona, sędziwego profesora Etyki Politycznej, przed laty osobistego antagonisty jego ojca. Stary filozof nie krył swej niechęci wobec kandydata. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego. Może do familijnych animozji dołączyła się intuicyjna fobia?

Modlitwy Ursina musiały jednak pomóc. Dwa dni przed Sesją Rady Dziekanów 17 różyna 1484 roku Helena, urocza narzeczona Dexosa, popełniła samobójstwo, rzucając się do rzeki z mostu Apostołów. Oszalały z bólu Julius, który nie potrafił pogodzić się z zadziwiająco krótkim listem pożegnalnym "Odchodzę, wybacz. Helena", nie zjawił się nawet przed obliczem Rady. Resignatio per absentio. Trzeba trafu, że tego samego dnia w czasie burzy śnieżnej uległa katastrofie avionośnia profesora Etyki Politycznej, a on sam ciężko ranny zmarł po paru dniach. Sesję odroczono, zaś nowy szef Katedry Etyki Klaudiusz Settens nie miał już nic przeciwko poparciu Quintusa.

Dalsza kariera Cedrusa (Szczęściarza, jak z czasem zaczęto go nazywać) przebiegała błyskawicznie. Wystrzelił w górę z energią Wielkiego Gejzera z Gadzich Gór. Mozolnie przebijający się przez życie Marek śledził karierę kolegi głównie za pośrednictwem gazet i oglądników. Raz w roku wysyłał powinszowanie z okazji Dnia św. Quintusa i otrzymywał podobny list, gdy obchodzono święto Marka Ewangelisty.

Okazji do ponownego spotkania dostarczył dopiero przed czterema laty zjazd koleżeński i połączony z nim charytatywny bal, bodajże na rzecz inwalidów wojny herriańskiej. Cedrus przybył bardzo spóźniony. Na jego ingres ustały tańce, a muzykanci zagrali "Z Bogiem, z Bogiem, miły bracie". Zaraz zaproszono go na podium. I, niestety, Quintus się nie popisał. Powiedział parę banalnych frazesów i szybko skręcił do popiny. Wyglądał na przemęczonego i błyskawicznie wypił flaszę vinissy. Zaraz potem urażony jakimś przytykiem wdał się w awanturę, wreszcie w bójkę, z której wybawił go Ursin. Po odesłaniu posiniaczonego aurigi-polityka osobiście zaopiekował się przyjacielem.

W onym czasie Marek pracując jako librator mieszkał z matką i dwiema ciotkami w pięciopokojowej mansardzie nad książnicą. Cedrus spędził na tym poddaszu dużo więcej czasu niż zamierzał. Wpierw dwa dni chorował, a następnie przyjął zaproszenie, by zostać dłużej.

- Po raz pierwszy żyję normalnym życiem, poznaje, co to rodzina - zwierzył się po paru dniach.

Dom Ursina był ciasny, ubogi, ale serdeczny. Stare ciotki dogadzały Quintusowi jak mogły. A on czuł się jak odkrywca nowego lądu. Rano biegł z Markiem na nabrzeże, gdzie rybacy wyładowywali świeżo złowione skarby morza, w niczym nie przypominające amorficznych produktów z galeonów przetwórni. Stąd krok tylko dzielił ich od macellum, targu, dla którego ranek oznaczał porę przypływu. Koło południa zapuszczali się w kręte uliczki opodal bazyliki, gdzie rozkładali swoje kramy antykwariusze i woluminiści. Dyskutowali z rozpolitykowaną młodzieżą na schodach palladyńskich, przy czym Quintus w szarej tunice nie zdradzał swych patrycjuszowskich paranteli. Czasem po mocnym naparze w tratorii "U Węglarzy" zaglądali do pobliskiej palestronu, gdzie ze śmiertelną powagą rozstrzygano pozwy o kradzież melonów i szkalowanie w sprzeczkach. Każdy dzień niósł kolejną dawkę niezwykłej powszedniości. Wychowanek prywatnych pedagogów i elitarnych gimnazjonów po raz pierwszy chodził na podmiejskie zabawy, tor wrotkowy, sztuczną ślizgawkę. Ursin, który też wziął urlop, czynił wszystko, aby oderwać przyjaciela od dotychczasowych spraw. Nie było to trudne, Cedrus, zda się, zapominał o polityce. A kiedy jeszcze pojawiła się Octavia...

Tarapeum to niezwykle malownicza część Avillei, właściwie osobne miasteczko uczepione na podobieństwo ptasich gniazd nadmorskich skałek. Część zabudowań pochodzi z VI wieku, reszta nawarstwiała się wraz z kolejnymi epokami (stolica Nowej Istrii uniknęła szczęśliwie zniszczeń w czasach wojen). Naprzeciw skał znajduje się płaska jak brzuch flądry Wysepka Raków. Kiedyś było tam miejsce straceń, później necropolia. Obecnie park - pomnik przeszłości - opanowali bez reszty malarze. Quintus udał się tam w poszukiwaniu jakiejś pamiątki ze swojego istriańskiego epizodu, Marek mu towarzyszył. I obaj równocześnie zobaczyli Octavię... Siedząc na składanej selli w ubabranych farbą pantalonach szybkimi pociągnięciami pędzla zdawała się wyrywać spod powierzchni płótna skały, kamieniczki, zameczek tarapejski. Barwna paleta, burza włosów, skąpane w popołudniowym słońcu, a na dodatek osobliwie szczupła sylwetka wystarczyły, żeby Ursin beznadziejnie się zakochał... A Cedrus?

Następny tydzień przepędzili w trójkę, Octavia zdawała się nie faworyzować nikogo. Ursin zastanawiał się nawet, czy nie walczyć o względy pięknej plastyczki. Rychło jednak, gdy tak wałęsali się po starej Avillei, zauważył, że między Quintusem i Octavią nawiązuje się dodatkowa więź. A którejś nocy urwali się przyjacielowi. Czy wówczas się kochali? Mały bibliotekarz nie prowadził dochodzenia. Cierpiał, aleu miał rezygnować. Cedrus nie.

Kiedy tydzień później senator odjeżdżał do stolicy, wezwany do Kurii na rozpoczynającą się debatę budżetową, wyglądał na odmienionego. Emanował energią i optymizmem. Ściskając ręce przyjaciół wyznał krótko:

- Nie macie pojęcia, jak mi pomogliście.

Ursin do tej pory nie potrafił powiedzieć, na czym polegał ów psychiczny dołek, z którego wyciągnął Quintusa. Rozpad pierwszego, prestiżowego małżeństwa? Znużenie polityką? W każdym razie sądził, że już więcej się nie spotkają. Podobnie przypuszczała Octavia, w której z dnia na dzień był bardziej zakochany... A jednak miesiąc później, po szalonej nocy, podczas której wyznał jej miłość i nie został odtrącony, nawet gdy całował ją nieśmiało między bibliotecznymi regałami, Octavia nic mu nie mówiąc pojechała do stolicy. Wkrótce w plotkarskich periodykach pojawiły się informacje na temat zaręczyn młodego senatora z prowincjonalną pięknością. Pół roku później, a w kilka tygodni po ślubnej ceremonii Marek Ursin otrzymał zaproszenie ze sztabu "Błękitnych" na Superiorze. Akcje Cedrusa na politycznej bursie poszły wtedy bardzo w górę - pojawiające się w jego wystąpieniach akcenty społeczne i ekologiczne, głębokie zrozumienie ludzkich potrzeb  jednały mu zwolenników w środowiskach dotąd podchodzących z rezerwą do programu "Błękitnych". Nominację ułatwiła także choroba jednego z konkurentów i zagadkowe wycofanie się kilku innych z rywalizacji.

Marek poleciał na Superiorę i spotkał się z przyjacielem.

- Kandyduję do Głównego Arbitriatu - wyznał mu Quintus. - Potrzebuję consulantora. Właściwie szefa sekretariatu.

- Ależ ja tego nigdy nie robiłem.

- Ja też nie byłem nigdy Arbitrem - zaśmiał się Cedrus. -Powiem ci otwarcie, bardziej od prawej ręki potrzebuję obok siebie przyjaciela.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin