Liza Marklund i James Patterson - Pocztówkowi zabójcy.pdf

(1452 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
873606617.001.png
JAMES PATTERSON & LIZA MARKLUND
POCZTÓWKOWI
ZABÓJCY
Z angielskiego przełożył ANDRZEJ SZULC
Tytuł oryginału: THE POSTCARD KILLERS
Prolog
1
Paryż, Francja
- Jest bardzo mały - stwierdziła z rozczarowaniem Angielka.
Mac Rudolph roześmiał się, objął ją za szyję i niby
przypadkiem musnął dłonią jej pierś. Nie miała stanika.
- Olej na drewnie - powiedział.- Trzydzieści na dwadzieścia
jeden cali albo siedemdziesiąt siedem na pięćdziesiąt trzy
centymetry. Obraz miał wisieć w jadalni florenckiego kupca
Francesca del Gioconda, ale Leonardo da Vinci nigdy go nie
ukończył.
Poczuł, jak jej sutek sztywnieje pod materiałem. Nie
odsunęła jego ręki.
Sylvia Rudolph stanęła z drugiej strony Angielki i wsunęła jej
rękę pod ramię.
- Nie nazywała się wcale Mona Liza - powiedziała.- Po prostu
Liza. Mona jest włoskim zdrobnieniem, które może oznaczać
„pani" albo „jej wysokość".
Mąż Angielki stał tuż za Sylvią, przyciśnięty do niej przez
tłoczących się ludzi. Bardzo blisko.
- Nie macie ochoty się czegoś napić?- zapytał. Sylvia i Mac
wymienili szybkie spojrzenia. Stali na pierwszym piętrze
skrzydła Denona w Luwrze, w Salle des Etats. Na ścianie
przed nimi wisiał za hartowaną, przeciwodblaskową szybą
najsłynniejszy portret na świecie, a ten facet myślał o piwie?
- Masz rację - powiedział Mac, przesuwając dłonią po plecach
Angielki.- Jest mały. Jadalnia Francesca del Gioconda nie
mogła być zbyt duża. Ty też masz rację - dodał, uśmiechając
się do męża kobiety.- Pora na szampana!
Wyszli z muzeum nowoczesnymi schodami prowadzącymi w
kierunku Porte des Lions. Na dworze powitał ich wiosenny
paryski wieczór. Sylvia wciągnęła w płuca odurzający zapach
spalin, rzeki i świeżo rozwiniętych liści i głośno się
roześmiała.
- Tak się cieszę, że was spotkaliśmy - mruknęła, obejmując
Angielkę.- Miesiąc miodowy jest w porządku, ale trzeba także
obejrzeć kawałek świata, nie mam racji? Zdążyliście już
zajrzeć do Notre Damę?
- Przyjechaliśmy dziś rano - oświadczył zrzędliwie mąż.- Nie
mieliśmy nawet czasu wrzucić coś na ruszt.
- Trzeba temu natychmiast zaradzić - powiedział Mac.-
Znamy cudowną małą knajpkę przy Sekwanie.
- Notre Damę jest fantastyczna - rzekła Sylvia.- To jedna z
pierwszych na świecie gotyckich katedr, z silnymi wpływami
naturalizmu. Zachwyci was jej południowa rozeta - dodała,
całując kobietę w policzek.
Przecięli Sekwanę mostem d'Arcole, minęli katedrę i zeszli
na Quai de Montebello. Ktoś w pobliżu zaczął grać
melancholijną melodię na francuskim akordeonie.
- Zamawiajcie, co chcecie - powiedział Mac, otwierając drzwi
bistra.- My płacimy. Dostali stolik na cztery osoby z
widokiem na rzekę. Zachodzące słońce malowało okoliczne
budynki na krwistoczerwony kolor. Obok przepłynęła bateau
mouche. Akordeonista zaczął grać weselszy kawałek.
Sztywny Brytyjczyk rozluźnił się po paru butelkach wina.
Sylvia poczuła na sobie jego oczy i rozpięła kolejny guzik
cienkiej bluzki. Zauważyła, że Angielka zerka na Maca,
zauroczona jego jasnymi włosami, skórą koloru miodu,
dziewczęcymi rzęsami i silnymi bicepsami.
- To był naprawdę magiczny dzień - powiedziała, zakładając
plecak, kiedy Mac uregulował rachunek.- Muszę mieć coś na
pamiątkę tego wieczoru.
Mac westchnął teatralnie i przyłożył rękę do czoła.
- Dior przy Montaigne jest jeszcze na pewno otwarty -
zagruchała, tuląc się do niego.
- Tam jest strasznie drogo - jęknął Mac. Brytyjska para
głośno się roześmiała.
Pojechali taksówką na Avenue Montaigne. Mac i Sylvia nic
nie kupili, ale Angol wyciągnął kartę kredytową i kupił
paskudny jedwabny szal swojej nowej żonie. Mac ograniczył
się do dwóch butelek Moet & Chandon w pobliskim sklepie z
winami.
Kiedy znaleźli się ponownie na ulicy, wyciągnął skręta,
zapalił go i podał Angielce. Sylvia objęła w pasie mężczyznę i
spojrzała mu prosto w oczy.
- Chcę wypić z wami te dwie butelki - powiedziała.- W
waszym pokoju.
Brytyjczyk przełknął głośno ślinę i spojrzał na swoją żonę.
- Ona może w tym czasie zabawić się z Makiem - szepnęła
Sylvia i pocałowała go.- Mnie to zupełnie nie przeszkadza.
Zatrzymali kolejną taksówkę.
Central Hotel Paris był czystym bezpretensjonalnym
hotelikiem na Montparnasse. Pojechali windą na trzecie
piętro i lekko odurzeni wtoczyli się, chichocząc, do pokoju,
który wychodził na Rue de Maine.
Ściany były słonecznie żółte. Pośrodku pokoju na grubym
niebieskim dywanie stało olbrzymie podwójne łóżko.
- Zaraz otworzę szampana - oznajmił Mac, zabierając jedną z
butelek do łazienki.- Niech nikt nigdzie nie wychodzi.
Sylvia znowu pocałowała Anglika, tym razem bardziej
namiętnie. Zauważyła, że szybciej oddycha i ma chyba pełną
erekcję.
- Spodziewam się, że duży z ciebie chłopiec - powiedziała
uwodzicielskim tonem, gładząc go po wewnętrznej stronie
uda.
Widziała, że Angielka się rumieni. Nie robiła jednak nic, żeby
ich powstrzymać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin