David Morrell - Strach W Garści Pyłu.pdf

(1138 KB) Pobierz
(Microsoft Word - David Morrell - Strach W Gar\234ci Py\263u _m76_.rtf)
David Morrell
Strach w garści pyłu
(Testament)
Przekład Anna Krasko
Wstęp
W 1972 roku coś w podświadomości przypomniało mi o artykule, który czytałem kilka lat
wcześniej, kiedy pisałem powieść Rambo. Pierwsza krew. Skończywszy ją, szukałem tematu do
kolejnej książki i właśnie wtedy, szperając w domowym archiwum, z zadowoleniem odkryłem, że
zachowałem ów artykuł. Analizował proces powstawania i działalność prawicowych organizacji
paramilitarnych w Ameryce pod koniec lat 60, a zwłaszcza grupy zwanej Minutemen. Jej
dowódcy którzy zamierzali wysadzić w powietrze gmach Organizacji Narodów Zjednoczonych,
trafili do więzienia za nielegalne posiadanie broni automatycznej.
Moją uwagę przykuły dwa aspekty artykułu. Po pierwsze – fanatyzm, z jakim członkowie
grupy realizowali swoje zbrojne, rasistowskie cele. Po drugie – niezwykłe zaufanie, jakim ich
dowódcy obdarzyli autora artykułu, pozwalając mu obserwować swoje agresywne ćwiczenia
bojowe, pokazując mu broń, a nawet wpuszczając go do swoich domów.
Zadałem sobie następujące pytanie: załóżmy że dowódcy jednej z takich organizacji –
nazwijmy ją Strażnikami Republiki – mają stanąć przed sądem i żeby zdobyć przychylność opinii
publicznej, zawierają układ z dziennikarzem, polegający na tym, że oni pokażą mu swój
radykalny świat, a w zamian za to on napisze przychylnie o ich rasistowskich celach; co by się
stało, gdyby sumienie owego dziennikarza, przerażonego ich brutalnością i nienawiścią, zmusiło
go do pogwałcenia układu i napisania artykułu zjadliwego i potępiającego, zamiast łagodzącego
i sympatyzującego? Jak zareagowaliby na taką zdradę Strażnicy Republiki?
I tak zacząłem pisać swoją drugą powieść Strach w garści pyłu. Mojego bohatera, Reubena
Bournea, chciałem sprawdzić, wystawiając go na próby które są skutkiem jego zasad moralnych.
Co by było, pomyślałem, gdyby Bourne, który nigdy w życiu nie zaznał prawdziwej przemocy,
pisał również krwawe powieści sensacyjne i gdyby nagle musiał przetrwać w dziczy, polegając
jedynie na czystej teorii, którą wykorzystał podczas pisania książek w rodzaju Rambo. Pierwsza
krew? Innymi słowy, postanowiłem, że Reuben Bourne będzie moim odpowiednikiem i że podzieli
moje obsesyjne obawy o bezpieczeństwo rodziny. O bezpieczeństwo rodziny zawsze lękałem się
najbardziej. Załóżmy, że ktoś jej grozi: jak zareagowałby na to człowiek taki jak ja, człowiek
nastawiony pokojowo, którego w twórczości literackiej – o paradoksie! – pociąga przemoc
i gwałt?
Rozważając przeróżne możliwości, doszedłem do wniosku, że tematy natury pierwotnej
wymagają pierwotnego podejścia, określonej struktury, dzięki której Reuben Bourne mógłby
cofnąć się w czasie i z wygodnego, podmiejskiego domku trafić do dziczy amerykańskiego
pogranicza XIX wieku, a następnie do klaustrofobicznej śnieżnej jaskini, która mogłaby istnieć
już przed trzydziestoma tysiącami lat, gdy na Ziemi pojawili się nasi przodkowie, pierwsi
przedstawiciele homo sapiens. Żeby oddać hołd wielkim ideom mojego ulubionego psychologa
Carla Junga, postanowiłem, że sceneria powieści będzie archetypowa.
Opracowawszy jej strukturę, zdałem sobie sprawę, że muszę zdobyć dużą wiedzę o tym, jak
przetrwać w dzikim nieprzyjaznym środowisku. Profesorskie zwyczaje badawcze zaprowadziły
mnie do biblioteki University of Iowa, lecz książki, które tam znalazłem, bardzo mnie
rozczarowały Odniosłem wrażenie, że ich autorzy pisali je w oparciu o inne książki i że tak samo
jak ja nigdy w życiu nie byli w prawdziwej dziczy. Konieczność pchnęła mnie do konkluzji, że aby
wiarygodnie napisać o walce Reubena Bournea z naturą, muszę tę walkę stoczyć osobiście. I tak
pojechałem na obóz przetrwania zorganizowany przez National Outdoor Leadership School
w Lander, w stanie Wyoming. Przez pięć wyczerpujących tygodni dźwigałem
dwudziestotrzykilogramowy plecak, chodziłem po górach, forsowałem rzeki, marzłem podczas
letnich zamieci śnieżnych, dowiedziałem się mnóstwa ciekawych rzeczy o wyziębieniu organizmu,
o chorobie wysokościowej i o nagłych gwałtownych burzach. Do domu wróciłem o czternaście
kilogramów lżejszy, z nową, twardą jak podeszwa skórą i wielkim szacunkiem dla sił przyrody.
W końcu zasiadłem do pisania, jednak bardzo szybko uznałem, że powieść wymaga większej
różnorodności stylistycznej. Mając w pamięci esej Philipa Younga, ucznia Hemingwaya, mojego
mentora ze studenckich czasów na State University, postanowiłem posłużyć się jego ulubioną
techniką i wkomponowałem w powieść fragmenty, w których cicho, niczym delikatna basowa
nuta, pobrzmiewa echo stylu wielu klasycznych pisarzy amerykańskich: Ihego, Hawthornea,
Melville’a, Faulknera i Hemingwaya. Zawarłem tam nawet cytat z Rambo. Pierwsza krew.
Wytropienie tych wszystkich aluzji będzie dla czytelnika dobrą zabawą.
Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że Strach w garści pyłu uznano za jeden z ważniejszych
horrorów lat 70. W owym czasie nie traktowałem tej powieści jako klasycznego horroru. Jeśli nie
liczyć niesamowitego, przyprawiającego o dreszcze miastawidma, nie ma w niej żadnych
elementów nadprzyrodzonych. Jednakże patrząc wstecz, coraz częściej dochodzę do przekonania,
że określenie „horror” ma swoje uzasadnienie. Powieść jest bez wątpienia posępna. Z niejakim
zdumieniem stwierdzam, że zawiera kilka bardzo dramatycznych i przykrych scen, dlatego
postanowiłem, że już nigdy więcej nie zajrzę w głąb swojej mrocznej duszy równie wnikliwie, jak
uczyniłem to w Strachu w garści pyłu. Być może ów skok w odmęty największych lęków sprawił,
że napisanie tej książki zajęło mi trzy lata.
Początek powieści was poruszy. Początek dlatego, że jest szokujący, koniec dlatego, że jest
kontrowersyjny. Kiedy nad nią pracowałem, wojna w Wietnamie miała się ku końcowi.
Amerykańscy żołnierze ustępowali pola nieprzyjacielowi, amerykańscy cywile podnosili ręce ze
znużoną, niechętną, a w wielu przypadkach zadziorną ulgą. Pomyślałem, że skoro przemoc
w Rambo była swoistym odbiciem przemocy w Wietnamie, Strach w garści pyłu powinien być
odbiciem rozpaczliwego dążenia Ameryki do jak najszybszego pożegnania z bronią. Nie mam
wątpliwości, że niektórzy czytelnicy odczują potrzebę dalszej przemocy. Moim zdaniem w Strachu
w garści pyłu jest jej aż za dużo. Ci, którym to nie wystarczy, powinni zajrzeć w głąb swojej
duszy, bo taki jest właśnie cel tej książki.
Część pierwsza
Zgłoś jeśli naruszono regulamin