O ludkach i niedorobach.pdf

(53 KB) Pobierz
7958811 UNPDF
Bajarka opowiada
O LUDKACH BIEDOROBACH
Żył w jednej wiosce chłop, który był taki biedny, że nieraz
głodował z żoną i z dziećmi, chociaż trudził się od rana do
wieczora.
Jakoś mu się nie wiodło i nie mógł się z biedy wyplątać.
Tak jak ryba, co rzuca się w sieci i rzuca, a wyjścia nie ma.
— Co to się dzieje — mówił do żony. — Inni mają czas
przespać się i odpocząć w niedzielę. Jadła im nigdy nie
brakuje. A ja, sama widzisz, pracuję do siódmego potu i nic z
tego nie wychodzi.
— Wiesz co — powiada żona — jeszcze moja babka mi
mówiła, że są na świecie takie maleńkie ludki biedoroby, co
jak się u kogo zagnieżdżą, to ostatnią koszulę ściągną mu z
grzbietu. Ani kropli mleka, ani jednego jajka, ani skibki
chleba mu nie zostawią. Widać u nas gdziesik takie
biedoroby zalazły w jaką szparę i chcą nas zamorzyć.
Chłop podrapał się w głowę.
— Może to być. Ale jak je wypatrzyć ? I jak je wygnać z
chałupy?
— Przyuważmy pilnie, może je zdybiemy — mówi żona. —
Bo że są u nas takie biedoroby, to pewne. Posadziłam w
sadku kapustę, to mi ją zaraz zryły świnie sąsiada. Bieliłam
płótno na łące, to mi je ktoś ukradł. Dlaczego każdą biedę
coś nagna zawsze prosto na nas? Nawet dym od jakiegoś
czasu nie idzie u nas do komina, tylko się wraca na izbę.
Wszystko na złość.
Wystarał się raz ten chłop o bochenek chleba i kawałek
słoniny na niedzielę. Przyniósł je dzieciom i z tej radości
zaczął im przygrywać na skrzypkach.
A muzykant był z niego nie lada. Za lepszych czasów ho!
ho! jak to on umiał wygrywać! Nikt tak nie potrafił w całej
okolicy. Ale z tej biedy odechciało się nieborakowi grać i
skrzypki ze smyczkiem wisiały na kołku nieme.
Teraz, kiedy zagrał po wieczerzy, dzieci najedzone
zeskoczyły z ławy, wzięły się wesoło pod boki i dalej w
taniec.
Tańczą, przytupują... wtem ojciec patrzy: kto to z jego
dziećmi tańczy? Powyłaziły skądsiś stwory-niestwory, ręce
mają długie jak pajęcze nóżki, szyje cienkie, pyszczki gładkie
i złośliwe. A tyle ich się wyroiło i tak się kręcą, że ich nikt nie
zliczy.
Domyślił się biedak, że to właśnie te ludki biedoroby, o
których żona opowiadała. Przestał grać i wypatrywał, co też
one zrobią, dokąd pójdą.
A psoty niecnoty zakręciły się, zakotłowały i popychając
jedne drugie uciekły pod piec niby robactwo jakie.
„Ehe! kiedy już wiem, gdzie mieszkacie, to się was jakoś
pozbędę, niedojady!", pomyślał chłop.
Doczekał się, aż dzieci posnęły, usiadł przy piecu i pyta
półgłosem:
— Ludki, a może wam ciasno, może wam źle pod piecem?
— Nie, wcale nam nie ciasno — piszczą ludki biedoroby.
— Dobrze nam tu, wygodnie. Zmieściłyśmy się wszystkie.
Chłop wyciągnął rożek od tytoniu i pyta dalej:
— A w ten rożek byście się zmieściły?
— Oho, jeszcze jak! — odpowiadają.
— Chciałbym to widzieć, pokażcie — mówi chłop i podtyka
rożek pod piec. — No, i gdzież jesteście? Jeszcze pod
piecem?
Cienkie głosiki odpowiadają:
— Tu! Tu! Jesteśmy już wszystkie w twoim rożku i
zmieściłyśmy się.
— Wszystkie? Pod piecem nie został ani jeden?
— Ani jeden. Wszystkie tu jesteśmy. Wszystkie!
Chłop tylko na to czekał. Zamknął mocno pokrywkę,
poszedł do opuszczonego młyna i wsunął rożek pod ciężki
kamień młyński.
— Siedźcie tu do skończenia świata, nie chcę was! I wrócił
do domu.
Od tego dnia wszystko mu się odmieniło, wszystko
zaczęło się udawać. Pracował więcej niż inni, więc kiedy
biedoroby przestały mu dokuczać, gospodarka polepszała się
u niego z miesiąca na miesiąc.
Miał już i świnki, i krowę, i parę wołów, i ziarna dość aż
do nowego. Obsprawił całą rodzinę, ubrani byli teraz cało i
dostatnio, aż się sąsiedzi dziwili.
A był tam jeden sąsiad bogaty, najbogatszy w całej wsi,
ale zazdrosny. Nie mógł się uspokoić, kiedy komuś innemu
dobrze się powodziło. Chciałby widzieć dookoła samych
nędzarzy, a on jeden, żeby miał wszystko i niechby mu się
inni kłaniali. Zresztą próżniak to był i chciał żyć z gotowego.
Co miał, to po rodzicach, ale sam niczego nie przyczynił.
Kiedy się ten zazdrośnik przekonał, że tamten biedak
przestał być biedakiem i ma się nie gorzej niż on sam, wciąż
go podglądał, skąd się to bierze. Ale nie odgadł przyczyny.
Poszedł raz do niego i zaczął go zagadywać to tak, to siak,
żeby z niego wyciągnąć, jak to on się dorobił.
— Bo ja com miał, to i mam — powiada — a tobie wciąż
coś przybywa.
— To dlatego, że pracuję od rana do nocy i nie żałuję rąk
— powiedział tamten. — Ot i cała tajemnica.
— No, a przedtem mniej pracowałeś ?
— Nie, nie mniej, ale mi przeszkadzały ludki biedoroby.
Rozpleniły mi się w izbie i wszystko mi psuły, do wszystkiego
się mieszały. Jakem się ich pozbył, to i biedy się pozbyłem.
— Jakeś to zrobił?
— Zwabiłem je do rożka, a potem zamknąłem pokrywkę
mocno i wsadziłem rożek pod kamień młyński w tym
opuszczonym młynie, co stoi nad wyschniętym .strumieniem.
— I one tam siedzą?
— Pewno siedzą, bo nie wróciły.
— Toś sprytnie wymyślił — pochwalił bogaty sąsiad. —
No, na mnie czas, zostawaj zdrów.
Pożegnał się i poszedł.
Ale poszedł nie do swojej chaty, tylko do opuszczonego
młyna. Odszukał rożek pod młyńskim kamieniem i wyjął go.
Otworzył pokrywę i mówi:
— No, biedoroby, wychodźcie na swobodę! Wracajcie do
waszego gospodarza, stęsknił się już za wami.
Ale dziwoludki dalej piszczeć:
— Nie, nie, nie chcemy do niego wracać! Boimy się go. On
jest za mądry, znów wymyśli na nas jakiś sposób. Może nas
całkiem wytraci. Tyś nas wybawił, zlitowałeś się nad nami, to
wolimy pójść do ciebie.
— Ehehe — zakrzyknął bogacz — co mi po was? Nie chcę!
Za nic nie wezmę was do mojej chaty, idźcie precz ode mnie!
Ale gdzie zaś... Psoty niecnoty opadły zazdrośnika jak rój
pszczół, tak że nie mógł się od nich opędzić. Wczepiły mu się
w kaftan, we włosy, nalazły do kieszeni i za pazuchę — nie
dał rady.
Pobiegł do chaty, a one w jednej chwili zeskoczyły z niego
i rozbiegły się po wszystkich kątach. Tak się dobrze
pochowały, że nikt by ich nie znalazł.
Od tego dnia nic się bogaczowi nie wiodło. Bydło mu
wyzdychało, konie ukradli złodzieje, na owce i świnie
przyszła zaraza, zboże nie obrodziło. A na koniec spaliła mu
się chata z całym obejściem.
Zazdrosny bogacz został nędzarzem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin