Wójtowicz Irena - Obcy trup.pdf

(1029 KB) Pobierz
Irena Wójtowicz
Obcy trup
Prószyński i S-ka 2003
Śmiech jest lekiem na całe zło
Upiorne wycie unieruchomiło mnie za kierownicą. Wycie trwało, przenikało mięśnie i
kości, wypełniało przerażeniem, paraliżowało. Zamarłam w bezruchu z papierosem w zębach
i zapalniczką w ręku. Serce stanęło mi w gardle i prawie zaczęłam się dusić. Koszmarny głos
dobiegał z ciemności. Przed sobą miałam tył samochodu Lalki oświetlony reflektorami moje-
go golfa. Otaczała mnie ciemność, w której czaił się las. Wycie dobiegało właśnie stamtąd i
nagle ustało. Zakończyło się jakby szlochem, znacznie cichszym niż poprzednie dźwięki. W
tych ciemnościach przebywała Lalka. Zatrzymała mnie w całkiem prozaicznej sprawie, bo
chciała zrobić siusiu i znalazła sobie właściwe miejsce. Zaraz za kolejowym wiaduktem, na
skraju pustej w tej chwili drogi.
Ogłuszające wycie ustało. Chyba powinnam coś zrobić... Ratować Lalkę!
Paraliż powoli ustępował i gorączkowo zastanawiałam się, co robić. Otworzyłam drzwi,
ich trzask zabrzmiał z siłą granatu. Rzuciło mnie z powrotem do środka. W schowku woziłam
latarkę. Nędzną, co prawda, ale może uda mi się oświetlić chociaż skraj lasu.
Może to napad i chcą nam zabrać samochody? Niedoczekanie! Nie po to walczyłam
przez cztery godziny z pazernym na łapówkę celnikiem, żeby teraz oddać nasze pojazdy. Nie
po to przez trzydzieści kilometrów eskortowałam wieziony na lorze i całkiem sprawny samo-
chód Lalki, żeby jakaś gnida teraz nam go odebrała. Miejsce faktycznie było dobre, lora od-
jechała, żadnych świateł na drodze. Prędzej wedrę się do tego lasu samochodem! Rozjadę
bandytów!
Dźwięk rozległ się ponownie. Tym razem był to bez wątpienia głos Lalki. Modulowane
„aaa” zbliżało się do drogi.
Potężna wściekłość nie opuściła mnie jeszcze i teraz wybuchła na nowo. Nie dam ode-
brać tego samochodu, nawet gdybym miała rozjechać całą mafię, choćby i rosyjską.
1
927318928.003.png 927318928.004.png
Wspomnienia kilkugodzinnych bojów na granicy ponownie doprowadziły mnie do sza-
leństwa.
Wszystko zaczęło się niewinnie, miało być proste i łatwe, nawet przyjemne.
Po dość przykrym rozwodzie z mężem, w którego zaplątałam się w czasie studiów, i po
kilkuletnim pobycie za granicą wróciłam do odmienionego już kraju.
Czekało na mnie mieszkanie i ukochana rodzina, ale nic więcej. Żadnej pracy i żadnych
etatów. Swoim prawniczym wykształceniem mogłam się wypchać.
Próbowałam zatrudnić się w powstających jak grzyby po deszczu prywatnych firmach.
Młodzieńcze lata i naiwność miałam już za sobą, nie aspirowałam do roli ozdoby prezesa i
podawania kawy. Posiadałam umiejętności i wiedzę, ukończoną aplikację radcowską, choć
nie zakończoną egzaminem, znajomość Europy oraz angielskiego i włoskiego.
Wizytowałam potencjalnych pracodawców, prezentujących wschodnioeuropejską ele-
gancję nylonowych dresów i białych skarpetek oraz olśniewających zamożnością mercedesów
lub co najmniej bmw.
Nie podobaliśmy się sobie wzajemnie, zwróciłam się więc w kierunku przedsiębiorstw
państwowych.
Nie byłam całkowitą idiotką, błyskawicznie zatem dostrzegłam, że owe przedsiębior-
stwa z przyczyn niezrozumiałych, ale niewątpliwie wyższego rzędu, zostały skazane na eks-
terminację i unicestwienie.
Pozostała administracja państwowa, której rozwój był odwrotnie proporcjonalny do
rozwoju społecznego i gospodarczego. Kwitła i krzewiła się bujnie i bez przeszkód.
Poniechałam usiłowań, gdy pewna panienka, ubrana w obcisłe legginsy i szydełkową
bluzkę składającą się głównie z dziur, którą nieopatrznie wzięłam za gońca, a która okazała
się naczelnikiem wydziału, powiadomiła mnie krzykliwie, sepleniąc: „Ja tu jezdem, żeby
prawo pilnować, i żadnych prawników nam nie trzeba”.
Pozostawiona własnej inicjatywie i pomysłowości dostrzegłam, że w społeczeństwie
rozkwitła żądza posiadania pojazdów mechanicznych. Jak zwykle, nasze fabryki - chociaż
nasze wyłącznie już ze względu na położenie geograficzne - nie nadążały.
Społeczeństwo na gwałt waliło na zachód, najchętniej do Niemiec, zaopatrując się w
mniej lub bardziej zużyte samochody po kapitalistach. Gdy zobaczyłam w jednym z dzienni-
ków ogłoszenie, że ktoś organizuje wycieczki zbiorowe „w celu. zakupu samochodu”, już
miałam pomysł. Sama dałam na próbę ogłoszenie, że zawiozę, pokażę, potarguję i ułatwię
2
927318928.005.png
wyjazd w interesach. Pomysł chwycił. Od razu zorganizowałam dwie kolejne wyprawy, a
potem założyłam prywatne przedsiębiorstwo turystyki indywidualnej. Pewien kłopot stano-
wił, co prawda, fakt, że nie znałam niemieckiego, ale podłapałam kilka powszechnie używa-
nych zwrotów i przeplatając angielską konwersację niemieckimi frazami, całkiem nieźle nau-
czyłam się targować. Inna sprawa, że zarówno Niemcy, jak i Holendrzy, handlujący używa-
nymi samochodami, gotowi byli się nauczyć nawet chińskiego, byle interes się kręcił. A sły-
szałam co najmniej kilku całkiem sprawnie posługujących się rosyjskim.
Od tego czasu prawie regularnie jeździłam do Niemiec dwa razy w tygodniu. Podróże
lubiłam, a udawaliśmy się głównie do granicy holenderskiej, tam bowiem była obfitość
wszelkiego rodzaju samochodowych eldorado, prozaicznie zwanych autohandlem. Po kilku
podróżach dwa tysiące kilometrów w tę i z powrotem wydawały mi się przejażdżką odbywa-
ną dla przyjemności, tym bardziej, że z reguły wracałam sama i uciążliwych, kapryśnych
klientów wiozłam tylko w jedną stronę.
Na tę wyprawę udałam się jednak wyłącznie z Lalką, miałyśmy dojechać do Osnabrück,
pozałatwiać jej sprawy spadkowe i przywieźć do Polski samochód, który jej z tego spadku
przypadał. Całe Niemcy przejechała na tablicach próbnych, wydanych natychmiast bez żad-
nego ociągania. W moim bagażniku spoczywały takież polskie tablice, które Lalka załatwiła
sobie przed wyjazdem.
Do Świecka dobiłyśmy o dziesiątej wieczorem, na przekroczenie granicy nie czekały-
śmy zbyt długo, półtorej godziny dawało się przeżyć. I gdyby wszystko poszło prawidłowo,
od kilku godzin powinnyśmy już być w domu. Opóźnienie wynikło z uporu obrzydliwego,
żądnego łapówki celnika. Chciał z nas te pieniądze wydobyć na siłę. Głupek nieświadom był
faktu, że wszelki przymus natychmiast wywołuje we mnie nieopanowaną chęć walki.
Zaczął od tego, że zakwestionował prawidłowość wypełnionego przeze mnie formula-
rza SAD. Na domiar był kierownikiem zmiany. Wokół jego uśmiechniętego ryja świńskiego
blondyna zgromadziła się cała załoga zmiany. Celnicy byli bardzo młodzi, ich szef wyglądał
na niewiele więcej niż dwadzieścia pięć lat. Niewątpliwie zgromadzeniu przyświecała żądza
wiedzy i nauki.
Grzeczniutko mnie zapewniał, że SAD jest źle wypełniony, i nieczuły na wszelkie ar-
gumenty, jeszcze grzeczniej stwierdzał, że wie lepiej, choć żadnego konkretnego błędu nie
chciał mi wskazać. Ta grzeczność trochę mnie zmyliła.
Dostrzegłam agencję celną, udałam się więc tam, aby ponownie wypełnili mi formularz.
Uśmiechnięte ryło ponownie zapewniło mnie, że SAD jest źle wypełniony.
3
927318928.006.png
Wtedy wezwałam panienkę z agencji celnej - niech poprawia, zapłaciłam jej za prawi-
dłowe wypisanie tego cholernego druku. No i wybuchła pierwsza awantura.
Panienka wypowiedziała się na temat kompetencji szefa zmiany, nie przebierając w
słowach. Dyskurs toczył się przy mnie i w obecności innych celników. Świński ryj wziął
ogon pod siebie i przyznał, że formularz jest dobrze wypełniony. Rozszalała we mnie wście-
kłość zaćmiła umysł. Wyjęłam SAD wypełniony przez siebie, wskazując, że jest identyczny.
Jego grymasy były szykaną! Utrwalona we mnie praworządność, a może raczej naiwność, nie
dopuszczała myśli, że celnik może domagać się łapówki za sam fakt przekroczenia granicy,
chociaż wszystko było prawidłowe i zgodne z przepisami. Obiecałam mu skargę za szykany.
Bezczelnie wyrwał mi z ręki mój SAD i podarł na oczach wszystkich obecnych.
Pohamowałam wściekłość, uznając, że to koniec korowodów. Nie doceniłam przeciw-
nika. Zażądał dokumentów przewożonego samochodu i ubezpieczenia. Niemieckie tablice
były jeszcze ubezpieczone i ważne do końca następnej doby. Miałam dokumenty. Kazał dołą-
czyć je do druków SAD, a kiedy je oddałam, z uśmiechem wrednej satysfakcji oświadczył, że
z chwilą ich dołączenia stają się nieważne. Trafił mnie piramidalny szlag. Nie miałam już
wątpliwości, że chce wymusić łapówkę, ale zaparłam się w sobie. Pokazałam mu polski do-
wód rejestracyjny na tymczasowe tablice i ubezpieczenie. Przeżyłam chwilę satysfakcji, gdy
opadła mu ze zdziwienia szczęka. Kazał te tablice zamontować.
Resztka przytomności umysłu powstrzymała mnie przed natychmiastowym zabiciem
palanta. Majdrując przypadkowo wożonym w samochodzie śrubokrętem i wsadzonymi mi
przez nie wiadomo kogo kombinerkami, w pocie czoła odkręciłyśmy z Lalką niemieckie ta-
blice i założyłyśmy próbne polskie. Niemieckie tablice wrzuciłam do swojego bagażnika.
Wtedy ten kuzyn wieprza przyszedł, aby stwierdzić, że próbne tablice nie uprawniają do
jazdy. Samochód należy przewieźć na lorze. Musiałam mieć mord w oczach, gdyż błyska-
wicznie, zanim zdołałam wykonać jakikolwiek ruch, zniknął z horyzontu. Rozbawiony perso-
nel postawił przed samochodem dwa znaki i również zniknął, chichocząc.
Mgła wściekłości przesłoniła mi oczy i odebrała głos. Złośliwy wieprz, aby go doży-
wotnio ozdabiał zakręcony ogon, stworzył sytuację bez wyjścia.
Lalka mówiła coś do mnie, ale stan ducha nie pozwalał mi zrozumieć ani słowa. Musia-
łam odzyskać chociaż część władz umysłowych, skupiłam się więc na wykonywaniu głębo-
kich, rytmicznych oddechów. Po kilku minutach takich ćwiczeń mogłam się zastanowić.
Przypomniałam sobie! Niedaleko, kilka kilometrów od granicy, wybudowano stację
benzynową. Z wjazdem, co prawda, pod górę, bo z nieznanych przyczyn ulokowano ją na
stromym zboczu, chociaż po przeciwnej stronie drogi rozciągały się płaskie i puste pola, ale
4
927318928.001.png
nie tak dawno brałam tam benzynę. Coś muszą wiedzieć. Zostawiłam Lalkę przy jej samo-
chodzie i kazałam pilnować, żeby nie podłożyli nam jakiejś świni, przemytu albo innego pa-
skudztwa.
Wskoczyłam do swojego golfa i wystartowałam jak na wyścig. Poganiała mnie wście-
kłość. Nie przysięgnę, że nie warczałam razem z silnikiem.
Mój ukochany, szesnastozaworowy GTI kocha prędką jazdę i z trudem znosi szybkość
niższą od sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Czuję wręcz, że buntuje się wówczas i do-
datkowo warczy ze złości. Powstrzymywany hamulcem utrzymuje pożądaną prędkość, ale
trzeba go pilnować uważnie, gdyż wykorzystuje każdą okazję, by nabrać przyspieszenia. Tym
razem mu nie żałowałam.
Stacja benzynowa pojawiła się bardzo szybko, z przeciwka nic nie jechało i mogłam
wykonywać dowolne ewolucje, startując do wjazdu pod górę.
Ogólnie biorąc, po całym dniu jazdy, atakach wściekłości i miotaniu się przez pół nocy
na granicy byłam niezbyt piękna, rozczochrana i z pewnością nos mi się świecił. Facet na
stacji benzynowej musiał być babiarzem niezłego kalibru, spojrzał bowiem na mnie z takim
ogniem, że przez chwilę gotowa byłam uciec w krzaki dla poprawienia urody. Przeszło mi
natychmiast, ale złość we mnie sklęsła i spokojnie załatwiałam wynajęcie lory.
Trochę poczekaliśmy, bo kierowca jadł kolację. Najwidoczniej wcześniej nie miał czasu
na posiłek. Wraz z podrywaczem wypiłam kawę i wypaliliśmy po papierosie. Oddalenie od
koszmarnej kontroli celnej wyszło mi na zdrowie, odzyskałam równowagę i tym razem ze
śpiewem zwycięstwa na ustach doprowadziłam lorę do samochodu Lalki. Podobno próbowali
ją zgnębić, twierdząc, że o tej porze nie znajdę żadnej pomocy drogowej, ale nawet gdyby
chciała wręczyć im łapówkę, nie miała żadnych szans. W czasie tego kotłowania obie torebki
zamknęłam w swoim golfie i woziłam ze sobą. Nie zostawiłam jej nawet głupiej kartki, nie
mówiąc o paszporcie.
Samochodzik wjechał na lorę, obok kierowcy usiadła Lalka i wyruszyłyśmy wreszcie w
kierunku domu. Uzgodniłam, że lora odstawi nas nie dalej niż trzydzieści kilometrów, potem
pojedziemy same.
Złośliwość odrażającej kreatury blisko spokrewnionej z wieprzem była tak wielka, że
wysłał za nami pojazd z dwoma celnikami. Zawrócili jednak po kilkunastu kilometrach. Po-
moc drogowa dowiozła nas do wiaduktu i pod jego osłoną ściągnęliśmy samochód z lory.
Mogłyśmy wracać do domu na własnych kołach. W tym właśnie miejscu Lalka postanowiła
udać się w las.
5
927318928.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin