Michaels Lynn - I poruszyła się ziemia....doc

(735 KB) Pobierz
LYNN MICHAELS

LYNN MICHAELS

 

PORUSZYŁA SIĘ ZIEMIA…

 

 

 

PROLOG

Zostało niewiele czasu. Powinni być tu lada chwila. Kiedy wczoraj odłożył słuchawkę po roz­mowie ze Smithem, człowiekiem, od którego przez ostatnie pięć lat brał pieniądze, choć go nigdy w ży­ciu nie widział - zrozumiał, że tym razem przyjdą na pewno.

N ajpierw zwolnił personel. Wystawił wszystkim wysokie czeki, oczywiście na rachunek Smitha, a po­tem sprzedał im historyjkę, że zamyka laboratorium i wyJeżdża w teren, testować TAQ - najnowszą apa­raturę. Uwierzyli mu bez zastrzeżeń. Doktor Addi­son Wexler, laureat Nagrody Nobla, nigdy nie kła­mał. Ostatni pracownik wyjechał do Barstow, naj­bliższego cywilizowanego miejsca, niespełna trzy go­dziny temu.

Potem włączył system alarmowy - niezwykle czułe urządzenie, które natychmiast go powiadomi, jeśli ktoś pojawi się w promieniu dziesięciu kilometrów. Na razie syrena milczała, ale Wexler już czuł spływający po czole zimny pot. Przygotował specjalną dyskietkę. Kiedy odezwie się alarm, będzie miał jeszcze dwie minuty. To zupełnie wystarczy, żeby wprowadzić wirus do komputera i zredukować jego pamięć do pseudonaukowego bełkotu.

Zawartość twardego dysku zdążył zniszczyć już wcześniej, a Smithowi wysłał raport, który zawierał olbrzymią ilość obliczeń wystarczająco pogmatwa­nych, żeby zapędzić w kozi róg k,ażdego, kogo sobie Smith upatrzy na jego następcę. Naukowcy nie po­winni do końca zdradzać swoich tajemnic. Nikomu. Nawet rodzonej matce. Sheridan zlekceważył tę zasa­dę, no i proszę, jak skończył ...

No ale Sheridan był głupcem. Podobnie zresztą jak on. Bo on też był głupcem, do tego chciwym i aroganckim.

Wexler siedział w głównym laboratorium i czekał.

Za otaczającymi go ścianami z grubego przyciem­nionego szkła rozciągły się po horyzont piaski pustyni Mojave. Atme kochała pustynię. Dlatego właŚnie tu wybudował swoje laboratorium. Na szczęście Anne już nie żyła, a Rockie kręciła film w Hiszpanii. N a szczęście, bo żadna z nich nie zostawiłaby go samego w takiej chwili.

M ógł jeszcze opuścić stalowe ekrany, zainstalowane zresztą na życzenie Smitha, albo zejść do schronu ... Tylko po co? Niech już lepiej przyjdą i niech to wszystko pareszcie się skończy.

Wziął ze stołu ciężki, okrągło zakończony młotek.

Obok leżała półautomatyczna dziewiątka zjedną kulą w środku i dwa prototypy T AQ, urządzenia wczesnego ostrzegania, służącego do wykrywania drgań sejsmicz­nych. Pięć lat pracy. Dzieło ich życia - jego i Sherida­na. Miałoby teraz wpaść w ręce Smitha?

Uniósł młotek i wtedy usłyszał telefon. To była jego własna, prywatna linia. Zamarł, wpatrzony w migo czące światełko. Tylko dwie osoby znały ten numer. Pierwszej wolałby nigdy w życiu nie spotkać. A druga? Oddałby pięć ostatnich lat, żeby ją jeszcze raz zoba­czyć. Odłożył młotek i podniósł słuchawkę.

- Buenos dźas, tato - odezwała się jego córka.

- Właśnie wróciłam.               .

- Rockie! - Przed oczyma stanęła mu jej twarzy-

czka o zielonych oczach Anne, otoczona masą splą­tanych, ciemnych włosów. - Chyba za wcześnie wró­ciłaś.

- Nie chciałam się rozebrać, więc mnie wylali.

- Podobno miało nie być nagich scen w tym filmie.

- Ale to nie było na planie, tylko w przyczepie

reżysera. - N a moment zamilkła i zaciągnęła się papie­rosem. - Więc pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli wró­cę do domu i dam sobie spokój ż karierą filmową. Może bym się załapała u ciebie w laboratorium? Mówię serio. Jeżeli jeszcze mnie chcesz, tato.

W jej głosie zabrzmiały tłumione łzy. Wexler poczuł ucisk w gardle. Nim wdał się w całą tę aferę ze Smithem i z TAQ marzył o tym, że któregoś dnia Rockie zajmie miejsce Anne.

- Głowa· do góry, Rockie - powiedział, wpa­trzony w rewolwer. - Wexlerowie nigdy 'się nie poddają·

- Nie tym razem. Chcę wrócić do domu i zrobić doktorat z chemi.i. Zawsze mówiłeś, że może mi się to kiedyś przydać. - Znowu zaciągnęła się papierosem. - Chyba że już mnie nie chcesz albo się boisz, że mnie to znudzi i ucieknę do Nowego Jorku, a ciebie zostawię na lodzie.

-: Zawsze chciałem, żebyś tu ze mną była, córeczko. Dobrze o tym wiesz. Tylko że ...

Dźwięk syreny sprawił, że mimowolnie odwrócił się i spojrzał na ekran. Trzy światełka nieubłaganie zbliża­ły się od północnego zachodu.

- Tato? - Głos Rockie zabrzmiał nadspodziewa­nie ostro. - Dlaczego alarm się włączył?

- To tylko burza piaskowa, kochanie. - Wex1er wyciągnął rękę i przekręcił gałkę, żeby ściszyć sygnał. - Burza piaskowa? O tej porze roku? O co chodzi, tato? Co się tam dzieje?

- Wyjaśnię ci to innym razem. Teraz nie mam czasu. - Przytrzymując brodą słuchawkę, Wex1er uru­chomił komputer i wsunął dyskietkę do szczeli­ny. - Zostawiłem ci wiadomość na sekretarce. I nu­mer, pod który masz zadzwonić, jak tylko się roz­łączymy. Zrozumiałaś?

- Przerażasz mnie, tato. Zaraz wyjeżdżam. Dżip jest już załadowany. Będę u ciebie za ...

- Ale mnie już tu nie będzie. Muszę na jakiś. czas wyjechać.

"Na jakiś czas". Niezłe określenie na wieczność.

Palce Wexlera przesunęły się po klawiaturze. Już niemal słyszał monotonny warkot helikopterów i wi­dział tumany piasku, wzbijane przez maszyny, lądują­ce po tej stronie zasieków.

- Chodzi oTAQ, prawda? I o tego wstrętnego typa Smitha? Przecież mi obiecałeś ...

- Kocham cię, Rockie. żegnaj.

Odłożył słuchawkę i tracąc bezcenne sekundy, uPewnił się, że połączenie zostało przerwane. Potem sięgnął po młotek, ale trzonek wyślizgnął mu się z rąk. Kiedy schylił się, żeby go podnieść, usłyszał metaliczny szczęk odbezpieczanej broni. Zaskoczony, zamarł w pół gestu.

Powoli się wyprostował. W drzwiach stał najwięk­szy człowiek, jakiego kiedykolwiek widział. Mierzył do niego z pistoletu maszynowego uzi, który w jego potężnych łapskach wyglądał jak zabawka.

- Smith? - Wex1er zwilżył językiem spierzchnięte wargi.

- Nie, doktorze Wex1er. - Intruz uśmiechnął się i miłym głosem dodał: - Przyjaciele nazywają mnie Conan.

 

 

ROZDZIAŁ

1

Nic nie było w stanie oderwać Nevina Maxwella od jego zadań. Nawet potężny kac, który mógł co naj­wyżej opóźnić moment wyjścia do pracy. Dziś wybiegł z domu o jedenastej trzydzieści, ale zazwyczaj zjawiał się w biurze najpóźniej o dziesiątej.

Pędził autostradą na Manhattan z uczuciem, że głowa mu pęka. Najmniejsza nierówność jezdni powo­dowała ból, jakby ktoś bił go pięścią w czaszkę. Nigdy więcej nie będzie siedział w barze "U Elaine" aż do świtu. Zwłaszcza we wtorek. Choćby rudowłosa pięk­ność miała wyjątkowo ognisty temperament, a blon­dynka niewiarygodnie długie nogi.

Wyjął pocztę ze swojej skrzynki na parkingu i wsiadł do windy. W drodze na czwarte piętro nie przeglądał listów - robił to dopiero za biurkiem - o­parł się tylko o ścianę kabiny i zaczął sobie masować umięśniony żołądek. Robił te ćwiczenia dwa razy dziennie, ale tym razem sprawiały mu rozdzierający ból. No, ale w końcu obie dziewczyny były warte chwilowej niedyspozycji. Zwłaszcza ta blondynka.

. Biuro Maxwella składało się z dwóch pokoi. W po­czekalni stało biurko, którego nikt nigdy nie używał, a szatki na kartoteki służyły wyłącznie jako dekoracja. Maxwell włączył ekspres do kawy, połknął cztery proszki przeciwbólowe i rozsunął zasłony, żeby wpuścić trochę przyćmionego smogiem słońca. Kiedy kawa się zaparzyła, zasiadł przy biurku, żeby przejrzeć pocztę.

Kiedy rozdzwoniła się "gorąca" linia, rzucił w słu­chawkę krótko:

- Maxwell.

- Kevin Maxwell? Z "Maxwell i Spółka, 'Prywatni

Detektywi"? ~ odezwał się spokojny, choć lekko drżą­cy głos, należący bez wątpienia do młodej kobiety.

- Nevin Maxwell - odpowiedział. - Z "Maxwell i Spółka, Prywatni Konsultanci".

- Mówi Rockie Wex1er. Czy pan zna mojego ojca? F oto graficzna pamięć Maxwella nigdy dotąd go nie zawiodła, choć chętnie zapomniałby wiele twarzy i nazwisk. Natomiast Wex1er to nazwisko, którego wolałby nigdy nie usłyszeć;

- Tak, znam doktora Addisona WeX1era.

- Kazał mi zadzwonić do pana. Wie pan może

dlaczego?

- Gdzie pani teraz jest, panno Wexler?

- W Los Angeles.

- ' A pani ojciec?

- Miałam nadzieję, że pan mi to pO"wie.

Skronie Maxwella znów zaczęły pulsować bólem. Po cholernie długiej nocy trochę za wcześnie na takie rozmowy. - Nie widziałem pani ojca ani z nim nie rozma­wiałem od ośmiu lat. Żegnam, panno Wex1er.

Rzucił słuchawkę. Telefon odezwał się po czter­dziestu pięciu sekundach. Pozwolił mu zadzwonić siedem razy, nim w końcu odebrał.

- Słuchaj no, ty gnoju. - Tym razem głos kobiety trząsł się ze złości. - Dwadzieścia minut temu telefono­wałam do ojca. W połowie naszej rozmowy w laborato­rium rozdzwonił się alarm. Ojciec powiedział, że nie ma czasu i że mam skontaktować się z numerem, który mi zostawił na automatycznej sekretarce. T o był pański numer. Potem ojciec się wyłączył. Zadzwoniłam jeszcze raz, ale nikt nie odpowiadał. Próbowałam połączyć się przez centralę, ale telefonistka poinformowała mnie, że linia została uszkodzona. Wobec tego zrobiłam to, o co mnie· prosił - zadzwoniłam do pana. Teraz muszę jak najprędzej dostać się do Barstow.

- Panno Wexler. ..

Trzask rzuconej słuchawki przyprawił Maxwella o dreszcz cierpienia. Rozłączył się, a potem wystukał numer w Springfield. Odebrała automatyczna sek­retarka; "Biuro doktora Leslie Sheridana. Przyjmuję . od poniedziałku do piątku, w godzinach od jedenastej do dwunastej i od trzeciej do piątej. Wydział Nauk o Ziemi, drugie piętro".

- Tu Maxwell - powiedział i odłożył słuchawkę. Kiedy nalewał sobie kolejną kawę, odezwała się linia numer dwa, zarezerwowana tylko dla jego współ­pracowników. Odebrał po trzecim sygnale.

-=- Dzień dobry, Sherry - rzucił do słuchawki.

- Cokolwiek to jest, Max, nie mogę. - Głos doktora

Sheridana brzmiał bardzo stanowczo. - Jest sesja.

- A od czego masz asystentów? Przed chwilą dzwoniła córka Wex1era. Wygląda na to, że jej stary w końcu orżnął niewłaściwego faceta: - Maxwell po­wtórzył rozmowę z Rockie.

- W co się wdał tym razem? Ropa naftowa?

- Tak ostatnio słyszałem. Mógłbyś być w Barstow

o trzeciej?

- Jeszcze jestem przy zdrowych zmysłach, Max.

- Myślałem, że chcesz tej roboty.

- Źle myślałeś. Mówiłem ci, że mamy egzaminy.

Sheridan wyłączył się. Maxell odłożył słuchawkę i powoli dopił kawę. Poczuł, że jego rozdygotane ,serce zaczyna się wreszcie uspokajać.

Skoro Sheridan nie mógł albo nie chciał być w Barstow o trzeciej, to przecież on może zdążyć tam na czwartą.

ROZDZIAŁ

2

O dwunastej trzydzieści Rockie Wexler' dotarła do Barstow. Zatankowała czerwonego' dżipa i napełniła benzyną dodatkowy kanister. Potem kupiła pięć butelek wody destylowanej, dwie-paczki papierosów i gumę do żucia.

Zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła palić w dżipie. Na tylnym siedzeniu spoczywało pięć dwu­dziestolitrowych kanistrów, wypełnionych po brzegi paliwem. Uzupełniła też poziom oleju, choć bardzojej się spieszyło. Gdyby utknęła gdzieś w pół drogi na pustyni,ną pewno nie pomogłoby to ojcu. Zresztą, czy w ogóle uda jej się tam dotrzeć na czas?

System alarmowy laboratorium musiał zostać włą­czony przez ja~ś większy obiekt, poruszający się z dużą prędkością. To nie mogła być burza piaskowa ani pustynny królik, który zaplątał się w zasieki. Alarm został zaprogramowany tak, by wyeliminować tego rodzaju przypadki. Szkoda, że również ojca nie zaprogramowano, by wreszcie zaczął ją traktować jak osobę dorosłą.

Od siedmiu lat żyła na własny rachunek i radziła sobie w każdej sytuacji. Zatankowana benzyna, spraw­dzone opony łącznie z zapasową - i pełny ekwipunek. Śpiwór i koce, plecak z ubraniem na zmianę, apteczka, zapas żywności, peleryna, pionierki, kapelusz, lor­netka, dwuosobowy namiot w kolorze ochronnym i radio z krótkofalówką. Jej dewiza brzmiała: "Zawsze gotowa" ..

Nie na darmo Rockie Wexler od dwudziestu sześciu lat była córką Addisona Wexlera, a przez ostatnich dziesięć lat harcerką.

Sprawdziła jeszcze grubą stalową sprężynę, wciś­niętą za fotel. Kaskader, który dorabiał sobie jako instruktor samoobrony, nauczył ją posługiwać się ekspanderem nie tylko w celu wyrobienia sobie krąg-

łych bicepsów.               .

Wreszcie zasiadła za kierownicą, zapięła pas, nało­żyła słoneczne okulary, wsunęła do ust miętową gumę bez cukru i zostawiając za sobą Barstow, wjechała na pustynię Mojave. Od laboratorium ojca dzieliło ją jeszcze około trzystu kilometrów.

Nastawiła CB na kanał 19 i włączyła detektor, który dostała od ojca na Boże Narodzenie. Wyregulowane na maksymalny zasięg urządzenie było w stanie wyła­pać wszystko, co poruszało się w promieniu pięciu kilometrów.

Ten nietypowy prezent nasunął jej przypuszczenie, że ojciec już wówczas mógł mieć jakieś kłopoty. Nie po raz pierwszy zresztą tak myślała i i nie po raz pierwszy Wexler znalazł się w tarapatach. Niektórzy wręcz twierdzili, że sam się o nie prosił. Rockie przez wiele lat sądziła, że mu zazdroszczą. Ale automatyczna trzydziestka dwójka w samocho-. dowym schowku - urodzinowy prezent od ojca - i dwa prototypy TAQ, które pokazał jej przed wy­jazdem do Hiszpanii, sprawiły, że zmieniła zdanie.

- Pomyśl tylko - powiedziałjej wtedy, ajego błęki­tne oczy płonęły· z podniecenia - już nigdy żadne miasto nie rozsypie się w gruzy. Unikniemy miliar­dowych strat i ocalimy tysiące istnień ludzkich.

- Może być też odwrotnie - zauważyła, dotykając czerwonej gałki na tablicy kontrolnej - wystarczy lek­ko tym pokręcić i masz miliardowe straty i tysiące ofiar.

- Nic nie rozumiesz - upierał się. - Jesteś chemi­kiem, a nie geologiem.

- Jestem aktorką, ale znam podstawy fizyki. Wiem też, że rząd skonfiskował tego typu urządzenia do' wykrywania drgań sejsmicznych ładnych parę lat temu. Uznano je za niebezpieczne i zawodne. Prawdopodob­nie zaszufladkowano je razem z latającymi spodkami i zielonymi ludkami. Jak ty się w to wplątałeś?

- Nie martw się o nasz rząd - rzekł, nie odpowiada­jąc na jej pytanie. - Działam na zlecenie prywatnej fundacji.

Prywatna fundacja przybyła we własnej osobie jakieś dwadzieścia minut później, gigantyczną limuzy­ną o przyciemnianych, prawdopodobnie kuloodpor­nych szybach. Z okna na piętrze Rockie widziała, jak z samochodu wysiada jasnowłosy mężczyzna, w świet­nie skrojonym garniturze.

- Czy to pan Smith, twój dobroczyńca? - spytała.

- Nie, to jego wspólnik, Greer Hanlon - odburk-

nął ojciec. - Nigdy nie widziałem Smitha. Zaczekaj tu, Rockie.

Wyszedł z laboratorium na spotkanie Haniona. Nie podali sobie rąk. Dopiero kiedy ojciec wyjął dyskietkę z kieszeni kitla, Hanlon uśmiechnął się, wziął ją i wręczył doktorowi Wexlerowi cienką białą kopertę.

Szofer Haniona przyglądał się w milczeniu, z ręko­ma skrzyżowanymi na piersi. ~yglądał jak sobowtór Arnolda Schwarieneggera. Kiedy zatrzasnął za Han­lonem drzwi limuzyny, spojrzał w górę, w okna laboratorium. I choć dzieliła ich ściana z przyciem­nianego szkła, grubości trzydziestu centymetrów, Ro­ckie cofnęła się. Była pewna, że ją zobaczył;

- Zauważyłeś wypukłość pod lewą pachą szofe­ra? - spytała ojca, kiedy limuzyna już odjechała.

Ojciec sprawdzał właśnie zawartość koperty.

- Jaką wypukłość? - zapytał niezbyt przytomnie,

zajęty liczenIem zer.

- Automat pod marynarką.

- Ach, to ... - Lekceważąco wzruszył ramionami.

- Nie· wydaje ci się dziwne, że tajemniczy pan

Smith, któremu tak leży na sercu dobro ludzkości, zatrudnia takich zbirów?

- Oj Rockie, Rockie ... - Ojciec potrząsnął głową.

- To nie Hollywood, to samo życie.

- Właśnie to mnie niepokoi.

ł nadal nie dawało jej spokoju. T ak dalece, że kiedy na horyzoncie pojawiły się wzgórza otaczające laborato­rium, musiała raz po rfłZ wycierać dłonie, mokre od potu.

Kiedy drogomierz dżipa wskazał, że od zasieków dzieli ją tylko pięć kilometrów, przestawiła radarowy wykrywacz - wynalazek ojca - z szerokiego zasięgu na statyczny. Ekranik wielkości kieszonkowej gry komputerowej rozbłysnął teraz jak Los Angeles nocą. W miejscu, gdzie znajdowało się laboratorium, jasnym , blaskiem świeciły trzy punkciki.

Rockieotworzyła skrytkę w desce rozdzielczej, wyjęła pistolet, położyła go na kolanach i kolejny raz wytarła spocone dłonie. Nie miała wcale pewności, czy uda jej się kogokolwiek nim przestraszyć, ale na pewno będzie próbować.

Z dwupasmowej autostrady odchodziła wąska, as­faltowa droga, prowadząca do laboratorium. Zjazd nie był oznakowany, a do tego zasypany piaskiem. Rockie zatrzymała się, ale nie dostrzegła śladów opon. Świecące punkciki na terenie laboratorium musiały oznaczać helikoptery.

Skręciła i przez lornetkę dojrzała nieruchorne śmig­ła. Promienie słońca podświetlały je od tyłu i odbijały się od czarnych, stalowych luf automatycznej broni. Co najmniej pół tuzina żołnierzy w pustynnych mun­durach krążyło wzdłuż zasieków, a trzech stało przy bramie.

- Do diabła! ł co teraz?

Rockie opuściła lornetkę i przygryzła wargi. Jej ojciec miał kłopoty, i to poważne. Tak to bywa, kiedy się zdenerwuje faceta, który ukrywa swoją tożsamość i zatrudnia uzbrojonego szofera.

Nie doszłoby, do tego, gdyby żyła jej matka.

Dopiero po jej śmierci, pięć lat temu, Rockie zdała sobie sprawę, jak zręcznie Anne Wexler po­trafiła trzymać w ryzach egocentryzm męża. Od tamtej pory ojciec oszalał. Aparatura TAQ i ·żoł­nierze wokół laboratorium byli tego kolejnym do­wodem.

Niestety, to była jej wina i ona o tym wiedziała. Jak również o tym, i to już od dłuższego czasu, że jako aktorka może być co najwyżej dobrą dublerką, niczym więcej. Tylko że Wexlerowie nigdy się nie poddawali. Albo też nie potrafili odejść we właściwym momencie. Było to może .doŚć naciągane usprawiedliwienie, ale dodało Rockie odwagi. Znowu podniosła do oczu lornetkę·

Mogła oczywiście wezwać lokalną policję przez CB albo krótkofalówką i opowiedzieć, że ojcu odcięto telefon, a przed laboratorium stoją helikoptery. Tylko że laboratoria Wexlera wykonywały również zlecenia rządowe, wobec czego obecność żołnierzy i helikop­terów nie była niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak córki, która przyjechała zobaczyć się z ojcem. Jeżeli ma wzbudzić zainteresowanie policji, musi zdobyć więcej danych. A to będzie możliwe tylko wtedy, gdy uda jej się wejść na teren laboratorium. I to zatajając fakt, że jest córką Wexlera. Będzie udawała turystkę, która zgubiła drogę.

Jako aktorka miała już pewne doświadczenie. Nieraz brała udział w zdjęciach próbnych, które są zmorą wszystkich aktorów. Udawanie, że jest się kimś innym, to pestka w porównaniu z byciem Rockie Wexler. Gdyby miała tylko być sobą, to żaden pro­blem. Ale świat oczekiwał czegoś więcej od Rockie Wexler, pięknej i utalentowanej córki doktora Ad­disona Wexlera.

Na potwierdzenie swoich talentów miała zresztą najlepsze świadectwa ze szkoły średniej i uniwersytecki dyplom z wyróżnieniem. Tylko jaki z tego teraz pożytek? Wzruszyła ramionami i wsunęła pistolet razem z lornetką za fotel. Potem wyjęła ze schowka mapę i rozłożyła ją na sąsiednim siedzeniu.

- Meryl Streep może się schować .. Teraz moja kolej - mruknęła i wcisnęła pedał gazu.

ROZDZIAŁ

3

Jechała powoli, rozglądając się, jakby czegoś szuka­ła. Tak zresztą było. Wypatrywała bodaj najmniej­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin