TOM.pdf

(120 KB) Pobierz
282628484 UNPDF
Traktat o mioci
K iedy mama opowiadała mu bajki, wszystko zawsze dobrze się kończyło. Czerwony
Kapturek pokonywał wilka i ratował babcię, Śpiąca Królewna została ocalona przez
dzielnego księcia, książę rozpoznawał Kopciuszka po idealnie dopasowanym buciku.
Niestety rzeczywistość i dorosłe życie udowodniły, że nie wszystkie bajki mają dobre
zakończenie. Zdarza się, że rycerz nie zdąży na czas wyrwać pięknej dziewczyn ze szponów
okropnego potwora. Zdarza się, że niczego nieświadoma dziewczyna zakochuje się nie w
tym potworze, co trzeba. Zdarza się również, że piękna bajka zmienia się nagle w koszmar,
a dziewczyna do uratowania pada ofiarą swojego wybawiciela. Niedorzeczne? Być może, a
jednak do bólu prawdziwe.
***
Bella nie była pięknością. W zasadzie niczym się nie wyróżniała wśród dziewczyn ze
swojego rocznika, a jednak przyciągała mężczyzn jak lep na muchy. Bezwiednie podążali za
nią, gotowi przybyć na każde kiwnięcie palcem i pełnić rolę pomocnika, mechanika,
przyjaciela czy wybawiciela z każdej opresji. Zadowalali się tym, co im oferowała, złudnie
licząc na coś więcej. Niestety coś więcej nie nadchodziło i było osiągalne tylko dla Edwarda
Cullena. Obojętnie co zrobił, czym się nie przysłużył – zawsze mu wspaniałomyślnie
wybaczała. Zakochany człowiek ma klapki na oczach i chyba najgorsze musi się wydarzyć,
by mógł zrozumieć, że jego wybór był podyktowany mrzonką, bo czymże jest miłość?
Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia
chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią
panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna
przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie
minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i
poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość.
(1)
Odkąd przyjechała do małego Forks, zawładnęła jego światem. Dziękował wszystkim
duchom leśnym za to, że Charlie Swan przyjaźnił się z jego ojcem. Dzięki temu miał
pretekst do spotkań z najcudowniejszą dziewczyną na świecie. Nie dość, że była w jego
oczach piękna, to jeszcze przejawiała zainteresowanie motoryzacją, a Matka Natura
obdarzyła ją mądrością. Lepszej dziewczyny nie mógłby znaleźć. Zresztą i tak miał małe
pole manewru. Wolne Indianki w zbliżonym wieku były jego kuzynkami, nastolatki z
sąsiedniego rezerwatu nie podpadały pod jego gust, ponieważ ich plemię miało dziwny
zwyczaj, wedle którego wszystkie kobiety nosiły krótko ścięte, ledwo zakrywające uszy
włosy, co go całkowicie odrzucało. Podobały mu się tylko długie, najlepiej lekko zakręcone
pukle. W Forks nie było lepiej. Choć młode kobiety nie grzeszyły urodą, to samo tyczyło się
ich intelektu. Nigdy nie mógł odnaleźć tej wymarzonej. Ładnej, delikatnej, ale mądrej i
interesującej osóbki, która dałaby się sobą opiekować. Nie szukał znowuż od tak dawna...
Kiedyś sprawy damsko-męskie nie były mu w głowie, ale Bella wszystko zmieniła.
Zawładnęła nim całkowicie. Spotykali się co najmniej dwa razy w tygodniu. Spacerowali po
łś
plaży, dłubali razem przy jego samochodzie, grali w scrabble i urządzali ogniska z
chłopakami z La Push. Bella cały czas z nim flirtowała. Teraz wiedział, że tak właśnie
okazywała przyjaźń, ale dla niego drobne gesty wiele znaczyły. Przypadkowe zetknięcie
kolan, zderzenie czołami pod maską Rabbita, gdy ona podawała mu klucz francuski.
Zabawa smarem, kiedy to nawzajem gonili się po garażu, a na koniec oblewanie zimną
wodą z ogrodowego węża i w efekcie widok jej przemoczonej, przylegającej do drobnego
ciała koszulki oraz sterczących od zimna sutków. A potem ten spacer po plaży, podczas
którego wtuliła się w jego bok i siedzieli zapatrzeni w horyzont oceanu. Odprowadził ją
wtedy do furgonetki, trzymając za rękę – nie broniła się przed tym gestem, choć wiedział,
że spotyka się z innym. Dostrzegł cień szansy dla siebie, więc postanowił wszystko
postawić na jedną kartę. Kiedy otworzył w gentlemeńskim stylu drzwiczki auta, przyparł ją
niespodziewanie do samochodu. Następnie ujął delikatną szyję swą mocną ręką i zbliżył
wargi do jej malinowych, słodkich ust. Wydawała się być sparaliżowana, lecz po chwili,
gdy poczuła dotyk jego spragnionych warg, oprzytomniała i niczym rażona piorunem
wysunęła się bokiem spod nacisku chłopaka, by po chwili, najmocniej jak potrafiła, uderzyć
go w policzek. Zdezorientowany Indianin odsunął się od samochodu, a szatynka bez słowa
odjechała.
...żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych
zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i
zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie
schowana pod stertami innych spraw... (2)
Nie odzywała się do niego przez dwa tygodnie, choć on dzwonił codziennie. Spotykał się
albo z sygnałem zajętości, albo z bolesną odmową ze strony Charliego, który nie miał
pojęcia, co się między nimi dzieje. Dopiero po otrzymaniu listu zrozumiał, że nie miał
żadnych szans. Tłumaczyła mu o złym odczytaniu sygnałów, o jej platonicznym, wręcz
siostrzanym uczuciu do niego, o tym, że tęskni, ale będą się mogli spotkać, jeśli on
zaakceptuje fakt, iż nigdy nie będą razem, bo jej serce należy do Edwarda.
Nie mógł tak po prostu zapomnieć, odkochać się na zawołanie i, jak za pstryknięciem
palcami, znów odgrywać rolę przyjaciela.
Czuł, że nie może zabić tej miłości. Zagnieździła się gdzieś w środku i nie pozwalała się
unicestwić. Niczym wirus rozprzestrzeniony we wszystkich komórkach, wszystkich
członkach ciała, nieomal doprowadzała go do szału. Był całkowicie uwikłany w szponach
miłości bez szans na szczęśliwe zakończenie. Ponadto obiekt jego uczuć podlegał temu
samemu opętaniu, choć ze szczęśliwszym dla siebie skutkiem. Co mu więc pozostało?
Złość? Obrażenie się na cały świat? Krzyk? To tylko półśrodki, które pomagają niczym
przeciwbólowa tabletka. Przez krótki czas wydaje się, że objawy zniknęły, odczuwasz ulgę,
ale gdy substancja przestaje działać, ból wraca ze zdwojoną siłą. Jedynym wyjściem było
zapomnienie. Postanowił jeszcze intensywniej ćwiczyć nad muskulaturą ciała, która i tak
była już bardzo imponująca. Naprawiał stare silniki, siedział po nocach w garażu
przystosowanym na warsztat i zapominał się dzięki pasji. Zapisał się na kurs taekwondo, by
zredukować gniew, pojawiający się na myśl o rywalu. Ponadto patrolował teren rezerwatu, a
po nocach uczył się do egzaminu końcowego. Billy nie wiedział, skąd chłopak czerpie siłę –
martwił się o syna, bo ten nie dopuszczał go do siebie. Nie pozwalał sobie pomóc. Próba
zdławienia uczucia nie miała szans na powodzenie. Miłość - to coś, co czuł do Belli zwane
miłością, nie chciało umrzeć, choć próbował z całych sił to stłamsić.
Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno. (3)
Rozsądek podpowiadał mu, że najlepszym wyjściem z sytuacji, będzie poszukanie
zastępstwa. Czy istnieje substytut miłości? Na początku próbował go znaleźć. Rozglądał się
za dziewczyną, która choć trochę będzie podobna do ideału, ale podobieństwo do ideału,
czyli Belli było tylko przekleństwem... Poznał Kelly na imprezie w rezerwacie Makah.
Kelly pochodziła z Neah Bay i nie była Indianką. Miała coś z Belli – przyciągała
przedmioty martwe lub padała ich ofiarą, zabawnie się uśmiechała. Jej twarz okalały fale
bujnych brązowych włosów nieco dłuższych niż u Belli, ale pocieniowanych tak, że
poszczególne kosmyki wywijały się, przypominając wzburzony ocean. Rumieniła się za
każdym razem, gdy na nią spojrzał – takiej reakcji pożądał od Swanówny, ale zadowalał się
jej imitacją. Spotykał się z Kelly już przez niecały miesiąc. Ponad godzinne wycieczki
samochodem do Neah Bay i tak samo długie powroty skutkowały zaniedbaniem pewnych
obowiązków, ale Billy przymykał oko na słabsze stopnie, a koledzy ze sfory brali za niego
patrole tak, jak kiedyś on za nich. Wszyscy cieszyli się, że fatalne zauroczenie minęło, a
Jacob znalazł sobie wreszcie drugą połówkę.
To co przyjemne nie trwa długo, niestety. Nawet Jake uwierzył, że uleczył się z miłości do
wielbicielki krwiopijców i znów będzie mógł się z nią spotykać na gruncie koleżeńskim. Jak
bardzo się mylił, przekonał się pewnego wieczora. Zaprosił Kelly do Port Angeles, by
świętować ich pierwszą miesięcznice. Śmiał się z dziewczyny, że tak się tym ekscytuje, ale
nie pokazał tego po sobie. Dla niego był to dzień jak każdy inny, a uczcić planował wspólny
rok razem. Jednak Leah powiedziała mu, że kobiety uwielbiają romantyków i
niespodzianki, a wręcz szaleją za mężczyznami, którzy pamiętają o datach, rocznicach,
urodzinach i wszelkich dziwnych uroczystościach.
- Cześć, Kelly. Dzisiaj nie mogę do ciebie przyjechać – powiedział przez telefon. - Nie, nie.
Nic się nie stało, po prostu mam zaległości w szkole i muszę napisać pracę z historii, żeby
podnieść ocenę.
- Nie, głuptasku. Nie mogłaś jej za mnie przygotować. To by było oszukiwanie, prawda?
- Wiem, wiem, że dla ciebie to nic wielkiego, ale wolałbym wiedzieć, co „napisałem”, -
zaakcentował ostatnie słowo - żeby nie wyjść na idiotę. Słuchaj kotku, ubierz się jutro
ładnie. Przyjadę po ciebie o siedemnastej i wyskoczymy gdzieś, dobrze?
- Nie, nie powiedziałem przecież, że źle się ubierasz – odpowiedział najwidoczniej na
pretensje dziewczyny. - Źle się wyraziłem. Chciałem powiedzieć, żebyś założyła coś
uroczystego.
- Do jutra, pa. Też za tobą tęsknię, Tak, skarbie, będę punktualnie. Nie, ty się rozłącz. Okej.
Buziaki. Pa.
Rozmawianie przez telefon z Kelly Lewis było niekończącym się maratonem, dlatego wołał
codziennie spędzić trzy godziny w aucie, słuchając dobrej muzyki, a potem półtorej godziny
na kanapie, oglądając film i mając przy sobie nic nieoczekujące delikatne, ciepłe ciało
kobiety. Nie czuł się wtedy samotny. A poza tym często zostawał na kolacji, co sobie
chwalił, bo pani Lewis była najlepszą kucharką, jaką znał. Nawet zapiekanki Belli nie
mogły konkurować z jedzeniem serwowanym u Lewisów.
Jutro wielki dzień. Dziwne było to, że Jake, choć uznawał Kelly za swoją dziewczynę, a ona
traktowała go jak własnego chłopaka, nigdy jej nie pocałował. Przytulali się, trzymali za
rękę, wygłupiali, ale nigdy nie doszło do przypieczętowania związku całusem. Być może
powodem były traumatyczne doświadczenia po pierwszym pocałunku. A może bał się, że
wszystko, co udało mu się zbudować - to życie po życiu runie jak domek z kart, jak
drewniana chatka bez fundamentów. Postanowił, że musi się przemóc. Kelly smutniała za
każdym razem, kiedy się wymigiwał od tego intymnego zbliżenia. Czas przejść na następny
poziom – zaryzykować, spróbować. Zaplanował, że skorzysta z okazji miesięcznicy.
Zabierze ją do restauracji, kupi kwiaty, a potem pójdą do samochodowego kina na jakiś
romantyczny film i wtedy ją pocałuje.
Wszystko szło zgodnie z zamierzeniami, do czasu gdy, wychodząc z restauracji, nie wpadli
na Bellę i Edwarda.
Krótka niezręczna cisza, sztuczna wymiana życzliwości i lekko tlący się w nim płomień
nadziei został zdmuchnięty. Kelly wyczuła zamianę w jego zachowaniu, ale starała się tego
nie okazywać. W kinie samochodowym przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem.
Trwali tak, wyczuwając napięcie między sobą. Obróciła delikatnie jego głowę i złożyła
pocałunek na gorących wargach. Odwzajemnił pieszczotę ze zdwojoną siłą, całował tak
intensywnie i natarczywie, jakby zaraz miała zniknąć. Odsunęła się lekko, by nabrać
powietrza.
- Spokojnie, nie ucieknę. - Wzięła głęboki oddech i postanowiła odważyć się na wyznanie. -
Chyba się w tobie zakochałam, Jake.
- Ja w tobie też, Bello – odparł, nie zastanawiając się, co mówi, a ona trzasnęła drzwiczkami
i uciekła. Szybko ją dogonił – szamotała się, płakała, krzyczała. W końcu uspokojona dała
się odwieść do domu. Oboje milczeli. On nie wiedział, jak załagodzić sytuację.
Wyjaśnienia, że to tylko przejęzyczenie były bezzasadne. Ona nie chciała nic mówić. Nie
widziała sensu. Jake nie był jej. Nigdy.
- Żegnaj, Black. I proszę, nie pojawiaj się więcej w Neah Bay. Nie chcę cię już nigdy więcej
widzieć – odparła na odchodnym, dławiąc łzy. Nawet na niego nie spojrzała.
Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć,
nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się
w sobie.(4)
Nie można znaleźć substytutu miłości. Ona sama w sobie jest nie do podrobienia.
Wystarczyło, że raz ją zobaczył. Zakazany owoc. Niespełnione marzenie.
A potem tylko sen, sen i sen. Nicość i marazm nie do przezwyciężenia.
Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość
jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej
szczęścia, czasem wbrew własnemu.(5)
Jake po fazie alienacji, postanowił zaakceptować wybór swojej miłości. Miesiącami bił się z
własnymi myślami. Nie mógł jej zmusić do odkochania, nie mógł przekonać, by kochała
jego. Jedyne co mu pozostało, to czerpać radość z jej szczęścia, zapominając o sobie.
Powoli odbudował relację z Bellą. Założył maskę, choć teatr, w którym grał, nie był mu
przychylny. Ale grał dobrze. Tak dobrze, że zyskał jej zaufanie i znów mógł mieć ją dla
siebie przez kilka godzin w tygodniu. Czasem w weekendy, gdy jej chłopak wyjeżdżał na
polowanie, a ona nie miała nic do roboty. Idylla trwała do czasu.
Pewien indiański chłopiec zapytał kiedyś dziadka:
- Co sądzisz o sytuacji na świecie?
Dziadek odpowiedział:
- Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia
miłość, przebaczenie i pokój.
- Który zwycięży? - chciał wiedzieć chłopiec.
- Ten, którego karmię - odrzekł na to dziadek. (6)
Od miłości do nienawiści droga jest krótka. Black przekonał się o tym na własnej skórze, bo
to drugie uczucie zawładnęło nim kompletnie, kiedy najmniej się tego się nie spodziewał.
Bella oświadczyła mu, że spodziewa się dziecka z pijawką. Ich ślub zniósł z wielkim bólem.
Wiedział, że coś się skończyło, że symbolicznie złączyła się z wampirem jeszcze ciaśniej,
ale dziecko? Dziecko zawsze zmieniało rzeczywistość wokół. Znienawidził Bellę, gdy
postanowiła urodzić potomka Edwarda. Ciąża przebiegła nienaturalnie szybko i bardzo
osłabiała dziewczynę. Była cieniem człowieka. Mimo złego stanu, nie pozwalała tknąć
swojego brzucha. Jeszcze bardziej niż jej nienawidził tego, co w niej rosło i wysysało
wszystkie siły. Nienawidził Edwarda, za to, że na to pozwalał, stojąc bezczynnie z tym
swoim tępym bólem na twarzy. Nienawiść w nim zwyciężała i choć służył Belli ciepłem
oraz pomocą, równocześnie brzydził się nią i tym, jak się zachowywała, altruistycznie
myśląc o nienarodzonym potworze.
Tej nocy mu się śniła. Przechadzała się boso po zroszonej trawie. Lekki, poranny wiatr
podwiewał jej delikatną, białą suknię, odsłaniając zgrabne nogi. Szła w jego kierunku
uśmiechnięta. Gdy odwzajemnił uśmiech, pobiegła do niego z rozpostartymi rękami, ale po
chwili, właśnie gdy miał ją wziąć w ramiona, niebo poczerniało i zagrzmiało. Zmieniła się
w bestię o długich kłach. Cała sina wiła się po ziemi, diabelsko rycząc. Ten obraz zbudził go
nagle. Usiadł na łóżku i ściągnął przez głowę spocony podkoszulek. W myślach kołatało mu
się najgorsze. Bał się, że została wampirem. Nie dbając o ubranie, wyskoczył przez okno i
czym prędzej pobiegł do Cullenów. Stanął na ganku - deszcz spływał po jego ciele
strumieniami, a z włosów skapywały duże krople, tworząc sporych rozmiarów kałużę.
Nie zdążył zapukać, a odrzwia uchyliły się i stanął przed nim Edward.
- Urodziła, ale nie możesz jej zobaczyć – powiedział wampir. - Żyje... Już inaczej, ale żyje.
Oboje żyją – ona i mój syn.
Śmierć jest minimum. Minimum wszystkiego. Podczas tych godzin, gdy jesteś tak blisko drugiej osoby, z dwojga niemal
stajecie się jednym... Minimum... Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu. (7)
Belard. Tak miał na imię syn jego ukochanej. Zobaczył ich dopiero po miesiącu. Bella była
inna. Nie była już tą Bellą, którą znał i kochał. Wypiękniała i bardzo szybko doszła do
formy po męczącej ciąży, ale wraz z przemianą zatraciła siebie. Czerwone oczy porażały go
bólem. Jakby chciała mu powiedzieć, że go przeprasza za to, kim jest. A stała się wrogiem.
Była powodem złamania paktu. Natomiast jej dziecko - silny chłopiec o zielonych oczach, z
czupryną rudych loków - zagrożeniem. Czy na pewno zagrożeniem? Raczej niewiadomą.
Niepokojącym odmieńcem, hybrydą o nieodgadnionych możliwościach.
Plemię zadecydowało. Muszą zginąć lub odejść bezpowrotnie.
Zaatakował ją znienacka. Chwycił za ramię, gdy beztrosko bawiła się z trzymiesięcznym
chłopcem, który wyglądał jak półtoraroczne dziecko.
- Idziesz ze mną albo małemu coś się stanie – zagroził ostro. Nie musiała się go obawiać.
W sytuacji jeden na jeden był bez szans, ale z szacunku do ich przyjaźni zgodziła się
niepewnie, bazgrząc coś w pośpiechu na chusteczce, którą zostawiła w plecaczku obok
syna. Dała się prowadzić głęboko w las, lecz oglądała się na niczego nieświadome dziecko,
dopóki drzewa całkowicie nie przysłoniły widoku polany. Mały jak gdyby nigdy nic bawił
się dalej piłką.
- Czego chcesz, Jacob? Zostaw nas w spokoju. Nic już nie zmienisz.
- Mylisz się. Tak bardzo się mylisz.
- Jestem od ciebie silniejsza.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin