Melosik Z., Szudlarek T. - Kultura, tożsamość i edukacja - migotanie znaczeń.pdf

(1394 KB) Pobierz
25705886 UNPDF
Zbyszko Melosik
Tomasz Szkudlarek
Kultura, tożsamość i edukacja ­ migotanie znaczeń
Spis treści
1. Wstęp: i kto to mówi?
2. Nauki społeczne u schyłku  nowoczesności
2.1. Ponowoczesność jako dramat; ponowoczesność jako nadzieja
2.1.1. Teoria nowoczesna
2.1.2. Pedagogika jako teoria
2.1.3. Muzeum jako teoria
2.1.4. Madonna i shopping: teorie wyzwolone?
2.2. Teoria jako turystyka
2.2.1. Pedagogika po nowoczesności
2.2.2. Turystyczna krytyka
2.2.3. Dekonstrukcja
3. Miejsce, przemieszczenie, tożsamość
3.1. Globalizm, lokalizm, tożsamość
3.2. Miejsca i wartości
3.3. Wspólnoty
3.4. Przemieszczenie i dekolonizacja: pożądanie tożsamości
4. Profile tożsamości
4.1. Wolność i uwiedzenie
4.1.2. Sacrum i codzienność
4.1.3. Wartości w stylu pop
5. Edukacja i kultura popularna
5.1. Tekstualność: krytyka i pedagogia
5.2. Pedagogia sztuki interwencji
6. Zakończenie
7. Bibliografia
   2
Motto: 
Tekst   mnie   wybiera,   mając   do   dyspozycji   niewidzialne  
ekrany   i   cały   tor   przeszkód:   słownictwo,   odniesienia,   własną 
czytelność  itd.   (...)   Jak  uzewn ę trzni ć  (umieścić  na   zewnątrz)  
języki  świata,   nie   wpadając   w   sidła   języka   ostatecznego,   do  
którego   po   prostu   będą  się  odnosiły   i  re­cytowały  go   inne 
sposoby   mówienia?   Odkąd   nazywam,   jestem   nazywany;   zostaję 
wciągnięty w wojnę nazw. 1
1.
Wstęp: i kto to mówi?
Jesteśmy   bajkopisarzami.   Uwielbiamy   opowiadać.   Uwielbiamy,   gdy   nas 
słuchają z otwartymi szeroko uszami, oczami i ustami. Któż nie chciałby opowiadać 
niekończącej się bajki?. Niekiedy nasze bajki spisujemy. Słowo drukowane staje się 
wtedy dla nas SŁOWEM ­ wydaje się nam, że przechodzimy z nim do wieczności. 
Stajemy   się  AUTORAMI.   W   kulturze   Zachodu   pojęcie   “autora”   uzyskało   status 
niemal   metafizyczny.   Zarówno   na   poziomie   debat   akademickich,   jak   i   wiedzy 
potocznej   autor   stoi   “poza”   ­   jego   spojrzenie   i   jego   pióro   mają  charakter 
metanarracyjny. Autor to osoba, która posiada dar transcendencji ­ przekracza życie i 
rzeczywistość;   posiada   dostęp   do   ukrytego   sensu   (czy   to   poprzez   wyrafinowane 
metody badawcze, czy też przez olśnienie/intuicję). Ma się nawet wrażenie, że ­ w 
opinii wielu ­ autor jest największym autorytetem w sferze definiowania tego, jaka 
rzeczywistość  “jest”   (prawo   do   diagnozowania),   jaka   “będzie”   (prawo   do 
prognozowania), wreszcie ­ jaka “powinna być” (prawo do wyznaczania granic). W 
tym   ostatnim   przypadku   autorzy   korzystają  zresztą  często   z   tego   prawa   z   całą 
bezwzględnością.   Będąc   autorami   tekstu ,   sytuują  sięna   pozycji   autorów   świata
Można   przypomnieć  autorów   ustaw,   skazujących   na   eksterminację  całe   grupy 
etniczne   ­   ustawy   wchodziły   w  życie   z   chwilą  publicznego   ogłoszenia   w   postaci 
drukowanej. Można przypomnieć poezję wcielaną w życie na Bałkanach. 
Zdecydowana większość autorów może pozwolić sobie jednak ­ zwykle na 
szczęście dla nie­autorów ­ jedynie na “aspiracje”. Marzą o zmianie rzeczywistości, 
proponują mniej  lub  bardziej wyrafinowane wyjaśnienia i  teorie dotyczące “końca 
świata”   lub   “początku   nowej   epoki”.   Pragną   uzyskać   status 
metafizyka/metanarratora,   otoczonego   gronem   wyznawców   (lub   przynajmniej 
wielbicieli). Wierzą przy tym, że ich słowa, zdania, akapity, rozdziały, dzieła mają 
1 Roland Barthes,  Przyjemność tekstu , Warszawa 1997, ss. 32, 76 ­ w tłumaczeniu A. Lewańskiej
   3
charakter   “ostateczny”,  że   to   ludzie,   czytelnicy   wpiszą  w   nie   swoje   biografie.   W 
praktyce jednak jest odwrotnie ­ najczęściej słowo drukowane zaczyna żyć własnym 
życiem. To czytelnik “dopasowuje” narrację autora do swoich marzeń i wyobrażeń. 
To on zawsze ­ czytając i intepretując ­ pisze tekst na nowo. Czytelnik i czas, który 
upływa, nadają słowom i dziełom nowe znaczenia ­ niekiedy sprzeczne z intencjami 
autora. Tekst wchodzi w zupełnie nowy kontekst społeczny, w rezultacie jest już “o 
czymś  innym”,   a   pierwotna   oś  narracji   (tak   ważna   dla   autora)   staje   się  mało 
znacząca.   Tekst   ­   w   swojej   społecznej   cyrkulacji  ­   wchodzi   w   “cykl 
intertekstualności”.   Nieustannie,   w   interakcji   w   milionami   innych   tekstów   i 
kontekstów,   staje   się  na   nowo.   Jest   zawsze   “niezdecydowany”   (dobrą  metaforą 
wydają się być tutaj fale w morzu ­ każda z nich może być potraktowana jako tekst, 
który jednak nie jest możliwy do wyizolowania ­ zlewa się z innymi falami/tekstami 
tworząc niekończacą się intertekstualność). Tekst “gubi” autora. 
Podejrzenie, iż nie istnieją uprzywilejowane odczytania jakiegokolwiek tekstu 
i że każdy sposób intepretacji jest jednakowo uprawomocniony przyniosło nawet tezę 
o   “śmierci   Autora”.   W   tym   ujęciu   autor   jest   nie   znaczącym   nic   dodatkiem   do 
napisanego   przez   siebie   tekstu.   Czytelnik   przestaje   być  “uwięziony”   w   celi 
“właściwego” sposobu czytania. Śmierć Autora jest więc równoznaczna ze swoistymi 
narodzinami czytelnika ­ jako autora.
Mimo  świadomości   inflacji   autorytetu   i   statusu   autora   w   kulturze 
współczesnej (również i z uwagi na radykalne zwiększanie się ­ z roku na rok ­ ilości 
zarówno   drukowanych,   jak   i  wizualnych   przekazów),   pokusa  stania   się  SŁOWEM 
jest   dla   autora  niezwykle   silna.   Podejmuje   on   ryzyko   bycia źle  zinterpretowanym, 
nadinterpretowanym,   przeinterpretowanym.   Więcej   ­   podejmuje   on   ryzyko   bycia 
zignorowanym,   kiedy   efekt   jego   ­   niekiedy   wieloletniej   ­   pracy  leży   bezradnie  na 
księgarskich półkach. Każdy jednak, kto pisze, pragnie podjąć to ryzyko. Nic w tym 
dziwnego   ­   geniusz  staje   się  geniuszem   dopiero   wówczas,   gdy   geniuszem   jest 
nazwany. Wystawiamy się więc na widok publiczny, ze wszystkimi śmiesznościami i 
ambicjami,   z   nadzieją  wsłuchując   się  w   nadawane   nam   nazwy:   w   nadawane   nam 
znaczenie .
Ale druk słowa ma także swój wymiar dramatyczny. Wydrukowane słowo jest 
ostateczne ­ nie można go zmienić. Już JEST ­ na stałe, przytwierdzone, ustalone. 
Autor może po tysiąckroć zmienić swoje poglądy, ale wydrukowanego słowa zmienić 
nie  może.   Ono  świadczy   za   nim   lub   przeciwko   niemu   ­   w   zależności   od   czasu   i 
okoliczności.   Ono   przywoływane   jest   jako   argument   (drobne   akapity   napisane   w 
latach   pięćdziesiątych   w   oficjalnych  gazetach   partyjnych   przez   młodych 
felietonistów, dziś rujnują im niekiedy świetnie rozwijające się kariery polityczne). 
Może   dlatego   pisarze   niekiedy   latami   cyzelują  akapity,   przerabiają  fragmenty, 
dopisują,   wymazują.   Może   dlatego   tak   trudno   jest   wysłać  do  wydawnictwa 
maszynopis czy dyskietki. Tak trudno jest napisać magiczny wyraz “koniec”. Ma się 
bowiem wówczas wrażenie, że stało się coś nieodwracalnego; że przebieg wydarzeń 
wymknął nam się z rąk. 
Osiągnięcia   współczesnej   mikroelektroniki   i   telekomunikacji   wspomagają 
autora w jego wysiłkach, aby dopracować swoje dzieło. Pamiętam, pewnie z dziesięć 
   4
lat temu, kiedy pisałem moje teksty na maszynie do pisania, cierpliwie przepisując 
po   raz   kolejny   “nieudane   strony”,   a   o   komputerze   wogóle   mi   się  nie  śniło, 
przeczytałem   jeden   z   wywiadów   przeprowadzonych   z   A.   Tofflerem.   Mówił   on   o 
swojej pracy z laptopem i nawykach pracy intelektualnej, które wytwarzają dawane 
przez  komputer możliwości. Byłem tym bardzo zafascynowany i ­ z drugiej strony ­ 
przekonany,   że nigdy w życiu nie będę miał takiej szansy. Na szczęście stało się 
inaczej.   Praca   z   komputerem   pozwala   niemal   na   nieograniczone   możliwości 
przekształcania tekstu. Ale nawet i w tym przypadku w pewnym momencie należy 
rzecz   “zamknąć”.   Może   dlatego   naukowcy   coraz  częściej   rezygnują  z   drukowania 
swoich   tekstów.   Po   prostu   umieszczają  je   w   internecie   i   mają  w   ten   sposób 
możliwość  nieustannego  do  nich  powrotu  i wprowadzania zmian.  Dzięki temu  ich 
bajka nigdy się nie kończy. Akceptują wówczas fakt, że ich słowa nigdy nie staną się 
SŁOWEM. Co więcej, muszą się liczyć także i z tym faktem, że ich słowa zostaną 
uzupełnione,   przeinaczone,   przepisane   w   nieprzewidywalny   sposób   przez 
kogokolwiek,   kto   uzyska   do   nich   dostęp.   W   tym   przypadku,   związek   pisarza   i 
czytelników przekształca się w otwartą interakcję. Bajka się nie kończy, nawet jeśli 
jej “pierwszy autor” nie jest nią już zainteresowany. 
Ta   książka   stanowi   wyraz   marzenia   autorów   o   napisaniu   niekończącej   się 
bajki ­ tekstu, który możliwie jak najdłużej oprze się zamknięciu. Odwołuje się także 
­   przynajmniej   do   pewnego   stopnia   ­   do   ponowoczesnej   idei   intertekstualności. 
Próbowaliśmy  ją  pisać i konstruować  właśnie w  sposób  intertekstualny.  Tekst  (lub 
jego fragmenty) przygotowany przez jednego z autorów przesyłany był na dyskietce 
do   drugiego,   który   zmieniał   go   i   rozszerzał   (niekiedy   boleśnie   skracał);   inaczej 
rozmieszczał   akcenty,   prowadził  ścieżki   narracji   w   nieco   inną  stronę.   Następnie 
dyskietka   wracała   do   pierwszego   autora,   który   ponownie   ingerował   w   dowolny 
sposób   w  tekst  (teraz  na  przykład  wprowadzam(y)   zasadnicze  zmiany   w  pierwsze 
fragmenty; minęło kilka miesięcy do mojego ostatniego ich czytania, jestem już inny, 
w konsekwencji czytam ten tekst i piszę go na nowo). W ten sposób wchodziliśmy ze 
sobą w interakcję. Żaden  poszczególny fragment nie posiada więc jednego autora. 
Autor   jest   zawsze   podwójny   (albo   ­   radykalnie  rzecz   ujmując   ­     tekst   ten   nie   ma 
autora).   “Nienowoczesność”   tej   drogi   wywoływania   tekstu   z   jednej   strony   ma 
charakter   “po”­nowoczesny   (rezygnacja   z   autorstwa   jest   znakiem   czasu 
ponowoczesnej kultury, pisanie tekstu wyłącznie na ekranie ­ także); elektroniczna 
maszyneria   komunikacyjna   odtwarza   jednak   ­   zauważmy   ­   drogi   tworzenia   fabuł 
właściwe kulturze przedliterackiej. Ta książka naprawdę powstaje jak bajka:  jest re­
cytowana, wielokrotnie powtarzana, przeinaczana w każdym powtórzeniu; co więcej, 
zamiarem naszym jest, by ta jej podatność na przeinaczenia oparła się presji maszyny 
drukarskiej.
Jak   pisze   Umberto   Eco,   każda   książka   ma   “modelowego”,   wirtualnego 
czytelnika,   fikcyjną  postać  odbiorcy,   którą  w   tekście   zakłada,   do   której 
interpretacyjnych kompetencji jest adresowan a 1 .  Nie da się pisać inaczej, jak właśnie 
z   myślą  o   odbiorcy.   Jesteśmy   jednak   przekonani,  że   nie   da   się  także   pisać  dla 
odbiorcy   konkretnego   (z   takiego   zamierzenia   nic   dobrego   zwykle   bowiem   nie 
wynika).   Toteż  pisząc,   zakładamy   zwykle   istnienie   kogoś,   kto   wie   “co   trzeba”, 
1 U.Eco,  Lector in fabula . PIW, Warszawa 1994.
   5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin