Horton Naomi - Portret lorda pirata.pdf

(528 KB) Pobierz
5825510 UNPDF
NAOMI HORTON
Portret
lorda pirata
PROLOG
- Mój plan ma oczywiście swoje ale. Jeden drobny
szkopuł...
Oczywiście. Garrett uśmiechnął się cierpko. Za­
wsze znajdzie się jakiś szkopuł.
Nabrał głęboko powietrza, przełożył słuchawkę do
drugiej ręki, żeby zyskać trochę czasu do namysłu.
Żadna zdecydowana odpowiedź nie przychodziła mu
do głowy.
- Mianowicie?
Nie po raz pierwszy przekonywał w duchu samego
siebie, iż postępuje właściwie, że niczego nie ryzykuje.
A jeśli klęska tej zwariowanej intrygi skrupi się na nim?
Wyjdzie na kompletnego głupca... którym zapewne jest.
- Ona nie może się dowiedzieć prawdy. Nigdy.
- Chyba nie mówi pani poważnie... - Garrett zdjął
nogi z biurka i wyprostował się powoli, z na wpół
zamkniętymi oczami.
- Śmiertelnie poważnie, młody człowieku - od­
powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Moja
cioteczna wnuczka za nic nie może się domyślić, że
taka rozmowa miała miejsce. Mówiąc jasno: propozy­
cja, którą złożyłam panu tydzień temu, pozostanie
naszą słodką tajemnicą. To mój warunek.
6
PORTRET LORDA PIRATA
- Cholernie trudno będzie go spełnić.
- Mój Boże! Mężczyźni okłamują kobiety nagmin­
nie, niemal z natury rzeczy. Zwłaszcza w sprawach
sercowych. One zaś nałogowo, nie wiedzieć czemu,
zakochują się w nich bez wzajemności. Gardziłam tym
stanem rzeczy otwarcie, przez całe moje życie, teraz
jednak... - zaśmiała się chytrze - spróbuję tę smutną
wiedzę wykorzystać. W naszym wspólnym interesie.
Swoją drogą, panie Jameison, gdybym nie wierzyła od
początku, że potrafi pan spełnić trudne warunki, nie
wybrałabym pana, tylko...
- Chyba lepiej by się stało, gdyby zaszczyciła pani
swoim zaufaniem kogoś innego...
- Czyżby strach pana obleciał?
- Powiedzmy, że zrobiło mi się zimno, lady
D'Allaird.
- Bertie, jeśli łaska - odparła uprzejmym tonem.
- Tak się do mnie zwracają wszyscy znajomi. A więc
chciałabym wiedzieć, panie Jameison, czy skłonny jest
pan zawrzeć ze mną umowę, czy też nie. Jeśli nie,
zapominamy o całej sprawie i nie wracamy do tematu.
Moja lista kawalerów nie kończy się, rzecz jasna, na
panu.
Zabawne, ale do głowy mu nie przyszło, że jest
tylko jedną z wielu „grubych ryb", na które Bertie
zarzuciła swoją wędkę. Zastanawiał się teraz, czy
wybrała go na pierwszy ogień, czy rozmawiała już
z setką innych facetów, którzy jej odmówili.
- Proszę mi powiedzieć coś więcej - mruknął - bo
na razie, mówiąc szczerze, niewiele z tego rozumiem.
- Plan jest prosty - westchnęła z ulgą. - Ożeni
PORTRET LORDA PIRATA
7
się pan z moją wnuczką, C.J., i dostanie ode mnie
kontrolny pakiet akcji Parsons Industrial. Ma pan
zapewne jako takie wyobrażenie o wartości firmy...
Dziadowski interes, zakpił w myśli, jakieś pół
miliarda, nie więcej. Łącznie z handlem zamorskim
i kopalniami w Ameryce Południowej. Skórka za
wyprawkę.
- O tak! Trudno przecenić jej wartość. Dlatego
zastanawiam się... w co ja się tak naprawdę pakuję.
- Czyżby dręczyło pana podejrzenie, że usiłuję
sprzedać kota w worku?
- Muszę przyznać... że i ta myśl przemknęła mi
przez głowę.
- A więc wszystko pan dokładnie sprawdził. Nie
rozmawiałby pan teraz ze mną, gdyby było inaczej,
prawda, panie Jameison?
Garrett rozpłynął się w uśmiechu. Przełożył słucha­
wkę z powrotem do lewej ręki, a prawą zaczął
rozwiązywać krawat.
- A skąd pani czerpie pewność, że może mi ufać?
Żadnych obaw, że kiedy tylko przejmę firmę, rozwiodę
się z C.J., a mój sprytny adwokat postara się, żebym
niczego nie stracił? Albo że zacznę ją maltretować
psychicznie i poczekam, aż sama poprosi o rozwód?
Na zdrowy rozum, strasznie pani ryzykuje.
- Pan mnie najwyraźniej nie docenia, panie Jamei­
son - roześmiała się. - Nie wystarczy być przystojnym,
żeby wejść do naszej rodziny... toteż sprawdziłam nie
tylko pana powierzchowność, proszę mi wierzyć. Po
pierwsze, żaden głupiec ani przeciętniak nie zaszedłby
tak daleko jak pan. Po drugie, znam pana ojca.
8
PORTRET LORDA PIRATA
A dziadka jeszcze lepiej. Jest pan kutym na cztery nogi
biznesmenem, czasami nawet bezwzględnym, ale nie
bez poczucia honoru. Jeżeli zostanie pan mężem C.J.,
będzie pan ją traktował z szacunkiem, a z czasem, jak
Bóg da, może nawet z odrobiną uczucia. Wolałabym
odejść z tego świata ze świadomością, że ktoś taki jak
pan opiekuje się moją wnuczką, dba o jej bezpieczeńst­
wo - zamiast ryzykować, że dziewczyna zakocha się
w byle kim.
Garrett starał się zebrać myśli, rozpinając nerwowo
guziki koszuli. Kiedy kilka tygodni temu Bertie
D'Allaird zadzwoniła po raz pierwszy, żeby przed­
stawić mu swoją dziwaczną propozycję, nazwał ją
w duchu starą, zwariowaną ekscentryczką. Ale z dru­
giej strony... Cóż, zdziwiłby się bardzo, gdyby dziedzi­
czka bajecznej fortuny Augustusa Parsonsa okazała się
skromną starszą panią.
Mimo że przekroczyła siedemdziesiątkę, wspo­
mnienia o jej miłosnych podbojach ożywiały rubryki
towarzyskie popularnych magazynów. Wychodziła za
mąż cztery albo pięć razy. Była za pan brat z możnymi
tego świata - książętami, hrabiami, prezydentami
- wśród jej przyjaciół zdarzały się nawet koronowane
głowy. Kroczyła jak burza przez najznakomitsze salo­
ny Europy oraz Ameryki i - jeśli wierzyć plotkom
- rzadko omijała przyległe do nich sypialnie.
Mieszkała teraz w Paradise Island - majątku rodzin­
nym położonym nad bajeczną zatoką, doprawdy god­
nym swojej nazwy. Kilka lat temu ni stąd, ni zowąd
zaczęła pisać... Jej historyczne romanse okazały się tak
poczytne, że nazwisko lady D'Allaird znalazło się na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin