Patterson James - Miesiąc miodowy.rtf

(663 KB) Pobierz

James

PATTERSON

              HOWARD   ROUGHAN

       Miesiąc miodowy

Z angielskiego przełożył

   ANDRZEJ SZULC

WARSZAWA 2005

Tytuł oryginału: HONEYMOON

Copyright © James Patterson 2005

              Allrights reserved

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2005

Copyright © for the Polish translation by Andrzej Szulc 2005

Redakcja: Halina Pękosławska

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski

Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz

ISBN 83-7359-299-7

Dystrybucja Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl

Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy

Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338

Sprzedaż wysyłkowa

Internetowe księgarnie wysyłkowe:

www.merlin.pl

www.ksiazki.wp.pl

www.vivid.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78  

Wydanie I

Skład: Laguna

Druk: OpoIGraf S.A., Opole

 

 

 

Prolog

Kto mnie załatwił?

 

 

 

 

Nie wszystko jest takie, jak się wydaje.

Jeszcze przed chwilą czułem się świetnie.

A teraz zaciskam dłonie na brzuchu i zginam się z bólu. Co się ze mną, do diabła, dzieje?

Nie mam pojęcia. Wiem tylko, co czuję, i nie potrafię uwierzyć w to, co czuję. Mam wrażenie, jakby nabłonek mojego żołądka łuszczył się od środka, płonąc przy tym żywym ogniem. Krzyczę i jęczę, a przede wszystkim się modlę: modlę się, żeby to się skończyło.

Ale to się nie kończy.

Pieczenie trwa nadal, wypala dziurę i skwiercząca żółć sączy się z żołądka do wnętrzności... kap... kap... kap... W powietrzu unosi się odór mojego własnego gotującego się ciała.

Umieram, mówię sobie.

Ale nie, jest gorzej. O wiele gorzej. Jestem obdzierany żywcem ze skóry — obdzierany od środka.

A to dopiero początek.

Ból unosi się w górę niczym fajerwerk i eksploduje w moim gardle. Odcina mi dopływ powietrza i walczę o oddech.

Nagle przewracam się. Ręce okazują się bezużyteczne, nie potrafią zamortyzować upadku. Walę czaszką o twarde deski podłogi i rozbijam sobie głowę. Gęsta czerwona krew sączy się znad mojej brwi. Mrugam kilka razy, ale nawet nie czuję skaleczenia. To, że będą mi musieli założyć kilkanaście szwów, nie stanowi w tej chwili większego problemu.

Ból jest coraz gorszy, coraz bardziej się rozprzestrzenia. Obejmuje nos i uszy. Dociera do gałek ocznych. Czuję, jak naczynia krwionośne pękają w nich niczym pęcherzyki w folii do pakowania.

Próbuję wstać. Nie mogę. Kiedy mi się to w końcu udaje, usiłuję biec, ale jestem co najwyżej w stanie pokuśtykać. Nogi mam jak z ołowiu. Do łazienki zostały mi cztery metry. Równie dobrze mogłyby to być cztery kilometry.

Jakoś tam docieram. Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Uginają się pode mną kolana i ponownie padam na podłogę. Chłodna terakota wita się z potwornym trzaskiem z moim policzkiem i kruszę sobie tylny ząb trzonowy.

Widzę przed sobą ustęp, który, niestety, porusza się, jak cała łazienka. Wszystko wiruje, a ja wyciągam ręce do muszli, żeby się jej przytrzymać. Bez skutku. Moje ciało zaczyna dygotać; mam wrażenie, jakby moimi żyłami płynęły tysiące woltów.

Usiłuję pełznąć.

Ból obejmuje mnie całego, łącznie z paznokciami, które wbijam w fagi między płytkami i podciągam się do przodu. Desperacko łapię się podstawy sedesu i opieram głowę o jego krawędź.

Moje gardło otwiera się na sekundę i kurczowo łapię powiet­rze. Zaczynam wymiotować. Mięśnie w klatce piersiowej napi­nają się, skręcają, a potem jeden po drugim rozrywają, jakby ktoś ciął je brzytwą.

Rozlega się pukanie do drzwi. Odwracam szybko głowę.

Pukanie staje się coraz głośniejsze. Bardziej przypomina walenie.

Gdybyż to była tylko kostucha przybywająca, by wybawić mnie z tej potwornej męki!

Ale to nie ona, przynajmniej na razie, i w tym momencie zdaję sobie sprawę, że chociaż nie mam pojęcia, co mnie zabija tej nocy, cholernie dobrze wiem, kto mnie załatwił.

 

Część 1

Idealne pary

 

Rozdział 1

 

Nora czuła, że Connor ją obserwuje.

Zawsze to robił, kiedy pakowała się przed podróżą. Wysoki, ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, opierał się o fra­mugę drzwi, wbijał dłonie w kieszenie spodni i marszczył czoło. Nie znosił, kiedy się rozstawali.

Na ogół nic wtedy nie mówił. Stał po prostu w milczeniu, podczas gdy Nora pakowała walizkę, popijając co jakiś czas ulubioną wodę Evian. Tego popołudnia jednak nie zamierzał milczeć.

              Nie jedź — odezwał się tym swoim głębokim barytonem. Nora odwróciła się do niego z czułym uśmiechem.

              Wiesz, że muszę. I wiesz, że tego nie znoszę.

              Ale ja już za tobą tęsknię. Po prostu im odmów, Noro.
Nie jedź. Do diabła z nimi.

Od pierwszego dnia urzekło ją, że przy niej Connor wydawał się bezbronny. Zupełnie nie pasowało to do jego publicznego wizerunku — bogatego i bezlitosnego bankiera inwestycyjnego, prowadzącego własną, dobrze prosperującą firmę w Greenwich oraz niezależne biuro w Londynie. Łagodne jak u szczeniaka oczy nie mogły zanegować tego, że był potężny jak lew. Potężny i dumny.

W dość jeszcze młodym wieku czterdziestu lat Connor za­mieniał w złoto wszystko, czego się dotknął. W trzydziesto-trzyletniej Norze odnalazł idealną towarzyszkę życia.

              Wiesz, że mógłbym cię związać i nie pozwolić wyje­chać — powiedział żartem.

              To mogłoby być zabawne — odparła Nora, podejmując grę, po czym podniosła wieko walizki, która leżała otwarta na łóżku. Czegoś w niej szukała. — Może najpierw pomógłbyś mi odnaleźć mój zielony zapinany sweter?

Connor wreszcie zachichotał. Dawała mu tyle radości. Nie miało znaczenia, czy żarty były w dobrym, czy złym guście.

              Ten z perłowymi guzikami? Jest w garderobie.
Nora roześmiała się.

              Znowu przebierałeś się w moje ciuchy? — zapytała,
kierując się w stronę przepastnej garderoby.

Kiedy wróciła z zielonym swetrem w ręku, Connor stanął u wezgłowia łóżka i wpatrywał się w nią z uśmiechem. W oczach miał iskierki.

              Oho — mruknęła. — Znam to spojrzenie.

              Jakie spojrzenie? — zdziwił się.

              To, które zdradza, że masz ochotę na pożegnalny prezent.
Nora przez chwilę się zastanawiała, a potem na jej ustach

również pokazał się uśmiech. Wrzuciła sweter do walizki i podeszła powoli do Connora, umyślnie zatrzymując się tuż przed nim. Miała na sobie tylko figi i biustonosz.

              Od ciebie dla mnie — szepnęła, nachylając się do
jego ucha.

Nie trzeba było długo jej rozbierać, lecz Connor i tak się nie spieszył. Łagodnie całował jej kark i ramiona. Jego usta podą­żały wzdłuż wyimaginowanej linii, która prowadziła ku wy­stającym krągłościom małych jędrnych piersi. Tam się za­trzymały. Gładząc ją jedną dłonią po ręce, drugą zaczął odpinać biustonosz.

Nora zadrżała i poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. Connor był słodki, zabawny i bardzo dobry w łóżku. Czegóż

więcej mogłaby pragnąć dziewczyna?

Connor ukląkł i pocałował ją w brzuch, zataczając językiem delikatne kręgi wokół niewielkiego pępka. A potem opierając kciuki na biodrach Nory, zaczął ściągać jej figi, znacząc postępy kolejnymi pocałunkami.

              To... jest... bardzo... miłe — szepnęła.

Teraz nadeszła jej kolej. Kiedy wysoki i muskularny Connor wyprostował się, zaczęła go rozbierać. Szybko, sprawnie i zmysłowo.

Przez kilka sekund stali nieruchomo. Kompletnie nadzy. Wpatrując się w siebie, sycąc wzrok wszystkimi szczegółami. Boże, czyż może być w życiu coś lepszego?

Nora nagle roześmiała się i pchnęła żartobliwie Connora na łóżko. Maksymalnie podniecony, przypominał leżący na kołdrze ogromny ludzki zegar słoneczny.

Sięgnęła do otwartej walizki, wyjęła stamtąd czarny pasek Ferragamo i naciągnęła go w dłoniach.

Prask!

              Czy ktoś tu coś mówił o wiązaniu? — zapytała.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin