Vinge Joan D. 03 - Królowa Lata - Powrót.rtf

(1159 KB) Pobierz

 

Joan D. Vinge

 

 

 

Królowa lata

Powrót

(Przełożył Janusz Pultyn)

 

 


Po takiej wiedzy, jakie przebaczenie?

...Potworne winy

Są dziećmi naszego heroizmu. Cnoty

Są na nas wymuszone przez haniebne zbrodnie.

Drzewo gniewu otrząsnąć, stamtąd są te łzy.

T. S. Eliot


TIAMAT: Krwawnik

 

- Chce się z panem zobaczyć Jerusha PalaThion - poinformował bezosobowy głos pomocnika.

- Prosić. - B Z Gundhalinu wstał zza komputera, ciało powiedziało mu, że siedział przy nim o wiele za długo. Przeciągnął się, aż zazgrzytało mu w stawach, otrząsnął z mgły danych i zmęczenia.

Pomocnik, Stathis, wprowadził Jerushę PalaThion do gabinetu. Od przybycia Gundhalinu na Tiamat minęło już sześć miesięcy, a była przełożona odwiedza go dopiero po raz pierwszy. Zatrzymała się tuż za progiem, bezwiednie obrzuciła wnętrze spojrzeniem wytrawnego obserwatora, nim spojrzała na gospodarza.

- Panie Sędzio Gundhalinu - powiedziała, kiwając głową i obdarzając go nagłym, trochę otumanionym uśmiechem. Ledwo dostrzegalnie poruszyła ręką, jakby miała ochotę zasalutować, w jej oczach rysowało się zarówno zdumienie, jak i duma.

- Pani komendant - mruknął i zasalutował regulaminowo, uznając ciągle jej dawny tytuł policyjny, choć teraz, jako zaledwie dowódczyni miejscowych sił, niezbyt na niego zasługiwała.

Jerusha odwzajemniła salut z całą powagą i sumiennością; ironia rozjaśniła jej uśmiech.

- Minęło wiele czasu, BZ, odkąd tak staliśmy - powiedziała. - Ostatnim razem się żegnaliśmy.

- Mam ciągle naszywki komendanta, które oderwałaś od swego starego munduru - przypomniał sobie z uśmiechem. - Powiedziałaś, że kiedyś mi się przydadzą. Wtedy ci nie uwierzyłem, ale miałaś rację. - Pokręcił głową.

- A teraz wyrosłeś ponad nie. - Wyciągnęła rękę w stronę koniczynki.

Zerknął w dół, wskazał gestem, by usiadła.

- Poczęstuj się. Jeszcze nie jadłem obiadu. - Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest już niemal pora kolacji. Na niskim prostokątnym stole dla gości stał talerz z nietkniętym posiłkiem. Usiadł naprzeciw Jerushy na mocnym miejscowym krześle z drewnianą ramą. Takie były ich wszystkie meble, wielkie, pilne potrzeby nowego rządu zaspokoi dopiero napływ importowanych towarów, co nastąpi, gdy w ładowniach statków znajdzie się w końcu miejsce na mniej ważne artykuły. - I tak potrzebuję chwili wytchnienia. Prawie całe popołudnie przeglądałem dane. Bogowie, zapomniałem, jakie rzeczy musieliśmy znosić w dawnych czasach... - Obowiązujące w czasie jego poprzedniej służby restrykcje i zakazy sprawiały, że nawet Policja zmuszona była męczyć się z przestarzałymi, nieodpowiednimi bankami danych.

- Wtedy nie znałeś ich połowy - powiedziała Jerusha, biorąc kawałek zimnej ryby. - Byłeś tylko inspektorem. Dopiero po zostaniu komendantem Policji przekonałam się, czym tak naprawdę jest biurokracja. Pewnie dobrze teraz o tym wiesz.

- Niestety, już od kilku lat. - Kiwnął głową, skrzywił się jak ona. Wybrał rodzaj naleśnika z jarzynami i zaczął jeść. Potrawa okazała się zimna i tłusta, zbyt był jednak głodny, by zwracać na to uwagę.

- Upłynęło wiele wody, odkąd się pożegnaliśmy. Co porabiałeś przez te wszystkie lata? Słyszałam - no, można to nazwać plotkami. - Rozejrzała się znacząco po ścianach, potem długo popatrzyła na Gundhalinu, nim niedbale dotknęła ucha. Kiwnął głową. Ich rozmowa była nagrywana, rejestrowano wszystko, co się tu działo.

- Rozwijałem technikę napędu gwiezdnego, najpierw na Numerze Czwartym, potem na Kharemough. - Lekko wzruszył ramionami. - Dwa doskonałe miejsca do ćwiczeń w zmaganiach z biurokracją.

Spojrzała na niego, odczytała, co się kryje za skromnymi słowami.

- Powiedziałeś chyba, że nigdy już nie wrócisz na Kharemough, nie po... po tym, co się tu stało.

Odwrócił wzrok, przypomniał sobie noszone wtedy blizny - znaki po próbie samobójstwa.

- Powiedziałem wtedy, że nigdy już nie ujrzę dwóch planet - tej i tamtej. Kharemough i Tiamat. Wówczas w to wierzyłem. Czwórka zmieniła dla mnie obie te rzeczy.

- Odkryłeś prawdziwe oblicze Ognistego Jeziora. - Pokręciła głową. - Wiem o tym. I zostałeś sybillą. - Znowu się uśmiechnęła. - Chyba nie potrzebuję dalszych wyjaśnień.

- A co z tobą? - zapytał. - Podczas naszej poprzedniej rozmowy wsiadałem do ostatniego statku dokonującego Ostatecznego Odlotu stąd - a ty zostawałaś. Ciągle nie wiem, skąd wzięłaś na to odwagę, wierzyłaś przecież, że czynisz to na zawsze. Mnie takiej odwagi zabrakło... - Pokręcił głową.

- W zostaniu tyleż co odwagi, było rozpaczy - lub dumy - powiedziała. - I miłości... - Zrozumiał, że nie ma na myśli umiłowania sprawiedliwości czy jakiegoś szlachetnego ideału; chodziło jej o kochanie człowieka. Poczuł, że się rumieni, jakby zdradziła jakoś jego najgłębsze myśli. Z trudem uświadomił sobie, że mówi o swoim, a nie jego życiu po Odlocie; znowu napełniło go to zdumieniem.

- Naprawdę? - zapytał cicho. Gdy była jego przełożoną i jedyną kobietą w służbie, zawsze sprawiała na nim wrażenie opancerzonej niezależnością. Trudno mu było uwierzyć, iż ktokolwiek zdołał się przedrzeć przez ową zbroję i zdobyć jej serce... że musiało się zdarzyć na jego oczach, a on nic nie zauważył. - Do kogo? - zapytał.

- Ngeneta ran Ahase Miroe.

Podrapał się po nosie, przeszukując pamięć.

- Bogowie... - powiedział nagle. - Do niego? Tego przemytnika...?

Kiwnęła głową, uśmiechając się z niespodziewanym smutkiem. - Właśnie.

Pokręcił głową.

- Dziwna para - mruknął.

- Bardziej do siebie pasowaliśmy, niż sądzisz - powiedziała, znowu z dziwnym smutkiem. - Na lepsze i gorsze.

- A więc to dlatego zostałaś.

- Niezupełnie. - W jej oczach mignęła stara przekora. - Powiedziałam ci wtedy, że łatwo nie rezygnuję. Tym, co dało mi odwagę... zaufania sercu, było poznanie prawdy. Na temat Moon Dawntreader. Tego, co chciała zrobić, by Zmiana coś naprawdę dała. Miroe też tego pragnął. Wiedziałam, że oboje chętnie oddamy za to życie.

Uśmiechnął się, kiwnął głową; spoważniał, gdy ożywienie opuściło jej twarz.

- Nadal jesteś z nim? - zapytał ostrożnie.

Pokręciła głową.

- Miroe zmarł trochę ponad rok temu. Wypadek. Spadł.

Coś ścisnęło mu twarz.

- Przykro mi - powiedział, pojmując wreszcie, co tak boleśnie i głęboko ją zmieniło. Jej oczy ciągle zdradzały ostrożność i inteligencję, lecz czegoś w nich brakowało. Po ich ostatnim spotkaniu spędziła niemal dwadzieścia trudnych lat na trudnej planecie, lecz jej ciało postarzało się nie od tego. Miał wrażenie, że nie ma w niej rzeczy, którą zawsze najbardziej podziwiał: upartego sprzeciwiania się przeznaczeniu.

- Mnie też. - Znowu na niego spojrzała. - Codziennie.

- Macie dzieci? - zapytał, by przerwać niezręczne milczenie.

Pokręciła głową, jej twarz wyrażała zbyt mieszane uczucia, by je odgadnąć. Wreszcie popatrzyła na niego z ciekawością, lecz nie zadała pytania, które czytał w jej oczach. Z osiągniętą z trudem obojętnością podniosła kawałek marynowanego mięsa.

- Przeszłość i tak jest już za nami - mruknęła. - Stała się historią. Nadeszła Zmiana i powinniśmy odrzucić stare życie, spróbować nowego.

- Myślałem, że dokonuje się to dopiero po odprawieniu właściwych obrzędów, gdy Matka Morza udzieli swego błogosławieństwa - powiedział z uśmiechem.

Jerusha uniosła brwi.

- Nie mów tylko, że teraz w to wierzysz...

Pokręcił głowę.

- Nie mów, że ty.

Wzruszyła ramionami.

- Rzeczy i tak się zmieniają, czy chcemy tego, czy nie, prawda? - Spojrzała na niego badawczo. - Wszyscy się boją, że powrót Hegemonii spowoduje, iż znowu się znajdziemy pod jej obcasem.

Znajdziemy. Skrzywił usta, usłyszawszy, że włączyła siebie do Tiamatańczyków. A niby czemu nie? Spędziła tu większość życia. Ledwo musi pamiętać swą rodzinną planetę, Newhaven. Przyjrzał się leżącemu na kolanie butowi.

- Hegemonia ciągle ma ciężką nogę. Staram się pilnować, by nie za często stawiała ją w niewłaściwych miejscach. Dlatego zaprosiłem cię do siebie. Potrzebuję sądu kogoś znającego Tiamat, lecz także potrafiącego patrzeć od strony Hegemonii. Kogoś, komu mogę zaufać. Pragnę poznać nastroje Krwawnika; jakie skutki wywiera tu nasza obecność, dobre czy złe. Wszystko, co będę mógł zrobić, by stały się lepsze...

Przebywali tu od niemal połowy standardowego roku, a ciągle nie mógł się wyzwolić od spraw bieżących. Przekonali się, że robią niespodziewanie szybkie postępy przy odtwarzaniu podstaw swego działania, zawdzięczali to temu, że większość pozostawionych przez nich urządzeń pozostała nietknięta - Moon Dawntreader, w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich Królowych Lata, nie kazała wrzucić wszystkiego co pozaziemskie do morza. Przy wielu musieli jedynie wymienić mikroprocesory zniszczone sygnałem wysokiej częstotliwości, wysłanym przez Hegemonię podczas Odlotu.

Oznaczało to, że część przywiezionego z sobą wyposażenia mogą użyć do polepszenia warunków życia, upodobnienia ich do pozostawionych na Kharemough. Nie zaszkodziło to morale żadnego z jego podwładnych i doradców. Był pewny, iż pomaga to mu przekonywać ich do poglądu, że należy zezwolić na kontynuowanie osiągniętego podczas nieobecności Hegemonii postępu; że oprócz zdobywania dobrej woli miejscowych ma to sens ekonomiczny, pozwala na wyprzedzanie własnych planów.

- Staram się utrzymać kruchą równowagę. Potrzebuję do tego możliwie jak największej współpracy obu stron. - Jeśli to w ogóle możliwe.

- Na razie wszystko wydaje się iść dobrze - powiedziała Jerusha. - Moon... Królową i większość Tiamatańczyków uspokoiło, że nie niszczycie ich osiągnięć. Ale jak do tej pory przybyło niewielu pozaziemców. Wszystko stanie się trudniejsze, gdy otworzycie Tiamat. Kiedy zamierzacie zacząć wydawać zezwolenia na przyloty zwykłych cywili? Kiedy otworzycie szeroko wrota przed handlem i kontaktami?

Wytarł ręce o leżącą obok talerza gąbkę.

- Wyprzedzamy plan, dlatego zamierzam już w przyszłym miesiącu pozwolić na przecieki. Żeby nie naruszać równowagi, napływ będziemy zwiększać stopniowo. Pragnę możliwie jak najdłużej zapobiegać przybywaniu przestępców; nie chcę, by Krwawnik stał się tym co przedtem - dogodnym schronieniem dla mętów z całej galaktyki.

- Tym głównie zajmowała się Arienrhod - powiedziała Jerusha, pochylając się naprzód. - Pozwalała im kryć się pod płaszczykiem swego “suwerennego panowania”, nie dopuszczała, byśmy się do nich dobrali. Lubiła patrzeć, jak Sini cierpią z tego powodu. Nowa Królowa nie sprawi wam takich kłopotów.

Kiwnął głową i napił się soku. Zaskoczył go nagły, boleśnie znajomy smak owocu, jakiego nie czuł od przeszło dziesięciu lat.

- Wiem, dzięki bogom. Ale są inne jeszcze sposoby zdobywania wpływów i władzy, choćby się nawet nie było przyjmowanym z otwartymi ramionami...wiesz o tym równie dobrze co ja i lepiej niż Królowa. - Sposoby i środki, o których Jerushy PalaThion nawet się nie śniło. Znowu na nią popatrzył. - Zamierzam zmniejszyć do minimum szoki kulturowe, jakie nastąpią, gdy stanie się łatwiejszy dostęp do sprowadzanych towarów i zacznie się prawdziwa zachłanność...

- Masz na myśli Tiamat czy coś jeszcze? - zapytała Jerusha.

- Mówię o wszystkich - łącznie z Tiamatańczykami. Chciałem się dziś z tobą spotkać z jeszcze innego powodu. Zastanów się, czy pragniesz zostać moim Głównym Inspektorem.

Jerusha wyprostowała się, spojrzała nań ze zdumieniem.

- Mówisz poważnie? - mruknęła i roześmiała się niespodziewanie. - Na pewno. Nie pytałbyś dla żartu. Ale dlaczego?

- Ze względu na rzeczy, o których rozmawialiśmy - wyjaśnił. - Dokonaliśmy dalekiego powrotu, ty i ja. Znamy się nawzajem. - Uśmiechnął się przelotnie. - Nigdy się nie zawahasz przed daniem mi bezpośredniej odpowiedzi... Zbyt mało wiem o możliwościach większości mych ludzi, nie wszystkich też sam wybrałem. Potrzebuję przy sobie - za plecami, jeśli wolisz - takich, którym mogę ufać i skierować bez obaw do podobnej pracy. - Żeby przeżyć. - Potrzebuję pomocy, jakiej możesz mi udzielić tylko ty. Moim policjantom brakuje doświadczenia w kontaktach ze społeczeństwem Tiamat. Ufam bezgranicznie Vhanu, Komendantowi Policji; od lat dla mnie pracuje. Ale nie poznał jeszcze planety... Szczerze mówiąc, pod wieloma względami przypomina mi mnie. - Uśmiechnął się nieśmiało, wspominając służbę na Tiamat, czas potrzebny na nauczenie się tego świata.

Jerusha kiwnęła głową, dostrzegł, że rozumie.

- Spotkałam się z nim kilka razy. Zauważyłam podobieństwo.

- Pojmujesz więc, dlaczego jesteś bezcenna, nie tylko dla Policji, ale i dla niego.

Opadła na oparcie krzesła i zamilkła na dłuższą chwilę.

- Rozmawiałeś z nim?

Gundhalinu przytaknął.

- Co o tym sądzi?

- Jest przeciwny - odpowiedział szczerze.

- A jak według ciebie zareagują inni, gdy zmusisz ich, by jako Głównego Inspektora mieli nad sobą kobietę - na dodatek zdrajcę, zaprzańca?

- Jesteś zdrajczynią czy Komendantem Policji w stanie spoczynku, mającym za sobą lata bezcennego doświadczenia w służbie zagranicznej?... A ja niedoszłym samobójcą czy Bohaterem Hegemonii? Jerusho, wszystko zależy od tego, od której strony spojrzysz. - Powoli rozciągnął usta w uśmiechu i wzruszył ramionami. Spojrzała na niego z lekkim zdumieniem. - A jeśli chodzi o twą płeć, to Kharemoughi mniej zwracają na to uwagę niż twoi rodacy. W Policji jest kilka kobiet i mam nadzieję zaciągnąć dalsze.

Opuściła wzrok, zastanawiała się, przygryzając w roztargnieniu usta.

- Nigdy nie cofałaś się przed wyzwaniem - naciskał, kierowany pilną potrzebą uzyskania jej pomocy.

- To prawda - mruknęła, w jej uśmiechu przelotnie pojawiła się dobrze przez niego pamiętana stal. Zastanawiała się z błyszczącymi oczyma, lecz na koniec opuściła wzrok i pokręciła głową. - Nie mogę. Dziękuję ci, BZ, że o mnie pomyślałeś, ale nie mogę się zgodzić.

- Dlaczego? - zapytał, powstrzymując chęć wykrzyczenia nagłego rozczarowania. - Dlaczego nie?

- Bo potrzebuje mnie Królowa. Polega na mnie... Z tych samych powodów, dla których chcesz pracować ze mną. Nie mogę być lojalną dla was obojga. Nie mógłbyś liczyć na osobę wierną dwóm stronom.

Pochylił się, wsunął dłonie między kolana, zacisnął.

- Pracuj dla mnie, Jerusho - wymawiał każde słowo, jakby składał uroczystą przysięgę - a nie będziesz zmuszona do rozdzielania wierności.

Długo na niego patrzyła, aż nagle pojął z radością, że tej współpracy potrzebuje nie tylko on... ale także i ona.

- Bogowie... - mruknęła. - Pozwól mi się z tym przespać. Nie mogę się zgodzić, nie mając przedtem czasu do namysłu.

- Masz go tyle, ile tylko zechcesz. - Poczuł, jak napięcie opuszcza jego ramiona. - Powiedz mi tylko, że nie odrzucasz propozycji z miejsca.

- Nie - powiedziała wstając. - Nie odrzucam.

- Czy porozmawiasz z... z Królową? - Ledwo się powstrzymał, by nie użyć jej imienia. Wstał również.

- Mam nadzieję. - Kiwnęła głową, patrząc na niego z ciekawością.

- Powiedz jej ode mnie, że wymogłem na moich ludziach tymczasowe zawieszenie polowań na mery, do czasu przeprowadzenia dalszych badań. Nie wiem, na ile uda mi się to utrzymać. Główny Komitet Koordynacyjny na Kharemough bardzo się niecierpliwi. Powiedz jej, że na razie nie mogę zrobić nic więcej.

- Ucieszy się, gdy to usłyszy. Ja też. Dziękuję ci. Wiem, jakie naciski musisz wytrzymywać - bogowie, musi być jeszcze gorzej bez opóźnienia czasowego w kontaktach z władzami. Wiem, jak bardzo pożądają wody życia; jak trudno zapobiec, by nie uzyskali tego, co chcą. Wiem... sama kiedyś próbowałam.

- Chciałbym, żeby zrozumiała to Królowa - powiedział z grymasem. - Podczas wszystkich naszych spotkań w pałacu mocno naciska na szybkie zmiany i jednocześnie na zakazanie polowań...zbyt mocno. Próbowałem jej wykazać, że należy postępować stopniowo; Tiamat, żeby uzyskać pełną równość z innymi światami Hegemonii, musi najpierw osiągnąć pewien stopień rozwoju technicznego. Inaczej zmiana sprawi tylko, że wszystko będzie jeszcze gorsze niż przedtem. Hegemonia nie lubi wymiany czegoś za nic, tak samo zresztą jak Tiamat.

- Rozumie to - mruknęła Jerusha. - Ale wie także, że Hegemonia przybyła tu, uważając jej lud za barbarzyński, a tak nie jest. Gotowa jest do kompromisu i wyjścia naprzeciw żądaniom Hegemonii, jeśli ta uczyni to samo. Chce tylko, żeby rozumiano, iż punkty widzenia obu stron różnią się od siebie. Hega przyjmowała zawsze w stosunku do tego świata zasadę: “co moje, to moje, co twoje, możemy dyskutować...”

- Robię, co mogę - powiedział z odrobiną niecierpliwości. - Musi zważać na każdy krok. Chciałbym tylko, żeby mogła... Żebyśmy... - Nagle odwrócił wzrok. - Cholera - szepnął. Cholera. Cholera.

- Wiem, BZ - powiedziała Jerusha z nagłym zrozumieniem w oczach. - Też tego chce. - Uśmiechnęła się. - Pewnie wszyscy chcemy.

Minęła dłuższa chwila, nim znowu na nią spojrzał.

- Na Kharemough mają stare powiedzenie: “W życiu są dwie tragedie. Pierwsza to niemożność spełnienia pragnień serca. Druga to ich spełnienie”.

Roześmiała się cicho. - Na Newhaven, przeklinając kogoś, mówimy: “Obyś dostał wszystko, czego pragniesz; obyś został zauważony przez możnych ludzi; obyś żył w ciekawych czasach”.

Poczuł, jak się uśmiecha, ucieszył się, że przynajmniej nie stracił poczucia absurdu.

- W takim razie na pewno nie ma dla mnie nadziei. - Wyciągnął do niej rękę. Na wzór tubylców chwyciła ją za nadgarstek. - Daj mi znać, gdy podejmiesz decyzję. Przekaż wyrazy szacunku dla Królowej. I... - Urwał, przypomniawszy sobie twarze dzieci Moon. - I dla jej rodziny.

Kiwnęła głową.

- Przekaże - powiedziała z powagą. - Na pewno, BZ.

Patrzył, jak wychodzi z jego gabinetu. Połączenie wewnętrzne zaczęło brzęczeć, gdy tylko zamknęła drzwi. Nie zwrócił na nie uwagi, wsłuchując się w coś innego.

 


TIAMAT: Krwawnik

 

- Jerusha, cieszę się, że przyszłaś...

Jerusha poczuła, jak wykrzywia się jej twarz na widok Królowej odwracającej się do niej z uśmiechem i podniesionymi dłońmi. Kiwnęła głową, próbując odwzajemnić uśmiech, gdy Moon wskazała na pokryty danymi ekran, leżący przed nią jak czarodziejska sadzawka na powierzchni biurka.

- Pracowałam nad tym całe popołudnie, a teraz nagle odmawia spełniania moich poleceń. Mówię temu, że jestem Królową, ale nie robi to żadnego wrażenia. - Roześmiała się na poły z rozbawienia, na poły ze zdenerwowania. - A wszystkie zbiory pomocnicze są w sandhi.

Jerusha pochyliła się nad jej ramieniem, by spojrzeć na ekran.

- Zbyt mało pamiętam pisane sandhi, by poradzić sobie w łazience, a co dopiero z mózgiem komputera. - Pismo było ideograficzne i w niczym nie przypominało języka mówionego. - Nigdy go dobrze nie znałam... Czy twoje dane są zabezpieczone? - Moon przytaknęła. - W takim razie po prostu wyłącz wszystko i włącz znowu. Trochę to niewygodne, ale w moim przypadku zawsze odnosiło skutek.

Moon popatrzyła z pewnym osłupieniem, ale wzruszyła ramionami i kiwnęła głową. Jerusha patrzyła, jak postępuje z komputerem.

- Och. Lepiej! Dziękuję ci... - Moon okręciła się z krzesłem, odchyliła do tyłu. - Przyszłaś, wiedziona swym niesamowitym przeczuciem, że będziesz potrzebna, czy chcesz o czymś porozmawiać? - Spojrzenie w jej oczy kazało Jerushy zastanowić się nad niesamowitym przeczuciem Królowej.

- No... tak, chcę. - Usiadła na fotelu stojącym obok narożnika biurka, przyglądała się swoim dłoniom - zmarszczkom, grubiejącym knykciom, zgrubieniom, które po tylu latach zdawały się być ich nieodłączną częścią.

- Jak się ostatnio czujesz? - zapytała Moon łagodnie. - Czy po powrocie Hegemonii łatwiej znosisz brak Miroe? A może trudniej?

Jerusha spojrzała na nią znowu, zrozumiała, że w ciągu ostatnich tygodni nie miały choćby kilku chwil, wykradzionych z ich prywatnego czasu, by poświęcić je na rozmowę o sprawach osobistych.

- Chyba i jedno, i drugie - powiedziała.

- Tak. - Moon spojrzała w dal, jakby coś zasnuło jej myśli. - Masz rację... Jedno i drugie. - Splotła między palcami pasmo jasnych włosów, w roztargnieniu skręcała je i rozkręcała. - Obecność Hegemonii wzmogła wszystko. - Zerknęła na komputer, część systemu, który przez całe jej panowanie, aż do teraz, był bezużyteczny i martwy. Dopiero od kilku tygodni nauczyła się nim posługiwać, co Jerusha nadal uważała za niemal niewiarygodne. - I nadała podwójne znaczenie...

Jerusha dostrzegła za tymi słowami BZ Gundhalinu, niby odbicie w lustrze.

- Moon, powinnaś porozmawiać z BZ.

- Rozmawiam - powiedziała Moon. - Spotykam się z nim kilka razy w tygodniu... - Spojrzała w bok. - Ale nie sama. Nie mogę, Jerusho.

- Czego się po nim spodziewasz? - zapytała Jerusha, unosząc brwi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin