David Weber i Steve White
Powstanie
Insurrection
Przełożył: Jarosław Kotarski
Wydanie oryginalne: 1990
Wydanie polskie: 2004
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA 3
Rozdział I 4
Rozdział II 27
Rozdział III 33
Rozdział IV 48
CZĘŚĆ DRUGA 58
Rozdział V 59
Rozdział VI 69
Rozdział VII 79
Rozdział VIII 87
Rozdział IX 99
Rozdział X 119
Rozdział XI 127
CZĘŚĆ TRZECIA 139
Rozdział XII 140
Rozdział XIII 155
CZĘŚĆ CZWARTA 167
Rozdział XIV 168
Rozdział XV 177
Rozdział XVI 186
Rozdział XVII 191
Rozdział XVIII 210
Rozdział XIX 221
Rozdział XX 229
CZĘŚĆ PIĄTA 239
Rozdział XXI 240
Rozdział XXII 248
Rozdział XXIII 267
Rozdział XXIV 276
Rozdział XXV 285
CZĘŚĆ SZÓSTA 312
Rozdział XXVI 313
Rozdział XXVII 323
CZĘŚĆ PIERWSZA
„Polityka jest czynnikiem rodzącym wojnę”.
Generał Karl von Clausewitz
O wojnie
Rozdział I
OSTRZEŻENIE SZTORMOWE
Ladislaus Skjorning spojrzał na zegarek, zmarszczył brwi i ponownie rozejrzał się po korytarzu budynku Federacji. Mimo późnej pory kręciło się tu jeszcze parę osób, ale Greunera wśród nich nie było. A on nie miał zwyczaju się spóźniać. Było to tym bardziej dziwne, że w zakodowanej wiadomości z prośbą o spotkanie przekazał, że sprawa jest pilna.
Ktoś stuknął go w ramię, więc odwrócił się powoli, równocześnie wsuwając dłoń w szeroki rękaw wełnianej tuniki, w której miał ukryty niewielki pistolet. Przed nim stał mężczyzna w typowym nieformalnym stroju konserwatystów z planety Nowy Zurich, ale nie był to Greuner. Greuner był niewysoki, a ten człowiek prawie dorównywał wzrostem jemu samemu. A Skjorning mierzył dwieście dwa centymetry. Rzucił nieznajomemu średnio życzliwe spojrzenia i wymierzył broń w jego brzuch, nadal jednak jej nie wyjmując.
– Pan Skjorning?
– Ano.
– Pan Greuner przesyła pozdrowienia i przeprosiny.
– Nie będzie przyjść w stanie? – spytał powoli Ladislaus. Jego twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.
Niepoprawna składnia jego wypowiedzi typowa dla mieszkańców planety Beaufort, wywołała widoczną w oczach rozmówcy – pochodzącego z jednej z Planet Korporacji – pogardę, co Ladislaus zignorował kompletnie. Zapytał:
– Powód podał może być?
– Nagła choroba – odparł tamten i zacisnął usta, nie kryjąc zbytnio, że go nie polubił.
Skjorning był nie dość że wysoki, to szeroki w barach i potężnie umięśniony, pochodził bowiem z planety o podwyższonej sile ciążenia i ostrym, zimnym klimacie. Nie to powodowało jednak niechęć jego rozmówcy, lecz wygląd jego dłoni należącej do pracownika fizycznego – z odciskami od sieci i harpuna – oraz przekonanie tamtego, że ma do czynienia z ograniczonym prostakiem.
– Groźnego nic, żywię nadzieję – skomentował olbrzym.
– Obawiam się, że raczej tak, gdyż na czas kuracji zdecydował się wrócić na Nowy Zurich.
– Aha. Cóż... za fatygę jestem pana wdzięczny, panie...?
– Fouchet.
– Aha, Fouchet. Pana nie zapomnę, panie Fouchet – obiecał Skjorning i odwrócił się z ukłonem.
Po czym skierował się do ubikacji.
Fouchet obserwował, jak zamykają się za nim drzwi. Zrobił nawet dwa kroki ku nim, ale potem stanął, wzruszył ramionami i nie kryjąc pogardliwego grymasu, ruszył ku drzwiom. Ten tępak nie miał prawa stanowić zagrożenia, więc nie było sensu się nim dalej interesować.
Drzwi ubikacji powoli się uchyliły, a w szczelinie pojawiło się oko. Przyglądający się plecom odchodzącego Skjorning wsunął broń do przedramiennej kabury i westchnął z żalem.
Po czym wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi.
– Tak, panie Fouchet. Na pewno będę o panu pamiętał – powiedział cicho i zupełnie poprawnie.
* * *
Fionna MacTaggart uniosła głowę znad ekranu komputerowego i zmęczonym gestem przetarła oczy. Spojrzała na zegarek i skrzywiła się – ziemskie dni były męcząco krótkie dla kogoś wychowanego na planecie o trzydziestodwugodzinnej dobie. Na dodatek powietrze było denerwująco rzadkie, przyciąganie irytująco małe, a ona czuła się znużona o tak wczesnej porze. Wstała, nalała sobie kubek kawy i uśmiechnęła się – kawa była jedną z niewielu rzeczy, których będzie jej brakować, gdy wreszcie wróci na stałe do domu, czyli na planetę Beaufort.
Rozległ się brzęczyk u drzwi, toteż nacisnęła przycisk zwalniający zamek. Gdy drzwi się otwarły, ukazał się w nich brodaty olbrzym z pałającymi, błękitnymi oczyma. Ladislaus Skjorning.
– Cholera jasna, znowu nie sprawdziłaś, kto chce wejść! – zagrzmiał w nienagannym standardowym angielskim.
– Zgadza się – przytaknęła spokojnie. – Nie będę sprawdzała, kto chce wejść, i nie będę witała gości z pistoletem laserowym w dłoni w samym sercu naszej enklawy. Nie dam się zwariować, Lad. Czasami wydaje mi się, że masz obsesję na punkcie bezpieczeństwa.
– Bo mam – warknął, opadając na jeden z foteli, i przymknął oczy. – Szkoda, że nasz przyjaciel Greuner jej nie ma.
Fionna zaniepokoiła się i tonem, i treścią jego wypowiedzi.
– Nie pojawił się? – spytała, podchodząc do fotela.
– Nie.
– Dorwali go? – upewniła się, zaczynając masaż ramion siedzącego.
– Dorwali. I wywieźli na Nowy Zurich... mam nadzieję. Po urzędasie z Korporacji, który poczuje awans albo pieniądze, można się wszystkiego spodziewać.
Poczuła, jak się odpręża pod jej palcami, więc przerwała masowanie i opasała ramionami jego potężne bary.
– Szkoda, że nie wiem, co chciał nam przekazać – mruknęła cicho.
– Też żałuję – odparł, marszcząc brwi – ale i tak wiele nam pomógł. I to nie dla pieniędzy... pomagał nam wbrew swoim, bo uważał, że tak jest słusznie i sprawiedliwie. Boję się, że teraz za to zapłaci... albo już płaci.
– Nic na to nie poradzimy, Lad – poklepała go po ramieniu, nadrabiając miną.
Ladislaus pokiwał smętnie głową. Nie zazdrościł jej – przewodniczenie delegacji Planet Pogranicza było ciężkim zadaniem. A teraz dodatkowo miała powody do zmartwienia: jedyne co wiedzieli o informacjach, które chciał im przekazać Greuner, to że były ważne, bo użył w wiadomości zwrotu „ostrzeżenie sztormowe”. Czyli hasła, które sam ustalił i które oznaczało jakieś naprawdę poważne posunięcie zaplanowane przez Planety Korporacji przeciwko Pograniczu.
– Dowiedziałem się o użytecznym drobiazgu – odezwał się, przerywając ciszę. – Nowy szef bezpieczeństwa delegacji z Nowego Zurich nazywa się Fouchet, jak mi się widzi. Wysoki, wredny, z gębą jak gotowana meduza. Niebezpieczny, choć ma gębę do pary z zadkiem.
Fionna zmrużyła oczy.
– Nowy szef bezpieczeństwa, mówisz? – powtórzyła.
– Oficjalnie na pewno takiego stanowiska nie zajmuje. Oni w ogóle takowych nie mają. Jest pewnie syndykiem komputerowym albo pełni inną fikcyjną funkcję. W rzeczywistości to szef bezpieczeństwa i specjalista od kłopotów... Gdyby był trochę głupszy albo trochę bardziej ciekawski, to mieliby wakat, bo właśnie skończyłbym wyduszać z niego, co zrobili z Greunerem...
– Lad, powiedziałam ci, że nie możemy działać w ten sposób! Już nas nazywają dzikusami i barbarzyńcami! Jeśli zaczniemy używać takich metod, to jak nas nazwą?!
– Nazwą jak mnie, mnie mało obchodzi – warknął, zapominając o gramatyce. – Jak mnie by nie złapali i śladów bym nie zostawił, by nie wiedzieli, kto go załatwił. Się przestępstwa szerzą, że aż strach. Nie ma w używaniu metod przeciwnika złego nic, jak długo skuteczne one są!
Fionna już miała go zrugać, ale zdążyła się ugryźć w język. Wychowali się razem na zimnych i wietrznych morzach Beauforta. Wiedziała, że granie wsiowego ciołka przed takimi jak Fouchet wyprowadzało go z równowagi. Wiedziała jednak także, że był w pełni świadom przewagi, jaką daje wcielenie się w taką właśnie rolę. W czasie służby w Marynarce Federacji nabrał ogłady i nauczył się posługiwać standardowym angielskim równie dobrze jak mieszkaniec którejś z Planet Wewnętrznych, natomiast gdy czuł się bezpieczny, a jednocześnie był w stresie, odruchowo wracał do sposobu mówienia wyniesionego z dzieciństwa. Jak zresztą każdy. Specyficzna składnia rodem z Beauforta zwracała uwagę wszędzie. We flocie zrozumienie oznaczało przeżycie, toteż Lad szybko opanował standardowy angielski. Miał poczucie humoru i tępawego prostaczka z Pogranicza nauczył się udawać dla własnej przyjemności i rozrywki współtowarzyszy broni, a szło mu to tak dobrze, że mało która ofiara orientowała się w krótkim czasie, że dała się nabrać.
Potem, gdy został szefem bezpieczeństwa delegacji Beauforta wysłanej na Ziemię, ta umiejętność okazała się nader użyteczna. I rzadko kiedy denerwował się, że musi się do niej odwołać – ta reakcja wskazywała, że zżył się z Greunerem bardziej, niż sądziła, i złe wieści były dla niego prawdziwym ciosem. Właściwie trudno się było temu dziwić – niewysoki bankier narażał karierę, a prawdopodobnie i życie, by pomóc mieszkańcom planet, na których nawet nigdy nie był. I już na pewno nie będzie...
Poczuła pieczenie pod powiekami i zacisnęła dłonie na ramionach Lada, czekając, aż napięcie powoli opuści i ją, i jego...
Salę wypełniał cichy, ale wszechobecny pomruk. MacTaggart uniosła głowę znad konsoli i spojrzała na wysokie podium znajdujące się na samym środku mającej kształt półkuli sali. Od jej miejsca oddalone było o ponad dwieście metrów, a od pierwszego rzędu foteli oddzielał je szeroki pas posadzki wykonanej z czarnego marmuru z białymi żyłkami. Mimo że od dwudziestu pięciu lat zasiadała w Zgromadzeniu, z czego dwadzieścia jako szefowa delegacji planety Beaufort, Komnata Światów nadal wywierała na niej wrażenie. Poznała smutne realia praktycznego funkcjonowania rządu Federacji i żałowała, że nie urodziła się wcześniej – wtedy, kiedy Zgromadzenie Legislacyjne Federacji Ziemskiej rzeczywiście reprezentowało interesy wszystkich planet członkowskich, a nie było jedynie przykrywką dla prywatnych interesów i wyzysku.
Miejsce jednak nadal wyglądało wspaniale. Ściany obwieszono flagami systemów planetarnych. W centrum znajdowała się olbrzymia flaga Federacji – złote słońce, wokół którego krążyła błękitna planeta z białym księżycem, a wszystko to na czarnym tle. Fionna poprawiła słuchawki sprzężone z mikrofonem i zmarszczyła brwi – Lad się spóźniał, a obrady miały się wkrótce zacząć...
Kątem oka dostrzegła ruch w przejściu prowadzącym do sektora, w którym siedziała, i odwróciła głowę w tym kierunku. Po czym starannie ukryła uśmiech – całe szczęście, że nikt ze znajomych nie odwiedzał Ziemi, bo widok Lada prącego przez tłum jak lodołamacz, i to z miną na wpół zawstydzoną, na wpół zirytowaną, wywołałby u nich ciężki szok.
Skjorning dotarł w końcu na miejsce, opadł z ulgą na fotel stojący po lewej stronie zajmowanego przez nią i zaczął gmerać przy słuchawkach, próbując podłączyć je do konsoli.
– Dowiedziałeś się czegoś? – spytała cicho.
– Nie – odparł, prawie nie poruszając ustami. – Dostałem tylko potwierdzenie kodu.
Zmarszczyła brwi i otworzyła usta, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, rozległ się doskonale słyszalny w całej sali sygnał oznaczający, iż rozpoczęła się sesja Zgromadzenia Legislacyjnego Konfederacji Ziemskiej.
Zdenerwowanie Fionny rosło w miarę trwania formalności związanych z otwarciem sesji. Delegacja Galloway’s World zajmowała miejsce w pobliżu, a Simona Taliaferra nie było wśród jej członków. Delegacja Nowego Zurich była oddalona ledwie o dziesięć metrów od niej; wiedziała że Oskara Dietera także nie było na miejscu. Czegokolwiek by dotyczyło ostrzeżenie Greunera, ci dwaj musieli być zamieszani w całą sprawę, a najprawdopodobniej to oni ją wymyślili. Pochyliła się nad klawiaturą, ponownie sprawdzając, kto do jakiej komisji należy, jako że już dawno temu nauczyła się, iż przedstawiciele Korporacji to co najważniejsze uzgadniają na posiedzeniach takich niewielkich grup. Posiedzeniach odbywających się za zamkniętymi drzwiami.
To, co wyświetliło się na ekranie, potwierdziło jej przypuszczenia – obaj pochodzili z planet o licznych populacjach i mieli osobiste starszeństwo z uwagi na długość sprawowania funkcji w Zgromadzeniu. W połączeniu z zasadą „reprezentatywnego członkostwa”, którą przedstawiciele Korporacji przepchnęli dwanaście lat temu, pozwalało im to zasiadać w kilkunastu komitetach, komisjach i zespołach. Natomiast tylko do dwóch należeli obaj: do Komitetu Spraw Zagranicznych (przewodniczył mu Taliaferro) i Nadzoru Wojskowego (jego przewodniczącym był Dieter). Była to złowróżbna kombinacja.
Urzędnik zakończył formalności związane z otwarciem posiedzenia i ustąpił miejsca Davidowi Haleyowi, marszałkowi Zgromadzenia. Zgodnie z odwieczną tradycją był on mieszkańcem Ziemi i posługiwał się nienagannym standardowym angielskim. Niestety marszałek posiadał obecnie jedynie znikomą część tej władzy, jaką z założenia miał dysponować. Prawdziwa szkoda, w przeciwieństwie bowiem do większości delegatów z Planet Wewnętrznych Haley był na Pograniczu i doskonale wiedział, że silna nienawiść do Korporacji jest tam zjawiskiem powszechnym i dominującym. Niestety niewiele mógł w tej kwestii zdziałać.
– Panie i panowie, przewodniczący Komitetu Spraw Zagranicznych poprosił o sesję zamkniętą i uznanie jej za rozwinięcie posiedzenia komitetu – obwieścił Haley. – Czy ktoś jest przeciw?
Fionna nacisnęła klawisz i na pulpicie Haleya zaczęła pulsować jedna z kontrolek. Marszałek spojrzał na nią, przeniósł spojrzenie na sektor zajmowany przez delegację planety Beaufort i jego twarz zniknęła z olbrzymiego ekranu zastąpiona twarzą Fionny. Jego oblicze było jednak nadal widoczne na ekranach konsolet delegatów i jego głos rozległ się z głośników.
...
nightelf87