Kiriki Hoffman Nina - My, wędrowcy.TXT

(34 KB) Pobierz
Autor: Nina Kiriki Hoffman
Tytul: My, w�drowcy

(We Are the Pilgrims)

Z "NF" 12/96

   Matt spotka�a Cz�owieka z Mchu w Wigili� Bo�ego Narodzenia.
   Siedzia�a na kamiennej �awce na cmentarzu pionier�w, za 
plecami maj�c ceglany mur opleciony powojem, a obok siebie 
br�zow� papierow� torb� pe�n� przeterminowanych kanapek, 
zawini�tych w celofan. Ch�odne �wiat�o dnia ju� znika�o, w 
ni�ej po�o�onych miejscach rodzi�a si� i g�stnia�a mg�a. 
Wilgotne powietrze pachnia�o zim�, martwymi li��mi, lodowat� 
wod�, ch�odem i brakiem pociechy. Matt by�a bardzo 
zadowolona, �e ma swoj� grub�, wojskow� kurtk� w kolorze 
khaki.
   Podoba�y jej si� omsza�e nagrobki - niekt�re 
przechylone, a niekt�re po�amane, jednak wszystkie nieme na 
tle mokrej trawy i znikaj�cego horyzontu. Ludzie, kt�rzy 
przychodzili tu do swoich zmar�ych, te� ju� wszyscy odeszli; 
�adne �wie�e sny nie zak��ca�y spokoju. Takie w�a�nie 
bratanie si� z natur� lubi�a - oswojona g�usza oddalona 
tylko o kr�tki spacer od miasta, gdzie po zjedzeniu kolacji 
mog�a wr�ci�, by znale�� ciep�o i wygod�.  
   Rozwin�a jedn� z kanapek i pow�cha�a j�. Rostbef z 
��tym serem. Zapach by� w porz�dku. Ugryz�a kawa�ek na 
pr�b�, poczeka�a, by sprawdzi�, czy �o��dek co� jej powie, 
potem zjad�a reszt�. Chleb nieco zeschni�ty, a brzegi sera 
twarde, ale i tak by�o to lepsze od wielu rzeczy, kt�re 
zdarzy�o jej si� jada�.  
   �o��dek podzi�kowa� jej. Rozwin�a kolejn� kanapk�, z 
szynk� i szwajcarskim serem, znowu najpierw spr�bowa�a, a 
potem zjad�a.  
   Siedzia�a i rozkoszowa�a si� wygod�, gdy nagle 
zauwa�y�a na lewo od siebie jaki� sen - cichy wir 
li�ciastych kszta�t�w wy�aniaj�cy si� z wielowarstwowego 
powoju na murze. Zastanawia�a si�, czy mo�e widzi sen 
ro�liny. Nigdy przedtem nie widzia�a, by jaka� ro�lina 
�ni�a. To by� do�� dziwny moment, by co� takiego zobaczy�. 
Odwr�ci�a si�, by mie� lepszy widok na sen, a on si� 
zmieni�. Li�cie splot�y si� razem w zielon� sk�r�, sk�ra 
wyg�adzi�a si� i uformowa�a w cz�owieka, za� potem 
ca�kowicie zielony m�czyzna odsun�� si� od muru, 
potrz�saj�c g�ow�.  
   Co� w d�wi�ku i zapachu powiedzia�o Matt, �e to nie 
jest �aden sen.  
   Chwyci�a celofan le��cy na �awce i spyta�a go, czy 
zakryje twarz m�czyzny, je�li nim rzuci.  Odpowiedzia�, �e 
tak. Gdyby j� zaatakowa�... dotkn�a �awki, na kt�rej 
siedzia�a. By�a ju� za stara i zbyt senna, by si� ruszy�. 
Matt opu�ci�a stopy na ziemi� i spi�a si�, gotowa do biegu.  
   M�czyzna zamruga�. Jego twarz przypomina�a twarz 
manekina, a nie �ywego cz�owieka - bez wyrazu, ca�kiem 
nieruchoma, rysy o wypolerowanej i nierealnej doskona�o�ci. 
Odwr�ci� si� i zagapi� na ni�.  
   - Kto ty jeste�? - spyta�a, gdy cisza si� przeci�ga�a.
   - Edmund - odpowiedzia�.
   - Czego chcesz?
   - Niczego - odpowiedzia�.
   - Niczego? To czemu si� poruszy�e�, je�li niczego nie 
chcesz? Mog�e� po prostu zosta� w murze. - Nigdy nie 
spotka�a cz�owieka, kt�ry by niczego nie chcia�.  
Zastanawia�a si�, czy nie k�amie.  
   - Przyszed� czas, by si� ruszy� - stwierdzi�. W 
nikn�cym �wietle co� si� dzia�o z jego sk�r�, ziele� 
zanika�a, przechodz�c w opalenizn�. Tylko jego ubranie i 
kr�cone w�osy pozosta�y zielone. Nie zauwa�y�a tego ubrania, 
p�ki reszta cia�a si� nie zmieni�a. Podkoszulka, d�insy - 
zielone, jakby zrobione z mchu; nagie ramiona i twarz, 
d�onie i stopy. By�o okropnie zimno, jednak wydawa�o si�, �e 
on tego nie czuje.  
   - Chcesz kanapk�? - spyta�a.
   Przeci�gn�� si� i ziewn��. Podszed� bli�ej. Przedtem 
my�la�a, �e jego twarz jest jak wyrze�biona z drewna, teraz 
jednak wyda�a jej si� raczej zamro�ona... ale zaczyna� ju� 
taja�. Mrugn��. W ko�cu si� u�miechn��. To zupe�nie 
zmieni�o wyobra�enie Matt o nim - teraz wydawa� si� 
przyjacielski, prawie zwariowany.  
   Na wszelki wypadek, �ciskaj�c wci�� w d�oni celofan, 
posun�a si�, robi�c mu miejsce na �awce. Usiad�.  
   Zajrza�a do br�zowej papierowej torby.
   - Zdaje si�, �e mam jeszcze z tu�czykiem albo z szynk� 
i z serem. Z tu�czykiem mo�e by� niedobra. Ryby psuj� si� 
szybciej ni� mi�so.  
   - Spr�buj� z szynk� i z serem - odpowiedzia�. -
Dzi�kuj�.
   Poda�a mu kanapk�. Przez chwil� m�czy� si� z celofanem.  
Zabra�a kanapk� i odwin�a mu.  
   - A w�a�ciwie to jak d�ugo by�e� cz�ci� muru?
   - Nie wiem - odpar�. - Ciekaw jestem, czy m�j samoch�d 
zapali. - Ugryz� kanapk� i prze�u�, skupiony, jakby 
ws�uchiwa� si� w swoje usta. - Hmmm.  
   - Jest Wigilia - powiedzia�a Matt, gdy sko�czy� ju� 
je�� i przygl�da� si� jej ze s�abym u�miechem.  
   - Aha. To pewnie by�em w murze par� miesi�cy. Nie 
jestem pewien.  
   Zerkn�a na jego my�lowy krajobraz. Polana w lesie, z 
samotnym drzewem na �rodku i s�o�cem, g�aszcz�cym z jednej 
strony jego pie�. Powia� wiatr, a drzewo pochyli�o si�, 
jakby kora by�a sk�r�, a wn�trze gi�tkie.  
   Niegro�ny, ale te� trudno by�o go rozgry��. 
   - Co robi�e� w murze?
   - Sta�em.
   - Jak to?
   - Tak mnie poprowadzi� duch.
   - Co?
   Wzruszy� ramionami.
   - W�druj� sobie, p�ki co� nie ka�e mi dzia�a�.  
Zatrzyma�em si� tu jaki� czas temu i mur do mnie przem�wi�.  
   Matt poczu�a, jak co� w niej drgn�o. Rozmawia�a z 
wytworami ludzkich r�k od lat. Nigdy nie spotka�a nikogo 
innego, kto umia�by z nimi rozmawia�.  
   - Co powiedzia�?
   - "Chod� tutaj".
   Zerkn�a na mur ukryty pod p�aszczem powoju.
   - Powiedzia�e� "Chod� tutaj" do tego faceta? -
zapyta�a go.
   - Tak - odpowiedzia� mur.
   - Dlaczego? 
   - Chcia�em go. 
   Nic chyba nigdy nie chcia�o Matt, mimo �e wiele rzeczy 
cieszy�o si� ze spotkania z ni�, a wi�kszo�� by�a dla niej 
mi�a.  
   - Dlaczego?
   - To taki specjalny rodzaj ceg�y. Jest ciep�y.
Sprawia, �e wszystko lepiej pasuje.
   Matt spojrza�a na Edmunda. Mia� uniesione brwi.
   - Jeste� ceg��? - zapyta�a.
   - Ceg�� - powt�rzy� pytaj�co.
   - Mur m�wi, �e jeste� ceg��. Ciep�� ceg��.
   - Co? - spojrza� na mur. Wyci�gn�� r�k� i przy�o�y� do
niego p�ask� d�o�.
   Chyba jednak nie s�ysza� rozmowy. Matt poczu�a si� 
lepiej. Rozmawia�a ze wszystkim ju� od dawna, a inni ludzie 
jej nie s�yszeli. Nie by�a pewna, czy spodoba�oby si� jej, 
�e kto� jednak s�yszy.  
   Rami� m�czyzny pokry�o si� ceglastymi plamami.
   - Co on robi? - spyta�a Matt muru.
   - ��czy si� - odpowiedzia� mur. - Czy m�wisz do
mnie? - jego g�os lekko si� zmieni�.
   - M�wi�? - Matt spojrza�a na Edmunda. Jego usta 
otworzy�y si� lekko, a brwi pozosta�y uniesione.  
   - Tak - powiedzia� mur. 
   - Tak - powiedzia� Edmund.
   Matt prze�kn�a �lin�.
   - To takie dziwne.
   - Tak.
   Powoli odsun�� r�k� od muru. Jego sk�ra znowu by�a 
zwyk�� opalon� sk�r�. Wyci�gn�� r�k� do Matt. Patrzy�a na 
ni�, nie dotykaj�c.  
   - Czego chcesz? - zapyta� j�. - Czego potrzebujesz?
   - Ja? Niczego nie potrzebuj� - odpowiedzia�a.
   - Jestem tu dla ciebie.
   - Co takiego?
   Opu�ci� r�k� na udo.
   - Id� tak, jak duch mnie prowadzi - powiedzia�. -
Zaprowadzi� mnie do ciebie. Daj mi zna�, jak ju� zrozumiesz, 
czego chcesz.  
   - Sama si� sob� zajmuj� - powiedzia�a.
   - Tak - odpar�.
   - Niczego mi nie potrzeba.
   - W porz�dku. 
   - Czego ty chcesz? - zapyta�a go znowu.
   U�miechn�� si� szeroko.
   - Niczego - odpowiedzia� znowu. - Chyba do siebie
pasujemy.
   - Ja nie zamieniam si� w ceg�y - stwierdzi�a spokojnie 
Matt. A� do tej chwili nie zdawa�a sobie sprawy z tego, jak 
wysoko ceni�a sobie fakt, �e jest inna i wyj�tkowa, nawet 
je�li nikt opr�cz niej nie wiedzia�, jak bardzo wyj�tkowa.  
Ona wiedzia�a i to wystarcza�o, a� do teraz. Nie chcia�a, 
�eby ten m�czyzna by� taki sam jak ona.  
   - Chcia�aby� by� ceg��? - zapyta�. - Mnie si� to 
podoba. Mi�o jest by� cz�ci� czego� tak trwa�ego.  
   - Nie - Matt pokr�ci�a g�ow�. - Nie, nie.
   - Okay - powiedzia�. Podci�gn�� nogi, przyci�gaj�c
kolana do piersi i chwytaj�c d�o�mi stopy.
   Obserwowa�a go przez chwil�. Jego stopy i d�onie 
zacz�y robi� si� szare, takie jak kamienna �awka, a potem 
by�o ju� za ciemno, by rozr�ni� szczeg�y.  
   - Och - powiedzia�a. - Wracam teraz do miasta. Mi�o 
by�o ci� pozna�.  
   - P�jd� z tob�.
   - Wola�abym nie.
   - Dobra. Dzi�kuj� za kanapk�.
   - Nie ma za co. - Wsta�a i szybko odesz�a, goni�c mg��, 
ile si� w nogach.  

   Znalaz�a w budce telefonicznej gazet�, przejrza�a 
stron� z nabo�e�stwami w ko�cio�ach i wybra�a najwa�niejsze.  
Lubi�a ko�cio�y w Wigili�, ca�� t� pomp�, kol�dy, �wiece i 
ziele�, ciep�o, zapach gor�cego wosku i sosny, i kadzide�, i 
perfum, i nawet naftaliny z wymy�lnych ubra�, kt�re 
niekt�rzy mieli na sobie. Podoba� jej si� pomys�, �e dziecko 
narodzone w szopie mo�e by� tak wa�ne.  
   Usadowi�a si� w jednej z ostatnich �awek i obserwowa�a 
wszystko z zainteresowaniem. Dzieci my�la�y o prezentach, 
tych otwartych i tych wci�� czekaj�cych, pe�nych obietnic.  
Niekt�rzy z doros�ych te� o nich my�leli. Pewni ludzie 
my�leli o mszy, a inni o spaniu. Niekt�rzy wspominali 
kolacj�. Niekt�rzy byli zmartwieni, bo nie sko�czyli pakowa� 
prezent�w albo nie znale�li odpowiednich, a inni cieszyli
si�, gdy� zrobili wszystko, co w ich mocy.
   Kobieta przed Matt wci�� my�la�a o umyciu g�ry naczy�.  
Wzdycha�a i zaczyna�a w my�lach wszystko od pocz�tku, 
naczynie po naczyniu, ka�da �y�eczka, widelec i n�; a potem 
westchnienie i wszystko od nowa. Matt wy��czy�a j� i 
skoncentrowa�a si� na dziecku, kt�re patrzy�o na �wiece i 
s�ucha�o �piewu, my�la�o o s�owach pie�ni i sprawia�o, �e 
p�omienie �wiec by�y raz ostre, raz nieostre, p�omienie, 
p�askie dyski �wiat�a. Inne dziecko wypatrywa�o ka�dego 
kawa�ka czerwonej odzie�y w nadziei, �e dostrze�e �wi�tego 
Miko�aja. Jaki� m�czyzna ko�ysa� �pi�ce dziecko. Kiedy na 
nie spojrza�, zobaczy�, �e ma ramiona pe�ne z�otego �wiat�a.  
Jeszcze inne dziecko patrzy�o na ksi�dza i widzia�o za nim 
anio�y. Matt zastanawia�a si�, czy anio�y s� tam naprawd�. 
Mi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin