Bradely Zimmer Marion - Pani Trillium.rtf

(1004 KB) Pobierz
Pani Trillium

 

 

 

 

Marion Zimmer Bradley

 

 

 

 

Pani Trillium

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału

Lady of the Trilium

 

Przekład

Wiesława Cieplucha

Paweł Czajczyński

 

 

 

 

 

 

Książką tą dedykują wszystkim mieszkańcom Lodowego Zamku,
bez których wsparcia i zachęty nigdy nie powstałaby ta opowieść


Rozdział pierwszy

 

Wieża Noth stała opustoszała w otoczeniu umierających chwastów. Białe burzyny zaległy grubym kożuchem na warstewkę wody, która niegdyś wypełniała po brzegi głęboką fosę, a w powietrzu unosił się zapach śmierci. Dziewczyna w zwiewnych szatach przebiegła przez zwodzony most, kamienny dziedziniec i ogród, i wpadłszy do komnaty Arcymagini ujrzała, jak stara kobieta wydaje z siebie ostatnie tchnienie, a jej ciało rozpada się w proch. Kiedy stała tam oszołomiona nagłością tego wydarzenia, Wieża, dziedziniec i kamienne mury dokoła zamieniły się w pył i uleciały porwane w objęcia rozgniewanego wiatru. Pozostała jedynie biała peleryna Arcymagini…

 

Haramis, Biała Dama, Arcymagini Ruwendy, wyzwoliwszy się z objęć snu, poczuła na sobie ciężar minionych wieków, ciężar starości, wyjątkowo bolesny, jako że obraz młodej dziewczyny, którą widziała w sennych marzeniach, nadal jawił się przed jej oczyma. Nie było w tym nic szczególnie zaskakującego; przyszłam na świat już tak dawno i pamiętam czasy, których nie pamiętają pradziadowie najstarszych ludzi, pomyślała posępnie. Jako Arcymagini, duszą związana z tą ziemią, żyła znacznie dłużej niż jej dwie siostry. Mimo iż ujrzały światło życia jednego dnia, ich drogi przeznaczenia rozeszły się w różne strony już dawno temu, a teraz pozostała tylko ona, najstarsza z trzech księżniczek.

Kadiya odeszła pierwsza. Po wielkiej bitwie z najeźdźcami z Labornoku i złym czarodziejem Orogastusem zniknęła na ukochanych moczarach wraz ze swym przyjacielem Odmieńcem i talizmanem, Potrójnym Płonącym Okiem, stanowiącym część wielkiego, magicznego berła, którego siostry używały w zmaganiach z Orogastusem. Przez pewien czas utrzymywała z Haramis sporadyczny kontakt poprzez czarodziejską misę, lecz od zniknięcia Kadiyi upłynęło już wiele dekad. Na pewno dawno nie żyje, myślała Haramis.

Anigel, najmłodsza z sióstr, poślubiła księcia Labornoku, Antara, doprowadzając do zjednoczenia obu ich królestw. Umarła w spokoju, dożywając starości, otoczona dziećmi i wnukami. Tron połączonych królestw przeszedł w ręce jej potomków. Czy zasiada na nim teraz jej wnuk czy też prawnuk? Haramis nie mogła sobie przypomnieć; lata mijały zbyt szybko. Może już praprawnuk.

Haramis, najstarsza z sióstr, została Strażniczką Ziemi, zajmując tym samym miejsce Arcymagini Binah. Przez te wszystkie lata mieszkańcy Ruwendy wiedli spokojny i dostatni żywot; Haramis kochała tę ziemię niczym własne dziecko. W pewnym sensie istotnie Była jej matką.

Teraz jednak Haramis zaczęła miewać przedziwne sny. Już trzecią noc z kolei przeżywała śmierć Binah i rankiem budziła się zbyt zmęczona, aby wstać z łóżka. Czy było to ostrzeżenie przed zbliżającą się śmiercią?

Być może nadchodził czas, kiedy nowa strażniczka miała przejąć jej obowiązki. Gdyby stosunkowo szybko wybrano następczynię, Haramis zdążyłaby jeszcze przekazać jej choć część swojej wiedzy. Żałowała, że sama nie miała takiej możliwości, kiedy dostąpiła zaszczytu sprawowania funkcji Strażniczki.

Binah po prostu przekazała Haramis swą pelerynę i zamknęła na zawsze oczy, a Wieża, w której żyła i pracowała, rozsypała się w proch wraz z jej ciałem. Haramis miała odziedziczyć tron i od dzieciństwa przygotowywano ją do roli królowej, a nie Arcymagini, toteż nagła zmiana obowiązków wydała się jej co najmniej niepokojąca. Nie taką spuściznę pragnęła przekazać swej następczyni.

Nie zważając na bóle w stawach i ogólne złe samopoczucie, zwlokła się z łóżka. Gdyby nadal żyła w Cytadeli w Ruwendzie, w miejscu, gdzie dorastała, niewątpliwie czułaby się dużo gorzej. Jak w każdym kamiennym zamczysku, panowały tam chłód i wilgoć. Przejmując obowiązki Arcymagini, Haramis przeprowadziła się jednak do Wieży usytuowanej na szczycie Góry Brom, w pobliżu granicy Labornoku i Ruwendy. Pomimo trzaskających mrozów i hulających dokoła północnych wiatrów, wewnątrz kamiennego schronienia panowało przyjemne ciepło. Wcześniej Wieżę zamieszkiwał Orogastus, który kochając luksus, ściągał tu wszystko, co tylko udało mu się wyszukać, ukraść, bądź kupić. Gromadził głównie machiny i urządzenia Zaginionego Ludu; większość z tych dziwnych przedmiotów stanowiła niebezpieczną broń, lecz niektóre były całkiem praktyczne i ułatwiały codzienne życie.

Orogastus, na swoje nieszczęście, nigdy, nie pojął różnicy między technologiczną spuścizną Zaginionych a prawdziwą magią. Zbyt silne uzależnienie czarnoksiężnika od tajemniczych urządzeń umożliwiło trzem siostrom zniszczenie go tą drugą bronią.

Dla Haramis różnica między magią a starożytną technologią była oczywista, choć może trudna do zdefiniowania. Nadal nie potrafiła więc zrozumieć, jak Orogastus mógł okazać się tak bezgranicznie głupi, szczególnie, że posiadł pewne magiczne umiejętności.

Haramis wzdragała się przypominając sobie krótki okres, kiedy znajdowała się pod urokiem, który na nią rzucił. Przez kilka tygodni żyła nawet w radosnym przeświadczeniu, że darzy go uczuciem. Najwyraźniej obróciło się to przeciw niemu. Nie wykorzystał kilku sposobności, aby mnie skrzywdzić, pomyślała, nawet kiedy już otwarcie mu wyznałam, że go nie kocham. Zachowywał się, jakby był przekonany o swojej do mnie miłości. Wierzył, że nie potrafiłby wyrządzić mi krzywdy, a ja z konieczności odwzajemnię jego uczucie i wesprę go w jego planach.

Przeszedłszy przez komnatę zbliżyła się do wykwintnie zdobionej, drewnianej komody i z jednej z szuflad wyjęła srebrną czarę. Postawiła ją na stole, zajmującym środek pokoju, i do połowy napełniła czystą wodą z dzbana stojącego przy łóżku. Potem pochyliła się nad nią.

Wróżenie z wody było praktykowane wśród kilku szczepów Odmieńców, którzy zamieszkiwali bagna otaczające Cytadelę. Odmieńcy nie wywodzili się z ludzkiej rasy; w ich żyłach płynęła krew rdzennych mieszkańców tej ziemi. Niektóre plemiona przypominały ludzi, a inne wyglądały jak urzeczywistnienie nocnego koszmaru, lecz na ogół stworzenia te żyły w zgodzie z ludźmi.

Nyssomowie stanowili odłam człekopodobnych Odmieńców, a kilku z nich służyło na ruwendiańskim dworze w okresie dzieciństwa Haramis. Jej najlepszy przyjaciel, Nyssom Uzun, który piastował funkcję nadwornego barda, poza muzycznym talentem posiadał znaczne zdolności magiczne. To on nauczył Haramis magii wody. Owa wielce zawodna metoda wróżenia okazywała się niewiele lepsza jako sposób komunikowania się. Haramis dostrzegła jednak, że wsparta mocą Arcymagini, stawała się nawet całkiem dokładna. Warunkiem powodzenia i wiarygodności był jednak pusty żołądek.

Teraz postarała się oczyścić swój umysł, chociaż zauważyła, że nie potrafi całkowicie pozbyć się resztek nocnych snów. Spojrzała w krystaliczną wodę.

Prawie natychmiast spłynęło na nią uczucie, że szybuje w powietrzu, niczym na grzbiecie jednego z ogromnych lammergeierów, które w razie potrzeby przenosiły ją z miejsca na miejsce, i że zbliża się ku wieży. Rozpoznała najwyższą wieżę Cytadeli. W przeciwieństwie do głównego budynku, stanowiącego pozostałość z czasów Zaginionego Ludu, została wzniesiona stosunkowo niedawno” (w ciągu ostatnich pięciuset lat) przez ludzi. Haramis wylądowała lekko na dachu i pozwoliła swojej duchowej postaci przeniknąć przez podnoszone drzwi do najwyżej położonej komnaty. Pomieszczenie świeciło teraz pustką. Ostatnim razem, kiedy Haramis w rzeczywistości tu przebywała, pełne było labornockich żołnierzy. Próbowali pojmać ją i Uzuna i jedynie przybycie dwóch lammergeierów, które zabrały ich ze szczytu Wieży, ocaliło jej życie. Wspomnienia tego dawno minionego dnia powróciły, kiedy Haramis stanęła na dawnym szlaku swej ucieczki.

Na niższej kondygnacji mieściła się sypialnia żołnierzy z Cytadeli. O ile Haramis mogła sobie przypomnieć, ten szalony pomysł zrodził się w głowie jej dziadka; żołnierze spali siedemnaście pięter ponad ziemią. Jej ojciec, bardziej uczony niż wojownik, nie zadał sobie trudu zmiany tego osobliwego układu.

Najwidoczniej jednak znalazł się ktoś dość rozumny, aby położyć kres temu zwyczajowi, zanim zmieniono go w uświęconą tradycję. Chociaż w pomieszczeniu wciąż stało kilka pokrytych kurzem łóżek i skrzyń na ubrania, w byłej kwaterze znajdowało się teraz tylko dwoje ludzi, dzieci, chłopiec i dziewczynka, oboje w wieku mniej więcej dwunastu lat. Siedzieli na podłodze zwróceni twarzami do siebie w samym środku kałuży światła, wpadającego przez otwarte okno.

— Myślę, że działa pod wpływem światła — mówił chłopiec. Był szczupły, a jego ciemne włosy nadawały się już do podcięcia. Spłynęły mu kaskadą na twarz, gdy nachylił się nad obiektem swego zainteresowania. Bezwiednie odrzucił je do tyłu, lecz opadły ponownie, gdy tylko zdążył odsunąć rękę. Tym razem dał za wygraną.

— Niemożliwe, że tylko w ten sposób — sprzeciwiła się dziewczynka. Niedbale splecione warkocze jasnorudych kędziorów zwieszały się jej do pasa. Haramis nie widziała takich włosów od ostatniego spotkania z Kadiyą. Wyglądało również na to, że dziewczynka tyle samo co Kadiya przykładała wagi do wyglądu zewnętrznego. Dzieci miały na sobie ubrania najwyraźniej odziedziczone po starszym rodzeństwie i żadne nie zdradzało najmniejszej potrzeby utrzymywania ich w czystości. Drewniana podłoga wyglądała, jakby nie zamiatano jej od miesięcy, a może nawet od lat. Widniały jednak na niej ślady sugerujące, że tych dwoje, a może ktoś inny, miało zwyczaj wyciągać się na ciemnych deskach, nie zwracając uwagi na kurz i drzazgi. Dziewczynka wydawała się chudsza od chłopca. Czy nikt nie karmi tych dzieci? — zastanawiała się Haramis.

— Nie działa po ciemku. — Chłopiec uparcie obstawał przy swoim.

— Och, zgadzam się, że nie działa bez światła, lecz gdyby tylko ono budziło je do życia, to wszystkie melodie, z wyjątkiem dolnej, zagrałyby od razu.

Niewidzialny gość przeszedł przez pokój, żeby zobaczyć, co dziewczynka trzyma w dłoniach. Wystarczyło jedno spojrzenie; była to jedna z ulubionych zabawek Haramis z okresu dzieciństwa, pozytywka pamiętająca czasy Zaginionego Ludu. Sześciokątna figura wygrywała różne melodie w zależności od tego, na którym boku ją postawiono.

— Spójrz, Fiolonie — zauważyła dziewczynka, trzymając sześcian tak, że jedna jego krawędź dotknęła podłogi. — Gdyby chodziło tylko o światło, powinniśmy teraz usłyszeć przynajmniej jedną melodię — padają na to promienie słońca. — Odwróciła pozytywkę i położyła ją na podłodze, a z niewielkiego przedmiotu natychmiast wydobył się dźwięk. — Widzisz? Musi leżeć jedną stroną płasko na podłodze albo… — uniosła do góry grającą nieprzerwanie zabawkę…. — równolegle do podłogi.

— Chciałaś powiedzieć poziomo nad podłogą — poprawił chłopiec.

— To jedno i to samo, jeśli podłoga jest płaska. A teraz spójrz. — Powoli i ostrożnie obróciła pozytywkę na jedną stronę. — Kostka przestaje grać, gdy przechylam ją więcej niż na dwa palce. Kiedy drugi bok ułoży się poziomo, następuje przerwa, po której znów odzywa się melodia. A w czasie tej przerwy — zakończyła triumfalnie — czuję wyraźnie, że coś przesuwa się w środku. Nie zacznie grać, zanim to, co jest wewnątrz, nie dotrze do dna. — Przyłożyła przedmiot do ucha i potrząsnęła nim lekko. — Jest tam jakiś płyn. Strasznie bym chciała ją otworzyć i zobaczyć, jak działa.

Fiolon wyciągnął rękę i wyrwał jej z dłoni zabawkę.

— Ani się waż, Mikayla! To jedyna kostka, jaką mamy, i bardzo ją lubię. Jeśli ją rozbijesz, nie ożenię się z tobą, gdy dorośniemy.

— Złożyłabym ją z powrotem — protestowała Mikayla.

— Skąd wiesz, czy potrafiłabyś ją potem poskładać — zauważył Fiolon. — Nie wiesz, co to za płyn. Jest za ciężki jak na wodę i na pewno przynajmniej połowę rozlałabyś przy otwieraniu. Prócz niej nie mamy nic, co pozwoliłoby nam poznać muzykę Zaginionego Ludu.

— Ty nie zaryzykujesz zniszczenia żadnego źródła muzyki. Myślę, że twój tata musiał być muzykiem. — Roześmiała się Mikayla.

— Nigdy się tego nie dowiemy. Fiolon wzruszył ramionami.

Mikayla wzięła od niego pozytywkę i zważyła ją w dłoni. — Myślę, że masz rację w sprawie tego płynu. Rzeczywiście jest za ciężki jak na wodę, a to, co siedzi tam w środku, porusza się dużo wolniej niż coś, co pływa w wodzie. — Westchnęła. — Żebyśmy tak znaleźli ich więcej.

— Ja też bym tego chciał — zgodził się Fiolon. — Może wówczas poznalibyśmy więcej melodii.

— Gdybyśmy znaleźli duplikat, mogłabym go rozłożyć na części i zobaczyć, co jest w środku.

— Dlaczego zawsze chcesz wiedzieć, jak wszystko działa?

Mikayla wzruszyła ramionami. — Po prostu chcę. Dlaczego ty zawsze chcesz o wszystkim pisać piosenki? Fiolon odwzajemnił wzruszenie ramion.

— Po prostu chcę.

Haramis zakrztusiła się i nagle stwierdziła, że znów znajduje się w swej Wieży, spoglądając w czarę z wodą. Jej oddech zakłócił nieruchomą powierzchnię, łamiąc obraz.

No cóż, pomyślała, niewątpliwie wygląda dość inteligentnie, lecz trudno mi zobaczyć w niej Arcymaginię. Muszę dowiedzieć się o niej więcej, a także o nim. Z uwagi, jaką poczynił na temat małżeństwa, można by wnioskować, że są zaręczeni, lecz dziwne, że nie wie, kim jest jego ojciec. Ubrania wyraźnie po kimś odziedziczyły, ale kiedyś były bardzo porządnymi strojami. Co więcej, dzieci nie wysławiają się jak służący.

Haramis ubrała się szybko i poszła do jadalni, by zjeść śniadanie. Miała napisać kilka listów i przesłać parę wiadomości.

 

Haramis bez trudu wyczuwała ziemię. O wiele gorzej przedstawiała się sytuacja, gdy trzeba było dowiedzieć się czegokolwiek o ludziach. Minęło kilka tygodni, zanim Aya, nyssomijska służąca z pałacu, otrzymała od Arcymagini wiadomość, dostała pozwolenie na odwiedzenie swej siostry, a następnie oddaliła się od Cytadeli na dostateczną odległość, żeby lammergeier mógł ją niepostrzeżenie zabrać. Nikt w królewskim pałacu nie wiedział, że siostra Ayi pracuje dla Arcymagini, a Haramis chciała, aby nadal pozostało to tajemnicą.

Pewnego dnia u stóp Wieży wylądował lammergeier, niosąc na swym grzbiecie ciepło okrytą Nyssomijkę. Haramis wyszła im na spotkanie i zaprosiła drobną kobietę do środka. Główną wadą miejsca, w którym mieszkała, było to, że jej nyssomijscy służący nie mogli bezpiecznie wychodzić na zewnątrz. Nawet po dwustu latach Haramis nadal pamiętała dokładnie dzień, w którym jej towarzysz i przyjaciel, Uzun, niemalże zamarzł na śmierć podczas poszukiwań Talizmanu. Straciła prawie cały dzień wracając po śladach. Otoczyła Uzuna troskliwą opieką i dopiero gdy spokojnie odtajał, odesłała go z powrotem na niziny. Potem podążyła samotnie w dalszą wędrówkę. Ze wszystkich plemion Odmieńców jedynie Vispi potrafili przetrwać w górach, lecz nawet oni woleli mieszkać w odosobnionych, małych dolinach, ogrzewanych gorącymi źródłami.

Haramis zaprowadziła szczelnie opatuloną Ayę do Wieży i przekazała jej siostrze, Enyi. Służąca zaprowadziła gościa do komnaty, gdzie mogła zaspokoić pierwszy głód po męczącej podróży. Haramis długo czekała na wiadomości z Cytadeli, więc kilka dodatkowych godzin nie miało dla niej znaczenia.

 

Kiedy wszystkie trzy zebrały się w komnacie, popijając z kubków gorący sok z lądu, Haramis zapytała Ayę o dzieci, które ujrzała w swej wizji.

— Księżniczka Mikayla i panicz Fiolon? — spytała zdziwiona Aya. Niewątpliwie zastanawiała się, dlaczego Haramis interesuje się tymi dziećmi. Arcymagini zdecydowała się jednak zachować powód dla siebie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. W milczeniu oczekiwała, aż kobieta znów zacznie mówić.

— Mika, księżniczka Mikayia, jest szóstym z siedmiorga potomstwa. Król koncentruje się na kształceniu swego następcy; królowa zasypuje czułościami swoje „maleństwo”, które skończyło już dziesięć lat, a pozostała czwórka bawi się razem. — Oddlingijka pokręciła głową. — Nikt nie interesuje się tym, co robi Mika, a rodzice Fiolona nie żyją, przynajmniej jego matka. Gdyby nie mieli siebie nawzajem, księżniczka byłaby bardzo samotnym dzieckiem i podejrzewam, że chłopiec także.

Haramis rozważyła słowa kobiety.

— Uzun zawsze był moim najlepszym przyjacielem — rzekła uśmiechając się i z czułością spojrzała na drewnianą harfę z fragmentem kości u szczytu kolumny. Pogładziła ją dłonią, jakby głaskała ulubione zwierzątko. — Mimo to nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje dzieciństwo bez sióstr. Zawsze znajdowały się w pobliżu czy tego chciałam, czy nie. — Wróciła myślami do teraźniejszości. — Jakie zatem miejsce zajmuje tu Fiolon? Kim on dokładnie jest?

Aya kontynuowała swą opowieść.

— Lord Varu Fiolon. Jego matka była najmłodszą siostrą króla Varu — nasza królowa jest średnim dzieckiem. Matka Fiolona umarła po jego narodzinach, lecz dopiero jakieś sześć lat temu królowa ubłagała króla, by zezwolił jej roztoczyć matczyną opiekę nad dzieckiem siostry.

— A ojciec Fiolona? — Myśl ta nurtowała Haramis od chwili, gdy usłyszała rozmowę dwójki dzieci.

Aya wzruszyła ramionami.

— Nikt nie wie. Jego matka nie wyszła za mąż.

Haramis uniosła brwi.

— Siostra króla Varu urodziła dziecko, a nikt nie ma pojęcia, kim jest ojciec. Biorąc pod uwagę brak intymności we wszystkich pałacach i zamkach, jakie widziałam w swym życiu, wydaje mi się to niewiarygodne. Bez wątpienia muszą istnieć przynajmniej jakieś podejrzenia na temat osoby jej kochanka.

— Wedle krążących na ten temat pogłosek, umierając twierdziła, że ojcem dziecka jest jeden z Władców Powietrza.

Haramis ponownie uniosła brwi.

— Nigdy nie słyszałam, żeby Władcy Powietrza przybierali cielesną postać, nie mówiąc już o płodzeniu dzieci.

Aya westchnęła.

— Ona umierała, pani, i prawdopodobnie majaczyła w agonii. Zgadzam się jednak, to dziwne, iż nikt nie wie, kto jest ojcem chłopca. Bardzo dziwne.

Haramis wzruszyła ramionami.

— Wątpię, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Każda duża rodzina ma pewną nadwyżkę dzieci. Czy ten młodzieniec i Mikayla są zaręczeni?

Aya pokręciła przecząco głową.

— Słyszałam jedynie jakieś plotki, lecz nigdy nie podpisano oficjalnego kontraktu. Mikayla również mieści się w kategorii, którą określiłaś, pani, „nadwyżką”, podobnie zresztą jak każda księżniczka. Osobiście nie miałabym nic przeciw tym zaręczynom. Są tak bardzo sobie bliscy.

— Szkoda — odezwała się Haramis. — Mikayla ma zostać następną Arcymaginią, więc będzie musiała zapomnieć o małżeństwie.

Aya otworzyła usta ze zdziwienia.

— Mika? Arcymaginią? — Zawahała się przez dłuższą chwilę, po czym przemówiła ponownie. — Biała Damo, naprawdę nie sądzę, by spodobał jej się ten pomysł.

— Nieważne, czy jej się podoba, czy nie — odrzekła spokojnie Haramis. — Tego życia się nie wybiera. To jej przeznaczenie. Ze mną było dokładnie tak samo.


Rozdział drugi

 

Haramis czuła, że nie może dłużej zwlekać. Nie potrafiła znieść myśli, że jej następczynię spotkałby taki sam los jak niegdyś ją — zostałaby Arcymaginią Ruwendy, nie zdając sobie sprawy, co to za sobą niesie. Tak więc, chociaż mogło to wydawać się okrutne i przedwczesne, szczególnie w oczach Ayi, musi zacząć przygotowywać Mikaylę do funkcji, którą księżniczka obejmie pewnego dnia.

Aya przez kilka dni pozostała w Wieży, a Enya dotrzymywała jej towarzystwa, podczas gdy Haramis czyniła przygotowania do podróży, z której miała powrócić wraz ze swą następczynią. Oczywiście mogła wezwać olbrzymie lammergeiery i na ich grzbietach dotrzeć do Cytadeli, a następnie powrócić z Mikaylą do Wieży. Chciała jednak, by dziewczynka dokładnie przyjrzała się ziemi, której będzie strzec w przyszłości. Gdy nadszedł wyznaczony dzień, Haramis odesłała Ayę na grzbiecie lammergeiera. Sama dosiadła froniala i załadowawszy zapasy żywności i sprzęt obozowy na drugiego, wyruszyła na południe w kierunku Cytadeli, w której mieszkała niegdyś i umarła jej siostra Anigel.

Przez pierwsze kilka dni podróżowała wśród gór. Dotkliwy chłód wdzierał się pod grube i ciepłe futra, mimo iż aura, jak na zimę, wydawała się stosunkowo przyjazna, a górskie bezdroża pokrywał zeszłotygodniowy śnieg. (Haramis wystarczająco cierpiała, jadąc przez śnieg i nie pozwalała, żeby napadało go więcej). Rankiem po przebudzeniu, chociaż spała w ciepłym worku, bolały ją wszystkie stawy. Pod koniec piątego dnia opuściła krainę śniegów i ujrzała, jak ogromna, czerwona kula słońca zatapia się na zachodzie ponad bagnami.

Przez większą część drogi korzystała z zapomnianych, tajemnych ścieżek, wrzynających się w mroczne bagna Ruwendy. Kiedyś znała tu każdą piędź ziemi równie dobrze jak zawartość wszystkich półek swej biblioteki. Szarpiący mięśnie ból świadczył według niej niezbicie, że istotnie zbyt długo prowadziła spokojne życie, nie wychodząc poza mury przytulnej Wieży. To prawda, że kiedy ziemi nie zagrażało niebezpieczeństwo, nie było potrzeby opuszczać Wieży. Pomyślała jednak, że mimo wszystko powinna robić to częściej. Ile to już lat upłynęło od czasu, gdy po raz ostatni widziała swą ziemię inaczej niż w wizjach? Choć ciało miała obolałe, odczuwała radość, cieszyła się każdym ruchem, każdym oddechem.

Przybrała postać zwykłej kobiety, już nie młodej, lecz jeszcze krzepkiej i żwawej, mimo śnieżnobiałych włosów opadających kaskadą na plecy. Taki właśnie wygląd miała zwyczaj przybierać, kiedy podróżowała po ziemi, nawet w czasach młodości. Zapewniał pewien szacunek ze strony napotkanych ludzi i chronił przed przesądną trwogą, jaką budziła obecność Arcymagini. Jednak każdego dnia, gdy nadchodził zmierzch, zastanawiała się, czy te pozory dobrej formy nie były taką samą ułudą jak wszystko, co dowodziło tkwiących w niej magicznych mocy — lub jak jej prawdziwy wiek.

Przypomniała sobie, że z powodzeniem mogła wezwać jednego z lammergeierów i często, szczególnie późnymi popołudniami, nachodziła ją pokusa, by w ten sposób zaznaczyć pilny charakter swej misji.

Sądziła jednak, że wylądowanie na dziedzińcu domostwa swej ileś razy „pra” siostrzenicy postawiłoby całą Ruwendę na nogi. Dałoby też owej dziewczynce oraz jej rodzicom mylne pojęcie o obowiązkach i trudach bycia Arcymaginią, a także kompletnie wypaczony obraz właściwego wykorzystywania magicznych sił. Froniale nie miały najmniejszego związku z magią; Orogastus trzymał je kiedyś w stajni (nie potrafił wzywać lammergeierów, więc froniale stanowiły jego jedyny środek transportu), a Haramis po prostu zaopiekowała się stadem.

Orogastus, zawsze dbający o splendor, niewątpliwie wyruszyłby z podobną misją na grzbiecie lammergeiera, jeśli tylko by mógł. Haramis miała inną naturę.

Kontynuowała podróż sama, bez niczyjej pomocy, często prowadząc froniale, kiedy nisko zwisająca się roślinność uniemożliwiała jazdę. W wyglądzie zewnętrznym i sposobie zachowania się kobiety nie było nic magicznego, z wyjątkiem białej peleryny i laski. Jej Talizman, Trójskrzydły Krąg, który nosiła na łańcuszku na szyi, skrywały zgrzebne szaty. Na nogach miała wysokie, ocieplane buty; odpowiednie zaklęcie chroniło je przed deszczem i mgłami, pozwalając właścicielce nieomylnie poruszać się w labiryncie niewidocznych ścieżek. Arcymagini nie było to potrzebne, lecz parała się zaklinaniem od wczesnego dzieciństwa i nie chciała wyjść z wprawy.

Podróż sprzyjała odświeżeniu wspomnień o drogach i ścieżkach Ruwendy, jako że ostatni raz wędrowała po nich wiele lat temu. Mogła wybrać sobie towarzystwo, jakie tylko chciała, mogła posłużyć się magią i błyskawicznie dotrzeć do celu. Poruszała się jednak na własnych nogach albo na fronialu. Miała nadzieję, że mimo to jej krewna wyczuje magię.

Gdyby okazało się, że dziewczynka posiada naturalne zdolności magiczne, stanowiłoby to dobry początek nauki. Podczas krótkich chwil, kiedy Haramis ją widziała, zrozumiała, że Mikayla raczej będzie próbowała dociekać przyczyn działania zaklęcia, niż nauczy się je czuć. Bez wątpienia jednak to właśnie ona pojawiła się w wizji jako następczyni Haramis, a więc takie było przeznaczenie. Arcymagini nawet nie brała pod uwagę możliwości, że Fiolon, będąc chłopcem i pochodząc z Varu, miałby zostać jej następcą.

Spokojna podróż przez bagna zabrała jej kolejne cztery dni i noce. Przypominała sobie znajome niegdyś obszary Ruwendy, w większości błota porośnięte gęstą roślinnością. Tak długo zamieszkiwała wśród zaśnieżonych gór, że wspomnienie moczarów zatarło się w jej pamięci. Śnieg mogła zawsze strzepnąć z ubrania, a bardziej natrętne płatki topniały, kiedy weszła do wnętrza budowli. Błoto przyklejało się, wysychało, powodowało swędzenie skóry. Odczuła ulgę, gdy ścieżka doprowadziła ją wreszcie do Wielkiej Grobli i błotniste szlaki zamieniły się w brukowaną drogę.

Teraz nie musiała uważać na każdy krok i mogła spokojnie rozglądać się dokoła. Chociaż w okolicach Cytadeli zima zawsze kojarzyła się z deszczem i pluchą, tym razem trafił się jeden z rzadkich, słonecznych dni. Chłód przestał dawać się we znaki, co stanowiło przyjemną odmianę w tej ponurej porze roku. Ptaki szczebiotały w wierzchołkach drzew wyrastających po obu stronach Grobli. Kiedy dotarła do łąki jaśniejącej na Wzgórzu Cytadeli, zauważyła, że nawet w środku zimy kwitły wszędzie czarne kwiaty trillium. Zakaszlała głośno. W czasach jej dzieciństwa Czarne Trillium należało do rzadkich, przesyconych magią zjawisk; w rzeczywistości istniała tylko jedna taka roślina i opiekę nad nią roztaczała Arcymagini. Po zwycięstwie nad Orogastusem kwiaty rozkwitły, pokrywając ciemnym kobiercem niemalże cały pagórek. Z czasem stały się równie powszechne jak chwasty i prawdopodobnie, pomyślała Haramis uśmiechając się kwaśno, traktowano je na równi z nimi.

 

Późnym rankiem stanęła u wrót Cytadeli, gdzie król powitał ją w stanie graniczącym wręcz z osłupieniem.

— Arcymagini, wielki to dla nas zaszczyt — rzekł, sprawiając wrażenie podenerwowanego. — Cóż możemy dla ciebie uczynić?

Królowa, z drugiej strony, chyba potraktowała nie zapowiedzianą wizytę Haramis jako przejaw ekscentryzmu starej kobiety.

— Musisz być niezmiernie wyczerpana, Pani! — Jedna ze służebnych przybiegła natychmiast w odpowiedzi na spojrzenie królowej. — Służący zaniosą twe rzeczy do komnaty gościnnej i zadbają o twoje zwierzęta, podczas gdy będziesz odpoczywała po podróży.

Dziesięć dni zmagań z zimową pogodą i wybrykami nieco kapryśnych froniali (zachowywały się spokojnie w górach, lecz najwyraźniej nie cierpiały moczarów) sprawiły, że Haramis nie tylko ogarniało ogromne zmęczenie, lecz również czuła się porządnie rozdrażniona.

— Możecie sobie darować całą tę ceremonię — ucięła krótko. — Nie przybyłam tu, by spotkać się z wami, lecz z Mikaylą.

— Mikaylą? — powtórzył zdumiony król.

— Twoją córką, Mikaylą — wycedziła Haramis przez zaciśnięte zęby. Nigdy nie przepadała za głupcami, a lata spędzone w odosobnieniu zatarły pamięć o dworskich manierach. Co więcej, jako Arcymagini nie musiała przejmować się tym, co ludzie o niej myślą.

— Szóstą z siedmiorga twych dzieci. Pamiętasz ją chyba, co?

Król odkaszlnął nerwowo.

— Tak, oczywiście, że pamiętam, lecz to jeszcze dziecko. Czego od niej chcesz?

Na szczęście dla resztek nerwów, które udało się Haramis utrzymać na wodzy, królowa okazała się bardziej praktyczna. Przed oczami Haramis przemknęło wspomnienie rodziców: uczony i niesłychanie roztargniony król Krain i zdolna, delikatna królowa Kalanthe. Tymczasem służąca pobiegła upewnić się, czy przygotowano już komnatę gościnną, rozpalono ogień w kominku oraz czy wniesiono bagaże Haramis i zaopiekowano się dwoma fronialami. Królowa wysłała Ayę z zadaniem odnalezienia księżniczki Mikayli i natychmiastowego sprowadzenia jej do niewielkiej komnaty. Następnie poprowadziła tam Haramis, wskazała najwygodniejsze krzesło i posłała po przekąski.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin