Clark Mary Higgins - Na ulicy_ gdzie mieszkasz.pdf

(2323 KB) Pobierz
179038708 UNPDF
MARY HIGGINS CLARK
NA ULICY GDZIE
MIESZKASZ
Mojemu najbliższemu i najdroższemu
Johnowi Conheeneyowi - wspaniałemu małżonkowi
Dzieciom z rodziny Clarków -
Marilyn, Warrenowi i Sharaon, Davidowi, Carol i Pat
Wnukom z rodziny Clarków -
Liz, Andrew, Courtney, Davidowi, Justinowi i Jerry’emu
Dzieciom z rodziny Conheeneyów -
Johnowi i Debby, Barbarze i Glenn, Trish, Nancy i Davidowi
Wnukom z rodziny Conheeneyów -
Robertowi, Ashley, Lauren, Megan, Davidowi, Kelly, Courtney,
Johnny’emu i Thomasowi
Jest was spora gromadka i kocham was wszystkich!
Podziękowania
Po raz kolejny nadszedł czas, aby gorąco podziękować wszystkim, którzy
przyczynili
się do powstania tej książki.
Pragnę wyrazić ogromną wdzięczność mojemu długoletniemu wydawcy, Michaelowi
Kordzie. Trudno uwierzyć, że minęło już dwadzieścia sześć lat, odkąd po raz
pierwszy
wspólnie pochyliliśmy głowy nad maszynopisem mojej powieści. Praca z nim jest
przyjemnością, podobnie jak z jego partnerem, Chuckiem Adamsem, który towarzyszy
nam
od dziesięciu lat. To moi wspaniali przyjaciele, a zarazem doradcy.
Lisi Cade, moja agentka prasowa, jest także moją prawą ręką - wspierająca,
spostrzegawcza, pomocna na tak wiele sposobów, że nie sposób tu wszystkich
wyliczyć.
Kocham cię, Lisl.
Pragnę także wyrazić wdzięczność moim agentom, Eugene Winickowi i Samowi
Pinkusowi. To prawdziwi przyjaciele na dobre i na złe.
Razem z zastępcą redaktora naczelnego, Gypsy da Silva, po raz kolejny odbyłyśmy
fascynującą podróż. Bardzo ci dziękuję, Gypsy.
Dziękuję również redaktorce Carol Catt, operatorowi skanera Michaelowi
Mitchellowi
i korektorowi Steve’owi Friedmanowi za ich sumienną pracę.
John Kaye, prokurator z hrabstwa Monmouth, był tak miły i odpowiedział na
pytania
pisarki dotyczące pracy biura prokuratorskiego. Jestem mu za to bardzo wdzięczna
i jeśli
cokolwiek zinterpretowałam niewłaściwie, proszę o wybaczenie.
Sierżant Steven Marron i detektyw Richard Murphy z Nowojorskiego Departamentu
Policji i z Okręgowego Biura Prokuratora Dystryktu Nowy Jork udzielali mi
cennych
wskazówek, jak pracownicy wydziału śledczego w rzeczywistości reagowaliby na
sytuacje
opisane na kartach mojej powieści. Jestem im bardzo wdzięczna za okazaną pomoc.
Po raz kolejny pragnę także podziękować moim asystentkom i przyjaciółkom, Agnes
Newton i Nadine Petry, a także mojej szwagierce, Irene Clark, która czytała
książkę w trakcie
jej powstawania.
Judith Kelman, pisarka i przyjaciółka, zawsze służyła mi natychmiastową pomocą,
gdy potrzebowałam odpowiedzi na trudne pytanie. Jest mistrzynią w docieraniu do
właściwych materiałów i mistrzynią w przyjaźni. Dziękuję ci, Judith.
Moja córka, Carol Higgins Clark, która także jest pisarką, kończyła właśnie
książkę,
gdy ja pisałam swoją. Tym razem nasze drogi biegły oddzielnie, chociaż
równolegle,
potrafiłyśmy jednak dzielić się ze sobą wzlotami i trudnościami, jakie niesie
praca twórcza.
Podczas pracy nad książką studiowałam publikacje specjalistów z dziedziny
reinkarnacji oraz regresji i z radością przyznaję, że wiele skorzystałam. Oto
ich autorzy:
Robert G. Jarmon, M.D., Ian Stevenson i Karlis Osis.
Bardzo dziękuję ojcu Stephenowi Fichterowi za otrzymane w ostatniej chwili
konsultacje w kwestiach biblijnych.
Na koniec składam podziękowania mojemu mężowi, Johnowi i naszym wspólnym,
wspaniałym rodzinom, dzieciom i wnukom, których imiona podaję w dedykacji.
A teraz moi czytelnicy, dawni, obecni i przyszli, bardzo Wam dziękuję za to, że
wybraliście tę książkę. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobała.
Wtorek, dwudziesty marca
l
Skręcił na bulwar i natychmiast poczuł silny, przenikliwy powiew wiatru znad
oceanu.
Obserwując płynące po niebie chmury, uznał, że wcale by się nie zdziwił, gdyby
wkrótce
rozszalała się śnieżyca, chociaż jutro pierwszy dzień wiosny. To była długa zima
i wszyscy z
utęsknieniem czekali na ciepłe dni. Wszyscy oprócz niego.
Najbardziej lubił miasteczko Spring Lake późną jesienią. Przyjezdni opuszczali
wtedy
swoje letnie domy i nie pojawiali się nawet na weekendy.
Martwiło go jednak, że z każdym rokiem coraz więcej osób osiedlało się tu na
stałe.
Woleli dojeżdżać ponad sto kilometrów do Nowego Jorku, ale dzięki temu mogli
zaczynać i
kończyć dzień w cichej, pięknej nadmorskiej okolicy New Jersey.
Tłumaczyli, że Spring Lake, ze swoimi wiktoriańskimi domami, które wydają się
takie
same jak wówczas, kiedy zostały wybudowane, czyli w latach dziewięćdziesiątych
dziewiętnastego stulecia, warte jest niewygód związanych z codziennymi dojazdami
do pracy.
Byli zgodni co do tego, że Spring Lake, gdzie czuje się świeży, orzeźwiający
powiew
oceanu, wpływa ożywczo na serce i umysł. Spring Lake, utrzymywali, z bulwarem
długości
ponad trzech kilometrów, skąd można upajać się srebrzystą wspaniałością
Atlantyku, to
prawdziwy skarb.
Wszystkich tych ludzi - przyjezdnych letników i stałych mieszkańców - wiele
łączyło,
ale nikt nie znał jego tajemnic. Spacerując po Hayes Avenue, mógł przywoływać w
myślach
obraz Madeline Shapley, która późnym popołudniem siódmego września tysiąc
osiemset
dziewięćdziesiątego pierwszego roku siedziała na wiklinowej kanapce, ustawionej
na
okalającej dom werandzie, a obok spoczywał kapelusz z szerokim rondem. Miała
wówczas
dziewiętnaście lat, orzechowe oczy i ciemnobrązowe włosy; zachwycająca piękna
dama w
wykrochmalonej, białej płóciennej sukience.
Tylko on wiedział, dlaczego godzinę później musiała umrzeć.
Inne obrazy przywołała w jego pamięci St. Hilda Avenue, ocieniona potężnymi
dębami, które były zaledwie młodymi drzewkami piątego sierpnia tysiąc osiemset
dziewięćdziesiątego trzeciego roku, kiedy osiemnastoletnia Letitia Gregg nie
wróciła do
domu. Była tak bardzo przerażona. W przeciwieństwie do Madeline, która walczyła
o życie,
Letitia błagała o litość.
Ostatnia z tej trójki, Ellen Swain, drobna i cicha, okazała się zbyt wścibska i
ciekawska, kiedy próbowała zrekonstruować ostatnie godziny życia Letitii.
I na skutek tej ciekawości trzydziestego pierwszego marca tysiąc osiemset
dziewięćdziesiątego szóstego roku poszła w ślad za przyjaciółką do grobu.
Znał każdy szczegół, każdy detal tego, co przydarzyło się jej i innym
dziewczętom.
W czasie jednego z tych zimnych, deszczowych dni, które zdarzają się niekiedy
latem,
znalazł pamiętnik. Z nudów myszkował po starej powozowni, która teraz służyła
jako garaż.
Wspiął się po chwiejnych schodach na strych, gdzie panował zaduch i zalegały
pokłady kurzu. Z braku lepszego zajęcia zaczął szperać w stojących tam pudłach.
W pierwszym znalazł same bezużyteczne rupiecie: zardzewiałe stare lampy,
spłowiałe
niemodne stroje, garnki i patelnie, tarę, poobtłukiwane kasetki na kosmetyki, z
potłuczonymi
lub zamglonymi lusterkami. Były to rzeczy, które ktoś przyniósł na poddasze z
zamiarem
zreperowania czy oddania, a potem o nich zapomniał.
W drugim pudle leżały grube albumy o rozpadających się kartkach, wypełnione
fotografiami sztywno upozowanych ludzi o surowych twarzach, którzy nie
zamierzali dzielić
się z aparatem fotograficznym swoimi uczuciami.
Trzecie pudło zawierało zakurzone, napęczniałe od wilgoci książki z wyblakłą
czcionką. Zawsze lubił czytać i chociaż miał wówczas zaledwie czternaście lat,
przejrzał
dokładnie wszystkie tytuły; nie znalazł tam jednak niczego godnego uwagi.
Żadnych ukrytych
arcydzieł.
Tuzin kolejnych pudeł wypełniały podobnie bezużyteczne przedmioty.
Chowając powyciągane rzeczy z powrotem do pudeł, natrafił na zniszczoną skórzaną
okładkę, ukrytą w czymś, co wyglądało jak jeszcze jeden album ze zdjęciami.
Otworzył ją i
znalazł w środku plik zapisanych kartek.
Pierwszy zapis pochodził z siódmego września tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego
pierwszego roku. Zaczynał się słowami; „Madeline zginęła z mojej ręki”.
Zabrał pamiętnik, nikomu o nim nie mówiąc. Przez lata czytał go niemal
codziennie,
aż zawarte w nim treści stały się integralną częścią jego własnej pamięci. Po
pewnym czasie
zdał sobie sprawę, że identyfikuje się z autorem, dzieląc jego poczucie
dominacji nad
ofiarami, i chichotał z udawanego smutku, który okazywał rodzinom opłakującym
utracone
bliskie osoby.
To, co początkowo było jedynie fascynacją, stopniowo przerodziło się w całkowitą
obsesję, potrzebę przeżycia samemu podróży śmierci, jaka była udziałem autora
pamiętnika.
Przestały mu wystarczać wrażenia z drugiej ręki.
Cztery i pół roku temu po raz pierwszy sam odebrał komuś życie.
To przeznaczenie sprawiło, że dwudziestojednoletnia Martha uczestniczyła w
corocznym przyjęciu, wydawanym pod koniec lata przez jej dziadków. Lawrence’owie
to
szanowana rodzina, od lat zamieszkała w Spring Lake. On też był na tym przyjęciu
i tam ją
spotkał. Następnego dnia, siódmego września rano, Martha wybrała się pobiegać na
nadmorskim deptaku. Nigdy nie wróciła do domu.
Minęły już ponad cztery lata, a śledztwo w sprawie jej zniknięcia wciąż trwało.
W
czasie ostatniego publicznego wystąpienia prokurator hrabstwa Monmouth solennie
zapewnił,
że policja nie ustanie w wysiłkach, aby się dowiedzieć, co przydarzyło się
Marcie Lawrence.
On zaś śmiał się w kułak, słuchając tych zapewnień bez pokrycia.
Jakże cieszył go udział w ponurych rozmowach o zaginionej, które od czasu do
czasu
toczyły się przy stole!
Mógłbym wam wszystko powiedzieć, opisać każdy szczegół, powtarzał w duchu,
mógłbym też powiedzieć, co przytrafiło się Carli Harper. Dwa lata temu
przechodził w
pobliżu hotelu Warren i zauważył ją, gdy zbiegała po schodach. Miała na sobie
białą
sukienkę, zupełnie, tak samo jak Madeline, według zapisków w pamiętniku, chociaż
ta
współczesna bardziej przypominała koszulkę bez rękawów, była obcisła i
podkreślała każdy
szczegół jej szczupłego, młodego ciała. Poszedł za dziewczyną.
Kiedy trzy dni później Carla zniknęła, wszyscy sądzili, że pojechała do domu w
Filadelfii. Nawet prokurator, tak usilnie próbujący rozwiązać zagadkę zaginięcia
Marthy, nie
podejrzewał, że Carla nigdy nie opuściła Spring Lake.
Rozkoszując się myślą o własnej wszechwiedzy, w radosnym nastroju przyłączył się
do popołudniowych spacerowiczów i wymienił uprzejmości z kilkoma dobrymi
przyjaciółmi,
których spotkał na nadmorskim bulwarze, zgadzając się z wyrażaną przez nich
opinią, iż
odchodząca zima szykuje jeszcze ostatni atak.
Jednak nawet żartując ze znajomymi, czuł narastającą w sobie potrzebę, aby
uzupełnić
zestaw współczesnych ofiar. Zbliża się finałowa rocznica, a on jeszcze nie
dokonał wyboru.
Na mieście mówiono, że Emily Graham, ta, która kupiła dom Shapleyów, była
spokrewniona z rodziną pierwszych właścicieli.
Sprawdził jej dane w Internecie. Trzydzieści dwa lata, rozwiedziona, adwokat od
spraw kryminalnych. Dorobiła się majątku na akcjach, które podarował jej
wdzięczny
właściciel raczkującej firmy internetowej, ponieważ efektownie wybroniła go w
pewnej
sprawie, nie biorąc za to honorarium. Kiedy akcje weszły na giełdę i mogła je
sprzedać,
zarobiła fortunę.
Dowiedział się, że Emily Graham miała kłopoty przez syna zamordowanej ofiary,
który śledził ją po tym, gdy uzyskała w sądzie wyrok uniewinniający dla
mężczyzny
podejrzanego o to morderstwo. Ów niezrównoważony osobnik nie mógł się pogodzić z
decyzją sądu i przebywał obecnie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
Interesujące.
Co bardziej interesujące, Emily była niezwykle podobna do Madeline Shapley,
siostry
swojej praprababki, którą widział na fotografii. Miała takie same ogromne,
brązowe oczy i
długie, gęste rzęsy. Takie same ciemnokasztanowe włosy z miedzianym połyskiem.
Takie
same pięknie wykrojone usta oraz wysmukłe, szczupłe ciało.
Oczywiście, dostrzegł także i różnice. Madeline była niewinna, ufna,
prowincjonalna i
romantyczna. Natomiast Emily Graham to wyrafinowana i inteligentna kobieta. Może
stanowić większe wyzwanie niż inne, co jednak czyniło ją jeszcze bardziej
pociągającą. Może
to właśnie ona była przeznaczona, aby dopełnić jego szczególne trio?
Był w tym jakiś porządek, właściwa perspektywa, która wywoływała dreszcz
rozkoszy.
2
Emily westchnęła z ulgą, mijając znak, który informował, że dotarła już do
Spring
Lake.
- Udało się! - powiedziała głośno do siebie. - Alleluja.
Podróż z Albany zajęła jej niemal osiem godzin. Kiedy wyjeżdżała, spodziewano
się
„okresowych, słabych lub umiarkowanych opadów śniegu”, które jednak przerodziły
się
niemal w zamieć śnieżną, słabnącą nieco, gdy wjechała do hrabstwa Rockland.
Zabezpieczenia na bandach nowojorskiej autostrady stanowej przypomniały jej
teren do jazdy
samochodzikami dla dzieci w wesołym miasteczku, które uwielbiała, gdy była małą
dziewczynką.
Przyśpieszyła na odcinku drogi, gdzie panowała stosunkowo dobra widoczność, ale
wkrótce mogła zobaczyć, jak kierowcy jadących przed nią samochodów stracili
panowanie
nad pojazdami. Przez jedną straszną chwilę wydawało się, że dwa auta zmierzają
do
czołowego zderzenia. Dało się uniknąć tragedii tylko dlatego, że prowadzący
jeden z
samochodów zdołał odzyskać kontrolę nad autem i niemal w ostatnim momencie
skręcił w
prawo.
To mi przypomina kilka ostatnich lat mojego życia, pomyślała, zwalniając: ciągle
na
trasie szybkiego ruchu i czasami wręcz dochodzi do stłuczki. Muszę zmienić
kierunek i
tempo.
Babka powiedziała jej kiedyś: „Emily, przyjmij tę pracę w Nowym Jorku. Będę o
ciebie spokojniejsza, jeśli zamieszkasz paręset kilometrów stąd. Okropny mąż i
ten facet,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin