Rozdział 28
Pamiętnik lady Agnes,
12 lutego 1883
Wczoraj rano obudziłam się i już wiedziałam, co muszę zrobić. Ale jakie to trudne!
Ostatnie tygodnie były okropne. S. ciężko zachorował. Szkoda, że w styczniu nie wyjechał do Oksfordu, jak początkowo planowano. Może nowi ludzie, nowe idee pomogłyby mu wyzwolić się z obsesji. Teraz nie ma już na to nadziei. Zaniemógł, złożony gorączką i napadami epilepsji, które to uniemożliwiły. Jego rodzice są zrozpaczeni, sprowadzili z Londynu słynnego lekarza, by się nim zajął.
Marta mówiła, że służba z Hall opowiada o strasznych scenach, które się tam rozgrywają; podobno S. kłóci się z lekarzem, niszczy jego przyrządy i awanturuje się jak szaleniec, aż ojciec i służący muszą go okiełznać. Uważają, że gorączka, która dopadła go w Maroku, ponownie daje o sobie znać, ja jednak wiem, co naprawdę niszczy jego ciało i duszę. Wiem, że to mnie pragnie w delirium; mnie i daru, który, jak mu się wydaje, mogę mu ofiarować, jeśli tylko zechcę.
Muszę się znaleźć poza jego zasięgiem. Muszę.
Jak wiele innych zrozpaczonych dziewcząt przede inną, postanowiłam uciec do Londynu, bo tam można się łatwo ukryć. Serce mi pęka na myśl o porzuceniu Wyldcliffe, ale jeszcze bardziej boli mnie myśl o cierpieniu rodziców. Nigdy się nie dowiedzą, czemu musiałam to zrobić. Napisałam do nich list, w którym tłumaczę, że pragnę wolności i nowego życia, i że wszelkie poszukiwania nie przyniosą rezultatu. Napisałam, żeby powiedzieli plotkarzom, że wyjechałam do ciotki Marchmont, do Paryża. Kiedy żegnałam się z nimi na dobranoc, powiedziałam, że ich kocham. Czy uwierzą, gdy rano przeczytają mój list? Nie mogę jednak zrobić nic innego, to jedyne wyjście.
Jutro wstanę o świcie, jeszcze przed służbą, zabiorę niewielką sumę pieniędzy, jaką dysponuję, i trochę ubrań. Zapłaciłam miejscowemu poczmistrzowi i Daniel Jones zawiezie mnie na stację kolejową, a stamtąd wyruszę do wielkiego miasta, w skromnej sukni, którą potajemnie kupiłam w wiosce.
Biedny papa obiecał, że tego lata zabierze mnie do Londynu koleją. Jakże cieszyłby się, pokazując mi krajobrazy zmieniające się za oknem rozpędzonego pociągu. Jednak pojadę bez niego. Ale mam szesnaście lat i wytrzymam sama przez kilka godzin. Nie będę udawała, że nie płaczę. Papa zawsze był dla mnie bardzo dobry i nawet mama wydaje mi się bliższa niż kiedykolwiek, gdy sobie pomyślę, że już nigdy jej nie zobaczę. Teraz wiem, że zawsze chciała tylko mego szczęścia. Jeśli nie wyobraża sobie większej rozkoszy niż herbatka w eleganckim salonie, to nie jej wina.
Nie mogę więcej pisać. Teraz zaczyna się moje nowe życie. Od jutra będzie tak, jakby lady Agnes Templeton nigdy nie istniała. To koniec wszystkiego.
I początek.
Rozdział 29
To był nowy początek.
Wyszłam z infirmerii i zbiegłam z marmurowych schodów, wygłodniała, z kwiatkiem w doniczce w dłoniach. U stóp schodów skręciłam za szybko i wpadłam prosto na najwyższą przełożoną.
- Och, przepraszam!
Żyzna czarna ziemia z doniczki wysypała się na biały rękaw jej jasnej jedwabnej bluzki. Strzepnęła ją i zatrzymała mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Poczułam się dziwnie, jakby dotknął mnie trup.
- Bieganie po schodach i korytarzach jest wbrew zasadom. Powinnaś już to wiedzieć.
- Przepraszam - powtórzyłam.
- A co to jest? - Ciemne oczy spoczęły na kwiatku. Przy tej władczej, potężnej kobiecie wydawał się kruchy i wiotki. - Ach, Campanula rotundifolia. - Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo wyjaśniła z cieniem pogardy: - Innymi słowy, dzwonek. Roślina popularna na wrzosowiskach.
Dostałam od Helen. Zasadzę go w ogrodzie warzywnym.
- Helen? - Uniosła lekko brew. - Bardzo miło z jej strony. Ale pamiętaj, że dzika roślina trudno się przyjmuje. Chyba się okaże, że ten prezent niedługo przeżyje.
Im bardziej wpijała mi palce w ramię, tym większy przeszywał mnie dreszcz. A potem wydawało się, że przestałam ją interesować - oddaliła się korytarzem w stronę swojego gabinetu. Odprowadziłam ją wzrokiem. Pomyślałam, że nie chciałabym widzieć jej gniewu. Poszłam do jadalni i uważałam, żeby nie biec.
Usiadłam naprzeciwko Sary, by podzielić się z nią nowinami. Chwilę później ktoś trącił mnie w plecy. Celeste stała nade mną.
- Proszę, proszę, nasza kochana Evie zmartwychwstała. A myślałam, że piłka do lacrosse'a cię wykończyła. Co za szkoda. - Odeszła. Panna Scratton wezwała nas do modlitwy.
- Dlaczego ona tak mnie nienawidzi? - zapytałam Sary przy śniadaniu.
- Och, Celeste zawsze lubiła dramatyzować. Uwielbiała Laurę i ubzdurała sobie, że zajęłaś jej miejsce. To oczywiście bardzo niesprawiedliwe, ale pewnie nadal nie pogodziła się z jej śmiercią. Postaraj się nią nie przejmować. - Sara ściszyła głos. - Napisałaś do ojca?
- Nie musiałam - wyznałam przejęta. - Przypomniałam sobie, jak się nazywała ta farma, na której mieszkała rodzina Frankie. Uppercliffe.
Ku mojemu zaskoczeniu, Sara spochmurniała.
- Niewiele się tam dowiemy. Wielokrotnie przejeżdżałam koło Uppercliffe. To ruina. Ale i tak możemy się rozejrzeć - dodała, widząc moje rozczarowanie.
- Dobrze. Kiedy?
- Może w niedzielę po południu? Najpierw musimy poprosić pannę Scratton o pozwolenie, ale na pewno się zgodzi. Wie, że jeżdżę konno od lat i czasami pozwala mi wypuszczać się samej.
- Ale ja w ogóle nie umiem jeździć konno! - Jechałam na koniu tylko z Sebastianem, a wtedy się go trzymałam. To co innego.
- Nauczę cię. Mamy kilka dni, poćwiczymy. Pojedziesz na Bonny, jest łagodna jak aniołek, musisz się tylko trzymać i nie spaść.
Oczyma wyobraźni już widziałam, jak spadam, jak leżę na wrzosowisku, wpatrzona pustym wzrokiem w szare niebo, jak ona przed laty. Be cool or you die. Odepchnęłam tę myśl.
- Dobrze - powiedziałam z wysiłkiem. – Postaram się.
Panna Scratton dała znak i dziewczęta zmierzały do wyjścia. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Helen. Nadal siedziała w drugim końcu sali, wpatrzona w przestrzeń, i kruszyła kromkę chleba. Podeszłam do niej.
- Helen, dzięki za kwiatek; to miło z twojej strony - nieświadomie mówiłam do niej jak do chorej. Tak samo jak pielęgniarki do Frankie. Spróbowałam jeszcze raz: - Sara powiedziała, że mogę go zasadzić w jej zamkniętym ogródku.
- Nie powinno się niczego grodzić, zamykać - mruknęła. Jezu, pomyślałam, ona naprawdę jest rąbnięta. Wtedy podniosła wzrok i posłała mi jeden ze swoich rzadkich uśmiechów. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jaka jest ładna, taka złotowłosa i delikatna. - Cieszę się, że ci się podoba, Evie. To moje ulubione kwiaty. I naprawdę mi przykro z powodu upomnienia, ale chciałabym, żebyś przestała wychodzić w nocy.
- Dlaczego?
Rozejrzała się nerwowo i szepnęła:
- W Wyldcliffe dzieją się dziwne rzeczy. Bądź ostrożna.
Musiałam wiedzieć więcej.
- Helen, w Fairfax Hall wydawało mi się, że widziałam coś dziwnego. Wiem, że tamtego dnia byłaś chora, ale widziałam dziewczynę bardzo do ciebie podobną, z takimi samymi włosami i w ogóle. Czy... czy to możliwe, że to byłaś ty?
Wyraz jej twarzy się zmienił, jakby nagle spowił ją cień. Do sali weszła pani Hartle i zaczęła rozmawiać z panną Scratton. Helen zerwała się zza stołu.
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Ale...
- Daj mi spokój!
Chyba się jednak nie zaprzyjaźnimy.
Rozdział 30
2 marca 1883
Porzuciłam wszystkich przyjaciół. Straciłam ich wszystkich: rodziców, Martę, mieszkańców wioski. Oddałabym wszystko, byle obudzić się z ponurego koszmaru miasta i ponownie włóczyć się po wrzosowiskach, gdy kwitną wrzosy. Z nim u boku...
Nie, nie wolno mi o tym myśleć. Teraz moje życie jest tutaj. Tu jest mój dom.
Znalazłam tanie mieszkanie i pracę. Płacą mi za szycie dla bogatych dam. Pracuję z tuzinem innych dziewcząt. Siedzimy w ciasnym warsztacie nad sklepem w Covent Garden. Pracujemy do późna w nocy, by zrealizować zamówienia, a nasz nadzorca, pan Carley, jest bardzo surowy. Wstyd mi, że do niedawna nosiłam takie stroje, nie zastanawiając się, jak powstały, jakim kosztem. Teraz przynajmniej uczciwie zarabiam na życie. Mam nadzieję, że zachowam tę pracę, bo inaczej bardzo szybko skończą mi się pieniądze. Do tej pory nigdy o nich nie myślałam. Jeszcze tylu rzeczy muszę się nauczyć.
Jedna ze szwaczek, chuda ciemnowłosa dziewczyna imieniem Polly, jest dla mnie szczególnie miła. Wszystko mi tłumaczy i pomaga, kiedy tylko jest to możliwe. Chyba tak bardzo przypadłam jej do gustu, bo umiem czytać i obiecałam, że ją nauczę. Początkowo inne szwaczki odnosiły się do mnie podejrzliwie, ale powoli mnie akceptują. Powiedziałam, że mam dziewiętnaście lat i jestem sierotą, że pracowałam u bogatej rodziny jako guwernantka, ale straciłam posadę i nie dostałam referencji, gdy pan zaczął się do mnie zalecać. To niestety powszechna sytuacja, im jednak wydaje się bardzo romantyczna. Wzdychają i liczą, że z opresji w cudowny sposób wybawią mnie rodzice, którzy, jak szepczą, są szlachetnie urodzeni, zjawią się i porwą mnie w pięknym powozie. Gdyby wiedziały, jak jest naprawdę...
Ale nie mogę myśleć o przeszłości. Nie wolno mi oglądać się za siebie. Jedynym źródłem pocieszenia jest dla mnie dziewczyna o płomiennych włosach, która nawiedza mnie w snach jak moje drugie ja. Wczoraj znowu ją widziałam, przechadzała się nad wzburzonym morzem. Wiem, że nasze losy są w jakiś sposób połączone. Poza nią muszę zapomnieć o wszystkim, co kiedykolwiek łączyło mnie z Wyldcliffe.
Rozdział 31
Nie wiedziałam dlaczego, ale wydawało się ważne, żebym znalazła element łączący mnie z Wyldcliffe i bardzo się cieszyłam na wyprawę do Uppercliffe. Dni mijały szybko. Zaplanowałyśmy z Sarą wycieczkę, codziennie ćwiczyłam jazdę konną. Ale cały czas tęskniłam za Sebastianem. Wybacz mi, odezwij się, zaklinałam go co noc, a co rano gorączkowo przeglądałam listy w holu. Nie napisał.
Muszę o nim zapomnieć, postanowiłam, ale głos w sercu szeptał, że to niemożliwe, że nie dam rady...
Niedzielny ranek jeszcze nigdy mi się tak nie dłużył. Późne, powolne śniadanie. Spacer do kościoła pod deszczowymi chmurami. Posępne hymny, długie modlitwy, czytanie z Ewangelii... A potem powrót do szkoły. I wreszcie byłyśmy wolne.
Pobiegłam do pokoju, włożyłam dżinsy i buty do konnej jazdy, które pożyczyła mi Sara. Naszyjnik Frankie znikł pod ciepłą bluzą. Nadal się cieszyłam, że noszę go na tasiemkach, zwłaszcza dzisiaj, gdy znajdę się w miejscu, w którym kiedyś mieszkali jej bliscy. Ubierając się, dumałam, czy jeszcze o mnie myśli, i poczułam ukłucie bólu w sercu. Tak bardzo za nią tęskniłam. Co rano budziła mnie herbatą i uśmiechem. Kochała morze, gwiazdy i polne kwiaty. Sprawiała swoją miłością, że przez te wszystkie lata czułam się ważna. Robię to także dla ciebie, szeptałam, schodząc po marmurowych schodach.
W stajni były już Celeste i Sophie, wystrojone w eleganckie bryczesy i tweedowe żakiety. Chłopak, którego widziałam po raz pierwszy, trzymał wodze ich długonogich koni. Miał włosy koloru kukurydzy i spokojne piwne oczy. Zakładałam, że to miejscowy, który w weekend dorabia sobie jako stajenny.
- Dzięki, Josh - mruknęła Celeste i zręcznie wskoczyła na siodło. Odjechały z Sophie. Miałam nadzieję, że nie spotkamy się na wrzosowiskach. Chłopak uśmiechnął się do mnie i odszedł, żeby zająć się innymi końmi.
- Hej, Evie! - Sara prowadziła już swoje kucyki przez dziedziniec wyłożony kocimi łbami. Wgramoli- łam się na okrągły grzbiet Bonny i już po chwili jechałyśmy drogą wzdłuż szkolnego ogrodzenia. Oddychałam głęboko i zdałam się na rozsądek silnego konika. Nie chciałam skończyć jak Agnes... - Tu skręcamy - powiedziała Sara. - Tam dalej jest dróżka do Uppercliffe, to wysoko na wrzosowiskach. Podobno kiedyś była tam mała osada, farma i kilka gospodarstw, ale mieszkańcy dawno się wynieśli. Może za mało zarabiali.
Ptak - nie wiem jaki - zawodził smętnie, wiatr wzdychał wśród nagich wzgórz. W przeszłości żyło się tu pewnie ciężko i ponuro, zastanawiałam się. Nic dziwnego, że się wynieśli. Jechałyśmy i jechałyśmy i wkrótce wiatr zdawał się nieść głosy z przeszłości.
- Dowiedziałam się jeszcze czegoś o Agnes - oznajmiła Sara. Jechała koło mnie. - Wczoraj po kolacji poszłam do biblioteki po książkę do francuskiego i spotkałam panią Scratton. Pomyślałam, że może coś wie jako nauczycielka historii i w ogóle. Wyjaśniłam, że interesuje nas historia tej okolicy i że czytałyśmy tę książeczkę z biblioteki.
- Co ci powiedziała?
- Że wielebny Flowerdew to niewiarygodne źródło informacji i że nie było do końca wiadomo, czy Agnes zginęła w wypadku. Była to oficjalna wersja, którą powtarzali Flowerdew i jemu podobni, i taką przyjęła rodzina. Znaleziono ją martwą, na ziemi. Mówiło się, że zrzucił ją koń, ale służba szeptała, że zamordował ją ktoś, kto wdarł się na teren posiadłości.
- Zamordował? To straszne.
- To tylko hipoteza, jak powiedziała panna Scratton.
- Czego jeszcze się od niej dowiedziałaś?
- Mówiła, że traktowano słowa służby o napadzie jako plotkę. Koroner potwierdził wersję o wypadku.
- Ale skąd dwie różne wersje dotyczące jej śmierci?
- Nie wiem. Może służbie coś się pomyliło. Panna Scratton mówi, że Agnes cieszyła się sympatią wieśniaków. Jej stara niania dostała nawet wylewu, gdy się dowiedziała o jej śmierci. Pewnie wystarczyło kilka rozhisteryzowanych pokojówek, by plotki się rozeszły. Może władze i rodzice mówili prawdę: że to był wypadek.
Miałam taką nadzieję. Myśl, że ktoś celowo zamordował szczupłą dziewczynę o płonących oczach, była zbyt straszna. Ale takie rzeczy się zdarzają, teraz i zawsze. A w Wyldcliffe dzieją się dziwne rzeczy... To przeklęte miejsce.
Nie, nie tak. To niemożliwe.
- Sara, naprawdę wierzysz w duchy? - zapytałam cicho.
- Tak - odparła. - Tak, chyba tak. Nie wierzę, że energia, którą wytwarzamy za życia, znika, rozpływa się w nicości. Jakaś cząstka nas żyje po śmierci, nieważne, jak to określisz, czy to duch, czy dusza. A więc, skoro duchy istnieją, chyba możliwe, że niektóre z nich się gubią, tkwią między światami jak moneta w szczelinie?
- I myślisz, że właśnie to spotkało Agnes?
Sara wzruszyła ramionami.
- Mówi się przecież, że ofiara wielkiej traumy, na przykład morderstwa, zostawia po sobie ślad, pewną formę energii. Taki cień albo odcisk. A ludzie wrażliwi to wychwytują.
- Jak sygnał radiowy? Tylko że odbiera się człowieka, a nie muzykę? - mruknęłam pół żartem, pół serio, ale Sara się nie zaśmiała.
- Tak, chyba tak. Zresztą jestem wierna cygańskim przodkom - dodała. - Cyganie wierzą, że zmarli żyją po śmierci i że wracają, by nawiedzać żywych.
- Zmarli wracają - powtórzyłam. Moje serce biło coraz szybciej. Zmieniłam temat. - Pospieszmy się, bo zapadnie zmrok, zanim dotrzemy do Uppercliffe.
- No dobrze. Gotowa?
Dojechałyśmy do szerokiej drogi przez wrzosowiska i Sara puściła się kłusem. Spróbowałam ją naśladować. Bonny posłusznie zastrzygła uszami i ruszyła za Starlightem. Początkowo myślałam, że spadnę, ale złapałam rytm i trzymałam się dzielnie, gdy gnałyśmy przez wrzosowiska.
Sara powiedziała mi wszystko, czego się dowiedziała. Ja nie byłam z nią równie szczera. Także nieco węszyłam, ale zachowałam wyniki śledztwa dla siebie.
Nic jej nie mówiłam, ale zakradłam się do holu i przejrzałam książkę telefoniczną. Były dwie rodziny o nazwisku James i zadzwoniłam pod oba numery. Nie, Sebastian James tam nie mieszka. Nie, nie znają nikogo o takim nazwisku w okolicy Wyldcliffe. Nie - powoli tracili cierpliwość - nie wiedzą, jak mogę się z nim skontaktować. Ale to, że nie znalazłam jego numeru, o niczym nie świadczy. Pewnie ma numer zastrzeżony i tyle. Wyobrażałam sobie, że mieszka z rodzicami w rezydencji za wysokim murem, z dala od wścibskich spojrzeń. Tak samo jak Sebastian chciał się trzymać z dala ode mnie.
Sara ściągnęła wodze i Starłight zwolnił.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała. - Oto farma Uppercliffe.
W zagłębieniu leżały ruiny farmy, niewiele większej niż zwykła zagroda. Ze szpar w ścianach wyglądały chwasty.
- Jak myślisz, co tu się stało? - zapytałam.
- Kiedy mieszkańcy się wynieśli, sąsiedzi zabra...
mejaczekk