Wracał przeważnie pijany i zbierało mu się wówczas na amory. Obrzydliwość! Pachniał jeszcze kobietami.
Pewnej nocy zbudził mnie jakiś hałas. Ujrzałam swego męża jak zwykle pod gazem. Ale tym razem miał na sobie moją koszulę nocną i z upodobaniem przeglądał się w lustrze. Spytałam, co robi. A on powiedział: no, popatrz, fajnie wyglądam, nie? Złożył usta w ciup i wtedy spostrzegłam, że się uszminkował.
I w tym momencie jakby coś się we mnie zatrzasnęło. Wiedziałam, że muszę stąd uciekać. Do tej pory czułam się nieszczęśliwa. Lecz brałam winę na siebie, bo gdybym okazywała mu więcej czułości, to by zostawał wieczorami w domu. I przekonał do mnie rodziców. Chciałam wciąż próbować na nowo. Zupełnie jak z własną matką. Ale tym razem to była sprawa innego kalibru.
Nie miałam grosza przy duszy i żadnych widoków na jakieś pieniądze. Więc na drugi dzień go zaszantażowałam. Że powiem wszystko tym strasznym rodzicom, jeśli nie wyprawi mnie do San Diego. Rzekomo umówiłam się tam telefonicznie z matką. Jak zrobi to,
0 co proszę, dam mu spokój na zawsze. Nie wiem, skąd miałam tyleodwagi. Bałam się, że mnie zabije czy coś w tym rodzaju. Udało sięjednak. Stchórzył przed rodzicami. Podwiózł mnie bez słowa dogranicy, wsadził do autobusu i dał na drogę piętnaście dolarów. I takwylądowałam w San Diego, w domu koleżanki. Posiedziałam u niejtrochę, aż znalazłam pracę. Wynajęłam mieszkanie z trzema dziewczynami do spółki i zaczęłam bujne życie.
Nadal nie miałam w sobie żadnych uczuć. Jak zdrętwiała. Albo wypalona. Tylko tę cholerną, tę głupią litość, przez którą w kółko wpadałam w tarapaty. Przez następne trzy, cztery lata sprowadzałam do domu masę mężczyzn. Bo mi ich było żal. Całe szczęście, że nie wpakowałam się w coś naprawdę poważnego. Bo ci mężczyźni przeważnie pili albo zażywali narkotyki. Spotykałam ich na imprezach towarzyskich, czasem w barach. Wydawało mi się, że potrzebują mnie. Mojej pomocy, mojego zrozumienia. A to zawsze działało jak magnes.
Tu Lisa przerwała na chwilę, a ja pomyślałam, że trudno się temu dziwić. Nie znała miłości. Doświadczyła jedynie bycia potrzebną.
1 uważała to za miłość. Nie mogła więc oprzeć się żadnemu „nieborakowi". Nie musiał wcale się do niej zalecać. Wystarczyło wypisane natwarzy nieszczęście, by natychmiast wzbudzić w Lisie doznania, doktórych tak przywykła przy matce. By natychmiast wywołać postawępiastunki.
54
Lisa westchnęła i ponownie zagłębiła się we wspomnieniach.
— To „bujne" życie było dnem. Tak samo jak życie matki. Niewiadomo, która z nas miała się gorzej. Ale ona odstawiła butelkę, gdyskończyłam dwadzieścia cztery lata. Zachowała się twardo. Samaz siebie, siedząc w opustoszałym domu, zadzwoniła pewnego dnia doAnonimowych Alkoholików. Przyjechało dwoje ludzi i zabrało ją naspotkanie. Odtąd nie tknęła ani kropli.
Uśmiechnęła się miękko do swych myśli.
— Matka była szalenie dumna. Więc widać to musiało stać się niedo zniesienia. Inaczej po nikogo by nie zadzwoniła. Chwała Bogu, żejuż z nią nie mieszkałam. Na pewno zaraz zaczęłabym się przy niej poswojemu krzątać, żeby tylko poczuła się lepiej. I nigdy nie poprosiłabyo prawdziwą pomoc.
„Zaprzyjaźniła się" z butelką, kiedy miałam mniej więcej dziewięć lat. Wracałam ze szkoły i zastawałam ją na kanapie rozmemłaną, z flaszką pod ręką. Siostra się złościła. Mówiła, że wolę być ślepa i nie wiedzieć, o co chodzi. Ale ja zbyt kochałam matkę, żeby mi mogło przyjść do głowy, że ona robi coś .złego.
Byłyśmy sobie tak bliskie, ona i ja. Tymczasem między rodzicami działo się coraz fatalniej. Chciałam to jakoś jej wynagrodzić. Na niczym nie zależało mi tak bardzo, jak na tym, żeby matka czuła się szczęśliwa. Chciałam wyrównać krzywdy, których doznawała od ojca. Co mogłam zrobić? Być dobra. Więc byłam dobra na wszelkie sposoby. W kółko pytałam, w czym pomóc. Przez nikogo nie proszona sprzątałam, prałam, gotowałam. Starałam się nie zgłaszać sama żadnych potrzeb. Siedzieć cicho, jak myszka. I tak dalej.
Ale nic nie wychodziło. Teraz wiem, że walczyłam z dwiema mocami piekielnymi: z alkoholizmem i degrengoladą małżeństwa. Nie miałam żadnych szans. Ale wtedy próbowałam codziennie od nowa. I oskarżałam siebie, że nic nie wychodzi.
Dotkliwie bolało mnie nieszczęście matki. A jednocześnie tyle rzeczy można było zrobić lepiej. Na przykład poprawić stopnie w szkole. Uczyłam się oczywiście byle jak, bo ciągle zamartwiałam się domem. A to przypilnować brata. A to naszykować obiad na czas. A to poszukać jakiego zarobku. Na szkołę wystarczało mi tylko tyle sił, żeby dać jeden błyskotliwy popis w ciągu roku. Przygotowywałam się do niego pieczołowicie. Niech nauczyciele zobaczą, że nie jestem zupełnie tępa! Ale pqza tym ledwie, ledwie „prześlizgiwałam się" z klasy do klasy. Oni mówili, że za mało się staram. Ha! Nikt nie w i e d z i a ł, jak
55
multilengua