Władysław Reymont - Mar zyciel.doc

(85 KB) Pobierz

Władysław Reymont  |  Marzyciel

 

 

Powieść obyczajowa Władysława Reymonta opowiadająca o świecie, w którym kapitalizm zaczynał rządzić, a pociągi rozbudzały marzenia o lepszej przyszłości.

 

Do pewnych motywów Fermentów nawiązał w Marzycielu (1910), żałosnej historii kolejarza Józia z małej stacji, którego niejasne marzenia o piękniejszym życiu popchnęły do defraudacji.

 

 

I
 

Naszego bohatera - Józia poznajemy w okienku, gdzie sprzedaje bilety, ale już z pierwszego dialogu dowiadujemy się, że nie zawsze był kasjerem.

Stempluje bilety spokojnie nigdzie się nie spiesząc. Nagle nadjechał pociąg. Józio wyjrzał na stację padał śnieg. Zrobił się rwetes, słychać było głos mężczyzny informujący o tym, że sprzedaje kawę, herbatę etc.

Józio przyglądał się temu ze spokojem. W pewnej chwili wyszeptał ze złością „po co się psiakrew włóczyć po świecie?”.

Zajął się liczeniem pieniędzy. Po chwili pociągu już nie było. Józio zamknął kasę i zastanawiał się co ma zrobić, bo następny pociąg dopiero za godzinę.

Woźny przyniósł mu kartkę z telegramem, że ona przyjedzie pociesznym, a Józio ma na nią czekać.

Był bardzo zły, że zwala mu się na głowę, bo przecież jej nie prosił. Z tymi gniewnymi myślami poszedł do bufetu.

Panna Marychna – bufetowa zaproponowała mu piołun z kroplami. Józio tego nie chciał. Wdał się w pogawędkę z bufetową, która wdzięczyła się do niego. W pewnej chwili zjawili się goście bufetowa przyjęła zamówienia i rozpoczęły się przymówki ze strony gości.

Dostało się i Józiowi, że on niby frajer... na co on, że dlatego, że ręce trzyma przy sobie. Za to wiedział dobrze co się dzieje na stacji. Bufetowa mówiła mu, że pytała o niego znowu pani pułkownikowa.

W pewnej chwili weszła para podróżnych, która oczarowała Józia. Józio myślał, że to jacyś bogaci Anglicy okazało się, że to zwykli służący, którym się powiodło. Przyjechali do rodziny a teraz wracają do Ameryki. Ludzie, którzy patrzyli na nich z podziwem teraz patrzyli z niechęcią.

Zbliżała się godzina przybycia następnego pociągu woźny przyszedł po Józia. Józio pracował jak automat. Nagle wsunęły mu się znajome rączki do okienka.

Józio zaczął się tłumaczyć, że miał po nią wyjść do okienka. Józio dał Frani klucz do mieszkania. Dziewczyn wyszła.

Józio spostrzegł szlachcica, który mówił o tym jak to niby państwo Anglicy byli u niego służącymi. A teraz śmią jemu proponować miejsce w stajni jako koniuszego, bo szlachta polska zna się na koniach.

Józio wrócił do kasy. Podszedł do niego Amerykanin dał mu bilety do podstemplowania i prosił o udzielenie informacji.

Józio chciał mu odpowiedzieć po angielsku, ale ten powiedział, że jest Polakiem, wiec nie potrzeba, aby kasjer łamał sobie język.

Amerykanin zapłacił a biorąc resztę niedbale odsunął rubla.

Józio się obraził, powiedział, że napiwków nie bierze, bo nie tragarz. Amerykanin przeprosił Józia, który chętnie dał się przeprosić. Józio poprosił Amerykanina o adres. Podróżny odjechał, a zawiadowca dziwił się jego znajomościom.



II
 

Józio mieszkał za stacją w dużym drewnianym domu. Pomyślał, że Frania już się pewnie zagospodarowała. W sieni spotkał panią Zofię, żonę maszynisty u której się stołował. Ta pytała go, czy zejdzie na kolację. Józio wymówił się tym, ze kolega przyjechał do niego i nie może. Pani Zofia bardzo dbała o Józia, ale on nie zauważał powodów tego zachowania. A cała stacja wyśmiewała się z jej miłości do niego. Na górze już czekała na niego Frania, która rzuciła mu się na szyję. Podczas jego nieobecności posprzątała mu kwaterę.

Frania podała Józiowi herbatę potem Józio wziął się za czytanie a Frania cerowała. Widok tych dwojga sprawiał wrażenie małżeńskiego obrazka.

Nagle gdzieś po nimi gwałtownie huknęły drzwi. Gdy wrzawa przycichła Frania zaczęła myśleć o tym jak cudownie mieć dom, męża...

Józio żartobliwie ją zapytał, czy nie mogła sobie kogoś namówić. Frania odpowiedziała, że gdyby, kto ją chciał to by wzięła ślub.

Józio mówił jej, że jest wolna, więc jest jej dobrze. Ale ona nie tego chciała.
Nagle do drzwi zaczął ktoś dobijać. Frania się schowała w sąsiednim pokoju. Przyszła służąca pani Zofii, która przyniosła kolację dla pana Józia i jego gościa.

Zaraz dojrzała leżący płaszcz damski. Zadrwiła z Józia i uciekła. Tymczasem Frania oglądała obraz wiszący na ścianie, spostrzegła też, że Józio ma sporo książek także zagranicznych.

Frania pytała go, czy to prawda, że był kiedyś dziedzicem. Okazało się, że wszystko miał i wszystko poszło...

Na dole wrzawa umilkła, rozległy się tylko rozszlochane lamenty... Frania zaczęła się wypowiadać na temat kobiet, że nie dbają o dom, jedynie o siebie. Są pazerne, łase na komplementy i blichtr.

Józio już nie słuchał, pochłonęły go własne myśli. Myślał o majątku, który stracił, o podróżach, które odbył. W końcu zasnął.

Następnego dnia Frania robiła mu wyrzuty, że nie przyszedł spać do niej. Józio był ewidentnie rozdrażniony. Sprawił wrażenie jakby chciał się Frani pozbyć. Dziewczyna chciała posprzątać, ten się zgodził, ale nie chciał, aby dotykała jego papierów i książek. Gdy Frania wyciągnęła kufer kazał jej schować mówiąc, że pod stołem mniej się kurzy. Frania pytała, czy gdzieś wyjeżdża. Józio odpowiedział, że możliwe, że wyjedzie do Ameryki.

 

 

III
 

Na stacji panował niezwykły ruch, ciągle brzęczały dzwonki. Józio stał przy jak zwykle przed okienkiem. Ludzie ze sobą rozmawiali, było gwarno.

W pewnej chwili, gdy pociągi już pojechały a perony opustoszały wszedł zawiadowca stacji i skarżył się na jakiś okólnik (pismo urzędowe z rozporządzeniami), którego nie mógł zrozumieć.

Józio stwierdził, że jest bez sensu podobnie jak dyrekcja, która jest bandą osłów. Przyszedł woźny, który przyniósł pocztę mówiąc, że zagraniczne listy są do Józia. Woźny zaczął podziwiać zagraniczne znajomości kasjera, mówił mu też, że powinien żałować, że go nie było na wczorajszym spotkaniu (przy preferku, cokolwiek to jest). Zawiadowca pytał jak było poprzedniego dnia u prezesa na raucie. Józio kłamał w najlepsze, że było wiele dam. Zawiadowca chciał naciągnąć Józia na zwierzenia na temat prezesa, ale ten się nie dał. Powiedział, że choćby prezes został dyrektorem drogi, on i tak by mu tego nie powiedział. Zawiadowca potraktował te słowa dosłownie, uwierzył, że prezes zostanie dyrektorem. Józio był bardzo zadowolony ze swojego dowcipu.

Po chwili przyszedł do okienka podszedł młody chłopak z prośbą, aby Józio pożyczył mu frak. Józio stanowczo odmówił. Chłopak odszedł.

Na stację wjechał kolejny pociąg.

Do drzwi kasy ktoś gwałtownie zapukał. Wszedł pomocnik zawiadowcy stacji z jamnikiem na smyczy. Pomocnik mówił, że pod Rudką ugrzęzły dwa towarowe, a do wieczora pewnie i reszta pociągów stanie.

Józio żartował sobie z pomocnika, który chciał zamienić jamnika na dubeltówkę. Wszedł maszynista i prosił wszystkich na gorzałkę. Panowie usiedli i przypatrywali się obfitym kształtom bufetowej. Żartowali sobie z niej.

Niebawem Józio wrócił do kasy. Niedługo jednak siedział sam, bo przyszedł szlachcic Raciborski i zaczął pomstować na ciotkę, która nie zostawiła mu nic w spadku, a oddała wszystko na cele naukowe. Mówił, że będzie się odwoływał, ale ograbić się nie pozwoli.
Józio pożyczył Raciborskiemu pieniądze o poleciał na obiad, gdzie spotkał sąsiadkę, która już na niego czekała. Prosił, aby przyniesiono mu obiad na górę, bo on musi do przyjaciela... Musi się nim nacieszyć, bo musiał podziwiać w nocy zabawę u sąsiadów.

Wszedł na górę, gdzie zobaczył Franię wieszającą firanki. Nagle cały dom zaczął się trząść, weszła służąca z obiadem i wytłumaczyła, że jej pan szczuje psy, które biegają za kotem, a on je jeszcze po głowie okłada. Goście zataczają się ze śmiechu.

Zjadł obiad szybko i poleciał do pracy.

Po chwili przyszedł do niego Mikado chełpiący się, że jedzie do Prazyża, aby się uczyć. Józio podobnie jak reszta kolei śmiał się z niego, bo już wielu ludzi wyjechało i przepadło bez wieści. Jak się okazało, Mikado dostał od pewnego nieznajomego 1200 franków i dlatego mógł sobie pozwolić na tę podróż. Józio zapytał go, kiedy wyjeżdża. Ten odpowiedział mu, że wyjeżdża w niedziele, ale w niedziele wyprawia bibę (takiego słowa użył autor). Mikado chce, aby Józio pożyczył mu na ten wieczór Franię, aby tak zajęła się stroną gastronomiczną tejże imprezy. Józio powiedział mu, że Paryż już niczym go nie nęci. Jedyne co tam spotkał to krzywda, jaka potkała go od ludzi. Kiedy tamten poszedł żałował swojego uzewnętrznienia. W pewnej chwili zobaczył pulchne raczki prezesówny. Powiedział jej, że będzie podróżowała w osobnym przedziale. Do Józia przyszedł zawiadowca i obaj razem poszli na piętro, nad stację. W mieszkaniu zawiadowcy siedziała jego żona, wokół której było wiele zwierząt, z którymi nie mogła dać sobie rady. Zawiadowca tylko wszedł i świsnął i nagle wszystko ustało. Po chwili weszły ich dzieci oraz panna Irena. Zaczęła się kłótnia dzieci z matką i strofowania matki. Po chwili Józio ujrzał książkę i spojrzał na okładkę. Okazało się, że to tom wierszy Tetmajera, które jak twierdziła panna Irena – „są jej ewangelią”. Józio wyraził pean na cześć Mickiewicza. Natomiast panna Irena stwierdziła, że teraz nikt się tym nie zajmuje, ponieważ jest to poezja nieaktualna, dobra dla proboszczów. Ona zaś woli nową poezję. Józio zaczął czytać jeden z wierszy, na co dość mocno oburzyła się pani domu, że jest to paskudne i dość niemoralne. Panna Irena wygłosiła mowę na temat wolnej miłości, upośledzenia kobiet i przyszłego ustroju. Józio został przyparty do ściany i zgodził się z panna Ireną. W tej chwili ryknął gramofon i nagle rozpętało się piekło: zwierzęta wpadły w kociokwik, pannie Irenę spadły binokle. W tym czasie zawiadowca wyprowadził Józia z domu, czym ocalił Józia od złości panny Ireny. Zawiadowca powiedział, że ta panna przewraca w głowie jego żonie, przez co ma w domu awantury.

 

 

 

IV

 

Z linii ciągle nadchodziły wieści o zaspach i przerwach w ruchu. Wieczór zapadał szybko, huragan miotał się coraz wścieklej powodując zniszczenia. Komunikacja z miastem była przerwana, a stacja była prawie odcięta od świata. Niedługo potem telegraf przestał funkcjonować.

Józio spacerował wzdłuż pociągu, obserwując okna pociągu. Nagle podbiegł do niego zawiadowca i powiedział mu, że poszukiwana przez niego nieznajoma księżniczka siedzi w restauracyjnym wagonie. Józio bardzo się ucieszył, ale księżniczka jechała z jakąś dostojną damą. Gdy go zobaczyła uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Księżniczka stanęła w otwartych drzwiach i zapytała się, dlaczego stoją tak długo i czy dojadą do granicy. Józio z wrażenia znieruchomiał i przez chwilę nic nie mógł powiedzieć. Po chwili przemówił i stwierdził, że dojadą, ale z małym opóźnieniem. W myślach przeklinał swoje niedołęstwo i nieśmiałość. Stwierdził, że jest bałwanem. Stał długo na stacji i patrzył na odjeżdżający pociąg aż ten nie zniknął w mroku i zamieci. Józio dumał nad wspaniałą figurą kobiety. Józio zastanawiał się czy ekspres przekopie się do Rutki. Józio poleciał na peron i zapytał czy dojechał już ekspres. Odpowiedziano mu, że telegraf jest przerwany, ale pociąg powinien już dojechać. Po chwili zamajaczyło mu się, że widzi ekspres zakopany w śniegu, z którego słychać krzyk, a on biegnie do swojej białej, cudnej księżniczki, porywa ją na ręce, a ta przytulając się do niego dziękuje mu. Po chwili usłyszał jakiś głos z pytaniem czy febra go nie trzęsie. Oprzytomniał i spostrzegł, że stoi przy bufecie, a panna Marychna leje gorzałkę w kieliszek. Panna Marycha kazała mu iść za szafę i obiecała przygotować krupnik z miodem. Nagle krzyknął ktoś na sali, że naczelnik prosi kasjera do kancelarii. Jak się okazało jakiś pociąg „rozkraczył” się na torach, a chłopy nie chcą pomagać bo chcą gorzałki. Naczelnik zapytał się Józia czy nie chce pojechać na linię, aby uratować swoją księżniczkę i dopilnować rozdziału żywności.

 

 

V
 

Józio poleciał do domu, przebrał się i powiedział Frani, że jedzie na linię i wróci dopiero rano. Poskarżyła mu się, że jej się przykrzy bez niego i że spotkała na schodach „tę grubą z dołu”, która zrobiła jej straszną awanturę. Kasjer ucałował ja  i powiedział ze schodów aby nie robiła hecy, bo w sobotę idą na imprezę do Mikada. Dziewczyna bardzo się ucieszyła, ale on już poleciał, skoczył na maszynę oczekującą na niego i przywitał się z mechanikami. Jechali bardzo wolno, a jemu zdawało się, że słyszy wołanie tych pięknych fiołkowych oczu o ratunek. Powoli dojeżdżali, dozorca biegał, rozkazywał i groził, ale nikt go nie słuchał. Pociąg tonął coraz głębiej, panował w nim zupełny spokój. Józio przedostał się na korytarze, przechodząc lękliwie spoglądał do przedziałów, które były prawie puste. Większość pasażerów znajdowała się w wagonie restauracyjnym. Biała księżniczka siedziała w licznym i rozbawionym towarzystwie i nie wydawała się czekać na jego pomoc. Józio skarżył się przed własną duszą. W pewnej chwili wiatr zawiał mocniej i Józio postanowił wejść do wagonu, lecz drogę zastąpił mu jakiś jegomość w czerwonej kurtce, mówiąc mu, że wejść mogą tylko pasażerowie pierwszej klasy. Józio usiadł przy stoliku a po chwili przyleciał do niego starszy garson, że kuchnia już nic nie wydaje oraz, że jest to przedział dla niepalących. Józio zażądał, aby przyniesiono mu wódkę. Jakiś sąsiad zapytał go czy prędko pojadą. Na co ten odparł, że jak pociąg odkopią to pojadą. Józio chętnie wdawał się w coraz to nowe rozmowy z pasażerami. Pragnął tym samym zwrócić choćby najmniejsze, przelotne spojrzenie księżniczki. Ta jednak wciąż nie wracała na niego uwagi; cały czas rozmawiała z jakimś grubym jegomościem. Po chwili stwierdził, że urżnął się jak świnia. Robi sobie wyrzuty, że myślał o księżniczce, w pewnej chwili przechodząc nieopodal zasypanego pociągu zaczął krzyczeć o księżniczce, że jest głupim bydlęciem. Leciał na oślep, upadał. W pewnej chwili zawołał do niego pan Soczek z informacją, iż czekają na niego i wyżerka jest gotowa. Zaczęto pytać go co mu się stało, proponowano mu coś do picia i jedzenia. Ona zaś cały czas mówił tylko o tym, że go nie poznała. Skulony Józio siedział sobie spokojnie i patrzył w ogień, reszta zaś pomstowała na naczelnika, który nie chciał z nimi biesiadować. Po chwili Soczek zaczął opowiadać swoją historię o kocie, który wpadł pod pociąg, o jelonku, którego ustrzelił ze swojej dubeltówki, którą zawsze wszędzie nosił za sobą i o sarenkach, które biegły z chusteczkami i płakały za jelonkiem. Wiatr trochę ustał. Pracownicy kolei wzięli się za odgrzebywanie pociągu, tylko Józio nie ruszył się miejsca i leżał wpatrzony w rozżarzony piec. Przy zasypanym pociągu wrzała gorączkowo praca. Józio przebudził się w którejś chwili i rozejrzał przytomnie. Poszedł do brankardu odczepionego od maszyny, gdzie Soczek napoił krupnikiem i okrył ciepłym kożuchem.

 

 

VI

 

Józio zasnął i obudził się dopiero następnego dnia w kasowym pokoiku na kanapce. Posługacz wstał i zaczął mu krzyczeć nad uchem, aby wstał, bo pasażerowie się niecierpliwią. Józio zapytał go wtedy jak się tutaj znalazł. Ten odpowiedział mu, że przywiózł go pan mechanik. Józio poprosił go o przyniesienie czarnej mocnej kawy z cytryną. Gdy posługacz wrócił, zastał ponownie Józia śpiącego. A do okienka waliło coraz więcej ludzi. Wreszcie rozbudził się na dobre, otworzył kasę i wziął się do roboty. Pracować musiał bez ustanku gdyż z powodu złej pogody, dnia poprzedniego wszystkie pociągi zostały wstrzymane. Natomiast dzisiaj „szły” jeden za drugim. Wtem do pokoju weszła służąca zawiadowcy i oznajmiła, że panienka Irena przesyła list... I prosiła bardzo pana... [Reymont nie pisze, o co go prosiła]. Kasjer kazał iść służącej do diabła. Wystraszywszy się, służąca rzuciła na stół jakąś paczkę i wybiegła. Nagle przyszła gruba Madzia od pani Soczkowej prosząc go na obiad. Józio nie poszedł bo twierdził, że ma tutaj dużo roboty. Powlókł się do bufetu na czarna kawę. Po chwili przyszedł pan Raciborski, od którego zalatywało koniakiem [niestety nie widmo ilu gwiazdkowym] i zaczął mu się skarżyć na swoją niedolę. Józio siedział jak zahipnotyzowany i nie słyszał co tamten do niego mówi. Z uwagą oglądał twarze pasażerów. Nagle ożywiony Józio zapytał Raciborskiego – „dokąd jadą ci ludzie?”, ale Raciborski stwierdził, że go to nie interesuję [„do diabła z nimi!”] i dalej kontynuował swój wywód. Raciborski wyraża swoją dezaprobatę o podróżowaniu i nieprzyjemnościach z tego płynących. Józio ma odmienne zdanie. W trakcie dyskusji okazuje się, że Raciborski chce pożyczyć od Józia pieniędzy. Ten jednak mu ich nie daje. Po chwili przychodzi Frania i oznajmia mu, że wyjeżdża gdyż znudziło się jej siedzenie w pustym mieszkaniu. Okazało się, że Frania jest przeziębiona; doziębiła się ostatniej nocy, gdy na niego wyglądała w oknie (tego mu nie wyjawiła). Józio chciał jej dać bilet do lekarza, ale ona go nie przyjęła. Więc zapytał się jej gdzie się wybiera. Odparła mu, że gdziekolwiek ją oczy poniosą; przed siebie – bo zawsze ma gdzie wrócić. Powiedział jej aby wzięła sobie na drogę papierosy. Powiedział jej, że mieli jechać na bibę do Mikada lecz, Frania stwierdziła, że to bezsensu. Bo Mikada „jest draniem jak wszystkie facety”. Dziewczyna uważała, że przez pana Józia spotkał ja wstyd. Powiedziałaby wszystko, ale chwycił ją kaszel i zamilkła. Chciał dać bilet, ale odparła, że zawsze jedzie na gapę. Biletu nie wzięła. Miała nadzieję, że Józio powie jej aby została, ale on tego nie zrobił. Nic nie powiedział tylko wcisnął jej w dłonie pieniądze. Pożegnała się z nim, pocałowała go w rękę. Potem objęła go za szyję, pocałowała i powiedziała, że go kocha. Powiedziała też, aby nie zadawał się z panią Soczkową (wg mniej Soczkowa się prostytuuje i to głównie u i z oficerami). Jak pojechała odetchnął z ulgą. Następnie zabrał się za odpakowywanie pakietu przyniesionego przez służącą. Okazało się, że był to sztambuch [dla niezgermanizowanych – pamiętnik], która w załączonym liście prosiła go o wpis, jakiś aforyzm, etc. Przeglądał ów pamiętnik i wpisał jej aforyzm o pociągach i na koniec dopisał, że kasjer jest jak Bóg gdyż widzi tylko wyciągnięte ręce. Odniósł sztambuch. Kolejarskie aforyzmy nie za bardzo spodobały się jego właścicielce, ale poprosiła aby został na kolacji. Józio wejść nie chciał, bo jak utrzymywał – zginął tam jeden z jego przyjaciół. Opowiedział jej historię o tym jak panna mieszkająca w tym pokoju uwzięła się na osobę pomocnika zawiadowcy i któregoś razu przycupnęli chłopaczka i musiał się z nią ożenić. Potem przepadł z kretesem. Panna Irena spojrzała na niego piorunująco i odeszła. On zrozumiał, że przesadził, ale jednocześnie ucieszył się, że będzie miał od niej spokój; że się od niej w pewien sposób uwolnił.

 


VII

 

Była noc, Józio wrócił do mieszkania i zapalił lampę. Zdziwił się, gdy ujrzał postawione na stole hiacynty. Myślał, że to Frania. Jednakże okazała się to być służąca, która na prośbę pani przystroiła tak ten pokój. Ta odparła, że Pani prosi na kolację, więc jeśli chce to sam może jej podziękować. Zszedł do jadalni, ale nie było tam nikogo. Madziar oznajmiła, że pani się przebiera. Nagle usłyszał głoś mówiący – „proszę się nie odwracać, jestem w negliżu”.

Patrzył na szlafroczek pani Soczkowej, a ta krygowała się. Skoczkowa zaczęła żalić się na brak zrozumienia, że jej mąż tylko w domu śpi i nad nią się znęca. Opowiada mu swoją rzekomo smutną historię, że wyszła za Soczka z biedy. Ale oboje wiedzą, że to nie prawda.

W międzyczasie było czuć swąd samowara. Józio chciał wyjść, ale Soczkowa mu nie pozwoliła. Gdy podszedł do drzwi, ta rzuciła się na nie jak pantera. Z pod szlafroczka wyłoniły się jej obnażone piersi. Zaczęła go przepraszać. On wiedział za co i zaczął na nią krzyczeć, że jak śmiała wyrzucić Franię z jego mieszkania. Zapowiedział jej, że od kwartału się wyprowadza. I postanowił, że jutro z powrotem sprowadzi Franię. Poszedł do siebie. Po chwili usłyszał pukanie. Myślał, że to Frania i otworzył. Okazała się to Soczkowa. Która zapłakana przyszła prosić go o przebaczenie. Weszła i zaczęła snuć swoje lamenty. Józio próbował ją pocieszać; położył na łóżko i nacierał jej skronie wodą kolońskiej. Oboje leżeli na łóżku. Soczkowa niesyta pocałunków i pieszczot brała je chętnie. Józio dopiero, gdy zapalił światło spojrzał na sytuację z perspektywy; Soczkowa wydała mu się ordynarna i zdał sobie sprawę, co zrobił. Zastanawiał się jak teraz będzie mógł spojrzeć Soczkowi w oczy. Soczkowa poszła do siebie, ale zapowiedziała mu, że teraz będzie często przychodzić, że już go nie opuści, itp., itd. Zamknął za nią drzwi na dwa spusty i poszedł spać. Długo nie mógł zasnąć. Wsłuchiwał się w stukoty pociągów, aż w końcu zasnął. Rano zbudził go woźny informując go o kolejce do kasy. Jednakże Józio wcale tym się nie przejął. Powiedział, że dzisiaj na służbę nie idzie. Chciał niespostrzeżenie wydostać się z domu, ale gdy wychodził czyhała już na niego pani Zofia i wciągnęła go do przedpokoju. Powiedział jej, że dostał pilną depeszę i że musi pilnie jechać do Warszawy.

 

 

VIII
 

Pociąg stał już pod peronem. Wsiadł do niego. Podczas podróży Józio newralgicznie spacerował po pociągu.

Józio w pociągu i w Warszawie udawał Anglika. Zamieszkał w hotelu. Był oszołomiony życiem stolicy. Strasznie nie podobała mu się stolica, był pełen zdegustowania. Józio spotkał tam kolegę z sąsiedniej stacji, ale udał, że go nie zna, że ten bierze go za kogoś innego. Wypierał się łamaną angielszczyzną. Dopiero, gdy wyszedł oblał się rumieńcem wstydu i stwierdził, że ma już dość tych wędrówek. Odechciało mu się dalszego zwiedzania.

 

 

IX
 

Rano, o zwykłej godzinie przyszedł do pracy. Wychodził na każdy osobowy. Zawiadowca zapytał go czy czeka na kogoś. Zawiadowca zapytał się go czy był wczoraj w Warszawie na randce. Ten opowiedział mu jak było – bardzo koloryzując...  Wmawia mu, że miał przygodę z żoną jakiegoś Anglika, któremu to zatrzymano bagaż na granicy. A jego wezwano rzekomo w roli tłumacza. Zawiadowca bardzo mu zazdrościł. Zaprosił go do domu, ale Józio się wymigał i odmówił. Był zaproszony na pożegnalną bibę do pana Mikado. Wrócił do domu, aby się przebrać. Chciał się wydostać z domu, ale nie mógł ponieważ czekała na niego pani Soczkowa. Udało mu się dopiero około północy. Dojechał do pana Mikado pociągiem towarowym.

 

 

X
 

Pociąg wyrzucił go na jakiejś małej stacyjce. Mikado mieszkał parę wiorst [wiorsta – dawna rosyjska jednostka długości (równa 1,07 km] za stacją. Przy pierwszym przejeździe czekał na niego dróżnik, który powiedział mu, że myślał, że już się go nie doczekają i miał polecenie aby czekać na niego choćby do rana. Rozmawia z dróżnikiem; okazuje się, że pan Buczek wyjeżdża do ciepłych krajów. Robi mu się smutno. Dojeżdżają na miejsce i spotyka tam... Franię, do cna pijaną. Zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy pili, bawili się, grali w karty, niektórzy pokątnie spali, etc. Urznięty Józio usnął w pokoju. Józio w końcu się obudził i stwierdził, że musi iść na pociąg. Doszedł na stację, ale tam wszystko było jeszcze zamknięte. Gdy wytrzeźwieli wrócili – Józio wraz z Soczkiem – do domu. Pani Soczkowa zrobiła mężowi awanturę. Soczkowie zaczęli się spierać i Józio poszedł na górę. Po chwili było słychać dźwięki rozbijanych talerzy. Józio w końcu przestał myśleć o swoich marzeniach. Wpadł w szał i zaczął drzeć swoje skarby, rozdarł mapę Europy, podarł albumy. Z każdą kartką czuł ulgę. Największą poczuł gdy przestał. Zabił swoją zmorę i poczuł się wolny.

 

 

XI

 

[Teraz zaczyna się pamiętnik Józia]


Poniedziałek
Deszcz siąpił od samego rana. Józio poszedł do bufetu i natchnął się tam na tęgą awanturę. Uciekł do kancelarii, ale tam wcale nie było lepiej. Wszyscy chodzili podburzeni. Jedna pasażerka chciała mu zapłacić fałszywym rublem. Kaczyński wyzwał na pojedynek Zielonkę, ten zaś wyrzucił za drzwi jego sekundantów.

Józio w niedzielę oznajmił Soczkowej, że muszą się rozstać. Uświadomił sobie, że Soczkowa miała „wielu przed nim”, że nie jest pierwszy. Gdy jej to oznajmił rzuciła w niego gorącym samowarem. Teraz zasypuje go listami, ale ten nawet ich nie otwiera. Stołuje się w barze u Marychny, a w domu tylko śpi.

 

Wtorek

Józio długo nie mógł zasnąć. Śniło mu się, że jest na morzu. Znowu dostał list od Soczkowej. Naczelnikowa znalazła mężna na strychu, z Rózią od ekspedytora. Teraz wszyscy robią sobie żarty z zawiadowcy; dogryzają mu za Rózię.

 

Środa

Soczkowa pojechała do Warszawy. Bez słowa podała Józiowi bilet przez okienko z wiadomością „żeby o niej nie zapomniał gdyby coś się stało”. Józio był na imprezie u prezesa. Prezesowa raczyła go pamiętać. Na przywitanie podała mu tylko koniuszki palców. Józio zwrócił uwagę na dwie nadzwyczajnie ubrane facetki [tak pisze autor]. Wstyd mu było za nie, że te wierzą w blagi znajdujących się tam mężczyzn. Józio wyszedł zaraz. Poszedł do cukierni gdzie spotkał Racibrskiego, ale stamtąd też się niebawem ewakuował.

 

[ciach... w tych dniach nic specjalnego się nie działo, pomijam akcję ...ciach]

 

Sobota

Rano do kasy Józia przyszedł Soczek i oznajmił mu, że ma z nim na pieńku. Zapytał się co zrobił jego żonie, bo ta płacze cały czas – rzekomo przez Józia. Powiedziała mężowi, że Józio się na nią pogniewał i dlatego nie przychodzi do nich. Soczek przeprasza (choć w sumie nie wie za co) w jej imieniu i prosi aby ten się nie gniewał.

 

Noc na niedzielę

Szef Józia zachorował i Józio musi go zastępować, ale nie ma co robić – sama nuda. Józio upaja się tym, że nie musi nigdzie jeździć, że tylko sobie siedzi i patrzy. Dochodzi do wniosków, że gdyby zabić wszystkie marzenia człowiek były szczęśliwszy.

 

Niedziela

* * *

Józio rzucił notes w kąt i więcej nie pisał.

 

 

XII

 

Do Józia przyszedł list od Mikada z Paryża. Józio przeczytał go bardzo pobieżnie i nie uwierzył w zawarte tam słowa.

Poszedł do domu i jak się okazało to Soczkowa posprzątała w pokoju Józia. Przysłała także Madzię z herbatą dla niego. Usiadł spokojnie i przeczytał list po raz drugi, ale tym razem uważnie i robił sobie wyrzuty, że tamten sobie używa, a on nie może.

Józio zajrzał do pokoju i zobaczył reszty podartych albumów. Zrobiło mu się żal i poleciał do miasta. Znaczy się, że chciał, ale pani Soczkowa nie próżnowała, bo gdy ten wychodził wciągnęła go do siebie. Wyznała mu miłość, po przytulała go, potarmosiła trochę. Też wyznał jej dozgonną miłość. W końcu się jej wyrwał i poszedł do miasta. Spotkał Raciborskiego, który opowiadał mu o niedawno posianym grochu. Wymyślił sobie wyjechać choćby na jakiś czas. Poszedł do Żyda, pana Zuga i poprosił go o 500 rubli. Żyd zgadza się pożyczyć mu pieniądze, ale namawia go na mały szwindel. Opowiada mu o jego poprzedniku, który pożyczał Żydowi kolejowe pieniądze, a ten nimi obracał. Józio przypomniał sobie o Kolanowskim, który siedział podobno w kryminale, ale Żyd powiedział, że to nie tak. Ze wsadzili go za pieniądze, ale był taki ambitny, że z nikim nie chciał się dzielić. Więc zrobili na niego denuncjację (donos) i straszny gwałt. Teraz wyszedł i jest czysty jak szkoło. Józio jednak nie chciał robić z nim interesów i wybiegł.

Raciborski wprowadził się do pokoju u Soczków. I dziękował Józiowi za polecenie mu mieszkania. Józio uprzedził Raciborskiego, że Soczkowie co do gotówki są nieużyci jak kamienie. Józio się przebrał i postanowił iść na wieczór do zawiadowcy. Poszedł na dół po kalosze i wpadł prosto w ramiona pani Soczkowej. Poszedł na imprezę do zawiadowcy. Wszyscy dobrze się bawili, tylko Józio siedział cicho. W stosownym momencie wyszedł niepostrzeżenie. A Soczkowa czekała do rana.

 

 

XIII


Na stacji panował wielki ruch. Jak zwykle ten sam garson we fraku oferował kawę i herbatę. Józio jak zwykle zamknął kasę i rozmawiał z podróżnymi. Nagle na peron weszła pani Zosia i zaprosiła go na kolację. Próbował się wykręcić, ale mu się nie udało. Obiecał więc co chciała.

Zastępował dzisiaj ekspozytora, a jako że roboty było sporo więc od razu wziął się do pracy.

Przyszedł woźny z zapytaniem o pocztę. Zmieszany Józio wszystko szybko podliczył i zapakował. Pieniądze schował do biurka, a drobne schował do kieszeni. Woźnemu oddał kasetkę tylko z dokumentami. Józio wrócił na służbę. Czekał na pasażerów jednak nikt nie przychodził. Józio poupychał po kieszeniach pieniądze i wsiadł do pociągu.
 


XIV

 

Pociąg pędził jak huragan. Ktoś trącił go ramieniem. Okazało się, że to panna Frania zapytawszy dokąd jedzie. Ten odparł, że w świat, ale ta nie chciała mu wierzyć.

Frania była bardzo chora (prawdopodobnie na gruźlicę). Nie wiedziała co zrobić, gdzie się leczyć. Józio wetknął jej w dłonie garść pieniędzy. Frania nie chciała ich przyjąć, ale w końcu wzięła. Józio prosił, aby jechała z nim za granicę. Pociąg miał dziesięciominutowy postój. Józio już nie spał, a Frania powiedziała, że pójdzie po coś do jedzenia. Ale się więcej nie pokazała. Józio położył się więc spać i spał aż do samego Wiednia.

Józio zwiedzał miasto (znał je z przewodnika Baedekera), ale wydawało mu się nudne i pojechał do Monachium. Monachium oczywiście mu się nie podobało. Następnie udał się do Paryża, który wydał mu się ciemny i smutny.

 

 

XV
 

Szczegółowy opis Paryża i wędrówki po nim (place, bulwary, ulice...). Pochłonięty był wskrzeszaniem wyśnionych mar. Błądził jakiś czas bez wyraźniejszego celu, aż w końcu postanowił odwiedzić znajomego. Pojechał do Mikado. Pod jego mieszkaniem usłyszał głos Mikady. Z mieszkania wychodził jakiś człowiek i zapytał się kogo szuka i wymienił pierwsze lepsze nazwisko, a ten powiedział, że nie zna. Ten który wychodził to Rożek. Józio zaczął go wypytywać jak sobie Mikada radzi i okazało się, że całkiem dobrze. Mikada wszystkich zdobywa. Albo przemocą, albo wszystkich upija. Rożek obiecuje zaprowadzić go do jakiejś kawiarni gdzie spotyka się cała europejska bohema. Pospiesznie zjedli razem obiad i pojechali na Paryż. Rożek pokazywał mu nocne życie Paryża, ale Józiowi ciągle było mało. Józio uznał Paryż za generalny rynsztok całej Europy.

Przez tydzień zwiedzali Paryż i jego osobliwości. Byli wszędzie i widzieli wszystko, lecz Józia nic nie porywało. Józio nie mógł pojąc, co ludzie widzą w Paryżu. Jemu nie wydawał się piękny, dla niego Paryż był śmieszny.

W nocy nad miastem rozpętała się burza i Józio zatęsknił do ojczyzny. Postanowił wyjechać do Ameryki. Garson zapytał kiedy wyjeżdża. Kazał mu wyjeżdżać jak najszybciej, gdyż policja go szuka. Błąkał się bez celu. Wciąż czuł, że ktoś się za nim skrada. Usiadł w końcu nad plantem i stwierdził, że wszystko jest kłamstwem – nawet marzenie. Spojrzał i zsunął się na szyny. Nadbiegł jakiś pociąg... „krótki, wstrząsający krzyk przeleciał jak grzmot i zginął w mrokach jak gdyby go nigdy nie było”.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin