Cook Glen - Garret 06 - Czerwone zelazne noce.pdf

(883 KB) Pobierz
Cook Glen - Garret 06 - Czerwon
GLENN COOK
Czerwone żelazne noce
Przełożyła Aleksandra Jagiełowicz
 
PRYWATNY DETEKTYW GARRETT:
Słodki srebrny blues
Gorzkie złote serca
Zimne miedziane łzy
Stare cynowe smutki
Ponure mosiężne cienie
Czerwone żelazne noce
Śmiertelne rtęciowe kłamstwa
Dla Mikę 'a DiGenio, Lamie Mann
i wszystkich tych cudownych ludzi z NESFA,
którzy stworzyli Boskone.
 
Kiedy wpadłem jak bomba do Domu Radości Morleya, ktoś mógł pomyśleć,
że jestem tym podstarzałym gościem w łachmanach, który macha kosą. W sali
panowała kompletna cisza. Znieruchomiałem. Nie mogłem ustać na nogach pod
ciężarem tych wszystkich spojrzeń.
- Hej, ktoś wam wcisnął ukradkiem cytryny do sałatki?
Szybka kontrola środowiska. Wyglądało tak, jakby w samym jego środku
dostał szału ktoś uzbrojony w ciężką, brzydką pałę. Jakby ci goście spędzali
większość czasu, rozpłaszczając się na ścianach i goląc się o krawężnik. Zobaczyłem
dość blizn i połamanych nosów, żeby otworzyć dwie galerie.
Właśnie tak wygląda klientela Domu Radości.
- Auć, cholera. Przecież to Garret - Mój kumpel Kałuża stał bezpiecznie za
barem. - Jeszcze raz, chłopaki.
Kałuża ma na moje oko z osiemdziesiąt dwa lata, cerę osoby, która już od
jakiegoś czasu nie żyje, i gdyby mnie kto pytał, stężenie pośmiertne dwadzieścia lat
temu złapało go od szyi w górę i nie puściło.
Kilku karłów, jeden ogr, trochę różnorakich elfów, oraz grupka
facetów nieokreślonej paranteli odstawili kufle koktajlu z kwaszonej kapusty i
ruszyli ku drzwiom. Nawet nie znałem tych typów. Bo ci, którzy mnie znali, robili
wszystko, żeby tego nie było po nich widać. Szeptana informacja rozeszła się
piorunem, ci, którzy mnie rzeczywiście nie znali, natychmiast zostali poinformowani.
Co za balsam na ego. Od dziś nazywam się Tyfus Garrett. - Witam wszystkich
- zaćwierkałem, udając radochę. - Czy to nie cudna nocka?
Nie była cudna. Lało jak z cebra, a kropelki tłukły się miedzy sobą przez całą
drogę do ziemi. W głowie miałem wgłębienia od przelotnych opadów gradu, bo nie
byłem na tyle mądry, żeby włożyć kapelusz. Jedyną dobrą stroną tej pogody była
nadzieja, że deszcz zmyje cały syf z ulic.
Część śmieci dojrzała już do tego, żeby wstać i odejść o własnych siłach.
Miejscy ludzie- szczury z dnia na dzień byli coraz bardziej leniwi.
- Hej, Garrett! Chodź no tutaj! No, wreszcie jakaś przyjazna gęba.
- Cześć, Saucerhead, stary druhu! - Pożeglowałem w stronę zacienionego
stolika, który Tharpe dzielił z jakimś smutnym facetem. Nie zauważyłem go
wcześniej, bo siedział w półmroku. Nawet z bliska nie byłem w stanie rozróżnić
rysów twarzy jego kolesia. Gość miał na sobie ciężkie szaty, jak niektóre gatunki
duchownych, z kapturem włącznie. Emanował smętkiem jak trującym miazmatem.
 
Nie należał do gości, którzy potrafią rozbawić towarzystwo.
- Weź sobie krzesło - zaproponował Tharpe. Nie wiem dlaczego nazywają go
Saucerhead. Nie bardzo to lubi, ale chyba woli to, niż „Waldo”, którym obdarzyło go
jedno - lub oboje - z rodziców.
Posłusznie usadowiłem zadek.
- Zdaje się, że nie bardzo cię tu lubią - zauważył kompan Tharpe. - Może
jesteś chory?
Nie miał paskudnego humoru, był po prostu bardzo szczery - kalectwo
społeczne gorsze niż nieświeży oddech.
- Ha! - ryknął Saucerhead. - Ha- ha- ha! Dobre, Licks. Do licha. To cały
Garrett. Przecież ci o nim mówiłem.
- Mgła się podnosi. - Ale nie wokół niego, o, co to, to nie.
- Chyba zaczynam się tu czuć nie najlepiej - stwierdziłem. - Mylicie się. - Po
chwili dodałem głośniej: - Wszyscy się cholernie mylicie. Nie pracuję. Nie
przyszedłem węszyć. Po prostu wpadłem pogadać z kumplami.
Nie uwierzyli.
A przynajmniej nikt nie zauważył, że przecież ja nie mam kumpli.
- Gdybyś tu czasem przychodził, jak kto normalny - odezwał się Saucerhead -
a nie tylko wtedy, kiedy siedzisz po szyję w krokodylach, może ludzie zaczęliby się
uśmiechać na twój widok.
Burum- burum. Trudno się z tym nie zgodzić.
- Dobrze wyglądasz, Garrett. Chudy i zgorzkniały. Wciąż ćwiczysz?
- No. - Jeszcze bardziej burum- burum. Nie za bardzo lubię pracę, a już
zwłaszcza taką, która wymaga użycia mięśni. Moim zdaniem, w każdym normalnym
świecie najlepszy i jedyny trening dla faceta to odpowiednia porcja blondynek,
brunetek i rudych.
Do tej pory wszystko jasne? Jestem Garrett, detektyw i poufny agent, nie gna
mnie żadna wszechogarniająca ambicja, mam skłonności do pewnego typu figury i
wyjątkowy talent do wdeptywania w rzeczy, których moi przyjaciele i znajomi nie
uważają za miłe. Jakaś trzydziestka na karku, sześć stóp dwa cale wzrostu, złociste
włosy i niebieskie oczy, psy nie wyją, kiedy przechodzę, choć niebezpieczeństwa
mojej profesji poznaczyły mnie śladami nadającymi charakter obliczu.
Powiedziałbym, że jestem uroczy. Moi przyjaciele mają inne zdanie. Powiedzmy, że
nie biorę życia zbyt serio. Trochę przesadzisz i już wyglądasz jak kumpel
 
Saucerheada.
Kałuża przyżeglował z ogromnym dzbanem mojej ulubionej potrawy, tego
boskiego eliksiru, który sprawia, że potem muszę ćwiczyć. Nalał go z własnego
prywatnego antałka, zachomikowanego gdzieś za barem. Dom Radości nie podaje
niczego innego, poza króliczą paszą i tym, co z niej można wycisnąć. Morley Dotes
jest szalonym wegetarianinem.
Pociągnąłem potężny łyk gorzkawego piwa.
- Jesteś księciem, Kałuża. - Wyłowiłem z kieszeni srebrną
markę.
- Jasne, następca tronu w prostej linii. - Nawet nie udawał, że chce mi wydać
resztę, faktycznie książę. W hurcie kupiłbym za to całą beczkę, zwłaszcza teraz, kiedy
cena srebra skoczyła w górę. - Jakim cudem siedzisz tutaj, zamiast pławić się w
hektarach rudowłosych laleczek?
Moja ostatnia wielka sprawa krążyła wokół całych szwadronów
przedstawicielek tego rozkosznego podgatunku. Niestety, tylko jedna z całej kolekcji
okazała się zjadliwa. Rude już takie są. Albo szatany, albo anioły - a z tych aniołów
też nie żadne anioły. Zdaje się, że one już od małego próbują pracować na swój
image.
- Pławić się, Kałuża? - Ciekawe, gdzie on wyczaił takie słownictwo?
Człowiek ma problemy z wypowiedzeniem własnego nazwiska tylko .dlatego, że ma
więcej niż jedną sylabę. - W szkole byłeś, czy co?
Kałuża wyszczerzył zęby.
- Hej, co to, wieczór gry w salonowca? Z poczciwym Garrettem w roli
wystawionego zadka? - zapytałem.
Wyszczerz Kałuży rozszerzył się w niemiłą mozaikę dziur i zepsutych zębów.
Ten facet powinien się nawrócić i zostać jednym z odrodzonych wegetarian Morleya.
- Sam robisz z siebie wielki cel - odparł Saucerhead.
- Muszę. Dla każdego. Słyszałeś, co zrobił Dean?
Dean to staruszek, który prowadzi dom mnie i mojemu partnerowi, a gotuje
tylko dla mnie. Ma około siedemdziesiątki i byłby dobrą żoną.
W czasie, kiedy my kłapaliśmy paszczękami, towarzysz Tharpe'a napełniał i
ubijał, napełniał i ubijał największą cholerną faję, jaką w życiu widziałem. Miała
główkę jak nocnik. Kałuża przyniósł z baru mosiężny kubełek pełen żarzących się
węgli. Licks chwycił jeden węgielek za pomocą miedzianych szczypców i przeniósł
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin