Rozdział 6
Siedziałyśmy na wielkiej beli siana w ciepłej, zakurzonej stajni. Sara z uśmiechem podała mi torbę jabłek.
- Trzymam je tu dla Bonny, ale są bardzo smaczne, a ty przecież niewiele jadłaś na śniadanie.
Wbiłam zęby w złote jabłko. Było słodkie i dobre. Zupełnie jak Sara, pomyślałam, Sara o bujnych brązowych włosach i niezliczonych piegach. Zajadałam jabłko, a Bonny, jej mały, pękaty kucyk, usiłował mi je zabrać. Sara roześmiała się i spojrzała na mnie ciekawie. - Powiedz, co ci się stało?
Unikałam jej wzroku. Sama właściwie nie wiedziałam, byłam pewna tylko jednego - to nie pierwsza dziwna rzecz, która mi się przydarzyła, odkąd przyjechałam do Wyldcliffe. Ale jak mam opowiedzieć Sarze te bzdury o przystojniaku na koniu, o szybce, która wcale się nie zbiła, o rudowłosej dziewczynie, której przecież nie mogło tu być? Sara wydawała się pierwszą normalną osobą, którą tu poznałam i nie chciałam, żeby mnie uznała za wariatkę. To tylko stres, zdecydowałam. To się już więcej nie powtórzy.
- Po prostu zrobiło mi się słabo. - Wzruszyłam ramionami i wstałam. Chciałam zmienić temat. - Może oprowadzisz mnie po terenie, zgodnie z poleceniem panny Scratton? Jeszcze się tu nie rozejrzałam.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęła się. - Do zobaczenia, Bonny. Nie uwierzyłabyś, że kilka miesięcy temu to była zachudzona szkapa, co? Rodzice pomogli mi odebrać ją ludziom, którzy nie mieli pojęcia o koniach i źle ją traktowali. Teraz jest jak pączek w maśle. Mam jeszcze jednego kucyka, nazywa się Starlight. Chodź, musisz go zobaczyć, a później pokażę ci resztę. - Poszłam za Sarą do innego boksu, gdzie przywitała się z szarym konikiem i wręczyła mu jabłko. - Bogu dzięki, że w Wyldcliffe można przywozić zwierzaki do szkoły. W domu mam trzy psy, dwa koty, osła, wszystkie wyciągnięte z różnych opałów...
Sara paplała dalej i przypomniała mi się uwaga Celeste na temat jej przybłęd. Cóż, teraz rzeczywiście należałam do tego grona.
Obeszłyśmy podwórze przed stajnią, która przylegała do głównego budynku. Moją uwagę zwróciły wyblakłe zielone drzwi - wyglądały, jakby rzadko z nich korzystano. Domyślałam się, że prowadzą do części dla służby, w której byłam rano z Helen. Przez podwórze przebiegł czarny kot. Poszłyśmy za nim i znalazłyśmy się w niewielkim ogródku pełnym grządek fasoli i czarnej porzeczki.
- Wolno nam mieć swój kawałek ogrodu - tłumaczyła Sara. - Lubię uprawiać rośliny, grzebać w ziemi, patrzeć, jak rośnie nowe życie. I uwielbiam stajnie. Inne części posiadłości wydają się zimne i ponure, ale tutaj wyobrażam sobie, jak wyglądało życie, gdy to był prawdziwy dom, gdy byli ogrodnicy, powozy, konie i psy. Ale od tego czasu minęło już ponad sto lat. Wtedy żyła lady Agnes. - Spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć.
- Kto to był, ta cała lady Agnes? - Usiłowałam udawać zainteresowanie.
- To córka lorda Charlesa Templetona, który w połowie XIX wieku przebudował Wyldcliffe. Pierwotny budynek, średniowieczny klasztor, uległ niemal całkowitemu zniszczeniu, ale lord Charles uznał, że ruiny są bardzo romantyczne, więc budując nową posiadłość dla żony i córki, zachował, co się dało. Zobacz sama!
Wyszłyśmy z ogrodu i znalazłyśmy się na placyku wysypanym żwirem, za głównym budynkiem. Ogromny trawnik schodził aż do jeziora. Niższe partie porastały gęste zielone zarośla, a dalej rozciągały się wrzosowiska otaczające szkołę jak wojsko. Był to imponujący widok, ale coś jeszcze zapierało dech w piersiach.
Nad jeziorem w niebo wzbijała się wieża dawnej kaplicy. U stóp średniowiecznych murów piętrzyły się szare kamienie, a tam, gdzie dawniej stał ołtarz, wyrosła zielona bryła. Budowle odbijały się w jeziorze, jakby spod przezroczystej powierzchni wyzierała podwodna katedra.
- Niewiarygodne, co? - zapytała Sara.
- Tak... brak mi słów. - Przeszył mnie dziwny dreszcz. - Ale jednocześnie to wszystko wydaje się takie smutne.
- Więc już wiesz o Laurze?
- Celeste mi powiedziała. - Nie wiem dlaczego, ale serce zabiło mi mocniej.
- Znaleźli Laurę w jeziorze. Utonęła.
Jak moja matka. Zrobiło mi się niedobrze. Zachwiałam się.
- Evie, wszystko w porządku? Nie chcę, żebyś znowu zemdlała! - Na wpół mnie zaprowadziła, a na wpół zaciągnęła do ławki z widokiem na jezioro.
- Przepraszam, to nic takiego. Porozmawiajmy o czymś innym. Opowiedz mi o tej lady Agnes.
- To też nie jest zbyt radosna historia - stwierdziła Sara niechętnie. - Doszło do jakiegoś wypadku i umarła młodo. Kiedyś o tym czytałam. Właśnie dlatego powstała tu szkoła. Po tym wydarzeniu jej rodzice zamknęli dom i wyjechali za granicę.
- Dlaczego?
- Chyba nie mogli znieść widoku niczego, co im ją przypominało. Po ich śmierci zabrakło dziedzica Wyldcliffe. Posiadłość przez dłuższy czas stała pusta, dopiero potem kupiła ją szkoła, ale miejscowi zaczęli już opowiadać, jak to w domu straszy. Chyba łatwo to zrozumieć. Wielki pusty budynek, ruiny kaplicy... nie trzeba zbyt bujnej wyobraźni, by wymyślić coś takiego, prawda?
- Chyba nie. - Wpatrywałam się w ruiny. Opowieść Sary tłumaczyła zachowanie taksówkarza poprzedniego dnia. Przeklęte miejsce. Wcale mu się nie dziwiłam. Tu, w Wyldcliffe, wyobraźnia płatała mi figle. Jednak patrząc na kamienne szczątki, zrozumiałam, skąd się biorą opowieści o tej posiadłości. To miejsce naprawdę jest nawiedzone - przez wszystkich tych, którzy tu mieszkali. Te same mroczne wzgórza były świadkami tej tragedii, ten sam ostry wiatr hulał wśród traw...
- Podoba ci się tutaj? - zapytałam. Sara zaniosła się perlistym śmiechem.
- A komu może się podobać szkoła pełna zarozumiałych snobów pokroju Celeste? Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo szkoła przetrwa z tymi zasadami i tradycjami. Świat się zmienia, ale Wyldcliffe, nie.
- Więc dlaczego ludzie posyłają tu swoje córki?
- Bo Wyldcliffe przygotowuje młode damy, by zajęły należne im miejsce w towarzystwie, nie ogranicza się jedynie do wiedzy naukowej - Sara przedrzeźniała panią Hartle. - Jestem czwartym pokoleniem w mojej rodzinie, które tu się uczy.
- A chciałaś tego?
- Właściwie chyba tak. To miejsce jest wyjątkowe, sama widzisz: ruiny, wrzosowiska, stary dom. Chyba zarazem kocham Wyldcliffe i go nienawidzę. A ty? Podoba ci się tu?
- Hm. Sama nie wiem.
- Więc dlaczego tu przyjechałaś, Evie?
- Moja mama nie żyje, a ojciec jest żołnierzem i stacjonuje za granicą - odparłam, starając się nie okazywać emocji. - Do tej pory opiekowała się mną babka, Frankie, ale zachorowała.
- Przykro mi. Wyczułam... To znaczy wydawało mi się, że jesteś nieszczęśliwa.
- No cóż, tak bywa. - Nie chciałam litości, ale z tą nieszkodliwą dziewczyną miałam ochotę rozmawiać. Przełknęłam ślinę i mówiłam dalej: - Ojciec wiedział o szkole, bo z tych okolic pochodzi rodzina Frankie. Dowiedział się, że fundują stypendium, i załatwiał wszystko w wielkim pośpiechu. Zdaję sobie sprawę, że miałam szczęście. - I wtedy wybuchłam. - Ale chyba nigdy nie będę tu pasowała. W mojej rodzinie nikt nie uczył się w takiej szkole, a co dopiero od wielu pokoleń!
- To nie ma znaczenia, przynajmniej dla mnie - zapewniła Sara. - Zresztą, mojej rodzinie też się udało tylko cudem.
- Jak to?
- Moją praprababkę Marię adoptowano, gdy była niemowlęciem. Wzięto ją od wędrownych Cyganów. Gdyby nie to, wszystko potoczyłoby się inaczej.
- Dlaczego? Jak to? - dopytywałam się.
- Jej przybrani rodzice byli bogaci i bardzo chcieli mieć dziecko. Podobno pomogli ojcu Marii, gdy niesłusznie oskarżono go o kłusownictwo w sąsiednim majątku, a gdy jej matka umarła przy porodzie, namówili go, żeby oddał im dziecko. Był to nietypowy układ, dla obu stron, ale uwielbiali małą i chcieli dać jej, co najlepsze: ubrania, podróże, wykształcenie, a to oczywiście oznaczało Wyldcliffe.
- Ale dlaczego? Co jest takiego wyjątkowego w Wyldcliffe?
- Od początku uważano tę szkołę za najbardziej ekskluzywną w całej Anglii. Innymi słowy, piekielnie drogą i snobistyczną. - Sara się roześmiała. - Ówczesna najwyższa przełożona kręciła nosem na Marię, upierała się, że nie dopuści, by cygański bachor kalał święte ziemie Wyldcliffe, ale przybrani rodzice Marii wsparli szkołę potężną sumą, czym załatwili sprawę, i oto jestem! - Zamyśliła się. - Często o niej myślę. Dziwnie jest wiedzieć, że chodziła po tych samych drogach. Czasami mam wrażenie... Wiem, że to głupio zabrzmi, ale mam wrażenie, że nade mną czuwa.
- Jak duch? - Siliłam się na żart, ale w moim głosie było napięcie.
- Sama nie wiem. Ale o niej myślę. Czy myślała o prawdziwych rodzicach? Czy żałowała, że ominęło ją cygańskie życie? Wydaje mi się, że odpowiadałoby mi to: życie na łonie natury, blisko koni, ziemi, blisko pradawnej wiedzy - urwała z uśmiechem. - Nadal mamy mnóstwo pieniędzy, co się bardzo przydaje. Ale nie myśl sobie, że jestem jak Celeste i jej paczka, bo to nieprawda, jasne?
- Jasne - odparłam. -I wcale nie uważam, że jesteś taka jak one, naprawdę.
- Fajnie, że to sobie wyjaśniłyśmy. - Uśmiechnęła się. - Słuchaj, jeśli już ci lepiej, wracajmy do klasy, bo inaczej panna Scratton wlepi nam kolejne upomnienia.
Pomogła mi wstać. Nie wiadomo dlaczego, niechętnie rozstawałam się z jeziorem. Był to jedyny zbiornik wodny, który widziałam, odkąd wyjechałam z domu i fascynowała mnie zielonkawa głębia. A przecież wydarzyła się tu tragedia - utonęła dziewczyna.
Nie chciałam o tym myśleć. Odwróciłam się, spojrzałam na wrzosowiska. Może tamten chłopak tam jest, ugania się wśród wzgórz. I wtedy chmura zasłoniła słońce, a podmuch wiatru przeszył mnie dreszczem. Puściłam się biegiem.
- Poczekaj na mnie! - zawołała Sara, ale zatrzymałam się dopiero w bezpiecznym wnętrzu ponurego domostwa.
mejaczekk