rozdział 9.pdf

(257 KB) Pobierz
272985296 UNPDF
Sierpniowy wiatr zawył, urządził dziki wyścig przez pokój wrzucając przez drzwi 
wejściowe grad deszczowych kropli. Jacques delikatnie popchnął Sheę za siebie.
­ Nadchodzą obcy. ­ ostrzegł.
Shea wymacała za sobą ścianę. Oni zdecydowanie należeli do innego gatunku. Jej ojciec na 
pewno był jednym z nich. Jakaś jej część była podekscytowana i zaintrygowana. Gdyby jako 
naukowiec prowadziła badania, mogłaby je prowadzić na sobie. Ale utknęła w samym środku 
dramatu i nie była w stanie obserwować go z daleka. Złapała Jacquesa za rękę
­ Uciekajmy stąd natychmiast. Jak najdalej od tych ludzi i tego miejsca.
­ Ale ważne jest, byśmy się dowiedzieli jak najwięcej. ­ jego głos był miękki i 
hipnotyzujący, czuły, owijał ją jego ochroną niczym wielki kokon bezpieczeństwa. ­  Uzdrowiciel i 
ten mężczyzna, którego nazywają moim bratem. Jest z nimi kobieta. Był niespokojny, gdyż nie 
wiedział gdzie przebywa trzeci mężczyzna. Nie ufał żadnemu z nich w najmniejszym stopniu. 
Gdzieś w głębi duszy wiedział, że oprawcy odebrali mu coś ważnego, coś, czego już nigdy nie 
odzyska. 
Jej ręka wślizgnęła się pod jego ramię. Oparła czoło o środek jego szerokich pleców w 
czułym, pełnym miłości i aprobaty geście. Jacques nie mógł znieść myśli, by opuścić jej umysł 
całkowicie, więc z łatwością wsłuchiwał się w jej myśli. Czuła smutek, za niego, za ich oboje. 
­ Cokolwiek ci odebrano Jacques, stałeś się przez to silniejszy. Ten który cię uzdrowił, był 
cudotwórcą. ­ szepnęła cicho ale znacząco. ­ Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Oczywiście, 
najważniejsza była twoja wola życia. 
Jacques chciał usłyszeć w jej głosie pocieszenie, ale znalazł tam ślad podziwu i zazdrości, że 
Gregori potrafi leczyć za pomocą magii tak szybko. Karpatianin osiągnął jedną, krótką sesją to, 
czego ona nie dokonała przez kilka dni. Zanim zdążył zaprzeczyć, powiedzieć jej, że to własnie ona 
uratowała mu życie, wiatr wniósł przez otwarte drzwi deszcz i mgłę. 
Gregori, uzdrowiciel, zmaterializował się, a po nim szybko Michaił i Raven. Jacques zwęził 
oczy pod napływem fragmentów wspomnień. Latanie zamkniętym w ciele sowy, bieganie po lesie 
jako wilk, zmienianie się w mgłę i opary. Stojącej za nim Shei oddech uwiązł w gardle. Wpatrywała 
się to w Jacquesa, to w intruzów, przerażona samą myślą o zmianie kształtu, przykładem energii 
jaką dysponuje. 
Gregori srebrnymi, bladymi oczyma badał każdy centymentr Jacquesa.
­ Wyglądasz znacznie lepiej. Jak się czujesz?
Jacques powoli skinął głową.
­ O wiele lepiej. Dziękuję. 
­ Powinieneś się pożywić.  Twoja kobieta nadal jest blada i osłabiona. Powinna 
odpoczywać. Jeśli pozwolisz, mogę uleczyć jej rany. ­ Gregori złożył ofertę w zwykły, naturalny 
sposób. Jego głos był zniewalający, tak piękny, że nie sposób było mu niczego odmówić. Była w 
nim czystość, gładkość czarnego aksamitu. Nigdy nie podniósł głosu, zawsze spokojny, 
niewzruszony. 
Serce Shei podskoczyło i zaczęło uderzać silnym, twardym rytmem. Złapała się na tym, że 
czeka na jego słowa, gotowa zrobić wszystko, co tylko zechce. Mentalnie potrząsnęła ręką. 
Zdolności Gregoria intrygowały ją, ale jednocześnie przerażała ją jego siła. Jego głos był bronią 
sam w sobie. Wyczuwała, że był najniebezpieczniejszym Karpatianinem w pokoju. Nie była w tak 
bliskich kontaktach z tak dużą liczbą osób od długiego czasu. Potrzebowała zostać sama z 
Jacquesem, by dać sobie czas na przystosowanie. 
­ Dziękujemy za twoją ofertę, ale Shea nie używa naszych sposobów. ­ Jacques nie mógł 
przypomnieć sobie o nich nic więcej. Czuł się nieswojo z bliskością Karpatian i Shei. Jego czarne 
oczy błyszczały lodowato, łapiąc i więżąc blask błyskawicy przecinającej ciemne niebo. ­ Tamten 
mężczyzna nie przyszedł z wami.
­ Byron. ­ podpowiedział Michaił. ­ Był twoim przyjecielem przez wiele lat. Ma 
świadomość, że dokończyłeś rytuał połączenia i ta kobieta jest twoją prawdziwą życiową partnerką. 
Przeszukaj swój umysł, Jacques. Przypomnij sobie, jaki to ciężki czas dla innych mężczyzn, gdy 
jeden z nas znajduje partnerkę. 
Twarz Shei pokryła się szkarłatem pomimo nieziemskiej bladości. Odniesienie do rytuału 
oznaczało, że wiedzieli o miłości Jacquesa. Utrata prywatności niezmiernie jej przeszkadzała. 
Okrążyła Jacquesa, zdecydowanie urażona określeniem „ta kobieta”. Miała imię. Była osobą. Miała 
wrażenie, że wszyscy odbierają ją jako histeryczkę. Na pewno nie udało jej się pokazać im z innej 
strony, tej spokojniejszej.
Jacques zrobił krok i ramieniem przycisnął ją do ściany. Nawet na chwilę nie spuścił 
przybyłej trójki z oczu. Wiedział, że jest niepoczytalny, cały czas walczył o utrzymanie 
wyrywającej się bestii w ryzach. Nie ufał im i nie mógł pozwolić by Shea znalazła się w 
niebezpieczeństwie. 
Shea uwolniła się z twardego uścisku. Nie zamierzała kulić się za swoim mężczyzną niczym 
XIX wieczna bohaterka romansów i mdleć z byle powodu. Była otoczona wampirami. Spory 
problem.
­  Karpatianami. ­  Jacques był rozbawiony.
­  Jeśli będziesz się ze mnie śmiał, znajdę inny drewniany kołek i wtedy się zabawimy –  
ostrzegła cicho. ­ Na miłość boską. ­ Shea była zdenerwowana kierując słowa do całej grupy. ­ 
Jesteśmy cywilizowani, prawda? ­ szturchnęła szerokie plecy Jacquesa. ­ Jesteśmy?
­ Oczywiście. ­ Raven wystąpiła naprzód ignorując powstrzymującą dłoń Michaiła. ­ No w 
każdym razie kobiety są. ­ Mężczyźni tu obecni nie ukończyli jeszcze etapu kołysania się na 
drzewach. 
­ Jestem pani winien przeprosiny za ostatnią noc, panno O'Halloran. ­ powiedział Michaił, z 
urokiem rodem z rycerskiej epoki. ­ Kiedy zobaczyłem jak pochylasz się nad moim bratem,
 pomyślałem...
Raven parsknęła.
­ On nie myślał tylko działał. Jest cudownym człowiekiem, ale zdecydowanie 
nadopiekuńczym w stosunku do tych, których kocha. ­ w jej tonie można było wyczuć ogromną 
miłość. ­ Szczerze mówiąc Jacques, nie możesz traktować jej jak więźnia i zamykać niczym 
zakonnicę w klasztorze. 
Shea czuła się upokorzona.
­  Jacques, rusz się do cholery. Zawstydzasz mnie. 
Z ogromną niechęcią Jacques odsunął się na bok. Shea czuła napięcie w pokoju, czerwoną 
mgłę przesłaniającą umysł Jacquesa. By go uspokoić ujęła jego dłoń i mocno związała jego umysł 
ze swoim. W tym momencie była narażona na spojrzenia obcych, czuła ich oczy przyglądające się 
jej z uwagą. 
Raven spojrzała na Gregoria, wyraźnie zmartwiona.
Świadomie Shea sięgnęła do swoich włosów. Nawet nie przejrzała się w lustrze. Jacques 
wzmocnił uścisk dłoni.
­  Nie. Jesteś piękna, taka jak teraz. Nie mają prawa cię oceniać inaczej. 
­ Jacques – powiedział Gregori miękko – twoja kobieta żeby wyzdrowieć powinna się 
pożywić. Musisz pozwolić mi jej pomóc. 
Shea podniosła brodę a oczy zapłonęły jej zielonym ogniem.
­ Jestem całkowicie świadoma i mogę podejmowac decyzje. On nie może mi pozwolić na 
coś, lub nie. Dziękuję za propozycję, ale wyzdrowieję w swoim czasie. 
­ Musisz się przyzwyczaić do tego. ­ powiedziała szybko Raven. ­ Oni wiedzą naprawdę 
dużo o zdrowiu kobiet. To ci pomoże, Sheo – mogę się tak do ciebie zwracać? ­ Raven uśmiechęła 
się gdy Shea skinęła potakująco głową. ­ Będziemy szczęśliwi, mogąc odpowiedziec na wszystkie 
twoje pytania. Miło będzie móc cię poznać. Mimo wszystko, w jakiś sposób jesteśmy rodziną. ­ 
zakończyła. 
Shea zaobserwowała jak przepływ w adrenaliny w jej ciele wywołał agresywną reakcję 
Jacquesa. Błyskawica przecięła niebo, tańcząc na nim i płonąc. by uderzyć w ziemię ze straszliwą 
furią. Wiatr runął przez pokój, smagając ściany i drzwi. Niski, złowrogi ryk narastał w gardle 
Jacquesa, Shea czuła narastającą w nim bestię o morderczych zamiarach. Odwróciła się ku niemu, 
kładąc blade dłonie płasko na jego klatce piersiowej. Odepchnęła go w tył z całych sił, odsuwając 
jak najdalej od przybyszów. 
­  Nie rób tego, Jacques. Teraz potrzebuję twojego rozsądku. Robię co mogę, by nie  
zwariować, ale jeśli wybuchnie tu walka, oszaleję. Przysięgam. Proszę, pomóż mi.  Jej umysł był 
pełen łez i wrażliwości, jakiej jeszcze u niej nie widział. 
Jacques walczył o odzyskanie kontroli, jednocześnie oplatając Sheę ramionami i 
przyciągając do siebie. Jej niepokój dodawał mu sił. Podniósł głowę i czarnymi oczyma uważnie 
obserwował dwóch mężczyzn. Michaił i Gregori wyglądali na spokojnych, ale Jacques wyczuwał 
ich czujność. Zmusił się do uśmiechu i wzruszył ramionami. 
­ Obawiam się, że moje ciało jest w znacznie lepszym stanie niż umysł. Będziecie musieli 
uzbroić się w cierpliwość. Proszę, wejdźcie do domu jako nasi goście. ­ Formalne słowa same 
płynęły z jego ust. 
Michaił odwrócił się by zamknąć drzwi.
­ Dziękujemy, Jacques. Chcemy jedynie pomóc tobie i twojej partnerce. ­ Usiadł, by nie 
utrudniać sytuacji. Raven wygodnie usiadła na oparciu krzesła Michaiła. Gregori przeszedł przez 
pokój pozornie leniwym krokiem. Poruszał się zmysłowo, płynnie niczym zwierzę, ale Jacques miał 
świadomość, że wybrał takie miejsce by oddzielić jego od siedzącej pary. 
Gregori. Najstarszy. Najmroczniejszy.  Słowa przelatywały mu przez głowę. Gregori był 
bardzo niebezpieczny. 
­ Nie pamiętam zbyt wiele z przeszłości. ­ przyznał cicho. ­ Może będzie lepiej dla nas 
wszystkich, gdy ja i Shea zostaniemy sami. Nie panuję nad sobą do końca, a jestem pewien, że nie 
chcę was skrzywdzić. 
Shea obróciła się w jego ramionach ku twarzom Karpatian.
­ Dziękujemy za pomoc. To wszystko jest dla nas nowe i bardzo trudne. 
Gregori blado srebrnymi oczami przygladał się jej twarzy, jakby zaglądał wprost do jej 
duszy.
­ Jesteś lekarzem? 
Shea zadrżała. Głos uzdrowiciela był niezwykle zniewalający. Ten człowiek miał 
zdecydowanie zbyt dużą siłę.
­ Tak, jestem chirurgiem. 
Delikatny uśmiech wykrzywił jego zmysłowe usta. Był charyzmatyczny a srebro w jego 
oczach nie ociepliło się nawet na chwilę. Był chłodny i uważny. 
­ Jesteś bardzo dobra. Karpatianom nie odpowiadają ludzkie metody. Jacques uzdrawiał się 
pomimo tego. Wszyscy jesteśmy bardzo wdzięczni. 
­ Ale tobie udało się osiągnąc w  godzinę to, czego moje metody nie zdziałały przez kilka 
dni. ­ W jej słowach nawet pomimo niechęci było słychać wyraźny podziw. 
­ Jak to się stało, że odnalazłaś Jacquesa gdy nam się to nie udało? ­ głos Gregoria był 
spokojny jak zwykle, ale wyczuła w tym pytaniu pułapkę. 
Podniosła brodę, a jej zielone oczy patrzyły wyzywająco. 
­ Siedem lat temu, gdy byłam jeszcze na studiach, doznałam straszliwego bólu. Nie było 
żadnego medycznego wyjaśnienia na niego. To trwało godzinami. Od tej nocy miałam sny o 
torturowanym mężczyźnie, który mnie wzywał. 
­ Gdzie wtedy byłaś? ­ zapytał Gregori. 
­ W Ameryce Północnej. ­ Shea drżącą dłonią przeciągnęła po włosach, po czym ukryła ją 
za plecami. Te blade oczy niepokoiły ją, wprawiały w zakłopotanie. Czuła, jak przenikają w głąb jej 
duszy, obserwują każdy błąd jaki kiedykolwiek popełniła w życiu. ­ Wiem, że to brzmi 
nieprawdopodbnie, ale to prawda. Nie miałam pojęcia, że człowiek z moich snów istnieje, że cierpi. 
­ poczucie winy rosło. ­ Powinnam odnaleźć go wcześniej, ale nie wierzyłam... ­ Ucichła, a łzy 
płynęły. 
­  Nie, kochana. ­  nakazał Jacques, czule otaczając ją ramieniem. ­  Oni nie mają prawa cię 
osądzać. Nikt z nich po mnie nie przyszedł. A ty tak, pomimo dzielącego nas oceanu. I nie  
potraktowałem cię zbyt łagodnie. ­  Dotknął ciepłymi ustami jej poranionego gardła. ­ Wróciłaś po 
mnie, mimo że cię zaatakowałem. ­ Powiedział celowo na głos, by zakończyć to przesłuchanie.
­ Musiałaś być przerażona. ­ powiedziała Raven cicho.  
Shea potaknęła przesyłając Jacquesowi łagodny uśmiech. 
­ Był czymś, czego w swojej praktyce nigdy nie spotkałam. ­ dążyła do normalności w 
świecie, który odwróciła się do góry nogami. 
­ Jesteś zbyt młoda, by być lekarzem – zauwazył Michaił.
Shea spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Jacques i Michaił mieli 
podobną, potężną budowę ciała, bujne włosy i czarne, lodowate oczy. Oba roztaczali aurę 
autorytetu, pewności siebie i swojego rodzaju arogancji. Piękne rysy twarzy Jacquesa były bardziej 
zniszczone przez to, co przeszedł. 
­ Wyglądasz zbyt młodo na swój wiek. ­ odpowiedziała, wciąż mając w pamięci ucisk jego 
palcow na gardle. 
Michaił przyznał jej rację lekkim skinieniem głowy i uśmiechem. 
Obok niej Jacques starał się poskromić bestię, którą obudziło wspomnienie ataku Michaiła. 
Shea zignorowała go.
­ Kobieta, Noelle miała dziecko, chłopca, z mężczyzną imieniem Rand. Wiesz gdzie ten 
chłopiec teraz jest? Powinien mieć teraz dwadzieścia sześć lat. ­ zapytała.
Twarz Michaiła stężała niczym maska. Powolny syk opuścił jego gardło, na co Jacques 
natychmiast przesunął się przed Sheę. 
­  Bądź bardzo ostrożny, Michaił –  ostrzegł Gregori. 
­ Noelle była naszą siostrą. ­ Michaił wyjaśnił spokojnie. ­ zamordowaną kilka tygodni po 
urodzeniu dziecka. 
Shea pokiwała głową. To zgadzało się z tym, co powiedział jej Jacques.
­ A dziecko?
­  Nie podoba mi się to Gregori. Skąd ona ma informacje o dziecku Noelle? Zamordowali ją 
ludzie. Mieli sieci z daleko sięgającymi mackami. Być może jest ich częścią. ­  Głos Michaiła 
szumiał w umyśle Gregoria.
­ Jacques by wiedział. ­  Gregori był pewnien.
­ Może nie. Jego umysł jest potrzaskany.
­ Wiedziałby. Nie ukryłaby tego. Obawiasz się o swojego brata. Nie patrzysz na nią 
otwartym umysłem i oczami. W jej oczach króluje smutek i tragedia. Związała się z mężczyzną,  
którego nie zna, bardzo niebezpiecznym, który skrzywdził ją więcej niż raz. Jest bardzo  
inteligentna. Michaił, ona wie czym się stała i akceptuje to całkowicie. Nie jest zabójcą. 
Michaił pochylił głowę pod oceną starszego przyjaciela.
­ Syn Noelle został zamordowany siedem lat temu, prawdopodobnie przez tych samych 
ludzi, którzy torturowali mojego brata. 
Gdyby to było możliwe Shea zbladłaby jeszcze bardziej. Jej ciało zachwiało się a Jacques 
przyciągnął ją bliżej siebie. Chłopiec był jej przyrodnim bratem, ale Jacques nic o nim nie pamiętał, 
więc ból który odczuwał należał do niej. Jej brat, jej jedyna szansa na rodzinę. 
­ Ja jestem twoją rodziną. ­  Jacques pocieszał ją delikatnie, z czułością pocierał brodą 
czubek jej głowy. 
­  On był na drugiej fotografi, którą pokazywali mi Wallace i Smith. Wiem, ze to on. ­  
Zmęczona oparła głowę na jego piersi. ­  Poczułam szarpiący ból na widok zdjęcia. 
­ Przykro mi Sheo. Tak wiele się wydarzyło. Potrzebujesz czasu by zrozumieć to wszystko. 
Zaskoczony jej prawdziwą rozpaczą, Michaił spojrzał na Gregoria, który elegancko 
wzruszył ramionami. 
­ Co z Randem, jego ojcem? ­ Jacques wypowiedział pytanie Shei, a to imię wywołało ból 
głowy, otworzyło czarną, pustą dziurę, którą powinny zapełniac wspomnienia. 
­ Rand zszedł pod ziemię ćwierć wieku temu. Podniósł się w zeszłym roku, ale jest 
zamknięty w sobie. Śpi prawie przez cały czas. 
Palce Shei zacisnęły się wokół dłoni Jacquesa.
­ Nie podźwignął się dla własnego syna?
Kiedy Michaił potrząsnął przecząco głową, Shea przełknęła twardy węzeł tkwiący w gardle 
i oskarżycielsko spojrzała na Jacquesa.  Wygląda na to, że dzieci i kobiety z twojej rasy są często  
samotne. 
­ My nie jesteśmy Rand i Maggie. ­  oświadczył Jacques stanowczo.
Shea przyglądając się Michaiłowi delikatnie przygryzła wargę.
­ Co to dokładnie znaczy „zejść pod ziemię”?
­ Karpatianie odmładzają się w ziemi – odpowiedział Gregori, przyglądając się jej uważnie. 
­ Ludzki sen nie zapewnia prawdziwego odpoczynku ani szybkiego uzdrawiania. Możemy robić 
wszystko inne tak jak ludzie – myć się, ubierać, są to nawyki, dzięki którym upodabniamy się do 
ludzi, ale spać musimy na nasz sposób. Ziemia uzdrawia nas i chroni w godzinach gdy jesteśmy 
najsłabsi, czyli kiedy słońce jest wysoko. 
Shea potrząsnęła głową zaprzeczająco, a dłoń powędrowała do gardła w ochronnym geście. 
W jej spojrzeniu zwróconym na Jacquesa widać było strach. 
­  Nie dam rady. Wiesz, że nie dam.
­ Wszystko w porządku. Mnie też nie jest zbyt miła myśl o kolejnym pogrzebie.  ­ I to była 
prawda. Jacques zaczął się dusić, a  głęboka ziemia kojarzyła mu się wyłącznie z bólem i 
cierpieniem.  ­ Nie mógłbym cię zmusić do tego. 
Raven ulokowała się pod ramieniem Michaiła.
­ Ja sypiam w ziemi w bardzo wygodnym łóżku. Tak, sypialnia znajduje się pod ziemią, ale 
to bardzo piękny pokój. Kiedyś musisz przyjść go zobaczyć. Nie lubię spać w ziemi. Sheo, byłam 
kiedyś człowiekiem, tak jak ty. Wiem, jak się czujesz na myśl o pogrzebaniu żywcem. 
­ Rand to mój ojciec. ­ Shea nagle się przyznała. 
W pokoju zapanowała głucha cisza. Nawet wiatr ucichł, jakby nawet sama natura 
zapomniała wziąć oddech. Michaił poruszył się, zdawał się stapiać z krzesłem, jego moc była 
ogromna. Jego czarne oczy obejmowały ją spojrzeniem.
­  Gregori?
­ Jeśli to prawda, Rand dokonał czegoś, co uważaliśmy za niemożliwe. Chyba że...
Michaił urwał połączenie. Gregori podejrzewał, że matka Shei była prawdziwą partnerką 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin