Jestem cieniem walczącym ze światłem świecy...Jestem demonem, którego wygnano
W opowieściach mnie pomijano…w historiach zapomniano
ROZDZIAŁ I
Dimmuborgir... Tak brzmi nazwa pewnej okolicy
w północnej Islandii, owianej tak niesamowitą, mistyczną
wprost sławą, że wywołuje lodowaty dreszcz grozy nawet
u najbardziej racjonalnie myślących ludzi. Dosłownie
nazwa ta znaczy: "czarne grodzisko", a jeśli się tam
przybędzie w mglisty lub deszczowy dzień, łatwo odnieść
wrażenie, że zostaliśmy rzuceni w najbardziej przerażający
świat baśni. Cała okolica pełna jest dziwacznych, grotes-
kowych niekiedy formacji kamiennych, porośniętych
mchem skał nasuwających przypuszczenie, że to właśnie
tutaj trolle przemieniły się w czarne głazy tamtego dnia,
gdy dosięgły je promienie słońca, lub że kiedyś, u zarania
dziejów, zostały zalane gorącą lawą wulkaniczną i tak
zastygły.
Dimmuborgir leży w terenie wymarłym. W najbliższym
sąsiedztwie znajduje się równie mistyczne, osobliwe pod
każdym względem jezioro Myvatn i wciąż bulgoczące
bagniska Namaskard. Ludzi w pobliżu Dimmuborgir
mieszka niewielu. Surowy i ubogi krajobraz otacza "czarne
grodzisko"; niedaleko stąd do groźnych gór, które mogą
w każdej chwili, znienacka, ocknąć się z uśpienia i ciskać
w powietrze słupy ognia i rozpalonej Iawy.
Pośród skał Dimmuborgir czają się śmiertelnie niebez-
pieczne groty i głębie wypełnione czarną, połyskliwą
wodą, której temperatury nie zna nikt. W niektórych
miejscach, gdzie ciśnienie jest znaczne, dochodzi podobno
do trzystu stopni, w innych można sobie pozwolić na
rozkoszną ciepłą kąpiel. Jak okiem sięgnąć, wśród wznie-
sień koło jeziora Myvatn igrają wzbijające się wysoko
kłęby pary. A wszystko to tchnie wspaniałą, porażającą
urodą, przywodzącą na myśl zamierzchłe czasy gdzieś
z początku świata, kiedy nie istnieli jeszcze ani ludzie, ani
zwierzęta, a jedynie nieme głazy, i gdy wichry hulały tam
i z powrotem po bezkresnych pustkowiach.
Pewnej wiosny gdzieś w połowie dziewiętnastego
wieku w Dimmuborgir rozegrały się ponure wydarzenia.
Nikt by już teraz nie potrafił powiedzieć, kiedy się to
dokładnie zdarzyło - chyba pomiędzy rokiem 1840 a 1870
- ani co to konkretnie było. Przetrwały tylko głuche
wieści przekazywane z ust do ust.
Ludzie mieszkający w pobliżu Myvatn mówili o jakimś
strasznym niepokoju, opowiadali o przelatujących nad
okolicą wielkich chmarach krzyczącego ptactwa. Naj-
więcej jednak wiedziało paru mężczyzn, którzy w tym
czasie podróżowali przez pustkowia na małych, ale bardzo
silnych islandzkich konikach. Za bardzo do Dimmubor-
gir się owi jeźdźcy zbliżyć nie mogli, powiadano. Coś
jednak tam dostrzegali, a konie stawały dęba i szarpały się
niespokojnie, tak że trudno je było utrzymać w cuglach.
Od tego punktu poszczególne opowieści już się bardzo
od siebie różnią. Jedni mówią, że jeźdźcy widzieli ogrom-
ne chmary spłoszonego czarnego ptactwa kołujące nad
okolicą. Inni twierdzą, że były to strzelające w górę
purpurowe płomienie ognia, które barwiły na czerwono
formacje zastygłej lawy, jeszcze inni upowiadają o drga-
niach powierzchni ziemi albo o strasznym, bolesnym
krzyku, wydobywającym się z jej wnętrza.
Jeśli chodzi o wybuchy ognia i trzęsienie ziemi, to w tej
okolicy nie jest to nic nadzwyczajnego. Być może więc
zdarzyło się tu jakieś zwyczajne trzęsienie ziemi, ubar-
wione dodatkowo w podaniach. Takie opowieści na ogół
z latami rozrastają się i nabierają grozy.
Czy zatem istnieją puwody, by dawać wiarę pogłoskom
o wydarzeniach w Dimmuburgir?
Nie byłoby powodu, gdyby nie ten głęboki towarzy-
szący upowiadaniom lęk. To nie był zwykły niepokój, jaki
na ogół poprzedza wybuch wulkanu czy gejzeru, to coś
poważniejszego, twierdzą ludzie. Coś dotyczącego głębi
człowieczej duszy.
Ale nie stało się potem nic, co mogłoby zagadkę
wyjaśnić. Choć nie dla wszystkich. Niektórzy wiedzieli...
Ogień trzaskał wesoło, w pokoju było miło, ciepło
i przytulnie, jak w całym domu Kola i Anny Marii
Simonów, którzy mieszkali niedaleko Varnberg
w Upplandii. W tę popołudniuwą godzinę Anna Maria
w dogasającym świetle dnia cerowała skarpetki. Jej córka
Saga siedziała przy niej i jak zwykle czytała. Kola nie było,
wyjechał załatwić jakieś sprawy dla młodego Axela
Oxenstierny, właściciela Varnherg, który najczęściej prze-
bywał w Sztokholmie, gdzie piastował godność ochmist-
rza następcy tronu. Znaczna część prac w posiadłości
Varnberg spadała w związku z tym na Kola Simona.
Zresztą teraz coraz mniej, bo Kol nie był już taki młody,
wciąż jednak lubił być użyteczny. Axel Oxenstierna
rozumiał to bardzo dobrze.
Saga w pełni zasługiwała na swoje imię. Szwedzkie
słowo "saga" znaczy bowiem tyle co baśń.
Jako dziecko wyglądała jak mała księżniczka z bajki.
Kruczoczarne włosy układały się jej w piękne loki;
karnację odziedziczyła po swoim walońskim ojcu, Kolu.
Tylko oczy miała inne. Oczy Kola były takie brązowe, że
sprawiały wrażenie czarnych, Saga natomiast oczy miała
jasnozielone. Nie kocio żółte, jak u obciążonych dziedzic-
twem Ludzi Lodu, ponieważ Saga należała do wybranych,
nie do przeklętych. Wszyscy wiedzieli o tym od jej
urodzenia, choć nikt nie umiał powiedzieć, po czym to się
mianowicie poznaje, że ktoś został wybrany. Może otacza
ich jakaś specjalna aura, którą ludzie wyczuwają, choć jej
nie widzą?
Oczywiście ta sytuacja bardzo martwiła Simona i Annę
Marię. Wybrani mieli zawsze jakieś konkretne powołanie,
musieli wypełnić określone zadanie, gdy ich czas nadej-
dzie. Przynosili też ze sobą na świat specjalne, potrzebne
do spełnienia tego, co zostało im przeznaczone, zdolności.
Zazwyczaj było to zadanie bardzo trudne, które mogło
kosztować ich wiele, niekiedy nawet życie. Dlatego Kol
i Anna Maria żyli w niepokoju.
Saga osobiście nie żywiła takich obaw. Dziewczynka
przyjmowała życie z ogromną godnością i powagą, która
jej rodziców napełniała dumą, ale też czasami przerażała.
Była dzieckiem niezwykle żądnym wiedzy, nieustannie
zadawała to samo pytanie: "dlaczego?", co rodziców
doprowadzało niekiedy do rozpaczy, ale odpowiadali
najlepiej jak umieli. Na szczęście Anna Maria była osobą
bardzo oczytaną, w młodości pracowała przecież jako
nauczycielka, a i później nie zarzuciła studiów i lektury dla
własnej przyjemności.
Saga była też dzieckiem w widoczny sposób wolnym
od lęku. Po prostu nie wiedziała, co to strach, i dlatego
trzeba jej było bardzo pilnować, bo wciąż popadała
w sytuacje niebezpieczne nawet dla życia. Poza tym była
nieskończenie dobra, wciąż zaniepokojona, czy kogoś nie
uraziła, wciąż zatroskana tym, by wszystkim ludziom
i zwierzętom wiodło się jak najlepiej. Ale najważniejszej
cechy, mianowicie tej dominującej w jej charakterze
osobistej godności, poczucia własnej wartości, wielu ludzi
nie dostrzegało. Sprawiała wrażenie istoty spokojnej, lecz
chłodnej, do czego przyczyniały się zwłaszcza jej zielone,
zimne oczy. Obcy uważali ją często za małą hrabiankę,
która z rezerwą odnosi się do innych ludzi, wyniosłą
i sztywną. Ale to nie była prawda. Saga miała na przykład
bardzo subtelne poczucie humoru, które dawało o sobie
znać w jej spojrzeniu, choć rzadko wywoływało uśmiech
na wargi. Uśmiechała się tylko czasami, a i to jedynie
kącikami ust. Natomiast jej szybkie, błyskotliwe repliki
świadczyły i o poczuciu humoru, i o bystrej inteligencji.
Czarować natomiast nie umiała wcale.
Jako dziecko była niczym księżniczka z bajki, to
prawda. Jako kilkunastoletnia panienka była już piękno-
ścią przede wszystkim dzięki ciemnej karnacji.
Teraz Saga miała już szesnaście lat. Wciąż jeszcze nie
przestała pytać "dlaczego". Wciąż jej ciekawość była
nienasycona.
Podniosła oczy znad książki i zmarszczyła swoje
przypominające skrzydła brwi.
- Mamo, kim jest Lucyfer?
Anna Maria zakończyła cerowanie, starannie zwinęła
skarpetkę i odłożyła do koszyczka. Jej ciemne włosy były
już teraz mocno przyprószone srebrem, bo urodziła córkę
późno, teraz była kobietą pięćdziesięciopięcioletnią.
- Kim był Lucyfer, chciałaś zapytać. Bo przecież on
nie istnieje. Ludzie mają co prawda zwyczaj nazywać
różnego rodzaju drani właśnie jego imieniem, ale to tylko
przezwisko.
- Tak, no właśnie. Tak też jest napisane w książce:
"Czyś ty oszalał? Zachowujesz się jak Lucyfer, ty nędz-
niku"!
- Tak - rzekła Anna Maria, zastanawiając się nad
słowami córki. - Mimo wszystko to jest trochę nie-
sprawiedliwe w stosunku do prawdziwego Lucyfera...
- Chciałabym wiedzieć coś więcej.
Anna Maria uśmiechnęła się z czułością. Kiedyż to
Saga nie chciałaby wiedzieć więcej? Patrzyła na czysty
profil córki, podziwiała jej śliczną cerę i pomyślała sobie,
że mogłaby umrzeć z miłości dla tej istoty, jej jedynego
dziecka.
- Wiesz, oczywiście, Sago, że z biegiem czasu wokół
postaci wymienianych w Biblii narosło wiele legend,
podań i mitów. I tak się też stało z Lucyferem.
- Ale kim on właściwie był?
Anna Maria na moment zmarszczyła czoło.
- Bardzo trudno jest go ściśle określić, bo występował
pod wieloma postaciami i miał wiele imion. Gdyby się
chciało odtworzyć jego możliwie najpełniejszy wizeru-
nek, należałoby cofnąć się do Koranu, w którym, jak
wiesz, występuje wiele osób i postaci biblijnych.
Saga odłożyła książkę, przysunęła stołeczek bliżej
kominka, skuliła się obejmując ramionami kolana, goto-
wa słuchać. Matka była dla niej najważniejszym źródłem
informacji o świecie.
Anna Maria mówiła dalej:
- A kiedy się już zbierze wszystkie poświęcone mu
fragmenty Biblii i Koranu, a także związane z nim mity, to
wyłoni się z tego mniej więcej taki obraz: Pan miał wielu
aniołów. Dla uproszczcnia będę mówić o Panu, choć
czasami chodzi tu o Boga, a czasami o Allacha.
Saga skinęła głową na znak, że tak będzie lepiej.
- Pan, ów najwyższy, dał Lucyferowi, lub Azazelowi,
jak nazywa go Koran, najwspanialszą postać i wyznaczył
go na najwyższe stanowisko wśród aniołów.
- A więc on był aniołem?
- Tak. Został wyznaczony do czuwania nad firma-
mentem niebieskim i tak się z tego zadania znakomicie
wywiązywał, że Pan uczynił go też skarbnikiem w Edenie.
Lucyfer należał do takiego rodu anielskiego, który
zostały stworzone z pustynnego ognia. Wszystkie anioły
zostały stworzone z ognia, także i ten ród. Lucyfer jednak
powstał z płomienia bez dymu, takie płomienie pojawiają
się tylko na krańcach palącego się ognia. Różnił się więc
nieco od pozostałych. W Koranie anioły tego rodu
nazywane są dżinnami.
Potem Pan stworzył Ziemię. Pierwszymi istotami,
którym pozwolił na niej zamieszkać, były właśnie dżinny.
One jednak nie umiały żyć w pokoju, mordowały się
nawzajem, a ich krew spływała na ziemię i zatruwała ją.
Wtedy Pan zesłał na ziemię Lucyfera na czełe oddziału
aniołów. Lucyfer prowadził prawdziwą wojnę przeciwko
dżinnom, a potem poumieszczał ich na morskich odleg-
łych wyspach albo w górach, gdzie nikt nie bywał.
To właśnie wtedy Lucyfer nabrał przekonania, że jest
i piękniejszy, i lepszy od innych aniołów. Dokonał
wielkiego czynu i nie był w stanie o tym zapomnieć.
Saga chłonęła opowieść wszystkimi zmysłami. Legen-
dy i baśnie interesowały ją zawsze najbardziej.
- W końcu Pan stworzył z gliny człowieka. Ktoś
bowiem musiał mieszkać w Raju, który opuściły dżinny.
Pan rozkazał wszystkim aniołom, by czciły tego człowie-
ka, któremu nadał imię Adam. Lucyfer jednak odmówił.
Miałby on, najwybitniejszy z aniołów, szanować istotę,
stworzoną z gliny?
Pan odparł na to: "Zważ, że to ja go stworzyłem,
własnymi rękami. Masz czcić wszystko, co stworzyłem!"
Lucyfer, a trzeba tu powiedzieć, że imię to oznacza:
"nosiciel światła" uparcie odmawiał, za nic nie chciał paść
przed Adamem na kolana. Odparł z pychą: "Jestem dużo
więcej wan niż on, jestem też od niego starszy i obdarzony
znacznie większą siłą. Stworzyłeś mnie z bezdymnego
ognia; czemu miałbym szanować stworzenie ulepione
z prochu?"
Pan nie chciał tego słuchać, był zagniewany, bo słowa
Lucyfera znaczyły dobitnie, że samego Pana także czcić
nie zamierza, skoro nie chce okazywać podziwu jego
dziełu. To bardzo oburzyło Pana, który nigdy nie tolero-
wał obok siebie innych bogów.
Anna Maria na pewno by w ten sposób nie mówiła,
gdyby Kol był w domu. On bowiem należał do najbar-
dziej żarliwych katolików, co zarówno żona, jak i córka
respektowały, uważały zresztą, że to bardzo piękna strona
jego natury. Anna Maria co prawda także co niedziela
chodziła do kościoła i w samotnych chwilach modliła się
do Boga, ale mimo to nie mogła wyzbyć się pewnego
niedowierzania i podejrzliwości przynajmniej w odniesie-
niu do niektórych dzieł Stwórcy. Teraz ciągnęła dalej
swoją opowieść:
- Dlatego Pan powiedział do Lucyfera: "Twoja pycha
i nieposłuszeństwo staną się przyczyną twego upadku. Od
tej chwili pozbawiam cię wszystkich dóbr!" Po czym
strącił Lucyfera w otchłań.
- Aha! - rzekła Saga. - To ja teraz rozumiem!
- Otóż to! Lucyfer stał się Szatanem. Koraniczny
Azazel przemienił się w Eblisa. Zwróć uwagę na to
ostatnie imię: Eblis - Diabeł, to jest to samo słowo.
- Tak, rozumiem - potwierdziła Saga.
- Taki jest główny wątek opowieści o Lucyferze, ale
oprócz tego istnicje mnóstwo legend i mitów. O tym, jak
jego piękna powierzchowność z czasem się zmieniała, aż
stał się odpychającym potworem. Portretując go artyści
wszystkich czasów czerpali inspirację z podobizn oriental-
nych demonów i przedstawiali jego oblicze jak najokrop-
niej. Tak groteskowo, jak to tylko możliwe, a ludowe
wierzenia na ten temat także rozkwitały bujnie.
- Czy chrześcijaństwo zawsze pożyczało tak wiele
z innych religii?
- Wszystkie religie pożyczają od siebie nawzajem, to
nieuniknione. Weź na przykład opowieść o potopie!
Istnieje ona w sumeryjskim i babilońskim Poemacie
o Gilgameszu, i to jako opis prawdziwego, historycznego
wydarzenia. Stamtąd zapożyczył ją Stary Testament jako
własną opowieść. Utnapisztim został w nowszej wersji
nazwany Noem.
Saga uśmiechnęła się leciutko tym swoim uśmiechem,
którego raczej należało się domyślać.
- To było w nawiasie. Wracajmy do Lucyfera!
- Otóż to. Lucyfer stał się zatem złą mocą chrześcijań-
stwa i islamu. A ludzie wprost prześcigają się w pomys-
łach, żeby wszystkie swoje złe uczynki, mniejsze i większe,
złożyć na jego karb.
- To prawda! - potwierdziła Saga cierpko.
- Zamieszanie wokół jego postaci powiększa jeszcze
Stary Testament, który poległego króla Babilonu nazywa
Gwiazdą Zaranną, co w tłumaczeniu na łacinę brzmi
"Lucifer". Lud Izraela chętnie każdego swego wroga
określał mianem Lucyfera, którego jego Pan, Jahve,
powinien strącić do otchłani. Tylko że ci wrogowie byli
jak najbardziej ziemscy i nie mieli nic wspólnego
z opowieściami o Lucyferze z czasów, kiedy Pan Bóg
stwarzał świat.
Anna Maria zamilkła na chwilę. W jej oczach pojawił
się wyraz rozmarzenia.
- Istnieje jeszcze jedna, mniej znana legenda. O miło-
ści Lucyfera...
- To brzmi intrygująco! Opowiedz!
- Dobrze, jeśli jeszcze coś pamiętam. Czytałam o tym
tak dawno temu. W domu w Skenas, Bóg wie, ile to już lat
minęło...
- No, no, nie przesadzaj - uśmiechnęła się Saga.
Anna Maria musiała się najpierw zastanowić, nim
zaczęła opowiadać:
- W czasach kiedy Lucyfer był jeszcze aniołem Pana
i miał za zadanie pilnować, sprawdzać i karać, zobaczył na
ziemi piękną kobietę. Tutaj mity różnią się między sobą,
jak to zresztą często bywa, bo przecież według najstar-
szych Lucyfer miał być strącony w otchłań, zanim jeszcze
kobieta została stworzona. Więc albo ów piękny potępio-
ny był dżinnem, albo też Lucyfer był aniołem jeszcze przez
jakiś czas po stworzeniu ludzi. To jednak bez znaczenia, to
przecież tylko baśń. A baśń powiada, że Lucyfer zapałał
do tej kobiety wielką miłością.
Saga westchnęła. Uznała, że wszystko to brzmi nie-
zwykle romantycznie.
- Jednak aniołowi nie wolno wchodzić w tego rodzaju
związki z mieszkankami Ziemi - mówiła jej matka.
- Dlatego Lucyfer mógł jedynie z daleka podziwiać swoją
ukochaną, a ona nic o tym nie wiedziała.
Wkrótce potem nadszedł jego upadek i został cał-
kowicie pozbawiony jej widoku, po prostu z dna otchłani
nie mógł widzieć powierzchni Ziemi. Ale jeden z ar-
chaniołów od dawna domyślał się uczuć Lucyfera do
ziemianki i to on zwrócił się do Pana z prośbą o łaskę dla
swego byłego przyjaciela.
Pan był początkowo nieubłagany. Nikomu nie wolno
sprzeciwiać się Stwórcy, Lucyfer sam jest sobie winien!
Kiedy jednak także inni archaniołowie wstawiali się za
Lucyferem, Pan ustąpił, choć, jak się okazało, dobrze
wiedział, że jego łaska na nic się potępionemu nigdy nie
zda.
Pan postanowił bowiem, że Lucyfer będzie miał prawo
wędrować po Ziemi raz na sto lat. Zwróć uwagę, Sago, że
w tej opowieści Lucyfer nie jest Diabłem, który może
pojawiać się wśród ludzi kiedy, gdzie i jak chce. Tutaj jest
naprawdę upadłym aniołem. Istotą, której wolno się
poruszać jedynie w otchłani. Lub po Gehennie, jak mówi
Biblia.
Zresztą tak naprawdę Gehenna jest wypaloną słońcem,
pozbawioną wody doliną na południowy zachód od
Jerozolimy. Było tam miejsce zwane Tófet, gdzie Żydzi
ofiarowywali swoje dzieci Molochowi. Później palono
tam zwłoki przestępców i padłych zwierząt. Dlatego
nazwa "Gehenna" oznacza też piekło, miejsce, w którym
przebywają przeklęci.
- Aha - powiedziała Saga. - Tylko tyle znaczy mit
o piekle?
- Tylko tyle. Ale księża są i z tego zadowoleni, bo
mają czym straszyć ludzi. Otóż Lucyfer z mitu co sto lat
pojawia się na Ziemi i wędruje po niej przez krótki czas.
Owej wytęsknionej, kobiety nigdy już nie zobaczył, bo
przecież nie mogła żyć tak długo ani tym bardziej
zachować młodości. Pan jednak postanowił, że Lucyfer
nigdy nie wyzbędzie się tęsknoty ani bólu. Dobrze
wiedział, że powtarzające się przez całą wieczność wędró-
wki nieszczęśnika na zawsze pozostaną daremne. Tym
sposobem Pan mimo wszystko zemścił się na nieposłusz-
...
Lilith__