rozdział 8.pdf

(256 KB) Pobierz
271357688 UNPDF
Burza z wolna przemieszczała się, w swoisty sposób topiąc ziemię pod ponurą mżawką. 
Przez cały dzień słońce nie wyszło nawet na chwilę, góry skryły się za arkuszami srebrnych kropli i 
gęstej mgły. W opuszczonej szopie trzech ludzi grzało się przy ognisku próbując uniknąć strug 
wody przelewających się przez dziurawy dach. 
Don Wallace popijał ciepłą kawę na rozgrzewkę i spoglądał przez okno na zapadający 
zmierzch. 
­ Dziwna pogoda jak na tę porę roku. ­ Spojrzał na starszego mężczyznę długim, 
porozumiewawczym wzrokiem. 
Eugene Slovensky siedział ze skulonymi z zimna ramionami, spoglądając na bratanka z 
wyrzutem. 
­ Pogoda jest dziwna, jakby ziemia była niespokojna. Jak mogłeś wypuścić tę kobietę z rąk, 
Donnie? 
­ Tak, za to ty miałeś ją, kiedy była dzieckiem. ­ odparł. ­ I pozwoliłeś jej wtedy uciec. Nie 
odnalazłeś nawet śladu po jej matce między Irlandią a Ameryką. Byłem jedynym, któremu się to 
udało po dwudziestu latach. Nie jestem jedynym, który spartaczył tę sprawę, nie sądzisz? 
Starszy mężczyzna spojrzał na niego. 
­ Nie tym tonem, proszę. Wiele lat temu wszystko wyglądało inaczej. Nie mieliśmy tak 
nowoczesnych urządzeń, jakimi teraz dysponujesz. Maggie O'Halloran pomogli inni, by mogła 
uciec razem z tym małym demonem. ­ Westchnął i spojrzał ponownie przez okno, na mgłę i deszcz. 
­ Masz w ogóle pojęcie jak ryzykujemy zapuszczając się na ich terytorium. 
­ Wierzę, że byłem jedynym, który śledził i zabijał wampiry kilka lat temu, podczas gdy ty 
siedziałeś bezpieczny w Niemczech. ­ rzucił rozdrażniony Don.
­ Nie uważałeś zbytnio, na to, kogo oznaczałeś jako wampira.­ zripostował złośliwie 
Eugene. ­ Po prostu cieszyło cię to, co robiłeś. 
­ Byłem jedynym, który podjął to ryzyko. Miałem prawo się tym cieszyć. ­ odpowiedział 
Don.
­ Dobrze, ale tym razem skoncentruj się na tym, po co tu jesteśmy. To niebezpieczna robota.
Oczy Dona były płaskie, bezuczuciowe.
­ Byłem z tobą gdy znaleźliśmy ciało wujka Jamesa, pamiętasz? Szczęśliwych piętnastych 
urodzin, Donnie. Zamiast prawdziwego wampira do przebicia kołkiem, dostałem ciało wuja 
pochowane w kupie gruzu. Wiem, jak to jest niebezpieczne.
­ Nie zapominaj o tym widoku, chłopcze, nigdy. ­ ostrzegł Eugene. ­ Minęło dwadzieścia 
pięć lat, a my nadal nie znaleźliśmy mordercy. 
­ W końcu zapłaci nam za to. ­ odparł Don.
Oczy Eugena płonęły. 
­ Za mało. Nigdy zapłata nie będzie wystarczająca. Musimy ich zniszczyć. Wszystkich. 
Zgładzić ich wszystkich.
Jeff Smith zadrżał i spojrzał na Dona Wallacea. Mężczyzna był szalony. Jeśli coś takiego 
jak wampiry istniało naprawdę, Jeff chciał skorzystać z okazji i stać się nieśmiertelny. Zabili 
czternaście tak zwanych wampirów i Jeff był przekonany, że kilkoro z nich naprawdę nimi było. 
Żaden człowiek nie mógł wykonywać takiego rodzaju kary jak Wallace, zrezygnować z tego i 
przetrwać tak długo. Większość z ofiar to byli ludzie, naprawdopodobniej wrogowie Wallacea. Don 
naprawdę czerpał przyjemność z tych sesji. 
Jeff był całkowicie pewnien, że Shea O'Halloran nie była wampirem. Zbadał ją bardzo 
dokładnie. Regularnie chodziła do szkoły, codziennie jadała z innymi dziećmi. Była doskonałym 
chirurgiem, przestrzegała zasad swojego zawodu. Cudowne dziecko, wszyscy jej nauczyciele 
wyrażali się o niej w samych superlatywach. Jeff nie mógł pozbyć się jej z własnych myśli. Jej głos, 
oczy, płynny, seksowny sposób poruszania się. Starszy, szalony mężczyzna miał obsesję na punkcie 
odnalezienia dziewczyny, a Don zawsze robił to, co wuj mu kazał. Wuj Dona, stary Eugene 
Slovensky dotknął dłonią wypchanego potfela. Miał znaczną gotówkę. Jeśli uda im się odnaleźć 
dziewczynę, Jeff nie zamierzał pozwolić jej zabić. Chciał ją dla siebie. 
­ Dlaczego myślisz, że jest w tej okolicy? ­ zapytał Slovensky.
­ Zawsze używa gotówki, dlatego nie mogliśmy śledzić przelewów pieniędzy, ale zawsze 
zostawia coś na kształt podpisu za sobą. ­ Don wykrzywił twarz w diabelskiej podobiźnie uśmiechu. 
­ Pomaga ludziom w takich małych, opuszczonych wioskach. To naprawdę słodkie i zabawne. 
Mysli, że jest bardzo sprytna, ale ciągle popełnia ten sam błąd. 
Eugene Slovensky skinął głową.
­ Te genialne rozważania nie mają sensu. ­ chrząknął nerwowo. ­ Wysłałem list do Vulturea.
Ręka Don Wallacea drgnęła a gorąca kawa wylała się mu na nadgarstek. 
­ Oszalałeś, wuju Eugene? ­ ostatnim razem gdy się widzieliśmy zagroził, że nas zabije jeśli 
nie opuścimy tych gór w określonym czasie. Vulture jest prawdziwym wampirem i naprawdę nie 
darzy nas miłością. 
­ Zabiłeś kobietę – odparł Eugene. ­ a on ostrzegał cię, żebyś tego nie robił. Ja ostrzegałem. 
Ale ty chciałeś się zabawić. 
Wściekły Don cisnął kubkiem o ścianę pomieszczenia. 
­ Teraz też polujemy na kobietę. Śledzimy ją od dwóch lat i teraz, kiedy jesteśmy tak blisko 
jak nigdy dotąd, ty powiadomiłeś Vulturea. Powinienem wbić mu kołek w serce kiedy miałem 
okazję. Nie jest dobrym wampirem, tak jak pozostali. 
Eugene skrzywił się potrząsając zaprzeczająco głową.
­ Nie jak pozostali. On nienawidzi, Donnie, mój chłopcze. Nienawidzi z intensywnością 
jakiej nigdy nie spotkałem. I dlatego może być dla nas użyteczny. Wtedy chciał tę kobietę, tę z 
długimi, czarnymi włosami. Chciał ją i tych którzy spowodowali jej śmierć. Zdobył ich zaufanie i 
dzięki temu mógł oddać ich w nasze ręce. Być może pogardzają nim, uważają za zdrajcę ale jest 
potężny. 
­ Wszystkie ich kobiety mają długie, czarne włosy. Skąd miałem o tym wiedzieć? ­ żachnął 
się Don. ­ Pamiętasz dziecko? To co miało około ośmiu lat? On nienawidził dzieci. Chciał by 
cierpiało.  ­ uśmiechnął się z satysfakcją. ­ Naprawdę. Ale najbardziej nienawidził tego, którego 
złapaliśmy na końcu, tego z czarnymi oczami. Rozkazał mi torturować go, spalić. Chciał by to 
trwało wiecznie i upewniał się, czy wykonywałem polecenia. Vulture to diabeł wcielony, wuju 
Eugene. 
Eugene zaprzeczył.
­ Wykorzystaj go. Pozwól mu myśleć, że go szanujesz, że to on rządzi, wydaje rozkazy. 
Obiecaj mu też tę rudą kobietę. Powiedz mu, że oddamy mu oboje jeśli tylko wskaże nam zabójców 
mojego brata. Biedny James.
­ Wydawało mi się, że mówiłeś, że powinniśmy przeprowadzić na niej badania, dlatego, że 
nie jest tak silna jak pozostali i łatwiej będzie ją kontrolować. A w żadnym wypadku ona nie ma 
czarnych włosów.  Don podniósł się nagle i przeszedł szybko przez pokój chcąc ukryć emocje. Tak 
dawno nie miał całkowitej kontroli nad kobietą. Jego ciało płonęło i z trudem przypominał sobie 
tamten okres w piwnicy. Zabawiał się nią przez trzy wspaniałe tygodnie, a ona cały czas wiedziała, 
że w każdej chwili może pozbawić ją życia. Była zbyt wyczerpana by mu dogadzać, ale robiła 
wszystko by go zadowolić.
Chciał dostać Sheę O'Halloran w swoje ręce na długi, długi czas. Nauczyłby ją szacunku. 
Zimna pogarda w jej oczach zostałaby zastąpiona błaganiem i proźbą. Walczył, by odzyskać 
kontrolę nad sobą, przeklinał pozostałych ludzi w pomieszczeniu, którzy nie pozwalali  mu oddać 
się fantazjom. Don odwrócił głowę i zauważył, że Smith uważnie mu się przygląda. Twarz zmieniła 
mu się w maskę, na usta wpełzł przyjazny uśmiech. Smith był słaby, zawsze płaczliwy. Przyglądał 
się temu, co robił Don, ale sam nie miał nigdy odwagi, by zrobić coś samemu. W ciągu jednego z 
tych dni Don zrozumiał, że mógłby pokazać Smithowi jaki jest słaby. Ich długoletnie partnerstwo 
zbliżało się ku końcowi. 
Slovensky owinął koc wokół ramion. W wieku sześćdziesięciu lat czuł jak chłód deszczu 
przenika go aż do kości. Nienawidził tych gór, i wszystkich związanych z nimi wspomnień. 
Dwadzieścia pięć lat temu stracił młodszego brata, Jamesa, w polowaniu na wampiry razem z 
innymi członkami tajnego stowarzyszenia poświeconego unicestwianiu tych wstrętnych stworzeń. 
Uwięzili wampira, ale on zabił Jamesa. 
Shea O'Halloran była kluczem do tego wszystkiego. Mógł ją wykorzystać do znalezienia 
morderców brata i wymierzyć karę, na jaką zasłużyli. Donnie mógł wbić kołek prosto w serce 
Vulturea i pozbyć się ze świata tego pasożyta. A potem towarzystwo będzie mogło przebadać 
kobietę, by uzyskać ostateczne dowody i pozyskać miano naukowców, tak, jak sobie na to 
zasłużyli.
­ Jak długo będziemy tkwić w tej dziurze. ­ zapytał Smith.
Wallace i Slovensky wymienili kolejne długie, porozumiewawcze spojrzenia. Wallace 
wzruszył ramionami, wyjął paczkę papierosów, potrząsnął i wyciągnął jednego. 
­ Powinieneś wiedzieć, że nie wolno wychodzić na zewnątrz gdy ziemia jest tak niestabilna. 
To oznacza, że oni wyszli dzisiaj.
­ Za każdym razem kiedy będzie padało, będziemy się zamykali? Don, do cholery 
przynajmniej mogliśmy dostać porządne miejsce do spania. 
­ Nie marudź. ­ warknął Slovensky. ­ Ostatnią rzeczą jaka powinniśmy robić to rozgłaszanie 
naszej obecnosci. Oni kontrolują miejscowych, wiążą tak, że są wobec nich lojalni.
Jeff odwrócił się od nich wpatrując się w ciemniejące niebo. Slovensky był szalony. 
Wallacea poznał w szkole. Don miał wszystko, czego brakowało Jeffowi. Zarozumiały, pewny 
siebie, przystojny i twardy. Wallace przyparł Jeffa do muru, zmusił by stał się oprawcą, trzymał go, 
zachęcał, by zatłukł dziecko na śmierć. Poczucie siły było nieprawdopodobne, i dwaj z nich byli 
nierozerwalnie połączeni. Don był sadystyczny, okrutny. Cieszyło go oglądanie krwawych filmów, 
doświadczenia przeprowadzane z Jeffem, stały się jego obsesją. Jeff filmował prywatne 
przedstawienia Dona z sali tortur. Najpierw wykorzystywali prostytutki, ale dwukrotnie udało im 
się zwabić do magazynu studentów. Po wszystkim, Don przez kilka tygodni był łagodny, miesiąc 
lub dwa jeśli sesja szczególnie mu się podobała. Jeff wiedział, że potrzeba zabijania przepełnia 
Dona i w takim wypadku lepiej dla każdego, by trzymał się od niego jak najdalej. 
Kiedy starszy mężczyzna wyszedł na zewnątrz za potrzebą, Jeff stanął przed Donem. 
­ Czy kiedykolwiek myślałeś, jaką moc byśmy posiedli, gdybyśmy zmusili jednego z nich 
by nas przemienił? ­ szepnął cicho, by Slovensky nie mógł usłyszeć, że rozmawiają o czymś, co 
uważał za świętokradztwo. ­ Stalibyśmy się nieśmiertelni. Moglibyśmy robić wszystko, co tylko 
byśmy chcieli. Mielibyśmy każdą kobietę, wszystko.
Wallace ucichł na chwilę. 
­ Musimy odnaleźć większość z nich. Większość z tego co wiem, co powiedzieli mi ten 
stary człowiek i jego dziwaczni przyjaciele, to prawdopodobnie bzdury. 
­ Jesteś pewnien?
­ Przesądne bzdury. Wszyscy ludzie dookoła są przesądni. Wierzą, że wampiry potrafią 
kierować umysłami, zmieniać kształty. Gdyby mieli te wszystkie cudowne moce, Jeff, czemu ich 
nie używali kiedy się z nimi zabawialiśmy. 
Jeff rozczarowany wzruszył ramionami.
­ Może masz rację. Ale pozstawali przy życiu tak długo... ­ ciągnął. 
­ Nienawiść utrzymuje ich przy życiu. ­ Don zaśmiał się. ­ Są prawie tak zabawni jak 
kobieta. ­ Wyglądał na zamyślonego. ­ Ale jest jeszcze Vulture.
Słońce zrezygnowało z walki z ciemnymi chmurami i po chwili całkowicie zasnuło się 
szarymi kłębami. Niebo mroczniało, a chmury stawały się coraz cięższe. Wiatr zdawał się 
wzmagać, smagał deszczem tak silnie, że gdyby to było możliwe pozostawiłby siniaki na drzewach 
i roślinach. Niski, gardłowy dźwięk rozbrzmiewał groteskowo pomiędzy kołyszącymi się 
gałęziami. 
Wiatr dął z północy, wył w kanionie, rzucał się przez ciemny las, wspinał wyżej, by w 
stromych górach znaleźć cichą i spokojną przystań. Wewnątrz chaty, daleko od srebrnych arkuszy 
deszczu i potwornego wiatru leżały na łóżku dwa nieruchome, splecione ze sobą ciała. Shea była 
zwinięta, drobna a jej czerwone włosy rozlewały się na poduszce niczym krew. Potężne ciało 
Jacquesa było owinięte opiekuńczo wokół niej. Ramieniem mocno obejmował ją w talii, 
przyciągając do siebie. Jego serce biło równo, rytmicznie, mocno, jedyny głos w ciszy. Wciągnął 
powietrze w płuca, oczyszczając je i zmuszając do normalnej pracy. 
Jacques oczekiwał znajomej od tak wielu lat fali bólu, która towarzyszyła wybudzaniu przez 
ostatnie siedem lat. Krew przepływała przez każdą komórkę jego ciała, ogrzewała każdy nerw, 
zamykając koło życia. Ból nie nadchodził. Zamiast tego był sztwny, mięśnie paliły, ale czuł się 
silny i pełen życia. Krew uzdrowiciela była niesamowita, wewnętrzne uzdrowienie przechodziło 
jego najśmielsze oczekiwania.  Gregori. Najmroczniejszy.  Słowa spłynęły z nikąd, jeden z tych 
nieuchwytnych fragmentów, których nie mógł zatrzymać. Próbował to zrobić, potrzebując 
informacji, wiedząc, że są konieczne, ale głowa eksplodowała mu bólem. 
Nie ważne. Spokojnie pozwolił by fragmenty odpłynęły i delikatnie uwolnił Sheę ze swych 
objęć. Zanim wydał jej polecenie wybudzenia, przeskanował otoczenie w poszukiwaniu 
ewentualnego niebezpieczeństwa. Inni z jego rodzaju byli niedaleko. To sprawiło, że znalazł się na 
krawędzi. Niezbędne było dla Karpatianina znaleźć kobietę, swoją prawdziwą życiową partnerkę. 
Jeśli nie udałoby mu się przywiązać Shei do siebie, każdy mężczyzna w pobliżu będzie naciskał, 
majac nadzieję, że będą do siebie pasowali. Wszystkie informacje które posiadał, wskazywały że to 
prawda, wiedział o tym, ale nie mógł sobie tego wyobrazić. 
Uniósł wargi w cichym warkocie, odsłaniając zęby. Celowo, leniwie, powoli rozciągał się 
by od nowa poznać swoje mięśnie, swoją siłę. Jego ciało było jeszcze trochę powolne, ale żył. 
Kiedy się poruszył poczuł jak delikatne ciało Shei ocierało się o niego. Jego ciało odpowiedziało, 
słodkim nieznanym bólem, obecnym już na zawsze. Odwrócił się i wpatrywał w jej jeszcze 
pobladłą twarz. 
Jego ciało napięło się, stwardniało agresywnie. Podniósł dłoń do guzików jej koszuli, 
palcami pogładził chłodną, kremową skórę. Serce mu podskoczyło a oddech uwiązł w gardle. 
Wyjątkowe katusze. Nie miał pojęcia, że istnieje coś tak delikatnego. Powoli zsuwając koszulę z jej 
ramion pochylił się do jej ucha i wyszeptał.
­ Obudź się, Wiewióreczko. Obudź się, pożądaj mnie. ­ Pocałował jej powieki i sięgnął ku 
ustom smakując pierwszy oddech. Zamknął dłoń na jej piersi, by móc poczuć w niej serce. 
Uderzyła krew, symfonia sensacji wysyłała ból i ogromną potrzebę do zwiniętego ciała Shei. Usta 
Jacquesa były magiczne, pełne szacunku, uwodziły powoli, kiedy dłońmi delikatnie odkrywał linie 
jej ciała. Czuł jej oczekiwanie, jej otwarty na niego umysł. Jej emocje były mieszaniną tęsknoty, 
potrzeby, konieczności opieki nad nim, przytłaczającego strachu przed tym czym się stała i 
głębokiego smutku. Pogładził dłonią jej twarz, schodząc w dół, śledząc te wszystkie najwspanialsze 
linie należące już na wieczność do jego serca i myśli. Jej twarz był mokra. Jacques opuścił głowę i 
odnalazł ustami linię łez, schodzącą aż na szyję. Jej skóra była niczym ciepły miód płynący z 
topniejącego lodu, kombinacja której nie potrafił się oprzeć. Zataczał językiem koła na linii jej 
pulsu, potrzeba uderzyła w niego z taką siłą, że ciało boleśnie się zacisnęło. Shea wydała dźwięk, 
coś pomiędzy miękkim jękiem rozpaczy a zgody. Wygięła ciało w łuk dopasowując się do niego, a 
narastający głód i potrzeba zagłuszyły wszelkie inne zmysły.
­ Jesteś ze mną bezpieczna, Sheo. ­ wyszeptał głosem ciepłym i aksamitnym. Był gotowy 
wykorzystać każdą broń z gromadzonego przez wiele wieków arsenału by związać ją ze sobą. ­ 
Pragnę cię. ­ Poruszył się niespokojnie, agresywnie, ustami odnalazł słodkie zagłębienie jej gardła, 
dłoń przesunęła się przez jej wąską klatkę by zatrzymać się z szeroko rozłożonymi palcami na jej 
płaskim brzuchu.  ­ Wiem, że się boisz, czuję to. Pozwól sobie poczuć, to samo co ja. Nie istnieje 
dla mnie żadna inna miłość na tym świecie, jestem tego pewnien. Wiem, że jesteś moją drugą 
połową. Pozwól sobie to zobaczyć. Zawarczał lekko, pięknym, lekko ochrypłym głosem, 
chrapliwym, rozprzestrzeniającym się niczym pożar. Płomienie buchały, głód rósł a bestia w nim 
wyrywała się na wolność. Ciemne zmysły wirowały, gdy karpatiański instynkt walczył 
człowieczeństwem. 
Próbował kontrolować dzikie żądze, potrzebę dominacji, oszalały bólem bliskości, 
odciśnięcia pieczęci posiadania. Z lekką desperacją odnalazł jej usta, osunął się w głębię jej umysłu, 
nie czekając na zaproszenie, które mogło nigdy nie nadejść. Jej umysł był mieszanką łez, smutku, 
dymu, płomieni i palącego pożądania.
­ Jacques. ­   imię szeptem odbiło się w jego umyśle.  Jej dłonie powstrzymywały jego przed 
zsunięciem dżinsów z jej bioder. 
Pogłębił pocałunek, zaborczy, erotyczny, celowo oddzielając głód i palące płomienie w 
swoim umyśle. 
­ Zwróciłaś mi życie. Pozwól odzyskać duszę. Potrzebuję ciebie, tylko ciebie. Daj mi szansę,  
bym pozostał sobą.  ­ Napięcie odpłynęło z jej dłoni, tak że mógł delikatnie zsunąć spodnie z jej 
bioder i nóg, odsłaniając piękne ciało dla swojego wzroku, dla głodnych odkrywania rąk. Shea 
poczuła jego szybki wdech, skok serca, ciało oszalałe z potrzeby, jego umysł zasnuty czerwoną 
mgłą, spalany w płomieniach głodu. Intensywność tych emocji przytłaczała ją i przerażała. 
Zamknęła oczy, owijając ramionami jego kark, już wiedziała, że nie znajdzie w sobie dość sił by 
odmówić. Każdemu innemu, ale jemu nigdy. 
Odetchnął głęboko, wciągając jej zapach do płuc, dłońmi wolno badał jej ciało, przeciągając 
pieszczoty i walcząc z bestią żądającą, by ją posiadł. Skrzywdził ją już wystarczająco, odbierając 
część życia, której nie mógł zwrócić. Pragnął, by ich pierwszy raz był cudowny, tak doskonały i 
pełny miłości, jakim tylko mógł go uczynić. 
­ Nie płacz, kochana. ­ wyszeptał z ustami przy jej gardle, odpoczywającymi na jej pulsie. 
Językiem głaskał szalony rytm. Ciało zacisnęło się, ból i głód rosły, uderzając w niego i w nią. 
Zębami delikatnie zadrapał jej szyję, słodką pieszczotą bólu dla obojga. Gładził jej piersi dziwiąc 
się ich miękkości i doskonałości. Czuł pod rękami delikatne kostki, jej mięśnie były sprężyste a 
skóra gładka niczym jedwab. 
Trząsł się, drżał starając się utrzymać pod kontrolą swą dziką naturę, delikatna mgiełka potu 
pokrywała jego ciało. Emocje i doznania wirowały w otoczeniu kolorów i ciepła. Po wiekach bez 
emocji, bez uczuć, po siedmiu latach dominujacego bólu, Jacques nigdy nie mógłby zapomnieć tej 
chwili. Sposób w jaki patrzyła, pachniała, odczuwała jego dotyk, opierała się miłości, smutkowi, 
ogromny głód i pożądanie w jej umyśle odbijało się echem w jego duszy. 
Czuła zachodzące w  nim zmiany, sposób w jaki pieścił jej uda, całkowite przekonanie w 
jego myślach. Czuła jego ogromny głód, palący ciało, ogromną potrzebę. Nakrył ją swym ciałem, 
unieruchomił, kolanem rozdzielając jej nogi. Jego ciało było gorące gdy przycisnął ją do siebie, 
twarde i natarczywe. Jej serce zatrzęsło się w nagłym buncie ale ustami pieścił jej pierś, odsuwając 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin