Grób Nieczui t.II.pdf

(1225 KB) Pobierz
69939722 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
69939722.001.png 69939722.002.png
ZYGMUNT KACZKOWSKI
GRÓB NIECZUI
POWIEŚĆ
TOM II
Cnota sławą nie płaci: a snadź w przyszłym wieku
Wzbudzi takiego ducha Bóg w pewnym człowieku,
Który twe zacne sprawy
Będzie chciał światu podać, tak że nigdy potem
Imię twoje nie zgaśnie ani uzna końca...
JAN KOCHANOWSKI
1
XV
Tak więc Flawiusz po długich trudach, niepewnościach i niepowodzeniach wstąpił
wreszcie stanowczo na ową drogę, po której, wedle swego mniemania, a może i rzeczywiście,
miał już prosto biegnąć do swego szczęścia...
Ale podkomorzyna ze Stasią znajdowały się w położeniu prawie zupełnie przeciwnym.
Wszedłszy w wielkoświatowe życie i wziąwszy jego wszystkie obowiązki na siebie, były
te obydwie kobiety w ustawicznej pracy od świtu do nocy – a praca ta była jeszcze o tyle
uciążliwszą dla nich, ile że od niej całkiem odwykły, a może nawet do niej nie były
przygotowane. Do tego jeszcze podkomorzyna, kobieta niecierpliwa, pełna ambicyj, a nie
próżna kaprysów, chciała koniecznie, aby jej się wszystko winęło jak z płatka: a tu jej się
ciągle zdawało, że jej się wszystko nie wiedzie! – Więc raz jej pomieszkanie było za szczupłe
i umeblowane ubogo, to powóz zanadto stary, to liberia za mało paradna, to szory na koniach
za liche, to jej własna suknia nie tak zrobiona, jak u hrabinej albo kasztelanowej, to Stasia
wyglądała za blado, to jakaś wizyta oczekiwana ją ominęła, to ją ktoś nie zaprosił na wieczór
– dosyć że zmartwień i zgryzot było już tyle, żeby ich nawet nikt nie policzył. Więc stąd tylko
ciągłe i coraz nowe zajęcia, coraz nowe wydatki i coraz nowe kłopoty, na które wszakże
podkomorzyna, przez wzgląd na siebie samą, nigdy ani jednym słówkiem się nie uskarżyła
przed bratem – owszem, nawet powiadała przeciwnie:
– Żebym też miała trzy lata potem siedzieć o chlebie i wodzie w Zagórzu, to muszę mieć
tutaj wszystko tak, jak potrzeba.
Poczciwy skarbnik zaś mówił na to:
– Ej! a na cóż ci tego? przecież nam to wszystko wystarcza – ale płacąc prawie codziennie
rachunki krawcom, rymarzom, cukiernikom, winiarzom i innym kupcom, nieraz ciężkie mu
się wydobywały westchnienia.
Tymczasem, właściwie mówiąc, podkomorzyna nie miała wcale na co się skarżyć. Bo lubo
to życie we Lwowie kosztowało mnóstwo pieniędzy i trudów, podkomorzynie się pod tym
względem wiodło, jak można, najlepiej. Zyskała sobie poważanie i wziętość w całym
towarzystwie – nikt nie dostrzegał żadnej na niej śmieszności – jej salon nie był nigdy
pustym, kiedy była u siebie – Stasia uchodziła powszechnie nie tylko za milionową, ale i za
najpiękniejszą pannę we Lwowie – coraz to nowa i coraz znakomitsza młodzież przybliżała
się do niej; a do tego jeszcze, kiedy podkomorzyna rozgłosiła zawczasu, że da wieczór
tańcujący u siebie, aby się naprzód dowiedzieć, czego się może spodziewać, przekonała się
całkiem dowodnie, że będzie mogła zebrać u siebie towarzystwo takie, jakie się jej tylko
podoba.
Jakoż jeśli ją to wszystko niezupełnie cieszyło i jeżeli jej ten cały pobyt we Lwowie
przynosił więcej zgryzoty niżeli szczęścia, to w gruncie rzeczy nie były temu winne jej
drobnostkowe kłopoty, ale po prostu myśl ta, zatruwająca wszystko, że główny cel, dla
którego tutaj przybyła, był zupełnie chybiony.
Jędrzej jak zniknął wówczas z balu, tak to wieść o nim zginęła!
Ośm dni pełnych minęło od tego czasu – a o Jędrzeju ani nawet najmniejszej wiadomości
nie było.
Podkomorzyna naradzała się o tym wielokrotnie ze skarbnikiem; – skarbnik, mający
2
pomimo wszelkich pozorów jakąś instynktowną w nim ufność i mający może nawet niektóre
jeszcze do dalszej cierpliwości powody, uspakajał ją wszelkimi możliwymi środkami – ale
podkomorzyna nie dała sobie o tym ni mówić.
Ośm dni minęło – i niespokojna matka zawsze spokojnej, a przynajmniej milczącej Stasi,
zniecierpliwiła się do tego stopnia, że jej niecierpliwość przeszła już w oburzenie.
Podkomorzyna była pewną, że Jędrzej już nigdy nie wróci, i miała go po prostu za zdrajcę – a
gdyby miał nawet kiedy powrócić, to była ona tak oburzona, tak w głębi serca rozgniewana
na niego, że byłaby w stanie mścić się na nim li tylko za to, co z jego powodu przeniosła i
przecierpiała.
Dzisiaj był to już dzień dziewiąty od dnia balu u kasztelanowej.
Podkomorzyna przez cały ranek była jak zwykle zajęta z krawcami i modystkami, przez
całe południe wizytami oddawanymi ze Stasią, przez całe poobiedzie konferencjami z
cukiernikiem, pasztetnikiem, kucharzem o przygotowania do balu – a teraz, przy zbliżającej
się szarej godzinie, była sama w komnacie. Chodziła ona niecierpliwymi krokami od kąta do
kąta i chciała rozmyślać nad tym, co by jej jeszcze nie dostawało do tego, ażeby wieczór u
niej nie był gorszym od innych – ale te myśli całkiem się jej nie składały, bo co moment się
jej nasuwało pytanie: na co ten wieczór? dla kogo? dlaczego? i co on mieć może za styczność
z tym celem, dla którego przyjechała do Lwowa? – Podkomorzyna chciała wmówić w siebie
koniecznie, że ponieważ o Jędrzeju nie ma co myśleć, wieczór ten będzie na to, na co
wszyscy dają wieczory, którzy mają córki dorosłe – ale pomimo to przecież ciągle jej się na
myśl nasuwał Jędrzej.
Nie mogąc sobie dać rady sama ze sobą, zadzwoniła nareszcie i kazała prosić do siebie
skarbnika.
– Proszę ciebie, kochany Marcinie – rzekła ona do brata, wchodzącego krokiem powolnym
– muszę jeszcze raz z tobą pogadać otwarcie o tych naszych zgryzotach. Co się dzieje! co się
dzieje! tego już pojąć nie mogę. Nie wiem już nawet sama, co myśleć. Bo jużciż przecie to
jest niepodobieństwem, żeby Jędrzej jeszcze ciągle myślał o Stasi i nie był u nas ani razu
dotychczas! I cóż ty myślisz o tym?
Skarbnik na to najpierwej drzwi zamknął szczelnie od tych pokojów, w których
znajdowała się Stasia, potem usiadł na krześle i tak odpowiedział:
– Ja myślę to samo dzisiaj, com myślał wczoraj i co od kilku dni myślę ciągle.
– Cóż tedy?
Myślę tak, że Jędrzej ma zawsze szczere intencje, ale są jakieś fatalne przeszkody.
– Ale cóż za przeszkody? Bo że ktoś mieć może przeszkody do ożenienia, to
przypuszczam, ale przeszkód takich, żeby się nawet nie mógł pokazać w tym domu, ja nie
pojmuję.
– I ja ich nie pojmuję zupełnie, ale je mogę przypuszczać, bo to różne bywają kolizje, a
zwłaszcza w mieście, gdzie wszyscy mają siebie ciągle na oku.
– Kolizje być mogą, to prawda, ale to zawsze tylko kolizje takie, które przeszkadzają do
ożenienia... jednak nie zmuszające do unikania.
– Mogą być nawet i takie.
– A, to przyznam ci się, że jeśli Jędrzej się tak daleko zaawansował z wojewodzianką
inflancką... ale i to być nie może! bo przecież całemu światu wiadomo, że o wojewodziankę
się stara starosta bełski!
– Otóż to jest ten szczegół – rzekł na to skarbnik – który mnie bałamuci najwięcej. Bo
gdyby nie to, to jego kunktacja z nami dałaby się łatwo policzyć na karb jego delikatności dla
wojewodzianki, ale kiedy ona już widocznie tak mało liczy na niego, że się pozwala otwarcie
starać o siebie staroście, to delikatność z jego strony już nie ma miejsca. Jednak musi to coś
być w tym koniecznie...
– Ale co jest! nic nie jest! – zawołała podkomorzyna – Jędrzej jest wietrznik, bałamut,
3
lekkomyślny, ma sobie nas za nic – i owóż wszystko! A może też i nigdy nie myślał rzetelnie
o Stasi, bo to ci warszawscy panicze to różne miewają zachętki. Uczęszczali oni do niezłej
szkoły w Warszawie, sam król im dawał prelekcje. Ale poczekaj no, panie Jędrzeju, znamy
się na farbowanych lisach! Powiadam ci, że mnie taka pasja porywa na tego panicza, że
gdybym mogła, to bym go przynajmniej na jaki rok zamknąć kazała o chlebie i wodzie.
Wyobraź sobie, ni stąd, ni zowąd tak zbałamucić dziewczynę i pójść sobie na cztery wiatry ,
to, jak Pana Boga kocham, jest zbrodnia! Proszę cię, czy obserwujesz ty Stasię? czy uważasz
ty, jak ona teraz pobladła, jak osowiała, jak nie jada, nie sypia... bo i ona już trochę zachwiała
się w swojej wierze, i ona to czuje, że nie wiedziała sama, komu miała zaufać. O! chybaby
Pana Boga nie było na niebie, gdyby takie zbrodnie uchodziły bezkarnie! I ja ci to mówię, ja
ci przysięgam, że jeśli nas Jędrzej oszukał, to nie masz tego poświęcenia, nie masz ofiar tak
ciężkich, których bym nie poniosła z ochotą, aby mu za to jak należy zapłacić! I będziesz
widzieć, że mi Pan Bóg w tym dopomoże, bo On widzi nasze uczynki i nie chce tego, abyśmy
się katowali niewinnie!
– Ale poczekaj no, moje dziecko! jeszcze tu nie ma czego się tak bardzo unosić. Miejmy
jeszcze cierpliwość, wszakże nic nas nie nagli. Przykro mi o tym pomyśleć, żeby nas Jędrzej
miał wziąć za zabawkę dla siebie; jakkolwiek i ja go z jego postępowania z nami
usprawiedliwić nie mogę, jednak takiej lekkomyślności nie mogę mu w żaden sposób
przypisać; poznałem go całkiem innym i całkiem inne mam też o nim wyobrażenie, a stare
oko bardzo rzadko się myli. Jednak gdyby nawet i tak być miało w istocie, jak o nim tuszysz,
toż i to jeszcze nie byłoby naszą zgubą, nie byłoby śmiercią. Dziewczęta łatwo się bałamucą,
ale też i odbałamucają się często...
– O! już co w tym, to cię bardzo przepraszam. Odbałamucenie tutaj nie byłoby takie
łatwe... Ja znam tę dziewczynę i wiem, jak głęboko siedzą w niej wszystkie uczucia...
– I ja to wiem także i dlatego mnie to boli tak bardzo. Jakoż daję ci słowo moje na to, że
takiego występku ja sam nie przepuściłbym płazem! Ja się, nie zrywam za lada słówkiem do
szabli, ale kiedy ją wezmę w rękę, to oddaj się Bogu! Ucinało się kark dwuletniemu ciołkowi
za jednym cięciem, kiedy się jeszcze było wyrostkiem, płatało się potem po innych karkach
daleko lepiej – toż i dziś jeszcze nie zdrewniała mi ręka! I daję ci słowo na to, że już ja o tym
pamiętam. Ale i na to daję ci słowo, że nam to nie ucieknie. Miejmyż tedy cierpliwość i
wyczekajmy do końca. Sądzić dziś ostatecznie, to jest jeszcze zawczasu. Ktoś tu jest winien,
ale kto i dlaczego zawinił, to jeszcze nie jest nam jasne. Jędrzej winien, to pewna; ale co się
stało tej winy powodem, jeszcze to różnie być może. A może też i my sami winniśmy tutaj
cokolwiek?
– My? a toż jakim sposobem?
– Uważ mnie, moje dziecko, bo to ja różnie sobie to myślę. Człowiek jest to stworzenie
bardzo kapryśne, a każdy inne miewa kaprysy. Jednemu na przykład zachce się czegoś, nie
może dostać, idzie też zaraz z kwitkiem i zapomina o swoim zachceniu. Drugiego trudność
lub opór tylko tym więcej drażni i dopiero wtedy jego zachcenie nabiera ognia. Trzeci zaś
znowu, zachciawszy czegoś i znalazłszy łatwość otwartą, ochładza się w swoim zachceniu –
nie bierze zaraz, ale też i nie porzuca, na zawsze, bo myśli sobie: Dobra rzecz, ale mi o nią nie
pilno, bo ją mieć mogę każdego czasu. Owóż także być może z Jędrzejem. Przyjęła go
podczaszyna z otwartymi ramiony, przyjęłaś ty go może także cokolwiek więcej jak
wdzięcznie, Stasia już zgoła się z afektami nie tai, a na co mu się więc bardzo ubiegać i na co
spieszyć?... Małżeństwo to kawałek niewoli – swoboda każdemu miła – a Jędrzej młody, a to
teraz zapusty...
– Być może w tym trochę prawdy – rzekła na to podkomorzyna z namysłem – ale nie ze
wszystkim. Bo gdyby Jędrzej się tak kochał w Stasi, jak ona na to zasługuje i jak ja to
rozumiem, to by nie mógł znieść tego, żeby jej nie widział codziennie, kiedy jest od niej o
kilka kroków. Ale masz zresztą słuszność! Myśmy zanadto poczciwie, zanadto otwarcie
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin