169. Greene Jennifer - Oczarowany.pdf

(564 KB) Pobierz
6586720 UNPDF
JENNIFER GREENE
Oczarowany
Harleqin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
6586720.001.png
PROLOG
Jock usłyszał trzaśnięcie drzwi samochodu i po­
śpiesznie wyjrzał przez okno. Nareszcie! Oto pojawił
się pierwszy z braci Connor, Zach. Przyjrzał mu się
uważnie. Przybysz stał przy dziwacznym czarnym
samochodzie o rozmiarach paczki herbatników.
Trudno zrozumieć, jak mężczyzna o długich nogach
mógł się w nim zmieścić. A ten miał naprawdę długie
nogi - był nieprzeciętnie wysoki, o szerokich ramio­
nach, tyle że taki chudy... Mógł mieć najwyżej ze
trzydzieści lat. Jego włosy były długie, kruczoczarne
i kręcące się, tak jak i broda. Jock doskonale zdawał
sobie sprawę, ile czasu potrzeba, by wyhodować
solidną brodę - sam miał podobną - ale zarost
przybysza był zaniedbany, a twarz chorobliwie bla­
da.
Mężczyzna spojrzał w górę. Rzecz jasna, nie mógł
nic zobaczyć w oknie, ale Jock widział go doskonale.
Nawet z wysokości dwóch pięter dostrzegł kolor jego
oczu - intensywny błękit, zamglony przez wyczerpa -
nie. Błękit, który palił, jakby w duszy przybysza była
wielka rana.
A więc to tak. Jock wyprostował się, marszcząc
brwi, a jego ręka bezwiednie spoczęła na inkrustowa­
nej klejnotami rękojeści szpady. Nie ma wątp­
liwości, że ten chłopak jest w kiepskim stanie. Gdyby
to był rok pański 1723, zaraz wziąłby go na morze
i porządnie napoił rumem. W rześkim, słonym powiet­
rzu nie byłoby trudno postawić go na nogi. Niestety,
taka możliwość nie wchodziła w grę, ale Jock nie
dawał łatwo za wygraną. Znajdzie sposób, żeby mu
pomóc. Ruch na świeżym powietrzu bez wątpienia
zlikwiduje te bladość. Chłopak był dobrze zbudowany,
spod zarostu prześwitywały regularne, wyraźne rysy
i chyba nie było kobiety, która nie zwróciłaby uwagi na
te oczy. Trudno powiedzieć, czy byłby dobry jako
kochanek, ale teraz to nie jest najważniejsze. Kiedy
przyjdzie pora, można go będzie wspomóc radą i wska­
zówkami.
Jock odwrócił się od okna, myśląc gorączkowo.
Najpilniejszą sprawą jest, rzecz jasna, wybranie od­
powiedniej kobiety. Nie powinna być dziewicą. Zresztą
i tak to prawie niemożliwe znaleźć dziewicę pod ko­
niec dwudziestego wieku. I przede wszystkim, nieważ­
ne w którym stuleciu, z dziewicą nie ma nawet połowy
tej przyjemności, co z dziewczyną, która wie, co się
robi w łóżku. Nie, ten Zach potrzebuje kobiety z do­
świadczeniem. Kobiety energicznej, może nawet trochę
impertynenckiej. Najlepiej, żeby była dobrze zbudowa­
na, taka przy kości.
Jock nie lubił chudych kobiet, a jako że miał szcze­
ry zamiar przyglądać się akcji - większości akcji
- uznał, że dobrze będzie znaleźć kandydatkę odpowia­
dającą jego osobistym upodobaniom. Zatarł ręce, czu­
jąc już podniecenie na samą myśl o tym. Do diabła,
było tak, jakby znowu żył.
Ten młody człowiek wyglądał jak ktoś, komu wy­
rwano duszę, ale Jock nie zrażał się drobnymi prze­
szkodami. Jego zadaniem było zmienić życie chłopaka
i żadna ziemska przeszkoda go nie powstrzyma. Zrobi
wszystko, co należy.
Patrzył z satysfakcją, jak przybysz zbiera swoje
manatki i zmierza w stronę wejścia po pokrytej śnie­
giem trawie. Jeszcze tylko parę kroków i od chwili
kiedy Zach przekroczy próg, będzie należał już do
niego.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zachary Connor wysiadł ze swojego niskiego, czar­
nego lotusa i słone powietrze podrażniło jego oczy.
Listopad w stanie Maine zaskakiwał kogoś przybywa­
jącego z Los Angeles. Zacinający znad Atlantyku wiatr
był zimniejszy od odłamków lodu i zawodził jak la­
mentujący duch.
Drżąc z zimna, Zach rozejrzał się wokoło. Dom stał
na szczycie pokrytego śniegiem wzgórza. Z tyłu teren
opadał aż do kamienistej plaży. W oddali widać było
białą latarnie morską, nieczynną i opuszczoną. Fale
uderzały, rozpryskując się na mokrych skałach. Wzdłuż
poszarpanej linii brzegu tu i ówdzie pojawiały się
dachy zabudowań. Najwyraźniej sąsiedztwo było licz­
ne, ale na szczęście dość odległe. To, co zobaczył,
uspokoiło go. Obecnie marzył tylko o tym, żeby go
zostawiono samego. Całkowicie samego.
Pochylił się, żeby wyjąć z samochodu klawiaturę,
futerał z saksofonem i plecak, ale trudno mu było
oderwać wzrok od domu. Ten budynek miał chyba ze
dwieście lat. Kiedyś musiał być piękny, a właściwie
wciąż był. Wyrastał w górę na trzy kondygnacje, zaś
ostatnie piętro otoczone było galeryjką. Białe ramy
okienne i ciemnozielone okiennice wyglądały na nieda­
wno malowane. Na pierwszym piętrze był balkon,
z którego rozciągał się widok na wzburzony ocean. Od
wschodniej strony sterczała ośmiokątna wieżyczka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin