Steel Danielle - Wypadek.doc

(1255 KB) Pobierz
DANIELLE STEEL

Danielle Steel

WYPADEK

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Popeye,

która jest zawsze, kiedy tego potrzebuję

przy sprawach ważnych i tych mniej ważnych.

W każdej godzinie,

każdej chwili dnia

Zawsze będę cię kochać

całym sercem i duszą.

D.S

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To było jedno z tych wspaniałych, niezwykle ciepłych wiosennych popołudni, kiedy powietrze delikatnymi jak jedwab muśnięciami dotyka twoich policzków i kiedy jedynym twoim pragnieniem jest, aby to trwało bez końca.

Długi, skąpany w słońcu kwietniowy dzień miał się już ku końcowi, gdy Page przejeżdżała przez Golden Gate Bridge do Marin, z zachwytem patrząc na rozciągającą się przed nią przepiękną panoramę. Kątem oka zerknęła na siedzącego obok syna, który wyglądał dosłownie jak jej mała blond replika. Jedynie jego włosy sterczały w miejscu, gdzie jeszcze tak niedawno spoczywała czapka baseballowa, a na twarzy widniały ślady rozmazanego brudu. Andrew Patterson Clark w ubiegły wtorek skończył siedem lat. Kiedy tak siedział, odpoczywając po męczącej grze w piłkę, nie sposób było nie dostrzec, jak silna więź łączyła tych dwoje. Page - dobra matka i równie dobra żona, była jednocześnie przyjacielem, o jakim zwykle się marzy. Troskliwa, kochająca, cokolwiek robiła, wkładała w to całą swą duszę. W kręgu znajomych i przyjaciół cieszyła się opinią osoby, na którą zawsze można liczyć, a jej fantazja i dużej klasy uroda sprawiały, że była prawdziwą duszą towarzystwa.

- Byłeś dzisiaj znakomity, kochanie. - Uśmiechnęła się do syna i puszczając na chwilę kierownicę, jedną ręką zmierzwiła jego i tak już potarganą czuprynę. Andy miał takie same jak ona grube, jasne włosy o odcieniu dojrzałego zboża, takie same niebieskie oczy oraz jasnokremową skórę, z tym, że jego była gęsto usiana piegami.

- Nie mogłem wprost uwierzyć, że udało ci się złapać tę piłkę. To była pewna bramka. - Page zawsze jeździła z synem na jego mecze oraz szkolne zawody i wycieczki w plener z jego klasą i przyjaciółmi. Bardzo go kochała i każda spędzona z nim chwila sprawiały jej ogromną radość. Wyraz twarzy Andy'ego, kiedy patrzył na matkę, nie pozostawiał cienia wątpliwości, że malec doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

- Ja też myślałem, że będzie bramka. - Uśmiechnął się ukazując dziąsła, w których jeszcze do niedawna tkwiły obydwa przednie zęby. Sądziłem, że Benjije nie zmarnuje takiej okazji... - Przejechali właśnie most i znaleźli się po stronie Marin County, kiedy Andy krztusząc się od śmiechu z satysfakcją dodał: - ...ale mu się nie udało!

Page śmiała się razem z synem. To było sympatyczne popołudnie. Żałowała, że Brad nie mógł z nimi być. W każde sobotnie popołudnie grywał w golfa z kolegami z pracy. Była to dla nich znakomita okazja zarówno do relaksu, jak i przedyskutowania różnych nie cierpiących zwłoki spraw biurowych. Rzadko się zdarzało, aby spędzali sobotnie popołudnia tylko we dwoje. A nawet jeśli czasem się na to zanosiło, to i tak w ostatniej chwili wypadało coś, co burzyło ich plany. Na przykład jakiś mecz Andy'ego; jedno z kolei słynnych organizowanych przez Allyson spotkań dla znajomych z drużyny pływackiej, których charakterystyczną cechą było to, że zawsze odbywały się w zapomnianych przez Boga miejscach; jak na zawołanie pies kaleczył sobie łapę, przeciekał dach; albo nagle wysiadała hydraulika. W tej sytuacji leniwe, sobotnie popołudnia pozostawały jedynie w sferze marzeń. Tak było już od wielu lat i ona zdążyła się do tego przyzwyczaić. Kradli więc każdą wolną chwilę, pomiędzy jego podróżami w interesach czy też podczas rzadkich weekendów sam na sam, aby być razem w nocy, gdy dzieci spały. Znalezienie czasu na miłość w tym pędzącym szybko życiu nie było łatwe. Jednak jakoś im się to udawało.

Po szesnastu latach małżeństwa i urodzeniu dwojga dzieci Page wciąż była w Bradzie szaleńczo zakochana. Miała wszystko, czego pragnęła: męża, którego uwielbiała i który ją bardzo kochał, spokojne, bezpieczne życie oraz dwoje wspaniałych dzieci. Ich dom w Ross początkowo niczym szczególnym się nie wyróżniał, był jednak pięknie położony i bardzo wygodny. Z biegiem lat Page, dzięki nieustannym zabiegom, uczyniła z niego coś wyjątkowo uroczego. Nareszcie mogła wykorzystać wiedzę zdobytą w czasie studiów historii sztuki, popartą praktyką u dekoratora wnętrz w Nowym Jorku. Zaczęła malować dla siebie i dla przyjaciół piękne freski, wśród których wyjątkową urodą wyróżniał się fresk wykonany dla szkoły średniej w Ross. Jej własny dom stał się z czasem oazą autentycznego piękna. Malowane przez nią obrazy i freski sprawiły, że ten zwykły wiejski dom stał się przedmiotem podziwu i zazdrości każdego, kto choć raz miał okazję go zobaczyć i nikt nie miał wątpliwości, że to wszystko było wyłączną zasługą Page.

W ubiegłym roku tuż przed Bożym Narodzeniem na jednej ze ścian pokoju syna namalowała grę w Baseball. Andy'emu bardzo się to spodobało. Kiedy była bez pamięci zakochana we wszystkim co francuskie, namalowała dla Allyson scenkę z życia paryskiej ulicy. Niedługo po tym, zainspirowana twórczością Degasa, sznur tancerek, a całkiem niedawno jak czarodziej przy pomocy magicznego dotyku przeobraziła pokój Allyson w basen kąpielowy. Nawet meble pomalowała w ten sposób, aby to wrażenie jeszcze bardziej spotęgować. Allyson i jej przyjaciele stwierdzili, że osiągnięty efekt był zdumiewający, a pod adresem Page posypały się pełne uznania okrzyki w rodzaju: „Ale fajne... niesamowite... fantastyczne”, co było najwyższą oceną w ustach zgrai piętnastolatków. Patrząc na nich Page żałowała, że nie miała więcej dzieci. Zawsze chciała mieć ich więcej, ale Brad akceptował najwyżej dwoje, nie ukrywając, że najchętniej pozostałby przy jednym. Był nieprzytomnie zakochany w swojej małej córeczce i nie rozumiał, dlaczego mieliby posiadać więcej dzieci. Potrzebowała aż siedmiu lat, aby go przekonać, że powinni mieć przynajmniej jeszcze jedno.

Andy - ich maleńki skarb - jak go nazywała, przyszedł na świat niedługo po tym, kiedy przeprowadzili się z miasta do własnego domu w Ross. Poród nastąpił w dwa i pół miesiąca przed czasem, kiedy Page spadła z drabiny, malując w dziecięcej sypialni prześliczny fresk o tematyce bajkowej. Kiedy pośpiesznie wieziono ją ze złamaną nogą do szpitala, dziecko było już w drodze. Przez dwa miesiące Andy przeleżał w inkubatorze, ale kiedy Page odbierała go ze szpitala, był już pod każdym względem doskonały. Uśmiechnęła się, przypominając sobie jaki był maleńki i jak bardzo się obawiała, że go utraci. Nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, aby mogła to przeżyć. Chociaż zdawała sobie sprawę, że w końcu musiałaby... dla Allyson i dla Brada. Bez tego dziecka jednak życie Page nie byłoby już takie jak dawniej.

- Masz ochotę na loda? - zapytała, gdy skręcili w Sir Francis Drake.

- Jasne. - Andy znowu się roześmiał, ukazując bezzębne dziąsła. Jego buzia wyglądała przy tym tak zabawnie, że Page nie mogła się powstrzymać, aby mu nie zawtórować.

- Kiedy wreszcie będziesz miał nowe zęby, Andrew Clarke?

- Nooo... - Andy zachichotał.

Cudownie było przebywać z nim sam na sam. Zazwyczaj wracała z meczu samochodem pełnym dzieciaków, ale tym razem miała ją wyręczyć inna matka. Pojechała jednak na mecz, obiecała to przecież swojemu synowi. Allyson spędzała właśnie popołudnie ze swymi przyjaciółmi, a Brad jak zwykle grał w golfa. Page była więc wolna, tym bardziej, że uporała się wreszcie z zaległymi projektami. Teraz planowała wykonanie kolejnego fresku dla szkoły. Obiecała również wpaść do przyjaciółki i wymyślić coś do jej salonu. To wszystko mogło jednak poczekać.

Andy otrzymał podwójną porcję rocky road w cukrowym różku z wiórkami czekoladowymi. Page, aby uspokoić sumienie, że nie robi niczego grzesznego, zadowoliła się beztłuszczowym mrożonym jogurtem o smaku kawowym. Przez jakiś czas siedzieli na zewnątrz obserwując przechodniów i rozkoszując się łagodnym ciepłem późnego popołudnia. Lody umorusały już całą twarz Andy'ego i skapywały teraz na jego ubranie, ale Page powiedziała, żeby się tym nie przejmował. Wszystko, co miał na sobie, i tak nadawało się już tylko do prania. To był wspaniały dzień. Page wspominała, że mogliby wybrać się w niedzielę na piknik.

- Byłoby fajnie! - zawołał z zachwytem Andy. Grudka lodów znalazła się na czubku jego nosa i spływając połączyła się z linią brody. Padge spoglądała na niego z niezmierną czułością.

- Jesteś wspaniały, Andrew Clarke... wiesz o tym? Chyba nie powinnam ci tego mówić, ale ty naprawdę jesteś znakomity i do tego jeszcze fantastycznie grasz w baseball. Jestem z ciebie taka dumna. - Znowu się uśmiechnął, teraz nawet szerzej i lód był już absolutnie wszędzie, nawet na nosie Page, kiedy ucałowała syna. - Jesteś wspaniały.

- Ty też jesteś niezła... - Znowu utonął w lodowatych słodkościach, po czym spojrzał na nią pytająco: - Mamo?...” - Tak? - Page prawie już skończyła pić jogurt, ale rocky road Andy'ego wyglądał tak, jakby miał zamiar w nieskończoność się topić, kapać i ciec. Lody w rękach małych dzieci mają jakąś dziwną zdolność do odradzania się.

- Czy będziemy mieli kiedyś jeszcze jednego dzidziusia?

Page zdawał się zaskoczona pytaniem. Chłopcy zazwyczaj nie interesowali się takimi sprawami. Allyson kiedyś ją o to pytała. Ale teraz Page miała już trzydzieści dziewięć lat i urodzenie trzeciego dziecka nie wydawało się jej możliwe. Nawet nie dlatego, aby czuła się za stara czy też żeby naprawdę taką była. W obecnych czasach nawet starsze kobiety mają dzieci. Wiedziała jednak, że nigdy nie namówi Brada na jeszcze jedno dziecko. Zawsze powtarzał, że te sprawy mają już za sobą.

- Nie sądzę, kochanie. Dlaczego pytasz? - Czyżby się tym martwił, a może po prostu był ciekawy? Bardzo ją to zaintrygowało.

- Mama Tommy'ego Silverberga w zeszłym tygodniu urodziła bliźniaki. Widziałem je, kiedy byłem u niego. Są śliczne! I wiesz, zupełnie takie same - wyjaśniał, wyraźnie podekscytowany. - Każdy z nich waży siedem funtów. To więcej niż ja, kiedy się urodziłem.

- O, z pewnością. - Jako wcześniak ważył za ledwie trzy funty. - Jestem pewna, że są śliczne. Ale nie sądzę, abyśmy mogli mieć nie tylko bliźniaki, ale... nawet tylko jedno dziecko... - Było jej przykro, kiedy to powiedziała. Właściwie zawsze zgadzała się z Bradem. W jednym tylko przypadku nie mogła mu przyznać racji. Nie uważała, aby dwójka dzieci była dla nich idealnym rozwiązaniem. Wciąż jeszcze zdarzały się chwile, kiedy bardzo tęskniła za kolejnym dzieckiem. - Może powinieneś porozmawiać o tym z tatą - poddała synowi myśl.

- O bliźniakach? - Zdawał się zaintrygowany.

- O kolejnym dzidziusiu.

- Byłoby fajnie... mieć coś takiego... ale to nie jest takie proste. U Tommy'ego jest teraz straszny bałagan. Wszędzie łóżeczka, kocyki... kołyski i do tego wszystko podwójne... Pomagała tam jego babka. Gotowała obiad i przypaliła go. Ojciec Tommy'ego potwornie wrzeszczał. ]

- To oczywiście nie wygląda zbyt zachęcająco. - Page uśmiechnęła się, wyobrażając sobie scenę totalnego chaosu, towarzyszącego pojawieniu się bliźniaków w domu, którego organizacja pozostawiała wiele do życzenia i gdzie była już dwójka dzieci. - Na początku zwykle tak bywa.

- Kiedy ja się urodziłem, to też był taki bałagan? - Nareszcie skończył jeść loda i otarł usta rękawem, a ręce o spodnie od baseballa. Page obserwując to roześmiała się.

- Nie, ale ty teraz z pewnością wyglądasz jak jeden wielki bałagan, kochanie, może lepiej będzie, jak pojedziemy do domu i poddamy cię generalnym porządkom.

Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę domu, rozmawiając o różnych sprawach. Ale w uszach Page wciąż brzmiało zadane przez syna pytanie. Przez chwilę poczuła dobrze jej znane ukłucie tęsknoty. Może spowodował to ciepły, słoneczny dzień i to, że była wiosna, ale nagle znowu chciała mieć więcej dzieci... odbywać romantyczne podróże... spędzać więcej czasu z mężem... przeżywać leniwe popołudnia w łóżku, kiedy nie musi nic robić i jedynym jej zajęciem jest kochanie się z Bradem. Była szczęśliwa, ale zdarzały się chwile, kiedy miała ochotę cofnąć czas.

Obecnie jej życie bez reszty pochłaniały samochody, prowadzenie domu i praca w komitecie rodzicielskim. Z Bradem w ciągu dnia spotykała się jedynie w locie albo wieczorem po zakończeniu wszystkich tak bardzo wyczerpujących zajęć. Mimo to wciąż jednak łączyła ich miłość i pożądanie... tylko czasu na to jakby było wciąż mniej.

Kilka minut później, gdy wjeżdżali na podjazd przed domem, Page zauważyła samochód Brada. Kiedy Andy pospiesznie zbierał swoje rzeczy, spojrzała na syna z dumą.

- To był wspaniały dzień - powiedziała.

Wciąż jeszcze czuła ciepło popołudniowego słońca, a jej serce przepełniała miłość do syna. To był jeden z takich specjalnych dni, kiedy człowiek uświadamia sobie, jaki jest szczęśliwy i jak bardzo wdzięczny losowi za każdą podarowaną mu chwilę.

- Dla mnie również... Dzięki, że byłaś ze mną, mamo. - Wiedział, że nie musiała. I cieszył się, że mimo to przyszła. Bardzo go kochała i on doskonale zdawał sobie sprawę z tego. Był dobrym chłopcem i w pełni na to zasługiwał.

- Cała przyjemność po mojej stronie, panie Clark. A teraz niech pan pójdzie do taty i opowie mu o tym wspaniałym złapaniu piłki. Ten wyczyn z pewnością zapewni panu miejsce w historii. - Roześmiał się i wbiegł do domu.

Page podniosła rower Allyson, porzucony na ścieżce. Wrotki córki oparte były o garaż, a rakieta tenisowa tkwiła na krześle tuż przed kuchennymi drzwiami wraz z puszką piłek, które „pożyczyła” od taty. Najwyraźniej miała za sobą bardzo pracowity dzień i kiedy tylko Page weszła do domu, ujrzała córkę przyklejoną do słuchawki kuchennego aparatu telefonicznego, wciąż w stroju do tenisa. Długie blond włosy miała związane w warkocz francuski, a plecami zwrócona była do matki. Gdzieś się umawiała. Po chwili odłożyła słuchawkę i odwróciła się w jej stronę.

To była piękna dziewczyna i ten fakt zdawał się Page zaskakiwać. Wyglądała tak imponująco i tak wyjątkowo dojrzale. Kształty miała kobiece, jednak umysł młodej dziewczyny. Zawsze była w ruchu, zawsze miała coś do powiedzenia, coś do zrobienia, wyjaśnienia, gdzieś musiała się znaleźć i to natychmiast, dwie godziny temu, w tej sekundzie... naprawdę musiała! Andy był zupełnie inny i Page po spokojnym popołudniu spędzonym z synem, gwałtownie się teraz przestawiała na znacznie wyższe obroty.

Allyson, podobnie jak Brad bardzo energiczna - nieustannie w ruchu, wciąż czymś zajęta - zawsze wiedział, co chce zrobić, gdzie ma być i co jest dla niej naprawdę ważne. Była bardziej żywiołowa niż Page i bardziej od niej zdecydowana, ale nie tak miła i delikatna, jakim Andy stanie się pewnego dnia. Imponowała sprytem, inteligencją i niewiarygodną wręcz pomysłowością. Od czasu do czasu zdarzało jej się tracić zdrowy rozsądek i wtedy między nią a matką dochodziło do awantury z powodu jakiegoś popełnionego przez nią, typowego dla nastolatek błędu. Zawsze jednak potrafiła się w końcu opanować, przynajmniej na tyle, aby wysłuchać rady rodziców.

Kiedy miała piętnaście lat, potrafiła się zdobyć na każde, największe nawet szaleństwo. Próbowała wtedy wszystkiego. Testowała swoje możliwości, aby się przekonać, kim w końcu ma być. W przeciwieństwie do Andy'ego - który zawsze marzył, aby stać się kiedyś takim jak ojciec - Allyson, pomimo że wewnętrznego podobieństwa do rodziców, nie chciała być ani Bradem ani Page. Chciała być po prostu sobą. Andy'ego traktowała wciąż jak małe dziecko. Miała osiem lat, gdy się urodził i uważała, że to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziała. Był taki maleńki i kruchy, że podobnie jak rodzice, bardzo się bała, iż w każdej chwili może umrzeć. A kiedy w końcu przywieziono go do domu, była najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Nosiła go bez przerwy z pokoju do pokoju i kiedy tylko Page nie mogła synka znaleźć, wiedziała, że z pewnością tkwi w łóżku Allyson, przytulony do niej jak żywa lalka.

Allyson od początku obłędnie kochała Andy'ego. I nawet teraz po cichu go rozpieszczała, obsypując prezentami i kupując bilety na mecze baseballowe. Czasami szła nawet na te rozgrywki, w których on uczestniczył, chociaż tak naprawdę nigdy nie znosiła baseballa.

- Jak ci dzisiaj poszło, mały? - Ciągle się z nim droczyła, przypominając, jak bardzo był maleńki, kiedy się urodził. Chociaż teraz przewyższał już wzrostem większość kolegów z klasy.

- W porządku - odpowiedział skromnie.

- Twój brat był prawdziwą gwiazdą meczu - wyjaśniła Page.

Andy zaczerwienił się i szybko odszedł, aby odszukać ojca, podczas gdy Page rzuciła się w kierunku sypialni na krótkie „halo” chcąc przygotować kolację, zanim przywita się z mężem.

- Jak minął dzień? - zwróciła się do córki, otwierając lodówkę. Tego wieczora nie mieli nic szczególnego w planie. Pomyślała, iż jest tak ciepło, że można by zrobić kolację na powietrzu, a może uda się namówić Brada, aby zrobił coś dla nich z rusztu w ogrodzie. - Z kim grałaś w tenisa?

- Z Chloe i z innymi. Dzisiaj w klubie było trochę ferajny z Branson i Marin Academy. Najpierw graliśmy w debla, później grałam z Chloe, a potem poszliśmy popływać - relacjonowała obojętnym tonem.

Podobnie jak jej kalifornijscy rówieśnicy prowadziła wesołe i całkowicie beztroskie życie. Dla niej nie było to nic nadzwyczajnego - w Kalifornii się przecież urodziła. Dla Brada pochodzącego z Midwest i Page z Nowego Jorku wspaniała kalifornijska pogoda i nieograniczone wprost możliwości osiągnięcia sukcesu wciąż miały w sobie coś z magii. Jednak nie dla tych dzieciaków. Dla nich to wszystko było czymś zupełnie normalnym i czasami Page tego właśnie im zazdrościła. Cieszyła się oczywiście, że mają łatwiejszy start. Zawsze przecież pragnęła, aby ich życie było wygodne, beztroskie i bezpieczne, a więc wolne od jakichkolwiek zmartwień i kłopotów. Zrobiła co tylko mogła, aby to wszystko im zapewnić i cieszyła się obserwując, jak dobrze się rozwijają i jak odnoszą sukcesy.

- A więc całkiem dobrze się bawiłaś. Czy masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? - Jeśli nie miała lub jeśli Chloe wybiera się do niej na plotki, to może ona i Brad poszliby do kina, a Allyson mogłaby się zająć Andy. Jeśli to niemożliwe, będą musieli zostać w domu, ale to przecież żaden problem. Nie poczynili z Bradem żadnych specjalnych planów na ten wieczór. Miło będzie posiedzieć na zewnątrz w ciepłą noc, porozmawiać ze sobą i trochę się zrelaksować. Będą mieli dla siebie nareszcie dużo czasu. - A więc masz jakieś plany?

Allyson odwróciła się do niej nerwowo, a jej spojrzenie zdawało się mówić: złamiesz mi życie, jeśli nie pozwolisz mi na to, o czym myślę przez cały dzień.

- Ojciec Chloe obiecał, że zabierze nas na kolację i do kina.

- OK. Nie ma sprawy. Jedynie pytałam. - Page uśmiechnęła się, widząc, że twarz Allyson niemal natychmiast się wypogodziła. Czasami łatwo ich można przejrzeć. Dorastanie wcale nie było łatwe, a wręcz przeciwnie: często nawet bolesne. Nawet w normalnym szczęśliwym domu nie dało się tego uniknąć. Najwyraźniej każdy musi przez to przejść.

- Na jaki film? - Page włożyła na chwilę mięso do kuchenki mikrofalowej, aby je rozmrozić. Zamierzała przygotować coś prostego.

- Jeszcze nie wiem. Są chyba trzy filmy, które chciałabym zobaczyć. Wciąż nie widziała, „Woodstock”. Grają go na festiwalu. Ojciec Chloe zabiera nas na kolację do Luigiego.

- Wspaniale. To bardzo miło z jego strony.

Page wyjęła trochę ziemniaczanych chipsów i zaczęła przygotowywać sałatkę. Co pewien czas spoglądała przez ramię na córkę. Była taka śliczna, kiedy siedziała na stołku przy ladzie kuchennej. Wyglądała jak modelka. Miała ogromne, brązowe oczy, takie same jak Brad; złociste włosy matki, piękną cerę, która gdy tylko ujrzała słońce, natychmiast przybierała miodowy odcień; długie, niezwykle kształtne nogi oraz wyjątkowo szczupłą talię. Nic dziwnego, że przechodnie często zatrzymywali się na jej widok, ostatnio szczególnie dotyczyło to mężczyzn. Page czasami mówiła Bradowi, że chciałaby umieścić na niej napis, że ma tylko piętnaście lat. Nawet trzydziestoletni mężczyźni odwracali się na ulicy, aby się jej dokładnie przyjrzeć. Z łatwością mogła uchodzić za osiemnastolatkę lub nawet za dwudziestkę.

- To niezwykle miłe ze strony pana Thorensena, że chce z wami spędzić sobotni wieczór. - Nie ma nic lepszego do roboty - powiedziała po prostu Allyson. W tym momencie była znowu zwyczajną piętnastolatką i Page dostrzegłszy to, roześmiała się. Młodzież w tym wieku jest taka bezwzględna w wygłaszaniu swych opinii i widzi znacznie więcej niż dorosłym się wydaje.

- Skąd wiesz?

Jego żona zostawiła go rok temu i zaraz po rozwodzie związała się z pewnym agentem teatralnym w Anglii. Zaproponowała, że zabierze ze sobą trójkę dzieci i umieści je w angielskich internatach. Wprawdzie była Amerykanką, ale uważała, że angielski system szkolnictwa jest zdecydowanie lepszy. Trygve Thorensen nie zgodził się jednak na to i zatrzymał dzieci przy sobie. To smutne ale po dwudziestu latach życia na obrzeżach miasta pani Thorensen była tak potwornie zmęczona rolą kierowcy, pokojówki i opiekunki własnych dzieci, że w końcu zdecydowała się porzucić rodzinę i wszystko, co wiązało się z Ross. Od zawsze tego wszystkiego nie znosiła, aż w końcu podjęła decyzję. Od dawna próbowała swojemu mężowi o swoich problemach powiedzieć, lecz Trygve jej nie słuchał. Własne wyobrażenia brał za rzeczywistość i nie chciał wiedzieć tego, co się dzieje z jego żoną.

Kiedy Dana odeszła, w Ross komentarzom i plotkom nie było końca. Page przeżyła prawdziwy szok, nie mieściło się jej w głowie, że matka może zostawić dzieci, ale wszystko wskazywało na to, że Dana od dawna się z tym zamiarem nosiła. Mieszkańcy Ross podziwiali Trygvego widząc, jak znakomicie daje sobie radę z dziećmi i że tak bardzo im się poświęca. Obowiązki rodzicielskie w przeciwieństwie do Dany nigdy nie zdawały go nużyć, przyjął je z typową dla siebie pogodą i oddaniem. Nie było to wcale łatwe, od czasu do czasu się przyznawał, ale dawał sobie jakoś radę, a jego dzieciaki wyglądały na znacznie szczęśliwsze niż były do tej pory. Czas na pracę zawodową znajdował, kiedy dzieci szły do szkoły i późnym wieczorem, kiedy już spały. Poza tym poświęcał im każdą wolną chwilę. Był znany wszystkim ich przyjaciołom i bardzo przez nich lubiany. Nie dziwiło więc Page, że zgodził się wziąć całą zgraję do kina, a później na kolację do Luigiego.

Obydwaj synowie Trygvego uczęszczali do college'u. Chloe - rówieśnica Allyson - na Boże Narodzenie skończyła piętnaście lat i urodą dorównywała swojej przyjaciółce, chociaż jednocześnie bardzo się od niej różniła. Była filigranowa, włosy miała ciemne - podobnie jak matka, duże niebieskie oczy ojca oraz bardzo jasną cerę. Rodzice Trygvego byli Norwegami i Trygve mieszkał w Norwegii do dwunastego roku życia. Jednak teraz był już stuprocentowym Amerykaninem, chociaż jego przyjaciele drażnili się z nim, nazywając go Wikingiem. Kobiety uważały go za atrakcyjnego mężczyznę i przez jakiś czas po rozejściu się z żoną był obiektem westchnień miejscowych rozwódek, ale jakoś nic z tego nie wychodziło. Poza pracą i swymi dziećmi Trygve zdawał się w ogóle nie mieć czasu dla kobiet. Jednak Page podejrzewała, że nie była to kwestia czasu, lecz raczej braku zaufania do nich.

Dla nikogo nie było tajemnicą, że bardzo kochał swoją żonę, ale tajemnicą nie było również, że żona zdradzała go przez ostatnie kilka lat, zanim go w końcu zostawiła. Życie mężatki, wiernej jednemu mężczyźnie, nie bardzo jej odpowiadało. Trygve próbował wszystkiego: prosił, groził, dwukrotnie decydował się nawet na separację, ale wciąż nie przestawał marzyć o czymś, czego nie mogła mu ona dać. Chciał prawdziwej żony, pół tuzina dzieci, prostszego życia i urlopów pod namiotem. Ona natomiast Nowego Jorku i Paryża, Hollywood czy też Londynu.

Dana Thorensen była absolutnie jego przeciwieństwem. Poznali się w Hollywood, tuż po skończeniu szkoły. On próbował wtedy swoich sił w pisaniu scenariuszy, a ona była początkującą aktorką. kochała swoją pracę i bardzo jej trudno było zaakceptować propozycję Trygvego, aby się przenieść do San Francisco. Jednak jej miłość do Trygvego była na tyle silna, że zdecydowała się na ten wyjazd. Przez jakiś czas usiłowała dojeżdżać, próbowała również swoich sił w pracy reporterskiej dla ACT w San Francisco, lecz nic z tego jej nie wyszło. Tęskniła za przyjaciółmi oraz rozrywkami Los Angeles i Hollywoodu, a nawet za pracą statystki. Nieoczekiwanie zaszła w ciążę i Trygve ją zaskoczył, nalegając, aby się pobrali. Potem wszystko już jakoś samo się potoczyło. Musiała grać rolę, której tak naprawdę nie chciała grać. Ale kiedy ich drugie dziecko - Bjorn - urodziło się z objawami Downa, nie mogła się z tym pogodzić. Zaczęła zachowywać się tak, jakby całą winę za to obciążała męża. Nie chciała mieć już więcej dzieci. Nie była nawet pewna, czy jeszcze jej zależy na małżeństwie. I nagle pojawiła się Chloe i wtedy Dana zupełnie się załamała. Życie stało się dla niej prawdziwym koszmarem.

W tym czasie Trygve stawał się coraz bardziej popularny. Jego polityczne artykuły ukazywały się w New York Timesie i w wielu renomowanych magazynach oraz w zagranicznych czasopismach. Dany zupełnie to nie interesowało. Od dawna już męża ledwie tolerowała. Marzyła tylko o jednym - chciała być wolna. Natomiast on chciał, aby wszystko było jak dawniej. Najbardziej irytował Danę fakt, że Trygve okazał się wprost idealnym ojcem. Chodzący ideał z jednej strony i okropna żona z drugiej. Był cierpliwy, łagodny i bardzo szczęśliwy, ilekroć otoczony dzieciarnią mógł im poświęcać swój czas. Zabierał ze sobą całe gromady. Organizował wycieczki z noclegami pod gołym niebem i łowił z nimi ryby. Był jednym z głównych organizatorów zawodów sportowych, w których Bjorn odniósł duży sukces ku ogromnej radości wszystkich przyjaciół. Wszystkich, tylko nie Dany. Nie czuła się z nim absolutnie związana, a Bjorn był uosobieniem jej życiowej klęski i rozczarowania. W efekcie nikt nie darzył jej sympatią, nie mogąc pojąć, dlaczego się buntuje przeciwko życiu, które wcale nie było złe. Miała wspaniałe dzieci, nie wyłączając Bjorna o urzekającej słodyczą twarzy, a Trygve był mężem, którego zazdrościła jej większość kobiet z okolicy. Kiedy zaczęła mieć coraz częstsze romanse, nikogo to nawet nie zaskoczyło. Dana zdawała się nie przywiązywać żadnej wagi do tego, czy ktoś o jej przygodach wie, a już szczególnie Trygve. Prawdę mówiąc, to nawet chciała, aby się o wszystkim dowiedział. Kiedy go w końcu zostawiła, wszyscy jakby odetchnęli.

Trygve przez długie lata jak przysłowiowy struś chował głowę w piasek, próbując udawać, że nie jest tak źle. Wmawiał sobie różne rzeczy, w które sam tylko wierzył. „...Przyzwyczai się... trudno jej było zrezygnować z kariery... porzucenie Hollywoodu nie przyszło jej łatwo... małżeństwo kosztowało ją wiele wyrzeczeń... no i oczywiście Bjorn, który sprawił jej taki zawód...”. Usprawiedliwiał ją od dwudziestu lat i nie mógł uwierzyć, że go jednak zostawiła. Ale w pewnej chwili ku swemu wielkiemu zaskoczeniu poczuł się tak, jakby wyrwano mu od dawna bolący ząb. I co było jeszcze bardziej zaskakujące, absolutnie nie miał już ochoty z kimkolwiek ponownie się wiązać. Bał się, że ten ból znowu powróci. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo było źle. Nie mógł sobie wyobrazić, aby miał znowu kogoś poślubić czy też zdecydować się na poważniejszy związek. Początkowo nawet randki budziły w nim odrazę. Wszystkie kobiety w mieście zdawały mu się czekającymi na świeży łup sępami, a on nie chciał być ich kolejną ofiarą. Teraz, kiedy został z dziećmi sam, był bardzo szczęśliwy. I to mu wystarczało, przynajmniej na razie.

- Od kiedy mama Chloe odeszła, to znaczy już od ponad roku, nie ma żadnej dziewczyny, przynajmniej żadnej poważnej. Cały czas spędza z dziećmi, albo pisząc o polityce. Tym jednak zajmuje się w nocy. Chloe twierdzi, że pisze teraz książkę. Ale on lubi nas ze sobą zabierać, mamo. Tak przynajmniej mówi.

- Macie szczęście. Jednak pewnego dnia może znaleźć kogoś trochę bardziej... hmm... jakby to powiedzieć, dojrzałego, z kim będzie chciał spędzać czas. - Uśmiechnęła się, kiedy Allyson wzruszyła ramionami. Nie mogła sobie wyobrazić, aby chciał robić cokolwiek innego. Jak daleko sięgała pamięcią, Trygve Thorensen bez reszty poświęcał się swoim dzieciom. Nigdy nie przyszło jej nawet na myśl, że mogłoby być inaczej. Nie tylko dlatego, że je kochał i chciał z nimi być, ale również dlatego, że bronił się w ten sposób przed pustką nieudanego małżeństwa.

- Poza tym on lubi spędzać czas z Bjornem. Pan Thorensen uczy go prowadzić samochód.

- To przyzwoity facet. - Page skończyła myć sałatę i przełożyła ją do miski, podczas gdy Allyson całą uwagę skupiła na chipsach ziemniaczanych. - A propos, jak się ma Bjorn? - Page od dawna go już nie widziała. Choroba nie dotknęła go w takim stopniu jak innych, ale była jednak widoczna.

- Jest wspaniały. W każdą sobotę gra w baseball, a teraz dosłownie oszalał na punkcie gry w kręgle. - To było zdumiewające. Ile trzeba mieć silnej woli, aby się z tym uporać? W pewnym sensie Page mogła nawet zrozumieć, że Dana Thorensen była tym przybita, ale w żaden sposób nie mogła pojąć jej późniejszego zachowania. Znała Trygvego Thorensena od lat i bardzo go lubiła. Nie zasługiwał na te wszystkie nieszczęścia, które go spotkały. Nikt z resztą nie zasługiwał. Poza tym wiedziała, że był znakomitym ojcem. - Czy spędzasz noc u Thorensenów? - zapytała Page, gdy ułożyła na misce ostatnie liście sałaty i wytarła ręce. Od chwili, gdy wróciła do domu, nie widziała się jeszcze z Bradem. Chciała pójść do niego, przywitać się i zobaczyć, co z Andym.

- Ależ skąd. - Allyson pokręciła przecząco głową. Podniosła się, porzucając na ladzie ziemniaczane chipsy i chwyciła jabłko. Jej ciało przyciągało wzrok smukłością linii. Przerzuciła długi blond warkocz przez ramię. - Powiedzieli, że odwiozą mnie po kinie. Chloe jutro z samego rana ma zawody sportowe.

- W niedzielę? - Page wyglądała na zaskoczoną, kiedy wychodziła z kuchni.

- Taa... Nie wiem... może to tylko trening... coś w tym rodzaju.

- O której wychodzisz?

- Obiecałam, że spotkam się z nią o siódmej. - Milczała jakiś czas, a jej ogromne brązowe oczy zatrzymały się na twarzy matki. Było w nich coś, czego Page nie mogła określić. Po chwili to coś zniknęło tak samo szybko jak się pojawił. Jakaś tajemnica, jakaś uporczywa myśl, coś bardzo osobistego, czym nie chciała się podzielić nawet z własną matką. - Czy mogę pożyczyć twój czarny sweter, mamo?

- Ten kaszmirowy z koralikami? - Dostała go od Brada na Boże Narodzenie. Był zbyt strojny i stanowczo za drogi dla piętnastoletniej dziewczyny. Kiedy Allyson potwierdziła skinieniem głowy, dodała: - Nie bardzo mi się ten pomysł podoba. To nie jest chyba najwłaściwszy strój do Luigiego, a tym bardziej do kina, nie sądzisz?

- Taa... OK... A ten różowy?

- To już lepiej.

- Mogę?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin