Rozdział 5.doc

(68 KB) Pobierz
Rozdział 5

Rozdział 5

 

     Zacisnęłam zęby, kiedy mój wzrok padł na dwukondygnacyjny dom, pokryty opadającym, jasnoniebieskim tynkiem, oddalony o trzy przecznice od miejsca, gdzie napotkaliśmy Lucasa. Często polowałam w tej części miasta. Tutejsi mieszkańcy ledwie wiązali koniec z końcem, a w powietrzu unosił się ciężki swąd potu i rozpaczy. Życie było tu proste i surowe, a oczekiwania ludzi nie wykraczały poza kwestie związane z tym, co zjeść i jak si ogrzać. Zupełnie jak w wiosce, w której się urodziłam przed ponad sześcioma stuleciami.

      Latarnie na całej ulicy były wygaszone. Danaus prawdopodobnie przywykł już do ciemności. Nieprzenikniona noc przytłaczała budynki i wypełniała ulice jak ciężki asfalt, dzięki czemu łatwiej było przemykać tędy, nie będąc zauważonym.

     Lekka bryza wiała z południa, poruszając liśćmi na marnych, z rzadka rosnących drzewach. Upalne suche lato sprawiło, że liście zaczynały już żółknąć. W większości zniszczonych domów stłoczonych przy ulicy panowała ciemność, poza tymi nielicznymi, z których sączyła się sinawa poświata włączonych telewizorów. Piskliwy jęk rozległ się w okolicy, gdy wiatr otworzył bramę w powyginanym ogrodzeniu z drucianej siatki.

     Wchodząc po rozpadających się kamiennych schodach, roztoczyłam znów swoje moce, przeczesując zmysłami każdy centymetr najbliższego domu. Danaus był jedyną istotą, której obecność odczułam. Niestety, nie wyczuwałam naturi. Mogłabym wejść do budynku, w którym roiłoby się od nich, i zorientowałabym się dopiero wtedy, gdy wbito by mi w plecy sztylet.

     Łowca spojrzał na mnie, kładąc dłoń na klamce. On także poczuł, że korzystam ze swych mocy.

     - Otwórz – powiedziałam, kiwając głową; poczułam ulgę, gdyż mój głos nie zdradzał niepokoju. Brzmiał zupełnie tak, jak gdybym naprawdę nie mogła się doczekać widoku Nerian, niczym spotkania ze starym przyjacielem. Ale to nie tak. Liczyłam tylko na to, że nie zabiję go na miejscu, choć takie nadzieje były mało realistyczne.

     Danaus pchnął drzwi, które jęknęły w proteście. Łowca wszedł do środka jako pierwszy i odstąpił nieco na bok, gdy zamykał za mną drzwi. Wewnątrz przykleiłam się do ściany. Nie ufałam mu i wolałam mieć się na baczności. Z rękami po bokach poszedł przodem do głównego holu. Deski podłogowe zaskrzypiały pod ciężarem naszych kroków. Ściany były spękane i obtłuczone, a w powietrzu unosił się fetor zwierzęcia, które zdechło dawno temu. Po lewej stronie holu widniały ciemne schody prowadzące na piętro, na którym panowała cisza.

     Danaus zatrzymał się w połowie holu i otworzył drzwi pod schodami. Gdy włączył światło, ukazały się drewniane schodki wiodące do piwnicy. Zdziwiłam się. Większość budynków w Savannah była pozbawiona piwnic z uwagi na wysoko podchodzące wody gruntowe. Wprawdzie miałam piwnicę we własnym domu, ale jej zbudowanie wymagało znacznych kosztów. Rzecz jasna podziemne pomieszczenie stanowiło jedyną bezpieczną kryjówkę za dnia.

     Pojedyncza goła żarówka dyndała pod sufitem nad schodami, jakby próbując odepchnąć cienie, które zamieszkiwały w ciemnych kątach tej podziemnej celi. Ruszyłam za Danausem, Danausem echo moich obcasów stukających o drewniane schody roznosiło się jak odgłosy wystrzałów. Nie staraliśmy się zachowywać ciszy. Woń krwi w wilgotnym powietrzu zatrzymała mnie nagle na podeście. Była to pierwsza oznaka, że ktoś jeszcze jest w tym domu, jednak nie mogłam nikogo wyczuć. Ruszyłam dalej po schodach, penetrując wzrokiem pomieszczenie.

     Ściany były tu z szarego betonu pokrytego siatką spękań i rys, przez które sączyła się woda z podziemnych cieków. Zimną posadzkę też wylano z cementu. Niczego w środku nie było poza pustym piecem wciśniętym w odległy kąt oraz plątaniną rur i przewodów pod sufitem. W powietrzu czuć było stęchliznę i wilgoć, woń pleśni i lekki odór krwi.

     Dopiero po paru sekundach dojrzałam zgarbioną sylwetkę. Może dlatego, że tak naprawdę nie chciałam jej zobaczyć, nie chciałam przyjąć do wiadomości, że on nadal żyje. Kiedy jednak go spostrzegłam, opanowała mnie wściekłość, zagłuszając wszelkie racjonalne myśli. Mięśnie w moim ciele odruchowo się napięły, jak gdyby pod wpływem ciosu. Gdy spojrzałam na Nerian stojącego pod ścianą, z rękami i nogami w żelaznych kajdanach, ujrzałam go takiego jak wtedy, ponad pięćset lat temu, pochylonego nade mną, ze sztyletem unurzanym w mojej krwi. Usłyszałam jego śmiech i mój krzyk.

     Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że krzyczę naprawdę. Darłam się, przyciskając dłonie do uszu i usiłując wyprzeć te wspomnienia ze swych myśli. Zamilkłam dopiero wtedy, kiedy ból zdartego od wrzasku gardła w końcu przyćmił tamte koszmarne obrazy. Ciche nocne powietrze jakby rozstąpiło się pod wpływem tego straszliwego odgłosu, skuliło się w mrocznych kątach.

     Zamrugałam, a mój krzyk nadal odbijał się echem w mózgu. Danaus i naturi wpatrywali się we mnie. Nerian uśmiechał się w ten znany mi straszny sposób, rozkoszując się moim bólem.

     - Pamiętasz mnie! – zawołał. Odchylił do tyłu głowę i wybuchnął szaleńczym śmiechem. Zadrżałam, zaciskając zęby, gdyż świeża fala wspomnień wtargnęła do mojego mózgu. Kolana ugięły się pode mną i przez chwilę myślałam, że upadnę, lecz jakoś pokonałam tę chwilę słabości.

     - Dzięki ci, człowieku – podjął Nerian. – Widok tej zakały to dla mnie prawdziwa rozkosz. Choć zdumiewa mnie, że ona wciąż jeszcze żyje. No, ale nawet karaluchy słyną ze swojej żywotności.

     - Widzę, że zdołałeś się pozbierać – powiedziałam. Mój głos brzmiał głucho i chrapliwie, ani trochę nie wyczuwało się w nim typowej dla mnie brawury. W końcu zeszłam z ostatniego stopnia schodów i stanęłam na podłodze piwnicy. – Wyobrażam sobie, że trudno ci było upchać z powrotem pod skórę wyprute flaki.

     W Machu Piachu wiele lat temu Jabari pozwolił mi łaskawie zabić Nerian. Stoczyliśmy walkę, po której go wypatroszyłam, pozostawiłam wijącego się na ziemi, gdy trzymał się za brzuch i wypływały wnętrzności. Wschodziło już słońce. W blasku światła opuszczały mnie siły. Musiałam znaleźć jakąś kryjówkę. Gdyby mi przyszło do głowy, że Nerian jednak przeżyje, pozostałabym tam i skończyła z nim, poświęcając przy tym własne życie.

     - Rozkuj mnie, a chętnie ci pokażę, jak trudne to było. – Wciąż mówił tonem beztroskim, z rozbawieniem. Swym głosem usiłował za pomocą czarów okiełznać moją wolę.

     - Nie – powiedziałam. Na chwilę zapanowało milczenie; zmierzyłam wzrokiem jego zakrwawione nadgarstki, posiniaczoną twarz, splamione ubranie. – Chyba lepiej, żebyś tak pozostał, uwięziony przez człowieka.

     Nerian wywodził się ze zwierzęcego klanu, zdradzała to zmierzwiona grzywa brunatnych włosów i dzika, groźna twarz. Źrenice jego rozedrganych oczu zwęziły się pionowo, jak u kota. Żelazne kajdany stanowiły jedyną rzecz, która uniemożliwiała mu wezwanie na pomoc innych naturi lub zwierząt. Stare opowieści o żelazie i jego zabójczym wpływie na jasnowidzów okazały się prawdziwe. Żelazo sprawiało, że naturi nie mógł uciec się do czarów.

     Z jego twarzy zniknął szyderczy uśmiech.

     - To nie jest uczciwa walka.

     - A niby co naturi wiedzą o uczciwości?

     - Co nas obchodzi uczciwość, kiedy mamy do czynienia z taką kanalią? – Jego głos stał się zimny i twardy jak lodowiec. – Wampiry i ludzie nie zasługują nawet na pogardę. Ty nie powinnaś żyć tak długo, a ludzie przynajmniej na coś się przydają. Wampiry to tylko pasożyty.

     Z dłońmi zaciśniętymi w pięści podeszłam bliżej do Nerian. Wyraźnie wyczułam, że Danaus przyjął bojową postawę za moimi plecami. Skrzyżował ramiona na piersi i stanął w szerokim rozkroku.

     Wpatrywałam się w Nerian, stojąc zaledwie kilkanaście centymetrów od niego. Przez cały ten czas wcale się nie zmienił. A jednak wyczuwałam go inaczej. Powinien obawiać się mnie choć trochę. Kiedy widziałam go ostatnim razem, miał połamane nogi i z wielkim trudem przytrzymywał wypadające z brzucha wnętrzności. Pozostawiłam go wtedy, żeby skonał. Powinien był skonać. Mimo to stał teraz przede mną, z przegubami rąk zakrwawionymi od szarpania żelaznych kajdan. Jego brązowa skórzana kamizelka ociekała krwią. Szeroka twarz była brudna i okrwawiona, a gęste brunatne włosy zakurzone i matowe. Wciąż uśmiechał się do mnie, a w jego zielonych oczach widać było rozbawienie.

     Nie wiem, jak długo tak staliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem. Może całe godziny, a może tylko sekundy. Czas przestał istnieć w tej ciasnej wilgotnej piwniczce, przeobrażając się w coś, czego już nie poznawałam.

     - Czy pieczęć została złamana? – zapytałam w końcu. Nie miałam już siły na słowne potyczki. Mój głos brzmiał chrapliwie, jak gdyby wydostawał się z najgłębszych kręgów piekła.

     Ku memu wielkiemu zdziwieniu Nerian uśmiechnął się jeszcze szerzej, odsłaniając piękne białe zęby.

     - Rowe rozprawiał ze słońcem – odrzekł poetyckim tonem. Jego słowa tchnęły wodą z czystych potoków i zielenią lasów. Ten głos oczarował wiele ofiar przed ich zgładzeniem. – Nadciąga świt.

     Po tym nie potrafiłam już jasno myśleć. Moje ciało pulsowało z wściekłości, czułam tylko złość i lęk. Strach tak mocny, że jego smak podchodził mi do gardła. Tak wielki, że mogłabym w nim zatonąć. Kalejdoskop brutalnych obrazów z przeszłości przemknął mi przez mózg. Naturi więzili mnie przez dwa tygodnie w Machu Picchu, torturując co noc, aż w końcu traciłam przytomność wraz ze świtem. Liczyli na to, że mnie złamią i zgodzę się służyć im jako oręż przeciwko nocnym wędrowcom. Chcieli, żebym ich chroniła, gdy otwierali wrota oddzielające dwa światy, uwalniające resztę ich rasy. Ale ja wiedziałam, że oni nigdy nie mogą być wolni. Oznaczałoby to kres wszystkiego, co kocham.

     Zacisnęłam rękę na jego gardle, aż poczułam, że paznokcie wbijają się w skórę i mięśnie. Ściskałam do czasu, aż po dłoni rozpełzło się jego ciepłe mięso. Wtedy szarpnęłam. Jęknął po raz ostatni, gdy wyrwałam mu krtań. Odrzuciłam na bok ten galaretowaty kawał tkanki, ale jaj strzępy nadal płonęły pod moimi paznokciami. Stałam bez ruchu, a jego ciepła krew tryskała mi na twarz i ramiona; zamknęłam oczy, kiedy krew ściekała mi po rękach i pokryła odsłonięty brzuch. Krzyk znów podszedł mi do gardła, ale zachowałam milczenie, nasłuchując gulgotu, gdy on usiłował chwytać oddech z wyrwaną krtanią.

     Kiedy poczułam, że jego krew już na mnie nie tryska, otworzyłam oczy. Nerian zawisł bezwładnie na rękach wciąż przykutych do ściany. Głowa opadła mu na pierś, a krew zalała go całego. Gdy odstąpiłam na krok, mój umysł otrząsnął się z oślepiającej mgły wściekłości. Czułam smak jego krwi w ustach, i nagle ogarnął mnie paniczny lęk. Krew naturi była dla nocnych wędrowców trucizną. Splunęłam i uniosłam rękę, żeby otrzeć usta, ale dłoń także miałam zakrwawioną. Odrobina jego krwi nie mogła mnie zabić, ale sprawiła, że przebiegł mnie dreszcz niepokoju. Krew Nerian smakowała inaczej, niż ta, którą zazwyczaj się syciłam. Była bardziej gorzka, nienaturalna.

     Obróciwszy się, stanęłam nagle twarzą w twarz z Danausem. Na moment zapomniałam o jego obecności. Stał na lekko ugiętych nogach, ze sztyletem naturi w ręku. Nie wiem, czy wyjął go umyślnie, czy też zareagował tak odruchowo, kiedy wyszarpywałam Nerianowi gardziel. Nieważne. Nadal targały mną silne emocje i nie mogłam jasno myśleć. Rzuciłam się na niego, kierując ręce ku sztyletowi. Z krzykiem wymachiwałam dziko rękami i nogami. Nic mnie już nie mogło powstrzymać. Pragnęłam śmierci – jego, a może nawet swojej. Czegokolwiek, co mogło mnie uwolnić od wspomnienia śmiechu Neriana. Przypierając Danausa do ściany, kopniakiem wytrąciłam mu w końcu sztylet z ręki. Nóż zatańczył w powietrzu i wbił się w ścianę.

     Ten koszmarny sztylet utrzymywał mnie w krwawym zniewoleniu i musiałam się go pozbyć na zawsze. Odwróciłam się od Danausa i z prawej dłoni skierowałam w ostrze kulę błękitnego ognia. Sztylet otoczył płomienie tak gorące, że ściana wokół niego zaczęła się żarzyć i wybrzuszać. Przelałam w ogień całą swoją złość i nienawiść, chcąc zniszczyć, roztopić ten kawałek metalu.

     Wyczerpana upadłam na kolana, gasząc płomienie. Potem wbiłam wzrok w nóż naturi i zaniosłam się śmiechem, piskliwym, szaleńczym. Ostrze sztyletu nie doznało żadnego szwanku. Przez chwilę metal lśnił czerwienią żaru, ale nic mu się nie stało. Uroki chroniły te ostrze przed rdzą, wyszczerbieniem i ogniem. Ten sztylet miał przetrwać, dopóki istnieli naturi.

     Obróciwszy głowę, spod przymkniętych powiek spojrzałam na Neriana. Może i nie byłam w stanie pozbyć się owego sztyletu, ale za to mogłam unicestwić jego samego. W jednej chwili całe ciało Neriana zajęło się pięknymi, żółtymi i pomarańczowymi płomieniami. Swąd palącego się mięsa i włosów wypełnił powietrze, ale nie obchodziło mnie to. Nerian płonął, dopóki nie pozostała z niego kupka białawego popiołu na podłodze. Dym przedostawał się przez powyginane deski sufitu i rozszedł się po górnej kondygnacji domu. Nie przejmowałam się tym, że ktoś mógł go zauważyć. Już wkrótce zamierzałam opuścić to miejsce.

     Nerian zniknął, ale wspomnienie o nim miało pozostać ze mną na zawsze. Po raz pierwszy od stuleci zatęskniłam za Jabari. Kiedyś uratował mnie przed Nerianem i jego pobratymcami. Pomógł mi zatrzeć koszmarne wspomnienia. Pragnęłam teraz znaleźć się w jego mocnych ramionach, poczuć jego spokój i roztropność, które ukoiłyby moje myśli.

     Jednak Jabariego nie było; zginął albo po prostu zniknął – nie wiedziałam, co się z nim stało. To także nie miało większego znaczenia. Nerian już nie żył, a ja przetrwałam cało przez kilka stuleci. I chciałam trwać dalej, bez względu na to, jakie znużenie mogło mnie ogarnąć.

     Odgłos kroków na zimnej betonowej posadzce spowodował, że ponownie skupiłam uwagę na Danusie. Zerknęłam na niego przez ramię i wydałam z siebie ciche westchnienie. Poczułam pewną ulgę, której nie zaznałam od dawna. Upiór trafił do piekła, gdzie jego miejsce; gdzie jak wiedziałam, będzie na mnie czekał. Jednak był to problem na później.

     Zdziwiło mnie trochę, że Danaus nie próbował mnie zabić, gdy go zaatakowałam. Bronił się, ale nic ponadto. Nie potrzebował mnie wcale do zgładzenia Neriana; naturi znalazł się na jego łasce. Oszczędzając mnie, Danaus pewnie nadal czegoś ode mnie chciał. Jednakże ja miałam mniej powodów, by zachowywać łowcę przy życiu. Teraz musiałam się dowiedzieć, jak schwytał Neriana i czy są gdzieś jacyś inni naturi.

     - Co wiesz o naturi? – spytałam, odwracając się do niego. Uniosłam prawą dłoń, na której tańczył mały, żółty płomień.

     Danaus stał przy przeciwległej ścianie, a krople potu spływały mu z czoła po twarzy. Jego ciemnoniebieskie oczy zwęziły się w słabym świetle. Prawą ręką chwycił połę swojego skórzanego płaszcza i odchylił ją. Sięgnął tam lewą dłonią i z wewnętrznej kieszeni wydobył złożony kawałek papieru. Rzucił mi go przez piwnicę. Zgasiłam płomień, pochyliłam się i podniosłam z podłogi papier. Okazał się następnym błyszczącym, kolorowym zdjęciem.

     Jednak różniło się ono znacznie od poprzednich. Przedstawiało nagą kobietę leżącą na czerwonobrunatnych kamieniach. Ramiona miała wyciągnięte nad głową. Skóra na jej klatce piersiowej była rozcięta i rozchylona, a narządy wewnętrzne usunięte i spalone. Pozostały z nich tylko kupki czarnego popiołu wokół ciała. Na podłożu pod nim znajdowała się kałuża krwi, a o jakiś metr dalej widniały symbole, podobne do tych wyrytych na drzewach, tyle że wymalowane krwią zamordowanej kobiety. Twarz ofiary była zwrócona w stronę obiektywu, a usta zamarły w krzyku, którego nikt nie miał usłyszeć. Żyła jeszcze w trakcie tej krwawej ceremonii. Zapewne podtrzymywano w niej życie i przytomność do chwili, w której wycięto jej serce.

     - Kiedy? – To jedyne słowo przeleciało przez pomieszczenie jak blade widmo śmierci. Chwilowy spokój, jakiego doznałam po zgonie Neriana, opuścił mnie całkowicie.

     - Przed trzema miesiącami, w nocy podczas nowiu.

     Kiwnęłam głową. Znałam się na magii na tyle, by wiedzieć, że nowe czary mają największą moc podczas księżycowego nowiu. Z kolei pełnia służyła do przełamywania starych zaklęć, klątw i zrywania więzów. A więc naturi właśnie coś rozpoczynali.

     - Gdzie?

     - W Konark.

     Podniosłam raptownie głowę i utkwiłam wzrok w jego posępnej twarzy. Moje mięśnie napięły się boleśnie.

     - Gdzie?

     - W Konark. W świątyni słońca w Orissie, w Indiach.

     - Wiem, że to w Indiach – odparłam zirytowana, prostując się. Mój mózg z trudem akceptował tę informację. Zaczęli składać ofiary potrzebne do tego, żeby złamać pieczęć i otworzyć wrota dzielące oba światy. Istniało dwanaście świętych miejsc porozrzucanych po całym świecie, które miały wystarczająco wielką moc, aby naturi byli w stanie wypowiadać tam stosowne zaklęcia. Ale jak mogli czynić to teraz? To nie miało sensu. Minęło z grubsza pięćset lat od czasu, kiedy ostatni raz próbowali to zrobić. Dlaczego próbują teraz?

     - Będzie ich więcej. – rzekł Danaus. Brzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.

     Spojrzałam na niego, zastanawiając się, co mam odpowiedzieć.

     - Jeszcze dwie.

     Wcześniejsze uczucie ulgi powoli opuszczało moją duszę i próbowałam uporządkować myśli.

     - Pytałaś o pieczęć. Co miałaś na myśli?

     Na moment spuściłam wzrok na podłogę, myśląc o tym, co moja stwórczyni, Sadira, i ukochany Jabari opowiadali mi kiedyś. Moje własne wspomnienia z Machu Piachu były mgliste i fragmentaryczne, ale znałam stare „opowieści o duchach”. Czytałam historie o nas i dzienniki napisane przez innych nocnych wędrowców, w których znalazło się wszystko, co wiemy o naturi.

     - Przed wiekami, zanim nastał mój czas i nim pojawił się którykolwiek z obecnie istniejących nocnych wędrowców, naturi żyli na ziemi. Wampiry siłą wyparli ich do innego świata. Podobnego i połączonego z tym światem, ale innego. Troje nocnych wędrowców zamknęło wrota i założyło pieczęć z tej strony, aby uniemożliwić im powrót. To coś w rodzaju wymyślonego magicznego zamka.

     - A więc trzeba chronić tę pieczęć.

     - To tylko jedna sprawa. Naturi mają inne miejsca, które mogą wykorzystać do złożenia pozostałych dwóch ofiar. Nie mamy pojęcia, gdzie i kiedy się ujawnią.

     - Może ja to będę wiedzieć.

     Ocierając krople krwi, która spływała mi po policzku, skupiłam wzrok na Danusie.

     - Skąd?

     - Należę do dużej organizacji działającej na całym świecie. Dowiemy się, gdy coś się stanie. – Łowca wsunął ręce do kieszeni swojego skórzanego płaszcza i lekko się uśmiechnął.

     - Dlatego wiedziałeś o Konark? I o symbolach na drzewach?

     Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy.

     - Nie wiedzieliśmy, że należało się czegoś spodziewać w tamtej świątyni. Wiemy jednak, że będą przynajmniej jeszcze dwie ofiary i prawdopodobnie zostaną złożone podczas określonych faz księżyca.

     - Nie chodzi tylko o fazy księżyca – mruknęłam, przeczesując ręką włosy i próbując zignorować fakt, że moja dłoń jest zimna i lepka od krwi. – Mogą też wykorzystać okresowe święta lub nawet jakieś rytuały wymarłych religii. Trudno powiedzieć, kiedy i gdzie spróbują złożyć drugą ofiarę.

     - Wampiry mogą prowadzić obserwacje tylko w nocy. My, ludzie, nie mamy takich ograniczeń.

     Ściągnęłam brwi. Z niechęcią przyznałam mu rację. Rzeczywiście miał pod tym względem przewagę. Nie mogliśmy wezwać wilkołaków do pomocy w ciągu dnia, ponieważ mogliby łatwo zostać zauroczeni przez naturi, swoich dawnych panów. A na współpracy z wiedźmami i czarownikami nigdy nie można było szczególnie polegać.

     - Wydajesz się bardzo dobrze poinformowany – stwierdziłam, przechylając głowę i zbliżając się o kilka kroków do niego. Danaus wyjął ręce z kieszeni i pochylił się, jak gdyby szykował się do ataku. – Wiedziałeś o naturi i o symbolach na drzewach, wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć, a nawet znasz trochę moją przeszłość.

     - Organizacja jest bardzo dobrze poinformowana. Od wielu lat obserwujemy takich jak ty.

     Pokręciłam głową, kładąc ręce na biodrach.

     - To nie tylko obserwacja. Ktoś dostarcza wam wiadomości o nocnych wędrowcach i naszym świecie.

     - Jesteśmy dobrze poinformowani, ale nie na tyle silni, żeby bezpośrednio stanąć do walki z naturi. Wysłano mnie po to, żebym odnalazł kogoś, kto pokonał ich na Mchu Piachu.

     - Owszem, byłam na Machu Piachu, ale to nie triada pokonała naturi.

     - Co to jest triada?

     Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Czy on naprawdę myśli, że wyjawię łowcy wampirów, gdzie znaleźć trzech najważniejszych nocnych wędrowców? Chociaż tak naprawdę, jeden z nich już nie żył, a drugi gdzieś przepadł i być może też jest martwy.

     - Myślałem, że zasłużyłem na taką informację. Powiedziałem ci o symbolach i składaniu ofiar. Dałem ci też Neriana – powiedział, zbliżając się o krok.

     - To dobry początek.

     - Możemy też obserwować inne miejsca, jeśli chcesz.

     - Hm… Jesteś bardzo łaskawy.

     Danaus prychnął, zmniejszając dystans między nami.

     - Niczego tak bardzo nie pragnę, jak tego, żeby zetrzeć z powierzchni ziemi zarówno naturi, jak i nocnych wędrowców. Ale zdaję sobie sprawę, że naturi są większym zagrożeniem i potrzebujemy waszej pomocy. A tobie również przyda się nasze wsparcie. Proponuję tymczasowy rozejm. Rozprawimy się z naturi, a potem możemy powrócić do naturalnego porządku rzeczy.

     - Czyli do zabijania się nawzajem.

     W jego oczach zamigotał uśmiech.

     - Właśnie.

     Pokiwałam głową i cofnęłam się o krok.

     - Muszę się nad tym zastanowić. Spotkamy się jutro o dziesiątej wieczorem na Orleans Square przy zbiegu Hull i Jefferson Street. – odwróciłam się, żeby wyjść z piwnicy, ale się zatrzymałam z nogą na pierwszym schodku, kiedy kolejna myśl przyszła mi do głowy. – Zanim przyjdziesz, wrzuć to do rzeki – powiedziałam, wskazując sztylet naturi, wbity w ścianę.

     Wyszłam po schodach na zewnątrz, nie oglądając się za siebie. Z jakichś tajemnych kryjówek wydostał się wiatr, który ocierał się o moje ciało. Zadrżałam, gdy schłodził krew, wciąż pokrywającą moją skórę. Wyglądałam okropnie, ale nikt mnie nie widział, kiedy szłam ulicą. Był to rodzaj uroku, który wszyscy nocni wędrowcy potrafili rzucać od chwili swych narodzin. Działał on na większość istot, chociaż z wiedźmami, czarownikami i ludźmi o zdolnościach parapsychologicznych sprawa była nieco trudniejsza. W tym momencie naprawdę mnie to nie obchodziło. Miałam na sobie krew naturi, a nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że coś takiego się powtórzy. Wszyscy naturi, z wyjątkiem kilkudziesięciu przebywających w ukryciu, zostali wygnani z ziemi do świata, który został szczelnie zamknięty.

     Teraz jednak, podążając cichą ulicą w samym sercu swojego terytorium, zastanawiałam się, jak wielu naturi, czai się w pobliżu. Czy któryś z nich ukrywa się w cieniu, obserwując mnie i czekając na okazję do ataku? Lub, co gorsza, podąża za mną do mojej kryjówki, gdzie wbije mi kołek osinowy w serce w ciągu dnia? Czy to ten, który próbuje uwolnić królową naturi, zaginioną dawno temu? Zbyt wiele pytań… i żadnych łatwych odpowiedzi.

     Jednak moje plany przedstawiały się jasno. Muszę się dowiedzieć, kim jest Rowe, i powstrzymać go przed składaniem kolejnych ofiar. A jedynym sposobem na to, było odnalezienie triady lub przynajmniej tego, co z niej pozostało. 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin