LEIGH MICHAELS
Wielbicielka
Tłumaczyła: Anna Koszur
Lauren pochyliła się nad wystawą i rozprostowała zgniecione arkusze czerwonej bibuły, którą była wyłożona. Jeżeli wygładzi ten kawałek w rogu, będzie tam świetne miejsce na małe aksamitne pudełko. Przechodząc każdy zauważy rubinowy pierścionek, który tam umieści. A poza tym... Czy powinna położyć obok tę srebrną bransoletkę, z zapięciem w kształcie serca, czy może lepiej, jeżeli na wystawie będzie tylko złoto?
Odchyliła się, żeby ocenić efekt. Z miejsca, w którym stała, z wnętrza sklepu, trudno było zobaczyć, jak prezentuje się wystawa z zewnątrz i stwierdzić, czy wspaniały diament w naszyjniku, stanowiącym centralny punkt dekoracji, odbija promienie światła. Może sprawiał wrażenie zwykłego kawałka szkła? Wyjrzała na ulicę, a potem rzuciła zamyślone spojrzenie na dziewczynę, która ustawiała tace z brylantowymi, zaręczynowymi pierścionkami w gablocie, po drugiej stronie sklepu.
– Kim... – zaczęła – czy mogłabyś mi pomóc przy tej wystawie?
– Jeżeli chcesz mi zaproponować, żebym stała na ulicy i za pomocą języka migowego dawała ci znaki, pod jakim kątem ustawić każdą rzecz – nie licz na to, że ci pomogę. – Kim nawet nie spojrzała w jej stronę.
– Ja nie... Właściwie... – Lauren zaśmiała się.
– Całe szczęście, bo nie zamierzam wychodzić na zewnątrz. Nie widzisz, jak okropnie pada?
Kim miała rację. Zerwał się przenikliwy, styczniowy wiatr i grudki zamrożonego deszczu uderzały w szybę. Lauren przeszedł zimny dreszcz.
– Chciałabym, żebyś mi pomogła tutaj – powiedziała. – Czy mogłabyś mi podać te rzeczy. Nie mogę ich dosięgnąć.
– Dlaczego nie chcesz się czołgać po wystawie? To na pewno przyciągnęłoby tłumy. – Kim zamknęła gablotę z zaręczynowymi pierścionkami i przeszła przez sklep.
– Podaj mi tę białą skórzaną rękawiczkę i rabinowy pierścionek – Lauren skrzywiła się. – Nie, nie ten. Taki bardzo egzotyczny, z podłużnym kamieniem.
Kim podniosła rękawiczkę i aksamitne pudełko ze stosu ułożonego na gablocie i zamyślona spojrzała przez okno:
– Mogłabym już nigdy nie wychodzić na zewnątrz. W każdym razie do wiosny.
– Skoro już nigdzie nie wychodzisz – z zaplecza odezwał się właściciel sklepu – może mogłabyś zająć się jakąś poważną pracą, zamiast opierać się o ladę i robić dobre wrażenie?
Kim wzruszyła ramionami.
– Nie mogę sprzedawać, jeżeli nie ma klientów, panie Baines – zauważyła niewinnie. W momencie, kiedy właściciel znikł w swoim biurze, pociągnęła Lauren mocno za rękaw. – Myślałam, że już nigdy sobie nie pójdzie – powiedziała szybko. – W każdej chwili może wrócić, a ja od chwili, kiedy rano weszłam do sklepu, powstrzymuję się, żeby cię o coś nie zapytać. Ward na pewno zdobył dla ciebie bilety, prawda? Jak możesz być taka spokojna?
Dłoń Lauren zadrżała lekko, gdy wkładała pierścionek na właściwy palec białej rękawiczki. Wyglądało to jak omdlewająca biała ręka ducha, ułożona na białym materiale. Ale jej głos był całkowicie spokojny. Oczywiście spodziewała się tego pytania i już dawno wymyśliła, co odpowie.
– Nie – mruknęła. – Nie zdobył.
Kim szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.
– Ale przecież ci powiedział... – zabrzmiało to jak skarga. – A urodziny! Myślałam, że Ward obiecał ci, że to będzie specjalna uroczystość.
– Obiecał. I była. Spędziliśmy u niego bardzo miły wieczór. Zrobił kolację, i...
– Nawet nie zaprosił cię do jakiejś restauracji?
– ...dostałam od niego książkę, którą od dawna chciałam przeczytać, i...
Kim skwitowała to jednym, prawie nieprzyzwoitym gestem.
– Jakie to niezwykle romantyczne! – rzekła ironicznie. – Liczyłaś na te bilety, Lauren. To musiało być dla ciebie okropne. Nie jesteś na niego wściekła?
Lauren musiała się powstrzymać, żeby nie przyznać Kim racji, ale to tylko sprowokowałoby dalszą rozmowę. Nie była pewna, czy jej duma zniosłaby to.
Gdyby chociaż Ward nie powiedział jej, że planuje jakąś niespodziankę na „bardzo specjalną uroczystość”, jaką miały być te urodziny, może nie liczyłaby na nic. To głupie, ale po tej zapowiedzi nie mogła opanować uczucia rozczarowania, gdy zrobił dla niej zwykłą kolację i dostała zwykłą książkę. Jedzenie było naprawdę świetne i szczerze ucieszyłaby się książką, ale trudno to porównać z tak upragnionymi biletami na koncert Huntera Dixa.
Najgorsze u Warda jest to, że nie ma w nim nawet odrobiny romantyzmu, pomyślała. Gdyby było inaczej, lubiłby przecież muzykę Huntera Dixa – najwspanialsze piosenki miłosne, jakie ktokolwiek na świecie śpiewał. I nie trzeba by mu było wyjaśniać, dlaczego dzisiejszy koncert ma tak duże znaczenie.
– Wiedział, że marzysz o tym, żeby tam pójść – jęknęła Kim. – Jak mógł nie zdobyć dla ciebie tych biletów?
Lauren już dawno wymyśliła odpowiedź na to pytanie i zdanie zabrzmiało dość naturalnie.
– Tak samo, jak nam się to nie udało. Biletów jest po prostu za mało dla wszystkich i zostały wykupione przez uczniów szkoły sponsorującej całą tę imprezę.
– To niezbyt ładnie z ich strony, tak uważam – stwierdziła Kim bezlitośnie. – To, że nie jesteśmy uczniami college’u nie znaczy jeszcze, że mogą traktować nas gorzej. Powinni dać też zwykłym ludziom szansę kupienia tych biletów. Ale Ward zna przecież masę ludzi stamtąd. Na pewno mógł poprosić kogoś ze swoich przyjaciół o dwa bilety.
– Widocznie nie mógł. Bilety, nie wykupione przez fanów, są w rękach koników, a oni będą za nie chcieli fortunę. Nie mogę mieć pretensji do Warda o to, że nie chce wydać tylu pieniędzy na jeden wieczór.
Kim nie uwierzyła w ani jedno jej słowo i Lauren sama musiała przyznać, że nie zabrzmiało to przekonywająco. Ale jak miała przekonać Kim, jeżeli sama nie wierzyła w to, co mówiła? Kim miała rację. Ward rzeczywiście bardzo ją rozzłościł. Gotowa była zrobić prawie wszystko, żeby pójść na ten koncert. A ponieważ tak się złożyło, że on nie lubił Huntera Dixa i jego muzyki, nie przyszło mu do głowy, żeby załatwić bilety przez któregoś ze swoich znajomych. Nawet tego nie mógł dla niej zrobić...
– Ward jest zwykłym draniem – powiedziała Kim bardzo cicho. Ta uwaga podziałała na Lauren jak kubeł zimnej wody.
– To nieprawda – odparła spokojnie. – Jest to bardzo fajny facet, który po prostu nie potrafi zrozumieć, że ten koncert to dla mnie jedyna okazja, żeby zobaczyć Huntera Dixa... – nagle zamilkła i przygryzła wargi. – Jedyna szansa, żeby osobiście zobaczyć i usłyszeć najlepszego piosenkarza na świecie.
– Zastanów się dobrze, zanim zdecydujesz się wyjść za niego – radziła Kim – bo rzadko będziesz miała okazję pójść gdziekolwiek albo spotkać się z kimś.
– Kto powiedział, że zamierzam wyjść za niego za mąż? – Lauren spojrzała na nią zdziwiona.
– Wszyscy w okolicy są przekonani, że jesteście właściwie zaręczeni – Kim wzruszyła ramionami. – A na pewno zachowujecie się tak, jakbyście byli. Nie spotykasz się przecież z nikim innym.
Była to prawda i Lauren zastanawiała się nad tym kończąc dekorowanie wystawy – wkładając różowe serduszka i jedwabne róże między biżuterię. Zaczęła się spotykać z Wardem już kilka miesięcy temu i stopniowo przestała umawiać się z kimkolwiek innym. Prawie tego nie zauważyła, bo Ward wypełniał jej czas. Czuła się w jego towarzystwie lepiej niż z resztą swoich znajomych. Jeszcze wczoraj nie miałaby nic przeciwko temu, żeby wszyscy uważali, że kiedyś się pobiorą. Dziś jednak... zaczęło jej to przeszkadzać.
Zmrok zaczął zapadać bardzo wcześnie. Wiatr był coraz silniejszy i marznący deszcz zmienił się w gęsty śnieg. Małe płatki boleśnie uderzały w twarz, kiedy Lauren wolno szła w kierunku apteki. Właściwie to wcale nie miała ochoty tam iść, ale bar przy aptece był jedynym miejscem w tej handlowej dzielnicy, gdzie można było zjeść lunch albo wypić filiżankę kawy. Nic nie mogła na to poradzić, że właścicielem apteki był Ward. Nie chciała go przecież unikać.
Alma, miła, sympatyczna kobieta, stojąca za kontuarem, miała już przygotowaną filiżankę.
– Co dziś pijesz Lauren, kawę czy herbatę? – spytała. – A może gorącą czekoladę? Ward zaraz przyjdzie. Uprzedziłam go, że tu jesteś.
– Dziękuję – powiedziała Lauren sucho. Słyszała te słowa prawie codziennie, ale nigdy nie denerwowały jej tak jak dziś. – Poproszę o herbatę.
Usiadła i zaczęła mieszać płyn, patrząc bezmyślnie przed siebie. Więc jednak Kim miała rację. Wszyscy dookoła byli przekonani, że ona i Ward mają wspólne plany na przyszłość.
A przecież nie była to prawda. Do dzisiejszego dnia jakoś nie myślała o tym, ale teraz, kiedy zaczęła się zastanawiać, poczuła się jakoś niepewnie. Przecież gdyby Ward miał jakieś poważne zamiary wobec niej, to coś by o tym wspomniał. Może niekonkretnie, ale jakoś dałby jej to do zrozumienia. Czy to, że nie zrobił tego dotąd, przez te wszystkie miesiące, kiedy się spotykali, oznaczało, że chciał się zatrzymać na tym etapie, do którego doszli? Czy urodzinowe kolacje, kino, niedzielne wycieczki samochodem miały trwać w nieskończoność?
Nagle duża męska dłoń delikatnie pogłaskała ją po głowie. Było to typowe dla Warda powitanie. W miejscach publicznych uśmiechał się do niej ciepło, głaskał ją, ale nigdy nie całował. To śmieszne, przemknęło jej przez głowę, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślała. A przecież Ward nie unikał wcale fizycznego kontaktu. Poprzedniego wieczora, na przykład, kiedy przyszła do jego mieszkania, całowali się tak długo i głęboko, że prawie nie mogła złapać tchu. Czym więc była spowodowana ta rezerwa teraz? Czy chodziło tylko o to, że nie chciał narazić się na plotki?
– Przepraszam – powiedział Ward krótko, siadając obok niej. – Ale chyba całe miasto ma tę okropną grypę. Nie mogę nadążyć z przygotowaniem leków. Nie miałem nawet czasu na kawę.
– Za to interes idzie bardzo dobrze. – Nie podniosła oczu znad filiżanki.
– Tak, ale gdyby to ode mnie zależało... Lauren, co chcesz zobaczyć w tej filiżance? – spytał śmiejąc się cicho. – Lauren...
Podniosła wzrok i spojrzała na niego. Miał głęboko osadzone oczy w ślicznym brązowym kolorze, co widać było szczególnie, gdy się uśmiechał – tak jak w tej chwili – i najdłuższe na świecie rzęsy. Była to miła twarz, właściwie nie tyle ładna, ile bardzo proporcjonalna. Miał kształtny nos, szerokie usta, trochę zbyt duże uszy – chociaż może wyglądały tak z powodu tej klasycznej, niemodnej fryzury?
Kiedyś dokuczała mu na ten temat, ale Ward powiedział, że poprzedni właściciel apteki ostrzegał go: ludzie nie będą mieli zaufania do kogoś, kto wygląda zbyt młodo, niezależnie od jego kwalifikacji.
– Nie mogę dorobić sobie zmarszczek – stwierdził Ward – ale mogę uważać na swoją fryzurę, sposób ubierania się, mówienia czy zachowania. Sprawiać wrażenie osoby godnej zaufania, a nie jakiegoś młodego, roztrzepanego chłopca.
Lauren słuchała, z nieruchomą twarzą, a potem na serio poradziła, żeby Ward kazał sobie usunąć połowę włosów, a resztę ufarbował na siwo. Wtedy też, po raz pierwszy, zauważyła mały dołek, kryjący się w jego policzku, widoczny, gdy się uśmiechał. Zafascynowana tym odkryciem, szybko zapomniała o fryzurze Warda. To niesłychane, pomyślała wtedy, że nigdy dotąd nie spostrzegła upartego kształtu jego brody i tej stanowczej szczęki. Ale przecież dwoje ludzi nie może zgadzać się we wszystkim. Gdyby tak było, życie stałoby się bardzo nudne.
Jednak... Ward chyba nawet nie wiedział, jak bardzo liczyła na te bilety. Pomimo wszystkich aluzji nie zdawał sobie sprawy, jak duże miało to dla niej znaczenie. Najwyraźniej nie chciał tego zauważyć. Zastanawiała się, jak by zareagował, gdyby powiedziała mu wprost, jak bardzo zależy jej na tym koncercie. Teraz patrzył na nią, a w jego oczach czaił się uśmiech.
– Jak na starszą kobietę, całkiem nieźle się trzymasz – stwierdził żartobliwie.
– Ward – zdecydowała się nagle. – Czy mógłbyś jeszcze raz spróbować zdobyć dwa bilety?
– Czy znowu mówisz o tym... jak-on-się-nazywa?
– Nie martw się – powiedziała ironicznie. – Nie proszę cię, żebyś mi towarzyszył... Bilety byłyby dla mnie i Kim.
– Lauren, ale ich już po prostu nie ma.
– Jeżeli się wystarczająco dużo zapłaci, na pewno ktoś odstąpi. Przecież znasz wielu ludzi, którzy mają bilety. Nie przejmuj się ceną. Ja za nie zapłacę.
– Więc to dla ciebie aż takie ważne – powiedział cicho. Nie było to pytanie, ale mimo wszystko skinęła głową.
– Ward, proszę cię – mówiła prawie niesłyszalnym szeptem.
– Dobrze – odrzekł cichym, spokojnym głosem – spróbuję, ale...
– Dziękuję – odpowiedziała chłodno.
– Chyba lepiej wrócę do pracy – Ward wstał ze stołka – bo i tak mam masę zaległości. – Znowu dotknął ręką jej włosów i nagle zauważył błysk brylancików w uszach. – Nowe kolczyki? – spytał obojętnie.
Lauren skinęła głową.
Odgarnął pasmo jej jasnych włosów i starannie obejrzał długie, wiszące kolczyki z pół-karatowymi kamieniami.
– Ładne. Powiem ci, jeśli się czegoś dowiem.
– Będę w sklepie do szóstej.
Nie patrzyła, jak odchodził. Alma podeszła, żeby sprzątnąć ze stołu i wskazując na kolczyki stwierdziła:
– Chyba bałabym się nosić coś takiego. Cały czas myślałabym tylko o tym, że mogę je zgubić.
– Nie ma obawy. Są ubezpieczone. – Lauren zapłaciła za herbatę i wróciła do pracy. Nie miała wielkiej nadziei na bilety, ale z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że zrobiła wszystko, co było możliwe, żeby je zdobyć.
Pan Baines układał właśnie nową kolekcję pereł w wykładanej aksamitem skrzynce.
– Czy ktoś zauważył kolczyki? – spytał od razu. Lauren potwierdziła. – Masz bardzo ładne uszy. Wiedziałem, że to dobry pomysł, żebyś je nosiła. To świetna reklama. Oddasz mi je za jakiś tydzień, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź wyszedł na zaplecze, pogwizdując.
– Bardzo ładne uszy – powtórzyła Kim, która właśnie wróciła z przerwy obiadowej. – Masz też śliczne ręce, długie i szczupłe, idealne do prezentowania pierścionków. I ta szyja... Szkoda, że natura nie wszystkich tak hojnie obdarowała.
– Myślałam, że miałaś zamiar już nigdy nie wychodzić na dwór – Lauren skrzywiła się.
Płaszcz Kim zsunął się z ramion na podłogę. Kopnęła go na bok.
– Na razie nigdzie się nie wybieram.
Lauren ze zdziwieniem spojrzała na rzucone ubranie.
Kim zazwyczaj bardzo szanowała swoje rzeczy. Ale teraz, niezadowolona, patrzyła przez okno w milczeniu. Lauren wyjrzała i nagle spostrzegła długi, biały samochód, który zatrzymał się właśnie przed sklepem. – Co to jest?
– Dobre pytanie – stwierdziła Kim. – To, kochanie, jest limuzyna. Cadillac.
– Wiem, przecież widziałam już coś takiego... – głos Lauren zamarł. – Ale czy znasz kogoś, kto mógłby jeździć takim samochodem po naszym mieście?
Z samochodu wyszedł mężczyzna w ciemnym, służbowym ubraniu i czapce, i otworzył pasażerom tylne drzwi.
– To jest Hunter Dix – szepnęła Lauren, widząc doskonale znany profil. – On tu idzie.
Kierowca w liberii wsiadł z powrotem do samochodu, a Hunter Dix skierował się do sklepu. Towarzyszyło mu dwóch potężnych mężczyzn w ciemnych okularach.
Co za szpan, pomyślała Lauren. Przed czym oni się chronią? Przecież słońca nie ma, na dworze jest prawie ciemno.
Jeden z mężczyzn wszedł, rozejrzał się po sklepie i skinął głową drugiemu, który przytrzymał drzwi i przepuścił Huntera Dixa.
No tak, pomyślała Lauren. To na pewno jego ochrona. Dzięki ciemnym okularom nie widać, w którą stronę patrzą.
Ochrona – nigdy przedtem nie zastanawiała się, czy może to być naprawdę potrzebne. Prawdopodobnie Hunter Dix nie mógł się bez nich ruszyć, z obawy przed tłumem wielbicieli.
– Czym mogę panu służyć... panie Dix? – w drugim końcu sklepu Kim nerwowo poprawiała okulary.
Spojrzał na zaręczynowe pierścionki i obrączki, przy których stała, i powiedział z kwaśnym uśmiechem:
– Obawiam się, że nic z tych rzeczy mnie nie interesuje.
Jego głos wydał się Lauren cieplejszy niż oczekiwała, ale przecież dotąd słyszała go tylko na płytach. W rzeczywistości był jakby bardziej serdeczny. Miała wrażenie, że otacza ją stopniowo i łaskocze w uszach.
Odwrócił się w jej kierunku.
– Tak, tego właśnie szukam – powiedział cicho i przeszedł przez sklep, patrząc Lauren prosto w twarz. Jego duże, chłodne, niebieskie oczy miały w sobie jakąś magnetyczną siłę.
Lauren z trudem przełknęła ślinę. Myślała, że jest znacznie wyższy, nie był nawet wzrostu Warda. Miał na sobie duży, luźny płaszcz, nie zapięty, tylko ściągnięty paskiem. Wydawał się przez to szczuplejszy, niż przypuszczała. Włosy miał trochę dłuższe niż na większości fotografii, lekko falujące. Sięgały z tyłu do kołnierzyka koszuli. Także jego twarz wydawała się inna, żadne zdjęcie nie mogło oddać wyrazu oczu i tego czarującego uśmiechu, kiedy patrzył na nią...
– Tak, to jest to, czego szukam – powtórzył miękko i dodał spokojnie: – Chodzi mi o złoty łańcuszek.
Lauren odwróciła się do szafki i otworzyła ją.
– Proszę – powiedziała. – Czy coś jeszcze?
– A więc na tobie nie wywarłem takiego wrażenia, prawda? – zaśmiał się nagle. Było to raczej stwierdzenie, niż pytanie.
– Wrażenia? – Kim odzyskała nie tylko mowę, ale i zdolność poruszania się. – Oczywiście, że pozostaje pod pańskim wrażeniem. Jest pan przecież jej idolem.
Lauren zignorowała uwagę Kim i zaczęła wyjmować łańcuszki na ladę.
– Czy woli pan czyste złoto, czy może coś mniej szlachetnego, ale trwalszego? To ma być dla pana czy na prezent?
– Dla mnie – wyjaśnił. Wyciągnął rękę i wziął cienki złoty łańcuszek z brylancikami.
– Więc to prawda? – Kim oparła się łokciami o ladę. – To, co piszą w gazetach, że pana opuściła. To znaczy ta aktorka.
Najwyraźniej nie zrażony tak natrętną ciekawością Hunter uśmiechnął się gorzko.
– Nie przypominaj mi o tym. Tym razem rzeczywiście mieli rację.
– Złamała panu serce – Kim westchnęła. – Naprawdę bardzo panu współczuję i strasznie mi przykro z tego powodu.
Spojrzał na nią zaskoczony, a potem w jego oczach pojawiło się rozbawienie.
– Tak?... To miłe. A co na to twoja nieśmiała przyjaciółka, hmm? – poruszył łańcuszkiem i obserwował, jak odbija się w nim światło. Potem odłożył go, oparł się o ladę i spojrzał Lauren w oczy. – A więc jestem twoim idolem? Jak masz na imię? Dziś wieczorem zaśpiewam piosenkę specjalnie dla ciebie.
Lauren nie mogła złapać oddechu. Bliskość piosenkarza sprawiła, że czuła jakby zaciskające się żelazne obręcze. Myśl o tym, że mógłby zaśpiewać coś specjalnie dla niej...
– Oba... obawiam się, że nie będę na koncercie. Nie udało mi się dostać biletów.
Zmarszczył brwi. Puścił łańcuszek, którym się bawił, i dał znak ręką.
– Dwie wejściówki – powiedział nie podnosząc nawet wzroku. Jeden z ludzi z ochrony wyciągnął kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki.
Kim krzyknęła głośno i szybko zatkała usta ręką. Natychmiast pojawił się pan Baines, przerażony tym hałasem. Miał otwarte usta, a w jednym jego oku ciągle tkwiła lupa. Wyglądał jak jakaś dziwna ryba.
– Czy coś się stało? – zapytał.
Lauren pomyślała, że panu Baines prawdopodobnie wydaje się, że jego głos brzmi groźnie, tymczasem było akurat odwrotnie.
– Wszystko jest w porządku – odpowiedziała. – Myślę, że pan Dix znalazł już łańcuszek, o jaki mu chodziło.
Hunter Dix złapał za ramię jednego z goryli, który trzymał wejściówki.
– Zajmij się tym – powiedział. – Wezmę ten... Ten... i jeszcze ten... i ten – Goryl brał po kolei wybrane łańcuszki z zaskakującą delikatnością, aż jego dłoń była prawie pełna.
– Ale ceny... – powiedziała Lauren bezradnie, widząc poczynione spustoszenie. – Nie powiedziałam nawet, ile to wszystko kosztuje!
– Nienawidzę zajmować się takimi sprawami – rzekł cicho Hunter Dix. – Wolałbym się dowiedzieć, jak masz na imię.
Ale zanim Lauren zdążyła się odezwać, Kim chętnie udzieliła wszelkich informacji. Piosenkarz własnoręcznie wypełnił wejściówki i złożył na nich swój podpis.
– Dzięki temu będziecie też mogły wejść za kulisy. Przyjdźcie się ze mną przywitać. Dla każdej z was zaśpiewam dziś specjalną piosenkę – obiecał wspaniałomyślnie podając Kim jej wejściówkę. Kiedy jednak Lauren sięgnęła po swoją, podniósł jej rękę do ust i pocałował delikatnie każdy palec.
Pan Baines wypisywał właśnie rachunek i wyglądał już prawie normalnie. Goryl podniósł jeden z łańcuszków i powiedział:
– To zaszczyt dla ciebie, że Hunter Dix będzie nosił twój towar. Kupuje tak dużo, że mógłbyś mu zaproponować jakąś specjalną cenę.
– Alec – syknął Hunter Dix przez zaciśnięte zęby. – Ty idioto, nie tutaj! – uśmiechnął się do Lauren i cicho powiedział: – Jak rzadko siła idzie w parze z rozumem...
Goryl spojrzał ponuro, zaczął rozwijać pokaźny zwitek banknotów i podawać je panu Baines. Potem Hunter Dix i jego świta wyszli i stali się tylko pięknym wspomnieniem. Jedynym dowodem ich obecności były dwa kawałki papieru, którymi Kim wymachiwała nad głową, tańcząc z radości po sklepie.
Więc to zdarzyło się naprawdę, pomyślała Lauren nagle dziwnie zobojętniała. I naprawdę idę na ten koncert. Świetnie się składa, to powinno być dobrą nauczką dla Warda.
Reszta popołudnia była, jeżeli chodzi o pracę, całkowicie stracona. Za każdym razem, k...
gosiunia1979