Mather Anne - Pokusa.doc

(1114 KB) Pobierz

Anne Mather

 

POKUSA


Prolog

 

1955

 

Popołudnie było wyjątkowo duszne. W powietrzu wisiała burza, niebo zaciągnęło się ołowianymi chmurami. Ludzie poruszali się ociężale, czekając na wieczorne ochłodzenie.

Na oddziale położniczym małego szpitala panowała leniwa cisza. Nakarmione i przewinięte oseski spały, pozwalając matkom zażywać zasłużonego odpoczynku. Większość pomimo upału drzemała. W Blackwater Fork, w Północnej Karolinie, klimatyzacja ciągle jeszcze należała do luksusów.

Alice Connor przewracała się nerwowo w łóżku. W przeciwieństwie do innych położnic nie mogła zaznać spokoju, dręczona złymi myślami. Obok w kołyskach spali jej dwaj synkowie, najedzeni, przewinięci i zupełnie nieświadomi trapiących ich mamę trosk. Trwali w tej błogiej nieświadomości i nie wiedzieli jeszcze, co to zmartwienia.

Alice wiele by dała, żeby jej życie było równie proste. o ile kolejne dziecko oznaczało wyrzeczenia dla całej rodziny, to bliźniaki zwiastowały prawdziwą katastrofę, której się nie spodziewała w najgorszych snach.

Bóg jeden wie, co powie Fletch, gdy wróci z podróży. Ledwo udało jej się go przekonać, że dziecko, którego się spodziewała, jest jego i tylko jego. Teraz będzie musiał pogodzić się z posiadaniem bliźniąt. Już odnosił się do niej nieufnie, zazdrosny o każdego mężczyznę, który na nią spojrzał. A gdyby jeszcze dowiedział się o Jacobie...

Poczuła ucisk w gardle i zakasłała w poduszkę, nie chcąc niepokoić pozostałych kobiet, po czym obróciła się, spoglądając na swoje bezbronne dzieci w szpitalnych kaftanikach. Miała urodzić jedno i nie przygotowała wyprawki, która mogłaby starczyć dla dwóch.

Całe szczęście, że Fletch wyjechał do Nowego Meksyku z kolejnym transportem tarcicy. W ten sposób zyskiwała kilka dni, by oswoić się z sytuacją, aczkolwiek zupełnie nie wiedziała, jaki los ją teraz czeka.

Dobrze chociaż, że dzieci nie były podobne do Jacoba. To prawda, miały, jak on, ciemne włosy, ale poza tym przypominały pozostałą czwórkę rodzeństwa. Jak daleko sięgała pamięcią, w rodzinie Connorów nie było nigdy bliźniąt. W rodzinie Hickory także nie. Tymczasem Jacob opowiadał, że miał brata bliźniaka, który umarł w kilka dni po urodzeniu.

Przemknęło jej przez głowę, że byłoby lepiej, gdyby jeden z jej synków nie przeżył, ale zaraz odegnała od siebie tę okropną myśl. Widać przerażenie dyktowało jej takie refleksje. A jednak śmierć jednego z malców, jakkolwiek strasznie by to brzmiało, uprościłaby sytuację. Na pewno bardzo by to przeżyła, ale przynajmniej wolna byłaby od podejrzeń. A może i nie? W takiej maleńkiej mieścinie, jak Fork, niczego nie dało się utrzymać dłużej w tajemnicy, więc i to, że urodziła dwójkę, a nie jednego synka, rozeszłoby się szybko.

No tak, tyle że Fletch nie musiałby wtedy łożyć na utrzymanie obu chłopaków, a kto wie, może nawet przywiązałby się do tego, który pozostałby przy życiu? Nie miał wszak dotąd syna, tylko cztery córki.

I to był jeszcze jeden powód, dla którego znajdowała się na granicy wyczerpania.

Kiedy osiem lat temu urodziła najmłodszą, Joannę, obydwoje z Fletchem powiedzieli sobie, że nie stać ich na więcej dzieci. Dlatego właśnie wpadł w taką wściekłość, gdy się dowiedział, że Alice znowu jest w ciąży. Zaczął snuć podejrzenia, że to nie jego dziecko.

Jakoś go w końcu przekonała, chociaż nie obyło się przy tej okazji bez razów. Cóż, była do tego przyzwyczajona. Fletch często ją bił, gdy wypił za dużo, a ona rozgrzeszała go, mówiąc sobie, że po kilku kieliszkach whisky jej mąż po prostu traci rozum i nie wie już, co robi.

Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy straciła pracę w zajeździe. Kiedy była w szóstym miesiącu, Ben Garrett, właściciel knajpy, uznał, że jest mu zawadą w interesach. Kierowcy ciężarówek, właściciele tartaków i zwykli podróżni, którzy zatrzymywali się u niego na posiłek, chcieli żeby obsługiwały ich ładne kelnerki, a nie baby z brzuchami jak dynie.

Ostatnie trzy miesiące były najgorsze. Fletch zrzędził bez przerwy, pytał, skąd wezmą pieniądze na czynsz, coraz później wracał do domu. Pił coraz więcej i coraz częściej grał w karty z kumplami. A tu dziewczynkom trzeba było kupić buty na zimę, najstarsza zaś, Lisa, marzyła o studiach. Ba, skąd wziąć na czesne, kiedy nie ma co włożyć do garnka. A jeszcze teraz ta dwójka niemowlaków...

Jeden z malców poruszył się, rozprostował zaciśniętą piąstkę i zaczął cmokać usteczkami, jakby ssał przez sen jakąś nieistniejącą pierś.

Jacy oni śliczni, pomyślała Alice, dotykając ciemnej główki. Włosek przylgnął do jej dłoni, ciemiączko ugięło się lekko pod palcem.

Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.

Alice? Podniosła wzrok.

Jacob!Poczuła suchość w ustach i rozejrzała się niespokojnie. – Co ty tutaj robisz? Chcesz napytać mi biedy?

Właśnie się dowiedziałem. – Głos mężczyzny brzmiał cicho, kojąco. Wpatrywał się z miłością w śpiące niemowlęta, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. – Są wspaniali. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że będzie dwójka?

W oczach Alice pojawił się strach. Na szczęście większość kobiet zdawała się pogrążona we śnie. W każdym razie spały te, które znała i które ją znały. Inne nie mogły wiedzieć, że Jacob nie jest jej mężem, taką przynajmniej miała nadzieję.

Co wcale nie oznaczało, że mógł pozostać przy jej łóżku.

Musisz iśćpowiedziała zalęknionym tonem. – Nie powinieneś się tu pokazywać. Gdyby ktoś cię tutaj zobaczył, gdyby rozpoznał...

Nikt nie rozpoznaodparł spokojnie ojciec dzieci, po czym przysiadł na skraju łóżka i ujął jej dłoń. – Jak się czujesz? W zajeździe powiedzieli mi, że w nocy zabrano cię do szpitala.

W zajeździe?Alicja była przerażona. – Och, Jacob, chyba nie powiedziałeś im, że...

Daj spokój, nie co dzień rodzą się w tej dziurze bliźniętauspokoił ją z uśmiechem i przesunął kciukiem po jej dłoni. – Wszyscy o tym mówią. Nie zadawałem nawet żadnych pytań. Na szczęście nikt nic nie podejrzewa.

Z wyjątkiem Fletcha odparła Alice pełnym niepokoju głosem i cofnęła dłoń. – W jego rodzinie nigdy nie było bliźniąt. Podobnie w mojej.

Jacob odwrócił głowę i z zazdrością spojrzał na chłopców, których nigdy nie będzie mógł nazwać swoimi synami.

Są silni, zdrowi?

Miała już na ustach jakąś niemiłą odpowiedź, ale tylko skinęła głową.

Tak się wydajepowiedziała ze źle skrywaną goryczą.

Nie widziała Jacoba od pół roku i miała nadzieję, że więcej już nie zobaczy. To nie w porządku, pomyślała, że mężczyzna może bezkarnie romansować z każdą kobietą, której zapragnie, kpić z niej albo jej pochlebiać i tak zawrócić w głowie, że zapomni o bożym świecie.

Ona zapomniała. Szczególnie, że mężczyzną był Jacob Wolfe, szczupły, ciemnowłosy, z pokaźnym kontem w banku i świadczącym o zamożności samochodem.

Pojawił się w zajeździe pewnego dnia zeszłej jesieni i od razu dał jej do zrozumienia, że mu się podoba. Bo też mogła się podobać, pomyślała ponuro, świadoma, że w miejscu takim jak Blackwater Fork jej zgrabna figura i rudoblond włosy musiały przyciągać uwagę mężczyzn. W końcu to właśnie dlatego Ben Garrett dał jej pracę. Mógł mieć Bóg wie ile nastolatek, które serwowałyby klientom kawę, soczyste steki i apetyczne serniki, które przygotowywała w kuchni jego żona, a jednak wybrał Alice. To nic, że miała ponad trzydziestkę i czwórkę dzieci, w tym trójkę dorastających. I tak była najatrakcyjniejszą spośród wszystkich kelnerek, jakie przewinęły się przez knajpę Bena, a fakt, że obroty wzrosły od chwili, gdy ją zatrudnił, utwierdzał go tylko w powziętej decyzji. Kierowcy i robotnicy leśni lubili po prostu patrzeć na Alice i nierzadko dla niej tylko tu przychodzili.

Jacob Wolfe był jednak inni niż oni. Alice zrozumiała to od razu. Chociaż ubrany jak tamci, we flanelową koszulę i dżinsy, nie wyglądał na komiwojażera ani na jednego z kierowców ciężarówek, którzy, jak Fletch, mieli brud za paznokciami i odciski na dłoniach. Nie, Jacob był dżentelmenem. To natychmiast rzucało się w oczy. Dlatego czuła się tak pochlebiona, gdy zwrócił na nią uwagę.

Teraz dopiero zrozumiała, jak bardzo była głupia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin