Wehikuł wyobrazni - antologia s.f..pdf

(1076 KB) Pobierz
19774012 UNPDF
Z chomika Valinor
Antologia opowiadań fantastycznonaukowych polskich pisarzy
współczesnych
Wehikuł Wyobraźni
Wybrał i posłowie napisał Bronisław Kledzik
19774012.001.png
Krzysztof Boruń
C OGITO ERGO SUM
Głazy jakby ożyły… Rosną, pęcznieją, rozsadzają spoiny… Białe, styrolitowe spoiny.. Chcę
cofnąć się, skoczyć na schody, uciec przed tym, co jest tuż tuż przede mną, lecz nie jestem w
stanie przemóc lęku paraliżującego mięśnie…
Błysk! Nie ma już pęczniejącej ściany, mrocznego korytarza, spróchniałych schodów… Teraz
zdaję sobie już sprawę, że był to tylko sen, i czuję ogromną ulgę.
Męczący, koszmarny sen — powtarzający się obsesyjnie od czasów chłopięcych. Skrzypiące
schody prowadzą w dół do piwnicy. W mroku majaczy ciemna, okopcona ściana. Poprzez łysiny
w tynku wyzierają wielkie, chropowate głazy, z których wzniesiono fundamenty mego
rodzinnego domu.
Schodzę w gęstniejący mrok. Już dotykam dłonią głazów, gdy słyszę za sobą w górze szmer
skradających się kroków. Krótki skowyt zardzewiałych zawiasów i ogarnia mnie ciemność.
Potem — oddalający się tupot i cisza. Dławiąca, wypełniona lękiem i bezsilnym gniewem.
Właściwie wystarczy pokonać paru skokami te kilkanaście stopni dzielące mnie od drzwi
piwnicznych i znów wróci światło Ale wiem, że to bezcelowe — że Michał, zaczajony w
korytarzu nade mną, tylko czeka, aby zatrzasnąć ponownie drzwi…
Muszę dojść w ciemnościach do zakrętu. Stamtąd już zaledwie kilka kroków do ciężkiej,
pękatej kłódki, którą trzeba otworzyć, aby wreszcie ujrzeć światło padające przez zakratowane
okienko naszej piwnicy.
Zawsze bałem się i zawsze potrafiłem pokonać lęk. Tak było w rzeczywistości — gdy jako
dziecko schodziłem do piwnicy po ziemniaki lub węgiel.
Ale we śnie było inaczej. Tu jakby ogniskowały się wszystkie nie dopuszczane do
świadomości pragnienia i obawy. Najpierw gniew na Michała, pogoń za nim po stromych
schodach w górę, aż do zamkniętych drzwi, i bezsilne, wściekłe łomotanie pięściami w twarde,
pokryte spękaną farbą deski. Dopiero potem przychodził strach. Inny strach — którego nie
można pokonać. Potęgujący się z sekundy na sekundę i obezwładniający mięśnie. Strach
nieokreślony, nie związany z żadnym konkretnym niebezpieczeństwem, choć jest ono oczywiste,
niemal namacalne! Czułem, że się TO zbliża, choć nigdy nie potrafiłem określić, co to być mogło
i skąd ma nadejść…
Później, kiedy już byłem starszy, ktoś mi powiedział, że to po prostu objaw niedotlenienia…
Ale ta świadomość nie miała żadnego wpływu na treść wrażeń odczuwanych we śnie.
Zawsze to samo! Piwnica, zamknięte drzwi, porażający mięśnie strach, z którego wyzwolić
może tylko… przebudzenie.
I teraz też… Nie! Niby wszystko było tak samo, a inaczej… Wydęta, pęczniejąca gwałtownie
ściana… To chyba pojawiło się po raz pierwszy… Jaka właściwie była ta ściana… Białe
styrolitowe spoiny… Skąd styrolit w piwnicy mojego domu z lat dziecięcych? To może zdarzyć
się tylko we śnie…
Błysk! Jak ciemno!… Czyżby się zbliżała burza?
To dziwne! Całkowita ciemność — nie widzą nawet okna. Co prawda roje iskierek migocą
przed oczami, a jasne i ciemne plamy zmieniają kształt i barwę. Ale tak zawsze bywa w
ciemnościach.
Znów błysk! Jeden, drugi i trzeci… Jak gdyby blask flesza odbity od białej czy żółtej ściany.
Potem znów ciemność. Nieprzenikniona.
Czy ja mam oczy otwarte? To dziwne — ale nie jestem w stanie tego stwierdzić. Poruszam
powiekami, lecz tak naprawdę to ich nie czuję… Za to wyraźnie swędzi mnie prawy goleń. Chcę
się podrapać i… Chyba w istocie podkurczyłem nogę, a teraz sięgam ręką… Chociaż… Nie
jestem i tego pewny. Czyżbym utracił zdolność odbioru bodźców dotykowych? Nie mógłbym
przysiąc, czy dotykam nogi…
A może to wszystko mi się zdaje? Może jeszcze śpię? Czy można śnić, że się śni?…
Błysk… Tym razem jakby dłuższe rozświetlenie ściany… Potem dwa krótkie… Jakiej ściany?
Gdzie ja właściwie jestem? Nic nie rozumiem… Pamiętam dobrze. Już kładłem się spać, gdy
zadzwoniła Anka, że w C — 4 wzrasta ciśnienie… Przez całe popołudnie próbowaliśmy i
wszystko było w porządku. Rozpad ustawał. Tak jak zawsze przy częstotliwościach
rezonansowych… Po telefonie Anki ubrałem się i natychmiast pojechałem do laboratorium…
Znów błysnęło. Dwa razy. Krótki i długi rozbłysk. Jak w alfabecie Morse’a litera „A”. Ale to
chyba nie mogą być sygnały.
Gdzie ja jestem?… W laboratorium? Biała ściana… Co to za biała ściana? W domu też nie ma
takiej ściany… Nie przypominam sobie zresztą, abym wrócił do domu… Do domu? Nie wiem
nawet, jak zakończyła się próba…
Błysk. Jak długo świeci.. I trzy krótkie błyski. To jakby… litera „B” — Czy możliwe? Po co
by ktoś sygnalizował Morsem? I skąd?
Znów błysnęło. Raz, dwa, trzy, cztery. Ciekawe… Długi, krótki, długi, krótki. To „C”. Więc
jednak ktoś sygnalizuje. Czyżby nadawał alfabet? Po co? Cóż za dziwna zabawa? A może
synalek sąsiadów?…
Teraz powinna być litera „D”.
Jest! Rzeczywiście. Głupia zabawa. Zamknąć oczy i spać.
Znów błyska. Litera „E”. Czy ja mam oczy otwarte czy zamknięte? Nie wiem. Nic nie wiem.
Nie czuję. Chwilami wydaje mi się, że nie mam powiek…
Błyska coraz częściej. To było „F” i „G”. A teraz „H”.
To zaczyna być denerwujące. Czy muszę patrzeć na te błyski?
Dlaczego nie mogę zakryć dłonią powiek? Dlaczego nie wiem, co się dzieje z moją ręką? A
może to paraliż? Może jestem w szpitalu?
Teraz jakbym sobie coś przypomniał. Pęczniejąca ściana… To nie była piwnica. To
laboratorium. Białe styrolitowe spoiny… I krzyk. Tak! To był krzyk Anki…
Ale co było potem? Co było potem?
Ciągle sygnalizują… To chyba było „X”, a teraz „Y”„. „Z”. No, już wreszcie koniec alfabetu.
Nie! Znów zaczyna!
„B… R… A… C… K… I…”
Czyżby to było do mnie?
„T… U… S… K… R… I… N… A…”
A więc to Skrina! Dlaczego on? Skąd sygnalizuje?…
„JEŚLI ZROZUMIAŁEŚ SYGNAŁY, DODAJ PIĘĆ DOWOLNYCH LICZB
PIERWSZYCH.”
Co to ma znaczyć? Dlaczego mam rachować? Liczby pierwsze… powiedzmy 2, 3, 5, 7, 11…
Dwa plus trzy to pięć, plus pięć — będzie dziesięć, plus siedem to siedemnaście, plus jedenaście
to dwadzieścia osiem…
Znów błyska.
„W PORZĄDKU, MAMY Z TOBĄ KONTAKT BEZPOŚREDNIO POPRZEZ KORĘ
MÓZGOWĄ. SPRÓBUJ PORUSZYĆ PRAWĄ RĘKĄ.”
Co to wszystko ma znaczyć? Kontakt poprzez korę? Bezpośrednio poprzez korę… Czyżby te
błyski to… drażnienie kory mózgowej?… Ale dlaczego? Czyżby całkowity paraliż? Ale przecież
kazał mi poruszać ręką. Odczytałem bez błędu: spróbuj poruszyć prawą ręką.
Czy poruszyłem? Nic nie czuję.
Znów sygnalizują.
„SPRÓBUJ PORUSZYĆ LEWĄ RĘKĄ.”
Próbuję, ale nic nie czuję. I ta cisza…
„W PORZĄDKU. PRAWA RĘKA KROPKA, LEWA KRESKA, MOŻESZ NADAWAĆ.
ZAPAMIĘTAJ: PRAWA — KROPKA, LEWA — KRESKA. WYSTARCZY RUCH
PALCAMI.”
Nic nie rozumiem. Chociaż… To jasne! Utraciłem słuch i mowę. Ale czy naprawdę nie mogę
mówić? Skąd oni wiedzą? Przecież nie próbowałem.
— Skrina!
Nic nie słyszę. Nie słyszę własnego głosu… Lecz czy w ogóle coś powiedziałem? Nic nie
wiem. Nie wiem. Nic nie czuję.
Nadali, że mają ze mną kontakt poprzez korę… Cóż to znaczy? Czyżbym utracił w ogóle
zdolność odbioru wrażeń zmysłowych? Dlaczego nie czuję bólu? A te swędzenia to złudzenie?
Muszą stosować bodźce elektryczne. Błyski światła? Widocznie drażnią bezpośrednio ośrodek
wzrokowy. A Skrina kazał liczyć dlatego, aby mogli stwierdzić z elektroencefalogramu, czy w
ogóle myślę świadomie.
Ciekawe jednak, iż mogę ruszać rękami. Ale czy rzeczywiście ruszam?
Prawa ręka — kreska, lewa — kropka. Mogę pytać.
„CO ZE MNĄ?”
O, już błyskają!
„NIEDOBRZE. MAMY KONTAKT TYLKO POPRZEZ KORĘ. CZY BARDZO CIĘ
MĘCZY SYGNALIZACJA?”
Znów coś kręcą. Dlaczego nie odpowiadają wprost?
„SKRINA. MÓW PRAWDĘ, CO Z ANKĄ?”
Dlaczego nie błyska? Dlaczego milczą? Może Anka zginęła i boją się odpowiedzieć… Ten
krzyk…
„CZY ONA NIE ŻYJE?”
Teraz znów błyska: Kropka, kropka, kreska, kropka, kreska… Już sam nie wiem… W głowie
się kręci jak po alkoholu… Czy to kreski, czy kropki? Co oni… Nic nie mogę zrozumieć… Co
oni…
Chyba zasnąłem. Te błyski… Muszę uważać.
„…NAS ODBIERASZ.”
Widocznie koniec zdania.
„POWTÓRZCIE.”
„PYTALIŚMY, CZY JUŻ ODBIERASZ SYGNAŁY. CZUJESZ SIĘ NIEDOBRZE?”
„ZDAJE SIĘ ZASNĄŁEM.”
„CHWILOWE OMDLENIE. NIEDOTLENIENIE. SKUP TERAZ UWAGĘ. CZY
PAMIĘTASZ MOMENT PRZED EKSPLOZJĄ?”
Więc to rzeczywiście była eksplozja… Anka dzwoniła, że w C–4 wzrasta ciśnienie.
Pojechałem do laboratorium. Pamiętam jeszcze, że Anka stała przy okienku kontrolnym. A ja?…
Podszedłem chyba do tablicy sterowniczej… Ale co było dalej?…
„STAŁEM PRZY TABLICY. DALEJ NIE PAMIĘTAM.”
„PRZYPOMNIJ SOBIE, CO WIDZIAŁEŚ NA TABLICY.”
Ekran III… Tak. Patrzyłem na ekran III. Coś mnie zaskoczyło… Ale co? Anka stała przy
okienku… Tam się jarzyło… Pomarańczowo… potem żółto… A potem białe, oślepiające
światło… Reakcja łańcuchowa trwała… Zmieniłem chyba fazę… Nie. Faza już była zmieniona.
Ale kiedy? Czy Anka zmieniła? Nie. Teraz sobie przypominam. To ja pierwszy zauważyłem… I
powiedziałem, że obawiam się utraty rezonansu… Współczynnik en–lambda… Tak. Teraz
zaczynam rozumieć. Anka powiedziała, że próbowała podwyższyć wartość współczynnika en–
lambda. Myślała, że jest za niska i dlatego reakcja łańcuchowa nie wygasa. A przecież jej
mówiłem…
Dwadzieścia siedem udanych eksperymentów. Coraz większe ładunki. Pełna neutralizacja w
czasie zgodnym z obliczeniami.
Dwadzieścia siedem eksperymentów… Ten był dwudziesty ósmy. Czyżby Skalski miał
słuszność, że w pewnych warunkach może dojść do utraty stabilności i proces zacznie przebiegać
w odwrotnym kierunku?
Rozumiem teraz niepokój Skriny. Jeśli zamiast zneutralizowania ładunku nuklearnego nastąpi
eksplozja?…
Sześć lat pracy i wszystko na nic…
Czy na nic? Przecież to tylko błąd Anki. Czy Anki? Może to ja popełniłem jakiś błąd? Ale
jaki?
Co robiłem przy tablicy? Rozumiem teraz, dlaczego to takie ważne.
Znów jakby mnie ogarniała senność. Dlaczego Skrina zawraca mi głowę? Dlaczego mnie tak
męczy? Czy nie może poczekać, aż będę się czuł lepiej? Aż będę mógł mówić i słyszeć.
A może już nigdy nie będę słyszał i widział? Może od wypadku upłynęły miesiące… Może
byłem nieprzytomny ?…
Skrina nie daje sobie sam rady… Tak niedawno zadzierał nosa.
A może po prostu nie można czekać?
Jeżeli uda się rozszerzyć promień pola rezonansowego do kilku tysięcy kilometrów —
niebezpieczeństwo wojny nuklearnej przestanie istnieć. Żaden pocisk nie eksploduje! Jeśli jednak
istnieje możliwość utraty stabilności, i to na skutek działania jakichś nieznanych czynników?
Jeśli następuje zmiana fazy… Komora nie wytrzymała eksplozji… Znaczy to, iż do wyzwolenia
energii nie trzeba masy krytycznej… Nawet ładunek miligramowy…
Rozumiem obawy Skriny… Ale przecież ma moje obliczenia. Nawet jeśli Anka nie żyje,
powinien się zorientować. Anka nie żyje… Skąd wiem, czy nie żyje? Nikt nie potwierdził moich
przypuszczeń.
Ile pytań, ile wątpliwości…
Nikt nie jest niezastąpiony. Więc chyba jednak chodzi o czas…
W sobotę miałem spotkać się z Ewą. Pół roku jej nie widziałem…
W połowie czerwca miałem pojechać na urlop…
Myślę o wszystkim, tylko nie o tym, co trzeba. Muszę się wziąć w garść. Przecież jednak coś
pamiętam.
„ZAUWAŻYŁEM ZMIANĘ FAZY, CHYBA Z POWODU PODWYŻSZENIA N —
LAMBDA. CORAZ JAŚNIEJSZE ŚWIATŁO W OKIENKU KONTROLNYM. DALEJ NIE
PAMIĘTAM.”
Już błyska:
„CZY PRÓBOWAŁEŚ COS ZMIENIĆ?”
„CHYBA TAK. ALE NIE PAMIĘTAM CO. MACIE ZAPIS?”
„ZNISZCZONY. NIE MOŻEMY TEŻ ZNALEŹĆ TWOICH NOTATEK.”
Notatki… Słusznie. W czwartek wieczorem wpadł mi do głowy pomysł transformacji…
Współczynnik theta mógł przybierać wartości ujemne! Zapisałem w notatniku. Pokazałem to
Zgłoś jeśli naruszono regulamin